
Co słychać u Nocnej Straży? Cóż, jest dość niewesoło, a będzie tylko gorzej.
Streszczenie
Jedno życie się kończy, drugie zaczyna. Oba w bólach.
Na strychu słychać krzyki rodzącej Goździk. Znajdujący się poniżej na klepisku Sam próbuje karmić umierającego Bannena zupą. Bezskutecznie.
Czarni bracia znajdują się w Twierdzy Crastera. Mimo przykrycia stosem futer i miejsca przy ogniu, Bannen powtarza w kółko, że mu zimno. Sam Craster patrzy na wysiłki Sama obojętnie, zajadając kiełbasę. Ta jest dla niego i jego żon, Straży musi wystarczyć cienka zupa. Zdaniem gospodarza, nawet jej szkoda dla umierającego. Lepszy byłby nóż między żebra.
Bedwyck zwany Gigantem zauważa, że nie zwracali się do Crastera o radę. Prosili za to o ogień i żywność. Tej drugiej im wyraźnie skąpi. Gospodarz jest urodzonym optymistą, dlatego widzi szklankę do połowy pełną: niech się cieszą, że mają ogień. On się nie prosił o tyle gąb do wykarmienia. Podzielił się z nimi wszystkim, czym mógł.
Sam dalej próbuje karmić Bannena. Dziewięć dni temu Kedge Białe Oko amputował mu stopę, ale stało się to zbyt późno. Kilku z braci jest zresztą ciężej rannych od niego. Straż nie ma ze sobą maestera. Leków zresztą też nie – przepadły na Pięści Pierwszych Ludzi razem z Brązowym Bernarrem. Zginął też wtedy kucharz Hake – jedyny z nich, który miał jakiekolwiek pojęcie o ziołach. Ci, którzy dotarli do Twierdzy Crastera, próbowali opiekować się rannymi, jak umieli, czyli słabo.
Głodni bracia to źli bracia. Niektórzy, jak Karl Szpotawa Stopa czy Garth ze Starego Miasta, opowiadają każdemu, kto zechce ich wysłuchać, że Craster z pewnością ma ukrytą spiżarnię. Milkną tylko, gdy w pobliżu znajduje się lord dowódca.
Goździk znowu krzyczy, a Craster traci cierpliwość: albo zatkają jej usta szmatą, albo on zrobi to pięścią. Craster ma w sumie dziewiętnaście żon i wszystkie panicznie się go boją. Jedną z nich prawie zatłukł na oczach czarnych braci. Niektórzy z nich wyszli na zewnątrz, nie mogąc na to patrzeć, inni okazali się jednak obojętni albo rozbawieni. Ronnel Harclay stwierdził, że Craster jest przyjacielem Straży i pod jego dachem obowiązują jego zasady.
Sam próbuje o tym nie zapominać. Tak jak też o tym, że Goździk jest żoną Crastera. To ostatnie akurat faktycznie może być trudne do zapamiętania, bo jest także jego córką. Przypomina sobie, jak dziewczyna błagała go o pomoc i jak zaprowadził ją wtedy do Jona. Goździk bała się, że urodzi chłopca. Powiedziała wtedy Jonowi, że Craster synów oddaje bogom. Sam czuł, że powinni jej pomóc. Nadal tak uważa. Modli się, by urodziła córkę.
Craster dalej żuje kiełbasę, Bannen jęczy, Goździk krzyczy. Dziki skarży się, że gdy jedna z jego macior rodziła osiem prosiąt, to nawet przy tym nie chrząknęła. Była prawie tak gruba jak Zabójca. Tak teraz nazywają Sama. Dla niego to za dużo. Wychodzi.
Odkąd przybyli do Twierdzy Crastera, dni stały się cieplejsze. Przerażające zimno minęło. Craster twierdzi, że to jego zasługa.
Bogobojny człowiek nie musi się obawiać takich jak oni. Powiedziałem to Mance’owi Rayderowi, kiedy przyszedł tu węszyć, ale nie chciał mnie słuchać, tak samo jak wy, wrony, z waszymi mieczami i cholernymi ogniskami. Kiedy nadejdzie białe zimno, w niczym wam one nie pomogą. Pomogą wam tylko bogowie. Lepiej wkupcie się w ich łaski.
Na zewnątrz jest spory ruch. Niektórzy ludzie karmią konie, inni skórują te, które uznano za zbyt słabe, by mogły wrócić na Mur. Na ziemnych wałach stoją wartownicy. Za pustą owczarnią kilkunastu braci urządziło sobie zawody strzeleckie, które wygrywa Ulmer – siwobrody starzec, który za młodu był członkiem Bractwa z Królewskiego Lasu.
Słodki Donnel dostrzega Sama. On również nazywa go Zabójcą. Wyciąga do niego łuk i każe pokazać, jak zabił Innego. Sam tłumaczy, że posłużył się sztyletem. Nie chce brać łuku do ręki. Ośmieszy się. Widzi, że z niego drwią. Odwraca się i chce odejść, ale błoto wciąga mu but (Edd Cierpiętnik, który patrząc na szklankę, widzi ją zazwyczaj rozbitą, utrzymuje, że to nie błoto, lecz inna, również brązowa substancja). Słyszy, jak śmieją się z niego. Czuje się bezwartościowy. Nie rozumie, jak może żyć, gdy tylu lepszych ludzi od niego zginęło.
