
Na skutek pewnego eksperymentu1eksperyment miał formę ankiety, a więc był w miarę humanitarny przeprowadzonego na młodych ludziach – w postaci studentów – okazało się, że wielu z nich jako swój ulubiony film z serii “Gwiezdne wojny” wskazało „Zemstę Sithów”. Fakt ten początkowo wzbudził w redakcji szczere zdumienie pomieszane z rozbawieniem, ale potem sprowokował dyskusję, w trakcie której zaczęliśmy się zastanawiać, dlaczego akurat ten film i co skłoniło poczytalnych bądź co bądź ludzi do tak radykalnej tezy. To z kolei naturalnie ewoluowało w kierunku szerszej polemiki na temat sposobu, w jaki traktujemy kinowe obrazy – jak oglądamy filmy dziś, a jak oglądaliśmy kiedyś.
Filmy kiedyś
Z uwagi na nasze pesele nie będziemy cofać się dalej niż do lat 80 (to i tak niemal pół wieku temu). Ostatnie dwie dekady XX wieku oferowały trzy zasadnicze sposoby oglądania filmów. Można było iść do kina, które mogło w mieście być, ale niekoniecznie, a taka wycieczka była nie lada atrakcją, bardziej lub mniej zapadającą w pamięć. Można było udać się do wypożyczalni kaset VHS i tam wybrać sobie film – przeglądanie rzędów półek zastawionych kolorowymi pudełkami i próba wybrania czegoś odpowiedniego, co byłoby dla nas ciekawe, a jednocześnie takie, żeby rodzice się nie przyczepili było nie lada przygodą samą w sobie. Kieszonkowe starczało tylko na jeden, mooooże dwa, wybór był więc bardzo trudny (wziąć jedną nowość, czy może dwa starsze, jednocześnie ryzykując zjechaną taśmę?). Trzecią opcją była telewizja, która regularnie puszczała wszystkie filmowe hity tamtego okresu. Tu jednak trzeba się było wykazać się cierpliwością, bo rodzime stacje pokazywały film kilka lat po premierze (tak jak dziś zresztą).

Oglądanie filmu, jakkolwiek górnolotnie by to nie brzmiało, było więc pewnego rodzaju wydarzeniem, czasami nawet mini-świętem. Zdarzało się, że rodzic przynosił do domu kasetę z ich ulubionymi filmami, edukując w ten sposób młodzież. W ten sposób niektórzy z nas poznali klasykę pokroju “Gwiezdnych Wojen”, “Indiany Jonesa” czy “Obcego”. Nic więc dziwnego, że takie doświadczenia odciskały pewne piętno na tych, którzy dorastali w tamtych latach. Całkiem prawdopodobne, że miło wspominają swoje filmowe doświadczenia – bo zazwyczaj wiązało się z nimi coś więcej, niż tylko kliknięciem „Play”.
Filmy dziś
Świat i technologia ewoluowały, kasety wideo zostały zastąpione na krótko płytami DVD, potem internet zaczął odgrywać coraz większą rolę. Dziś, dzięki streamingom i ogólnie internetowi, niemal każdy ma od ręki dostęp do setek filmów i seriali. Można je odpalić kiedykolwiek i gdziekolwiek – podczas jazdy autobusem, w poczekalni u lekarza, czy jako tło do domowych porządków. Funkcjonują więc bardziej jako jeden z elementów codzienności, niż oddzielny byt.
Wszystko to sprawia, że konsumpcja tego medium jest o wiele większa niż kiedykolwiek. W związku z tym młodzi ludzie nie przeżywają filmów tak, jak wcześniejsze pokolenie, a oglądane w tym hurtowym trybie filmy zlewają się ze sobą, niejako zatracając swoją indywidualną tożsamość. To trochę jak z pomarańczami – kiedyś celebrowany, świąteczny smakołyk, a teraz coś, co można bez problemu kupić w każdym sklepie, więc w zasadzie nie zwraca się na nie większej uwagi; ot, kolejny element codzienności. Niekoniecznie jest to zarzut, bardziej stwierdzenie faktu. My sami robimy to samo, tyle że mając w plecaku ten bagaż doświadczeń i wspomnienia wcześniejszych dekad.
Co jeszcze idzie za tą nową modą oglądania filmów „w biegu”? Chociażby to, że trudniej się widzowi skupić na kreowanej historii i przez to zbudować więź z bohaterami. Nie potrzebuje on głębokiej historii i błyskotliwych dialogów, bo się na nich zwyczajnie nie skupia.
