Filmy

Redakcyjna topka: nasze filmowe guilty pleasure

Wiosna to taki przyjemny czas… ale przyjemności mogą przybierać różne postaci. Jedną z nich jest tak zwane guilty pleasure, czyli grzeszne przyjemności – każdy takie ma, chociaż nie każdy się do tego przyznaje. 😉 My postanowiliśmy się przyznać do swoich.

Alexandretta

Magic Mike

Na swoją obronę mam tylko tyle, że po ten film sięgnęłam z ciekawości, żeby zobaczyć, dlaczego dziewczyny z „The Big Bang Theory” się tak cieszyły na wizję spotkania jednego z aktorów tam grających (Joe Manganiello). Film z kategorii „do oglądania”, mózgownicę można spokojnie wyłączyć. Ale przynajmniej popatrzeć jest na co – Channing Tatum nie jest aktorem wybitnym, ale tańczyć potrafi.

Bridgertonowie

Serial niezbyt ambitny fabularnie (i tak od samego początku wiadomo, jak się wszystko skończy w danym sezonie), realia historyczne wyrzucone do kosza. Jest za to wizualnie widowiskowy (Simone Ashley w 2 sezonie to piękno w czystej postaci) i głównie to mnie przyciąga do ekranu. Kwintesencja niezbyt ambitnej, ale za to kolorowej rozrywki. Wiem, że ten serial nic nie wniesie do mojego życia, mogłabym w tym czasie robić cokolwiek bardziej konstruktywnego, ale mimo wszystko siedzę i oglądam.

Komedie romantyczne (kategoria ogólna)

Nie wskażę tu konkretnych tytułów. Po prostu czasem lubię sobie odpalić jakąś losową komedię romantyczną. I raz trafi się coś naprawdę fajnego („Kocha, lubi, szanuje” czy „Miłość i inne używki”), a czasami niekoniecznie.

Crowley

Sausage Party

No cóż… nic nie poradzę, ale tę animację obejrzałem dokładnie w tym momencie, kiedy potrzebowałem czegoś bezdennie głupiego i prostackiego. Jak to określił kolega SithFrog: żarty o parówie. Owszem, większość humoru jest w nim na poziomie chodnika i sprowadza się albo do przerysowanej brutalności, albo obleśnych seksualnych aluzji. Ale jednocześnie zabawa konwencją i sprytne pomysły scenariuszowe sprawiają, że to naprawdę fajny film, nieuznający żadnych świętości.

Oskar

Francuskiego oryginału z de Funèsem nie znoszę, ale amerykańska wersja w reżyserii Johna Landisa zawsze dostarcza mi dużo rozrywki. Ja wiem, że to taki teatr telewizji, z kanciastym Stallonem i trzpiotowatą (ale jakże śliczną!) Marisą Tomei, ale reszta jest znakomita. Wspaniały Tim Curry, groźni bracia Finucci, fajna dynamika i naprawdę zabawny scenariusz sprawiają, że oglądam zawsze, kiedy mam okazję.

Duże dzieci

To niby też komedia, ale nie z powodu humoru tu się znalazła. No bo humoru spod znaku Adama Sandlera zwyczajnie nie lubię, choć akurat w „Dużych dzieciach” jest on całkiem strawny. Tyle że ten film po prostu uderza w czułą nutę. Jest w nim bardzo dużo autentycznie poruszających drobiazgów, które sprawiają, że chwilami gula podchodzi do gardła. W tej wakacyjnej przygodzie szkolnych kolegów oraz ich rodzin jest prawda o tym, co ważne w życiu, o problemach w rodzinie, o szacunku, przyjaźni, wspomnieniach lepszych czasów, które wcale nie muszą przeminąć bezpowrotnie i o prawdziwej miłości. A najlepsze, że cała ta zwariowana ferajna zdaje się autentycznie lubić (włącznie z genialnymi partnerkami z drugiego planu). Bardzo niepozorny i w gruncie rzeczy mądry film, skryty za głupią komedyjką.

kr4wi3c

Będzie nieco śmiesznie, groźnie i nieco monotematycznie, gdzie motywy zemsty przeplatać się będą z przemieloną na wszystkie możliwe sposoby walką dobra ze złem. Kiedy bowiem słyszę guilty pleasure, na myśl przychodzą mi same dziwne tytuły, z wyświechtanymi wakami.

