FilmyRecenzje Filmowe

Wojna (2025)

Gdybym miał wymienić swoje ulubione filmy wojenne, z pewnością na liście znalazłby się klasyczny już “Helikopter w ogniu” Ridleya Scotta. Brytyjczyk postawił na realizm, nie rezygnując jednocześnie z widowiskowości, a swoje dołożył Sławomir Idziak doskonałymi zdjęciami (że też musiał trafić akurat na “Drużynę Pierścienia” w wyścigu po Oscara…). Przywołuję ten film nie bez przyczyny, bowiem “Wojna” Alexa Garlanda pod pewnymi względami mocno przypomina dzieło Scotta, jednocześnie będąc jego kompletnym przeciwieństwem.

Kręcąc “Civil War” Garland zatrudnił w ramach konsultanta byłego żołnierza Navy SEAL – Raya Mendozę. Współpraca chyba się spodobała, bo panowie postanowili nakręcić wspólnie jeszcze jeden film, tym razem oparty na prawdziwych wydarzeniach, które miały miejsce podczas wojny irackiej w mieście Ramadi. Mendoza, będący uczestnikiem tamtej bitwy, napisał na podstawie wspomnień swoich oraz innych członków jego oddziału scenariusz, a potem do spółki z Garlandem zajął się także reżyserią. Czy były komandos odkrył w sobie talent filmowca? Niekoniecznie, bo “Warfare” nie jest typowym hollywoodzkim filmem o wojnie.

Przed niecałe 90 minut śledzimy w nim losy plutonu SEALsów, którego zadaniem była obserwacja budynków zajętych przez irackich bojowników. Nieoczekiwanie misja zamieniła się w próbę ewakuacji, kiedy islamiści zaatakowali kryjówkę amerykańskich żołnierzy. Tylko tyle i aż tyle. Akcja dzieje się w czasie rzeczywistym i ma miejsce w jednym budynku i jego bezpośrednim otoczeniu. Można więc powiedzieć, że jak na film wojenny jest to produkcja bardzo, ale to bardzo kameralna. Jeśli dodać do tego, że przez pierwsze pół godziny w zasadzie nic się nie dzieje, a my obserwujemy jedynie rutynowe czynności, to zaczyna się klarować efekt, jaki chciał osiągnąć duet reżyserski. Chodziło o pokazanie jeden do jednego, bez żadnych upiększeń fragmentu wojny irackiej oczami amerykańskiego żołnierza. “Wojna” to bardziej inscenizacja rekonstrukcyjna niż film z prawdziwego zdarzenia.

To dlatego we wstępie wspomniałem o “Black Hawk Down”. Tamten film też stawiał na realizm, ale podawał go sposób przyjazny dla widza, efektowny. Fabuła została rozpisana tak, żeby dawkować napięcie, szybką akcję przeplatają momenty spokojniejsze, to po prostu kawał świetnego filmowego rzemiosła. “Warfare” jest surowy, brudny i myślę dość trudny w odbiorze dla kogoś, kto nawet umiarkowanie mocno interesuje się militariami. Za to fanatycy strzelania i przebierania się za wojaków, powinni być wniebowzięci. Nie jestem ekspertem, ale chyba nie było w kinie nigdy bardziej realistycznego pokazania działań wojennych. Dla wielu będzie to wada, bo tak jak wspominałem – przez pół godziny obserwujemy gości, którzy siedzą i meldują przez radio niezrozumiałe komunikaty. Dla mnie był to plus, że nie czułem tu grama fałszu i efekciarstwa na siłę. Nikt niczego nie tłumaczył, nikt niczego nie przyspieszał. Wojna to w dużej mierze bezczynne oczekiwanie i to w filmie Garlanda pokazano idealnie. Wracając jeszcze do “Helikoptera…”, to tak jakby obedrzeć go ze wszystkiego, co wniósł Scott-filmowiec, a zostawić tylko surowe nagrania z akcji, nawet nie zaprzątając sobie przesadnie głowy montażem.