To może być powód, dla którego od jakiegoś czasu masowo powstają filmy spektakularne wizualnie, z mnóstwem wybuchów, ale miałkie fabularnie, niemalże traktujące widza jak idiotę i tłumaczące mu wszystko po trzy razy (może za pierwszym razem nie załapał, bo akurat spuszczał wodę). Twórcy, a może bardziej wytwórnie, w pewnym sensie musieli wyjść naprzeciw oczekiwaniom konsumenta, który nie potrzebuje celebry, bo nie ma na nią czasu.
Konkluzje
Dużo się zmieniło. W zasadzie wszystko, poza tym, że ludzie nadal oglądają filmy i o nich dyskutują. Jeszcze kilkanaście lat temu życie pojedynczego filmu było dużo dłuższe. Kino, potem kasety, wreszcie kolejne powtórki w telewizji – film był w obiegu całe lata. Dziś o nowych filmach wypuszczanych na platformach streamingowych zapomina się najdalej po kilku miesiącach i to niezależnie od ich jakości. Poza pewnymi wyjątkami nikt nie ogląda filmów sprzed 5 czy 10 lat. A te jeszcze starsze na bank oglądają jedynie ci, którzy z jakiegoś powodu kiedyś je przegapili i nadrabiają zaległości. Ktoś, kto ma dostęp do wszelkich nowości praktycznie non-stop, nie będzie nadrabiał staroci, o ile nie będzie musiał tego robić z jakiegoś konkretnego powodu. No bo po co? Jak on ma się czuć związany emocjonalnie z takim filmem? Bo mu dziadek o nim opowiadał?
Stąd też może wynikać rozbieżność w ocenach nowych hitów. Przykładem niech będzie „Gladiator 2” – wśród młodszej widowni zebrał przyzwoite oceny, są nawet tacy, którzy się zachwycali. Starsi raczej łapią się za głowę ze zgrozy. Różnica? Ci starsi mają porównanie do – genialnego przecież i nie takiego znów starego – pierwowzoru, młodsi znają tylko tę nową, „wypłaszczoną” pod nich wersję. Nie dziwne więc, że studenci wspomniani we wstępie przedkładają “Zemstę Sithów” ponad “Imperium kontratakuje’. Tylko z tym pierwszym filmem mogą czuć jakąkolwiek więź, bo być może nawet widzieli go w kinie. Na pewno wyróżniał się na plus z trylogii prequeli, więc niech będzie “ulubionym”. Ba, możliwe nawet, że obejrzeli go głównie dlatego, że wcześniej poznali animowane “Wojny klonów”. Natomiast “Imperium” to jedynie zakurzony staroć, którego część nie widziała i nie widzi potrzeby oglądać, a tym, którzy widzieli, zlewa się z innymi klasykami s-f z telewizji.
Można się na takie podejście oburzać, można upatrywać w nim przyczyny kiepskiej kondycji kina rozrywkowego w ostatnich latach. Nie zmienia to faktu, że takie mamy realia. Pozostaje więc “robić swoje” i… oglądać. Nadrabiać zaległości, oglądać świadomie, starać się wychwytywać ciekawostki i niuanse, po prostu nie traktować filmów jako szumu w tle. Możliwe, że jesteśmy ostatnim pokoleniem, które to robi.
Ja uwielbiam Zemstę Sithów, ale jednak minimalnie oceniam niżej niż Trylogię.
Co do starzenia się, to zabawna sprawa. Bardzo wiele hitów kulturowych obchodzi po kolei 20 lecie. Co chwilę jakiś album czy słynny film/serial ma swoje święto. Jednocześnie dla wielu ludzi jest to dalej coś nowego. Spytani o nowoczesny zespół muzyczny czy film wskazujemy coś z 2003 czy 2005.
Nazwano to nawet jako Warped time perception.
W skrócie – lata 2000 to nowe lata 80.
No i bardzo k*rwa dobrze. Ta nostalgia za latami Reagono-Jaruzelskimi stała się tak nachalna i sztuczna że musi w końcu zdechnąć
Nie przyklejają politycznych etykiet tam gdzie pasują jak pięść do nosa. No i ciekawym co będziesz myślał kiedy to na Twoją nostalgię przyjdzie czas i młodsi zaczną deptać Twoje dzieciństwo podobnymi hasłami.
Tak samo jak pewnie kiedyś lata 80 były nowymi 60. To raczej naturalna kolej rzeczy.
