FilmyRecenzje Filmowe

Here. Poza czasem (2024)

Za trzy lata Robert Zemeckis będzie świętował pół wieku na stanowisku reżysera. W ciągu tych długich pięciu dekad stworzył jedne z najbardziej kultowych filmów w historii Hollywoodu, ale ciężko nie zauważyć, że w ostatnim ćwierćwieczu ledwie kilka z nich dało się oglądać bez bólu zębów. Bob zachłysnął się nowoczesną technologią, ale gdzieś zatracił zdolność pisania porywających i poruszających scenariuszy, popadając w przeciętność, a czasem tworząc zwyczajne gnioty. W 2024 roku bardzo ucieszyłem się na wieść, że reżyser postanowił wrócić do współpracy, która przyniosła mu ogromną sławę i obsadził w najnowszym filmie Toma Hanksa oraz Robin Wright, a do realizacji zatrudnił też scenarzystę Erica Rotha, kompozytora Alana Silvestriego oraz operatora Dona Burgessa, czyli ludzi mających na koncie chociażby “Forresta Gumpa” czy “Powroty do przyszłości”. Wszystko wskazywało na to, że mamy szansę na kolejny hit i przełamanie złej passy. Tyle że nie do końca.

“Here. Poza czasem” (dopisek po kropce made in Poland, dzięki naszym niezawodnym tłumaczom/dystrybutorom) jest adaptacją nietypowego komiksu, którego akcja dzieje się na przestrzeni wielu lat w jednym miejscu. Poza niewielkim, bardzo zgrabnie zrobionym wyjątkiem, wszystko obserwujemy z jednego punktu widzenia i to sięgając od milionów lat wstecz do czasów współczesnych (a była szansa i na przyszłość, ale scena wyleciała w montażu). Bohaterami tej nieliniowo prezentowanej historii są ludzie (i dinozaury) żyjący w tym miejscu na Ziemi. Pomijając krótkie epizody historyczne, skupiamy się zaś na rodzinie, która kupuje wspomniany dom po wojnie i spędza w nim kolejne kilkadziesiąt lat. Z jednego miejsca obserwujemy kolejne epizody z ich życia – rozmowy, wspólne święta, kłótnie, nawet narodziny dzieci i zgony.

Od pierwszych minut uwagę zwraca niezwykle oryginalny sposób realizacji filmu. Pomijając sam fakt umieszczenia nieruchomej kamery w jednym punkcie, co samo w sobie jest niespotykane, kadr co i rusz dzielony jest na prostokątne ramki, w których obrazy z różnych epok przenikają się i płynnie przechodzą jedna w drugą. Ciężko opisać to słowami i pod wieloma względami robi to naprawdę spore wrażenie, a pozornie idealnie statyczna scenografia okazuje się być całkiem dynamiczna. Zwłaszcza kiedy sąsiadujące ze sobą sekwencje dzieli wiele lat i w jednej części pomieszczenia widać na przykład lata 60, a w drugiej początek XX wieku. Zemeckis znany jest z zamiłowania do nowinek technologicznych oraz sprytnych efektów specjalnych, co niestety w pewnym momencie zaprowadziło go w dziwaczne rejony sztuki filmowej. “Here” na pierwszy rzut oka błyszczy w kwestiach technologicznych, bo oprócz tego ciągłego przenikania się światów, nieustannie bawi się też wiekiem swoich bohaterów.

Cyfrowe odmładzanie i postarzanie widzieliśmy już wielokrotnie, a efekt na ogół daleki był od ideału. Twórcy “Here” chwalą się, że do tego procesu zaprzęgli najnowocześniejsze narzędzia sztucznej inteligencji, dzięki czemu mogli filmować aktorów bez skomplikowanego makijażu czy protez, a cały proces zmiany wieku postaci był tworzony w czasie rzeczywistym w sposób cyfrowy. Widziałem wiele pochlebnych opinii na temat rezultatów działania tej technologii i szczerze mówiąc… jestem zdziwiony. Uważam, że z wyglądem obrazu w tym filmie jest jakiś fundamentalny problem, który nawet ciężko nazwać. Przez niemal cały czas miałem wrażenie, że coś jest nie tak i patrzę na wytwór komputera. Być może to tylko sugestia, ale czasami dziwne rzeczy działy się z twarzami bohaterów, kiedy indziej wydawało mi się, że widzę problemy z separacją poszczególnych warstw nakładanych na siebie obrazów, niektóre sceny wyglądały jakby żywcem wyjęte ze starych przygodówek FMV, gdzie żywi aktorzy grali na tle prerenderowanych teł. Być może to tylko moje omamy, ale podskórnie odczuwałem dyskomfort patrząc na to wszystko. I to pomimo tego, że same zabiegi postarzania i odmładzania dały niemal perfekcyjne rezultaty i można przecierać oczy ze zdumienia, widząc nastoletniego Toma Hanksa.