Kill Buljo

Norweska odpowiedź na „Kill Billa”. Film tak zły, że aż śmieszny? Niekonicznie. Raczej po prostu zły. Za reżyserię i scenariusz odpowiada Tommy Wirkola, który na swoim koncie ma obydwie części „Dead Snow”, „Złe dni”, „Siedem sióstr” czy też „Hansel i Gretel: Łowcy czarownic”. „Kill Buljo” powstały dwie części – podobnie jak amerykańskiego oryginału. Obydwie tak samo złe. Mają kilka śmiesznych momentów, parę suchych żartów, ale większość tego norweskiego humoru jest raczej prosta, szowinistyczna, rubaszna i często obraca się wokół sikania i picia wódki. Obydwa filmy są niskobudżetowe, co widać, za to momentami jadą ostro po bandzie. No i w jedynce jest Lara Kofta, mistrzyni broni wszelakich, posiadająca 4 czarne pasy i parę szelek – zbieżność do znanej archeolog, zupełnie przypadkowa. Kino raczej dla koneserów.

Wampiry

Do „Wampirów” Carpentera lubię czasem wracać, mimo tego, że w pewnych kręgach mówi się, że to najgorszy film tego reżysera. Skąpany w porannym słońcu Nowy Meksyk, świetna rockowa muzyka w tle i przerysowana grupa badassów, łowców wampirów, która jedzie skopać tyłki panom ciemności i zniszczyć kolejne gniazdo. Początek jest wybuchowy i to dosłownie, bo wampiry radośnie eksplodują w słońcu, niczym tanie sylwestrowe petardy. Niestety, potem wszystko siada. Formy starczyło na jakieś 30 pierwszych minut, a im dalej, tym gorzej. Wychodzi taniość i bylejakość. Aktorzy sprawiają wrażenie, jakby mieli problem z wyjściem poza poziom szkolnej etiudy. Główny czarny charakter jest sztampowy do bólu i pozbawiony jakiejkolwiek charyzmy. Mimo wszystko wracam do tego filmu z pewną masochistyczną przyjemnością, aby sprawdzić, czy naprawdę jest tak zły, jak go zapamiętałem. Spoiler: jest.

Pacific Rim

Musiałem, ale nie czuję się winny. No może troszeczkę. Pozycja, za którą niektórzy z redakcji by mnie zlinczowali. Film, który znam niemal na pamięć. Absurdalny, naciągany, przewidywalny, z wyświechtanym jak kocie memy motywem walki dobra ze złem. W tym przypadku pomiędzy „dobrymi” wielkimi maszynami bojowymi, kierowanymi przez nieustraszonych pilotów, a „złymi i przebrzydłymi” potworami z głębin – kaiju, które mają tylko jeden cel: zniszczyć wszystko co stanie im na drodze. Świetna muzyka z kapitalnym motywem przewodnim, fantastyczne efekty specjalne, wszystko to sprawia, że jest to jedyne w swoim rodzaju widowisko dla dużych chłopców.

Dżądżen

Trylogia Naga Broń

Kompletne kretynizmy wypowiadane śmiertelnie poważnym tonem. Żarty polegające na tym, że na głowę bohatera spadają bilardowe kule, młotki i kowadło. Wleczenie innego bohatera pod samochodem, by uderzał kroczem o kolejne znajdujące się na jezdni obiekty. Rozjeżdżanie głównego antagonisty walcem. Bawi mnie to wszystko tak serdecznie i nieustannie, że co parę lat lubię sobie odświeżyć którąś z części.