Zresztą każdy wie, że lata 90 były 10 lat temu. 😉
W Zemście Sithów się dzieją w zasadzie najważniejsze wydarzenia w całej sadze, nawet jak są pokazane w niezbyt udany sposób momentami to jednak treść bierze górę nad formą. Porównując do last jedi gdzie jest zupełnie odwrotnie, jest przerost formy nad treścią, dzieje sie stosunkowo mało, a forma jest bardzo dobra.
Zgadza się. choć to tylko jeden z objawów większych zmian społecznych. Internet (zwłaszcza serwisy społecznościowe) zmienił społeczeństwo nie do poznania, a smartfony podniosły to x10. Tym niemniej „głupie” i „nudne” nadal znaczy to samo. Ludzie mają tylko mniejszą ambicję sięgania po dobre i ciekawe, bo wiąże się z tym konieczność aktywności i zaangażowania. Producenci wykorzystują to i serwują nam bezmyślną sieczkę. Taniej, a przede wszystkim łatwiej, zrobić piętnastą część Avengersów (czy co tam młodzież dziś ogląda) niż nowe Gwiezdne Wojny.
Najlepsze „SW” to oczywiście „Mroczne Widmo” – najbardziej zamknięty film, udanie łączący kameralną baśniowość z bogatym światotwórstwem. Nigdy nie rozumiałem zachwytów nad „Imperium” – dość absurdalna ganianka, do tego cierpiąca na typowy syndrom „części środkowych” – bez satysfakcjonującego początku czy końca. Absurdalność jej fabuły bardzo dobrze wyszła gdy próbowano jej remakeować w „Ostatnim Jedi” (vide wątek uciekania „Ruchu Oporu”.
Powiedziałbym że Mroczne Widmo mogło by być takim niezależnym filmem. I wtedy mielibyśmy trylogię wojen klonów. Może dało by się więcej z tego wycisnąć.
No niby wszystko racja ale pamiętam jak kiedyś mojemu wówczas może 15-letniemu synowi, dziecku z pokolenia smartfona i Marvela, pokazałem Aliens i oprócz tego, że bez problemu się na nim skupił, to po seansie usłyszałem „tata, kiedyś te filmy były jednak lepsze niż teraz”. Nie poprosił mnie za chwilę o kasę więc chyba mówił szczerze 😀 Zresztą potem przerobiliśmy wszystkie hiciory z tamtych lat. Chociaż sam jestem wrogiem takiej gadaniny, że kiedyś to blablabla… ale akurat jeśli chodzi o kino rozrywkowe to no cóż, mogę w tej sprawie iść na noże – lata 80-te i 90-te to był absolutny szczyt. Możliwości techniczne spotkały się z wysokim budżetem a za wszystko brali się mega utalentowani ludzie mający do dyspozycji charyzmatyczne gwiazdy kina (kogo dzisiaj, poza starzejącym się Cruisem, można określić tym mianem?). Skoro widz się zmienił to czemu wielkimi hitami były nie tak dawno Avatar 2 albo Top Gun 2, oba moim zdaniem zrobione w tej staromodnej poetyce „kina nowej przygody”?
Nie tłumaczmy sobie wszystkiego tym, że widz się zmienił a twórcy wychodzą mu tylko naprzeciw. Po prostu jak we wszystkim – trzeba wciąż więcej i więcej zarabiać, produkować coraz więcej, zapełniać czymś serwisy streamingowe, nie można ryzykować (kiedyś częściej ryzykowano finansowo przy produkcji filmów), nie ma reżyserów mogących wydać ile im przyjdzie do głowy na swoją wizję, więc poziom dużych produkcji musi spadać i spada. Za to kino nieźle broni się w niskim i średnim budżecie i tu często okazuje się, że „współczesny widz” jednak może się skupić i chce oglądać dobre rzeczy. W ogóle to nie lubię takiej filozofii, że coś się robi xujowe bo my sami tak chcemy (ciuchy, jedzenie, kultura, cokolwiek).
Szczerze to nie wiem o czym ten artykuł. Wstęp wielki (i troszkę dający truizmami) ale słuszny, natomiast po juz stwierdzeniu ze inaczej się filmy ogladaj dzisiaj niż kiedyś przeskakujemy do wniosku że to dlatego zemstę sithow wskazuje sie na film lepszy niż imperium xD przeciez to temat na szeroką dyskusje odnosza się stricte do filmów omawianych a nie szerokopojetego kina i sposobu jego adaptacji.