Sami aktorzy niestety zagrali nierówno, co również składam na karb technologii. Niektórzy ewidentnie nie do końca czuli, w czym grają i byli sztuczni. Przede wszystkim Paul Bettany w roli ojca głównego bohatera. Pomijam w ogóle fakt, że aktor jest 14 lat młodszy od Toma Hanksa, czego mój mózg nie mógł zapomnieć, nawet jeśli charakteryzacja wskazywała inaczej. Gorzej, że Bettany gra po prostu źle – teatralnie, chwilami bardzo przypominał Visiona z pierwszych, czarno-białych odcinków “Wandavision”. Nie podołała też niestety Robin Wright. Jest zbyt sztywna, jakby niezaangażowana. Może to tylko wrażenie na tle Toma Hanksa, który ewidentnie najlepiej ze wszystkich załapał koncepcję i świetnie bawił się w granie siebie w różnym wieku. W takim kameralnym filmie wychodzi jakość rzemiosła, bo Hanks po prostu ciągnie ten film i jako jedyny odnajduje się w tej ciasnej przestrzeni.

I tu dochodzę do najważniejszego. Pomimo kilku ogromnych wad – oprócz wspominaych wizualiów dorzuciłbym tu przede wszystkim nagromadzenie zupełnie zbędnych wątków z odległej przeszłości, które nie za bardzo służą czemukolwiek – “Here” w pewnym momencie wrzuca wyższy bieg i staje się naprawdę poruszającym dramatem rodzinnym. Nie dlatego, że nagle następują jakieś niespodziewane zwroty akcji, ale dlatego, że wskakują na właściwe miejsca różne drobiazgi scenariuszowe, które sprawiają, że wreszcie ta poszatkowana fabuła nabiera znaczenia. Film staje się opowieścią o konsekwencjach życiowych decyzji, o powtarzającej się historii (a zwłaszcza błędach), o rodzinie i wszystkim tym, co ją spaja – choćby wspólnie spędzane święta – ale też co ją niszczy. No i oczywiście o sztafecie pokoleń, a także zmieniających się realiach na przestrzeni lat. Całkiem sporo jak na film, który dzieje się w jednym pomieszczeniu. Ta druga część “Here” naprawdę potrafi trącić czułą strunę i przypomina o tym, jak wielką wagę przykłada Robert Zemeckis do swoich scenariuszy. Przypomniał mi się “Cast Away”, z którego zawsze najbardziej lubię dojmująco smutny ostatni akt, już po powrocie głównego bohatera do domu. On zawsze łamie mi serce. “Here” nie jest może aż tak powalający, ale zdecydowanie warto przeczekać umiarkowanie udany początek, żeby dotrzeć do samego końca.

Najnowszy film Zemeckisa to bez wątpienia kolejny jego eksperyment. Nie do końca udany, ale na pewno nie zasługuje na mieszanie go z błotem. Nowatorska technologia z jednej strony robi wrażenie, kiedy kolejne kadry układają się w żywy komiks, a aktorzy w magiczny sposób starzeją się lub młodnieją. Z drugiej zaś jej niedoskonałości i ograniczenia stanowią największą barierę przed pełnią szczęścia, powodując u widza uczucie sztuczności. To bardzo nierówny twór, czasami bardzo koślawy i nieporadny, ale kiedy indziej poruszający i mądry (choć przy tym dość smutny). Na pewno warto dać mu szansę, chociaż absolutnie nie ma co oczekiwać wrażeń i emocji rodem z “Forresta Gumpa” czy innych klasycznych dzieł reżysera. Jest to jednak film jakiś, z własną tożsamością, bardzo oryginalny w formie i za to mimo wszystko pokazuję Zemeckisowi kciuk w górę, chociaż może niezbyt entuzjastycznie.

Here. Poza czasem (2024)
  • Ocena Crowleya - 6/10
    6/10
To mi się podoba 4
To mi się nie podoba 0

Crowley

Maruda międzypokoleniowa i mistrz w robieniu wszystkiego na ostatnią chwilę. Straszliwy łasuch pożerający wszystko, co związane z popkulturą. Miłośnik Pratchetta i Clancy'ego, kiedyś nawet Gwiezdnych wojen, a przede wszystkim muzyki starszej niż on sam.

Related Articles

Zanim napiszesz komentarz zapoznaj się z naszymi zasadami zamieszczania komentarzy:

Regulamin zamieszczania komentarzy


Użyj tagu [spoiler] aby ukryć część treści komentarza:

[spoiler]Treść spoilera[/spoiler]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button