Mortal Kombat (2021)

Chociaż otwierająca film scena zapowiada naprawdę obiecujący seans, reszta zrobiona jest kompletnie bez polotu, prezentując papierowych bohaterów, będących parodią postaci występujących w serii. Walki też są kiepskie, humoru praktycznie brak, o sensie nie wspomnę. A jednak obejrzałem to chyba z pięć razy, ciesząc się jak dziecko, że gra mojego dzieciństwa doczekała się ekranizacji dysponującej znacznie większym budżetem niż swoją drogą dużo lepszy film z 1995 roku.

Zwariowany świat Malcolma

Kolejna dawka absurdalnego humoru, tyle że tym razem zamiast maniaków z Wydziału Zabójstw mamy rodzinę, którą w dzisiejszych czasach ewidentnie należałoby zaliczyć do patologicznych. Kilka scen do dzisiaj funkcjonuje jako virale w mediach społecznościowych. Moją ulubioną są znudzeni ojcowie, grający w curling… niemowlakami. Plus genialna obsada z Brianem Cranstonem jako ojcem (bo przecież nie głową) rodziny.

kuba

Pitch Perfect 1 i 2

Bardzo lubię zarówno pierwszą jak i drugą część przygód „The Bellas”, czyli szkolnego zespołu walczącego w zawodach śpiewu a capella. Oglądałem kilkukrotnie, zawsze dobrze się przy tym bawiąc. Uczta dla uszu (i oczu). Bardzo przyjemna rola Anny Kendrick, która idealnie pasuje do roli (co w przypadku tej aktorki i piosenkarki niestety nie zawsze jest normą). Odrobina przaśnego humoru plus nastoletnie dramy – czego chcieć więcej? Na koniec trzeba jeszcze wspomnieć, że miała powstać trzecia część, ale nic z tego nie wyszło i ta świetna seria zakończyła się na części drugiej. Chociaż tak naprawdę jest trzecia część, ale poza jednym naprawdę dobrym riff-offem wyszło absolutnie absurdalnie. Fatalna pozycja, która pogrzebała naprawdę fajną serię, więc uznajmy, że nie istnieje.

Jak ugryźć 10 milionów

Mam słabość do Matthew Perry’ego (nie wiem, czy znajdą się osoby, które nie mają), mam słabość do Bruce’a Willisa, którego uwielbiam w wersji komediowej. Film z tymi dwoma panami ogląda się po prostu genialnie. Choć nie można powiedzieć, by było to kino ambitne i specjalnie dobrze wykonane, to zwyczajnie ma w sobie to coś, co sprawia, że uwielbiam do tego filmu wracać.

Hudson Hawk

Mam do tego filmu ogromny sentyment. Oglądałem wielokrotnie na kasecie VHS. Znów Willis w wersji komediowej, dodatkowo bardzo ciekawa fabuła i niestandardowy humor. Obraz włamywacza tańczącego i podśpiewującego pod nosem za każdym razem sprawia mi dużą radość. Moim zdaniem to bardzo dobry i niedoceniany film.

SithFrog

W tej kategorii – tak jak ja ją rozumiem – dajemy raczej niewypały czy nie najlepsze filmy, które mimo wszystko nas cieszą i mamy do nich słabość. To powiedziawszy, kolega Dżądżen trafia na moją czarną listę za umieszczenie arcydzieła w postaci „Nagiej Broni” w tym rankingu…

Super Mario Bros.

Tak, wiem jaką opinię ma cały świat. Wiem, jakim chaosem (żeby nie powiedzieć – pardon my French – burdelem) była produkcja. Wiem, że Bob Hoskins z powodu tego filmu pił na umór i złamał rękę na planie. Jestem świadom wszystkich wad produkcji, a jednak… po prostu go lubię. Przedziwna, narkotyczna niemal, mieszanka kultowej, prostej i śmiesznej gierki z „zagrzybionym” światem wprost z RPGowego cyberpunka, szalona przygoda, niezłe efekty i genialna piosenka Roxette. Mógłbym napisać długi artykuł o wadach „Super Mario Bros.”, ale w moim sercu miejsce znajdą zawsze i na zawsze.