By zarysować temat – Zemsta to jeden z niewielu filmów tego gatunku (będących takze czescia wiekszego swiata) kończący się w tak przybijający sposob (literalnie bad ending jak to by powiedziała dzisiejsza mlodziez), naszpikowany akcją i napięciem nadchodzącego upadku. Imperium jest świetne ale nawet gdyby oba filmy wyszły w tej samej chwili (i np. Przez to sceny walki w Imorium byłyby dostosowane do dzisiejszych realiow) to i tak wielu widzów wskazałoby Zemstę.
Ja osobiście Zemstę bym filmem najlepszym nie nazwał, ale raczej personalnie moim ulubionym jest – jest coś przejmującego chociażby w scenie gdzie Vader i Palpatine patrzą na budowę Gwiazdy Smierci w końcówce filmu.
Gorąco pozdrawiam
Co to za boomerski bełkot?
To się nazywa, uwaga, trudne słowo dla zetki: publicystyka. Aż pięć sylab! Znaczenie można sobie sprawdzić w słowniku. To takie miejsce w internecie, gdzie można samodzielnie się czegoś nauczyć, polecam również hasła: „buractwo”, „szacunek” oraz „empatia”.
Prawdę mówiąc, to Panowie Redaktorzy i tak się dość łagodnie obeszło z gustem współczesnej młodzieży. Nie potrafią odróżnić gówna od papierka, łykają wszystko co usłyszą od swoich influencerskich idoli którzy trzepią na nic kasę. Słuchają sannah i innego ścierwa o szampanach, dupczenie i zarabianiu kasy. I jeszcze wydaje im się że wiedzą lepiej. Śmiech na sali.
Mnie bardziej od kulturu Zetek martwi ich etyka pracy i podejście do niej. Nakierować na jakościowe dzieła, filmy czy piosenki jeszcze się kiedyś uda 🙂
To się nazywa słaba publicystyka i autorzy coś czuli podskórnie że to jest słabe, dlatego to podpisali jako „redakcja” 😉
Osoba wyżej nazwała to „boomerskim bełkotem” bez jakiegoś uzasadnienia, a szkoda bo jest co tu krytykować. Nikt tego nie przeczytał drugi raz i nie stwierdził że wnioski są słabo uzasadnione.
> „Oglądanie filmu, jakkolwiek górnolotnie by to nie brzmiało, było więc pewnego rodzaju wydarzeniem, czasami nawet mini-świętem. Zdarzało się, że rodzic przynosił do domu kasetę z ich ulubionymi filmami, edukując w ten sposób młodzież. ”
Kiedyś oglądanie wspólnie filmu było „wydarzeniem” czy też „mini-świętem”, a to tylko dlatego że było na nośniku…
Czyli zaproszenie znajomych na oglądanie u kogoś filmu na streamingu się na to nie załapie?
Kwestia „edukacji filmowej przez rodziców” to kwestia rodziców, a nie czasów. Jestem z przejściowych czasów dla moich rodziców wystarczyło puścić fox kids lub jetixa albo też przynieść kasetę z wypożyczalni z jakąś kreskówką. I tyle.
> „Dziś, dzięki streamingom i ogólnie internetowi, niemal każdy ma od ręki dostęp do setek filmów i seriali. Można je odpalić kiedykolwiek i gdziekolwiek – podczas jazdy autobusem, w poczekalni u lekarza, czy jako tło do domowych porządków. Funkcjonują więc bardziej jako jeden z elementów codzienności, niż oddzielny byt.”
Czyli streaming sprawił że na telefonie mamy starą dobrą telewizję, którą starsze pokolenia lubią sobie puszczać jako tło do domowych porządków. Już nie wspomnę że w takich autobusie lub u lekarza słuchali radia!
> „Wszystko to sprawia, że konsumpcja tego medium jest o wiele większa niż kiedykolwiek. W związku z tym młodzi ludzie nie przeżywają filmów tak, jak wcześniejsze pokolenie, a oglądane w tym hurtowym trybie filmy zlewają się ze sobą, niejako zatracając swoją indywidualną tożsamość.”
„Wcześniejsze pokolenie” oglądało hurtowo seriale w telewizji i one nie straciły swojej tożsamości. Porucznik Colombo jest rozpoznawalny, 4 pancerni są rozpoznawalni. Bo to były dobre seriale. Te słabe uległy zapomnieniu.