Czy w takim razie w ogóle jest tu co oglądać, skoro nic się nie dzieje? Oczywiście, bo jak już pociski zaczynają świstać w powietrzu, to akcja wciska w fotel. Wtedy, w jednej chwili z totalnej nudy, przechodzimy w nieopisany chaos. Huk wystrzałów, fruwające odłamki, ogłuszające wybuchy, a w tym wszystkim młode chłopaki, których wysłano do piekła. Wytrenowane odruchy działają, ale nie wszyscy są w stanie przezwyciężyć strach, zwłaszcza kiedy koledze obok urwało nogi. W kwestii brutalności i naturalizmu nikt nie zatrzymywał się w pół kroku. Otwarte rany i kałuże krwi gwarantują niezapomniane widoki. Dzięki temu łatwiej zrozumieć, czemu jednemu z bohaterów ręce trzęsą się tak, że nie jest w stanie założyć opaski uciskowej, a inny stoi i gapi się bezmyślnie w dal. Warto dodać, że chociaż SEALs są młodzi, to wydarzenia mają miejsce pod koniec bitwy o Ramadi. Nie ma więc mowy, że to świeżaki po raz pierwszy czujące zapach prochu.

“Wojna” jest więc w większości rekonstrukcją, a przy okazji jeszcze obrazem wyobcowania żołnierza. W obliczu walki na śmierć i życie, kiedy ze wszystkich stron atakują dziesiątki bodźców, każdy jest sam, każdy inaczej reaguje na ekstremalny stres. Niektórzy nie wytrzymują, inni podejmują inicjatywę, żeby ocalić siebie i kolegów. Ale nikt nie pozostaje nieporuszony, nikt nie kozaczy jak Rambo. I nikt nie strzela długimi seriami, ani trzymając dwa pistolety!

Warto jeszcze wspomnieć o dwóch kwestiach technicznych. Po pierwsze dźwięk. Smutne, że “Wojny” nie grano w ogóle w polskich kinach, bo chociaż nie jest to film efekciarski, to trzeba (powtarzam: trzeba) oglądać go z porządnym nagłośnieniem. Realizacja dźwięku jest perfekcyjna, a zewsząd widza otaczają głośniejsze lub cichsze hałasy. Niesamowite są odgłosy rykoszetów, zaskakująco ciche. Kiedy pociski wpadają do pomieszczeń, słychać jedynie świst i późniejsze głuche uderzenie w ścianę oraz sypiący się tynk. Jakby atakowały jakieś owady. No a kiedy ranny żołnierz krzyczy z bólu, to aż skóra cierpnie na karku. Garland zadbał o to, żeby immersja widza była jak najgłębsza i dźwięk robi tu główną robotę. Bez porządnego systemu kina domowego albo chociaż dobrych słuchawek, bardzo dużo z tego pozostanie niezauważone, miejcie to na uwadze.

Drugą sprawą, która dla mnie jest jedynym poważniejszym minusem, są znane twarze. Nie podobało mi się, że widzę na ekranie Willa Poultera i Josepha Quinna, nawet jeśli są świetni, bo widziałem aktorów, a nie żołnierzy. Reszta obsady jest dla mnie anonimowa i to doskonale współgra z surowym do bólu obrazem. To nie jest zarzut wobec aktorów, raczej w kierunku ludzi od castingu. Rozumiem, że chcieli mieć na liście płac znane nazwiska, panowie są też podobni do swoich pierwowzorów, ale mimo to lepiej byłoby, gdyby to były jakieś świeże twarze.

Poza tym jednym drobiazgiem nie mam uwag. “Wojna” nie jest filmem dla wszystkich. Na pewno nie jest też filmem doskonałym. Ale w swojej bardzo wąskiej kategorii jest znakomity. Trzeba sobie jedynie zadać pytanie, czy faktycznie mamy ochotę obejrzeć wojnę bez żadnego filtra i bez nawet odrobiny hollywoodzkiej magii. Mnie się podobało, chociaż to niezbyt fortunne określenie. W filmie Garlanda nie ma zbyt wiele elementów, które nadają się do podobania. To wojna – brudna, brutalna i paskudna, ale film dobry.

Wojna (2025)
  • Ocena Crowleya - 7/10
    7/10
To mi się podoba 4
To mi się nie podoba 0

Crowley

Maruda międzypokoleniowa i mistrz w robieniu wszystkiego na ostatnią chwilę. Straszliwy łasuch pożerający wszystko, co związane z popkulturą. Miłośnik Pratchetta i Clancy'ego, kiedyś nawet Gwiezdnych wojen, a przede wszystkim muzyki starszej niż on sam.

Related Articles

Zanim napiszesz komentarz zapoznaj się z naszymi zasadami zamieszczania komentarzy:

Regulamin zamieszczania komentarzy


Użyj tagu [spoiler] aby ukryć część treści komentarza:

[spoiler]Treść spoilera[/spoiler]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button