Szybcy i wściekli

Bezczelna kalka z „Na fali” („Point break”), gdzie deski surfingowe zastąpiono stuningowanymi autami lat 80tych i 90tych ubiegłego wieku. Keanu Reveesa zastąpił Paul Walker, a Patricka Swayze… no cóż, Vin Diesel. Miało prawo się nie udać, ale udało się jak cholera. Film od początku balansuje na cienkiej granicy autoparodii, ale ani przez chwilę nie jest za głupi i zbyt groteskowy, żeby nie traktować bohaterów i ich losów serio. One-linery bywają czerstwe, aktorstwo (a jak, w końcu Vin Diesel) drewniane, ale i tak martwimy się o Dona i jego rodzinę, i tak kibicujemy Brianowi, i tak chcemy happy endu, mimo że przecież jeden z bohaterów wzorem do naśladowania nie jest. Pierwsza część ma tyle uroku i tyle wdzięku w odtwarzaniu „tamtych” czasów, że co jakiś czas wracam z nostalgią.

Nikt (2021)

Nie wiem, czy tu w ogóle pasuje, bo to świetne kino. Dużo ludzi zarzuca mu wtórność do fali johno-wicko-podobnych produkcji i… zgadzam się, ale nie do końca. Tutaj proporcje są dobrze dobrane, Bob Odenkirk jest zaskakująco dobry w zupełnie nowej roli (niczym Liam Neeson w „Uprowadzonej”), dozowanie napięcia odpowiednie, a przegięta końcówka musiała się wydarzyć, bo to nie jest do końca poważne kino. Film ma ledwie 4 lata, a widziałem go dobre kilka razy i na pewno jeszcze nie raz obejrzę. Świetne kino akcji na relaksujący wieczór. Scena w autobusie legen… wait for it… darna!

To mi się podoba 3
To mi się nie podoba 0

Crowley

Maruda międzypokoleniowa i mistrz w robieniu wszystkiego na ostatnią chwilę. Straszliwy łasuch pożerający wszystko, co związane z popkulturą. Miłośnik Pratchetta i Clancy'ego, kiedyś nawet Gwiezdnych wojen, a przede wszystkim muzyki starszej niż on sam.

Dżądżen

Fan twórczości Martina i dobrego wina. Lubię historię i suchary. Wolny czas spędzam w ogrodzie przeklinając Matkę Naturę za jej hojność.

kr4wi3c

Niepoprawny marzyciel, słuchający na codzień dziwnie nie wpadającej w ucho muzyki z gatunku tych ostrzejszych, grający z reguły we wszelkiego rodzaju FPS'y podszyte lekko warstwą cRPG ale nie pogardzający też cRPG pełną gębą oraz raz na jakiś czas jakąś przygodówką z rodzaju tych starszych. Kiedyś NaPograniczu, obecnie FGSK

Related Articles

Komentarzy: 2

  1. To u mnie:
    Smallville i Supernatural z tv. Nawet późne sezony.
    Także Glee. Mógłbym w sumie nawet rozprawkę napisać dlaczego to spoko serial, choć czasem masz ochotę sobie zrobić lobotomię 🤣
    Z filmów – filmy z Bradem Pittem!

    I król wszystkiego – Świat Według Kiepskich.

    To mi się podoba 2
    To mi się nie podoba 0
  2. Ja w swoim rankingu umieściłbym „Wilczycę” z 1982 r. Nie najlepsze aktorstwo, słabe efekty specjalne (czy w ogóle można mówić o nich w kontekście kina PRL?), ale cholera, ten KLIMAT, scenografia i plenery, a także sama historia sprawia, że to jest jeden z moich ulubionych filmów 🙂
    Ponoć oglądał to również Eggers, przed kręceniem swojej wersji „Nosferatu”, i w jakimś niewielkim stopniu (razem z filmami Żuławskiego oraz „Lokisem”) miał ten film wpływ na ostateczny wygląd jego najnowszego dzieła…

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0

Zanim napiszesz komentarz zapoznaj się z naszymi zasadami zamieszczania komentarzy:

Regulamin zamieszczania komentarzy


Użyj tagu [spoiler] aby ukryć część treści komentarza:

[spoiler]Treść spoilera[/spoiler]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button