> „Co jeszcze idzie za tą nową modą oglądania filmów „w biegu”? Chociażby to, że trudniej się widzowi skupić na kreowanej historii i przez to zbudować więź z bohaterami. Nie potrzebuje on głębokiej historii i błyskotliwych dialogów, bo się na nich zwyczajnie nie skupia.”
Są filmy „głębokie” są i filmy „płytkie”. Jak zawsze. Power rangersi to początek lat 90, a ich japoński odpowiednik to lata 70.
> „Dużo się zmieniło. W zasadzie wszystko, poza tym, że ludzie nadal oglądają filmy i o nich dyskutują. Jeszcze kilkanaście lat temu życie pojedynczego filmu było dużo dłuższe. Kino, potem kasety, wreszcie kolejne powtórki w telewizji – film był w obiegu całe lata.”
Obecnie masz powtórki na youtubie, ba nawet ta platforma podsunie blogerów opowiadających o tym filmie.
> „Dziś o nowych filmach wypuszczanych na platformach streamingowych zapomina się najdalej po kilku miesiącach i to niezależnie od ich jakości. Poza pewnymi wyjątkami nikt nie ogląda filmów sprzed 5 czy 10 lat. A te jeszcze starsze na bank oglądają jedynie ci, którzy z jakiegoś powodu kiedyś je przegapili i nadrabiają zaległości. Ktoś, kto ma dostęp do wszelkich nowości praktycznie non-stop, nie będzie nadrabiał staroci, o ile nie będzie musiał tego robić z jakiegoś konkretnego powodu. No bo po co? Jak on ma się czuć związany emocjonalnie z takim filmem?”
A kiedy ludzie to masowo robili? Jak się ogląda stare seriale to popularnym motywem jest albo zamknięcie fabuły w jednym odcinku lub użycie zwrotu „w poprzednim odcinku” gdzie narrator podsumowuje to co się działo. Takie gwiezdne wojny były wyjątkiem. Obcy czy terminator nie wymagał od widza znajomości poprzednich części. Jeśli zaczynałeś od dwójki to prawie nic nie traciłeś.
Wraz z Internetem więcej seriali zaczęło eksperymentować z tworzeniem dłuższej fabuły, gdzie wątek z odcinka 3 może wrócić w 10.
> „Stąd też może wynikać rozbieżność w ocenach nowych hitów. Przykładem niech będzie „Gladiator 2” – wśród młodszej widowni zebrał przyzwoite oceny, są nawet tacy, którzy się zachwycali.”
Różnica polega na tym że dla nich to mógł być dobry film, a dla widzów znających jedynkę był to słaby Gladiator.
> ” Można się na takie podejście oburzać, można upatrywać w nim przyczyny kiepskiej kondycji kina rozrywkowego w ostatnich latach. Nie zmienia to faktu, że takie mamy realia.”
Taki Joker czy Batman się przebił. Taki kot w butach czy animowany spiderman też, choć przyznam że nie wiem czy można ich do tej kategorii zaliczyć.
> „Możliwe, że jesteśmy ostatnim pokoleniem, które to robi.”
tak, oczywiście xd
Ps. Drugi akapit twojego komentarza jest dziwny. Młodzież z lat 90 była lepsza? Subkultury, gazetki bravo, idole z teleturniejów, kibole, rap o biedzie i braku perspektyw.
No zobacz, taka słaba publicystyka a cel zamierzony osiągnęła. Sprowokowała do refleksji i sam dyskutujesz 🙂
Co do wytykania, że to jest podpisane redakcja – a co, jakby każdy biorący udział w dyskusji się podpisał.to by było lepiej? Przecież jest napisane, że to tekst inspirowany dyskusja z forum.
Dlatego jest to podpisane jako „redakcja” 😉
Jest podpisany tak a nie inaczej, bo powstał na podstawie pewnej wewnątrzredakcyjnej rozmowy, która wydała się ciekawym pomysłem na krótki felieton.
Jako urodzona w roku 2000 muszę wytłumaczyć czemu przynajmniej mi prequele wydają się równoważnymi filmami z oryginalną trylogią. Jak ogląda się filmy jako dziecko, które jeszcze nie rozumie jak powinna działać historia, bohaterowie i cały warsztat filmowy to jeśli film ma trochę magii – to się podoba. I nie koniecznie widzi się, które są arcydziełem, a które mają niedociągnięcia. Stąd części I-VI są bliskie mojemu sercu, natomiast po latach oglądając już jako dorosła to co zaserwował Disney w kolejnych częściach nie czułam już tej magii, widziałam natomiast niedociągnięcia i absurdy.