Kiedy w końcu udaje mu się uwolnić but, natyka się na Grenna. Ten także nazywa go Zabójcą. Sam prosi, by tego nie robił, lecz Grenn nie rozumie dlaczego. Przecież to dobry przydomek, a on na niego zasłużył. I z pewnością brzmi lepiej niż Ser Świnka. Sam jest zrezygnowany. Nie on zabił Innego, lecz smocze szkło. Wszystkim to powtarza, jednak większość mu nie wierzy. Nie wszyscy jednak. Gdy usłyszeli o tym Dywen i Edd Cierpiętnik, kazali mu wszystko powtórzyć lordowi dowódcy. Mormont wysłuchał go uważnie, dopytując o różne szczegóły, w tym smocze szkło. Większość tego, co odnalazł Jon, przepadła na Pięści. Teraz zostały im dwa sztylety, włócznia i kilkanaście grotów do strzał. Włócznię przekazywali sobie wartownicy, a groty Mormont rozdysponował pomiędzy najlepszych łuczników.
Sam w czasie rozmowy z Grennem zastawia się, dlaczego ataki ustały. Grenn stwierdza, że upiory przychodzą tylko wtedy, gdy jest zimno. Sam wcale nie jest pewny, czy to zimno je sprowadza, czy raczej one sprowadzają zimno. Nie wie też, czy smocze szkło sprawdza się na upiory. Może tylko powiedzieć, że z pewnością zadziałało na Innego. Poza tym tak naprawdę nie wiedzą nic. Żałuje, że nie ma z nimi Jona. Zastanawia się, czy jeszcze żyje.
Ponure myśli przerywa wrzask kruka. Lord dowódca powrócił, a z nim jego paskudne ptaszysko. Towarzyszą mu Dywen i Ronnel Harclay. Ten ostatni informuje dowódcę, że zostały im tylko dwadzieścia dwa konie i wątpi, czy więcej niż połowa z nich dotrze do Muru. Mormont doskonale zdaje sobie z tego sprawę, ale Craster postawił sprawę jasno: muszą się stąd wynieść. Dostrzega Tarly’ego i wzywa go do siebie.
Lord dowódca myślał o smoczym szkle, jak również o prawdziwej przyczynie zbudowania Muru i powołania Nocnej Straży. Nikt nie stworzyłby podobnej konstrukcji, żeby bronić się tylko przed Dzikimi. Mur osłania krainę człowieka, a Dzicy też są w końcu ludźmi. To nie oni są ich prawdziwym wrogiem. Muszą zdobyć więcej smoczego szkła!
Jak zawsze u Martina, gdy rozmowa robi się ciekawa, ktoś ją musi przerwać. Tym razem padło na Crastera. Urodził mu się syn! Teraz ma więc dodatkową gębę do wykarmienia, a to oznacza, że Straż musi odejść. Lord dowódca próbuje przekonać gospodarza, że zrobią to, gdy tylko słabsi nabiorą sił, ale Craster nie chce o tym słyszeć: kto miał wyzdrowieć, wyzdrowiał, resztę albo dobije Mormont, albo zrobi to on sam.
I tu dzieje się coś, w co nikt, a przede wszystkim Sam, nie mógłby uwierzyć: Tarly wtrąca się do rozmowy, i co jeszcze bardziej zdumiewające, proponuje, że mogą zabrać dziecko ze sobą na Mur. Trudno powiedzieć, kto jest bardziej wściekły: Craster czy Mormont. Lord dowódca każe Samowi wracać do środka, a podążając za nim, wymyśla Tarly’emu od głupców. Co on w ogóle sobie wyobrażał? Nawet zakładając, że Craster się zgodzi, to co z podróżą na Mur? Jak mieliby karmić noworodka? Co, matkę też mają ze sobą wziąć? Gdy Sam potwierdza, Mormont nakazuje mu trzymać się z dala od żon Crastera. Czy tam córek. Nieważne!
Przygnębiony Sam wraca do Bannena, ale Gigant przykrywa już jego twarz płaszczem. Zdaniem Dirka Craster zagłodził go na śmierć. Określa go bękartem, co przeraża Sama: Dziki nienawidzi dzieci zrodzonych z nieprawego łoża, chociaż ludzie ze Straży opowiadają, że sam z takowego pochodzi. Na ich szczęście Craster nie mógł ich usłyszeć, gdyż nie zdążył jeszcze wrócić.
Bannena palą o zachodzie słońca. Płonące ciało pachnie… smakowicie. Sam nie może znieść tego, że jego niedawny towarzysz kojarzy mu się ze skwierczącą wieprzowiną. Ucieka do latryny, gdzie odnajduje go Edd Cierpiętnik. W trakcie rozmowy z nim Sam dowiaduje się trzech rzeczy: Edd lubi skwarki, cokolwiek by się działo, musi go przeżyć, ponieważ Edd naprawdę lubi skwarki oraz że Mormont zarządził, że ruszają jutro z pierwszym brzaskiem.
Nic nie mogłoby bardziej ucieszyć Crastera. W przypływie dobrego humoru postanawia pożegnać gości wieczornym posiłkiem. Do jedzenia jest ich własna konina, do tego piwo i chleb. I to właśnie chleb, a raczej jego niedostateczna ilość, doprowadzi do tragedii.
Karl Szpotawa Stopa wścieka się, że dla wszystkich przeznaczono tylko dwa bochny. Mormont każe mu jeść, co dostał, bez marudzenia, albo wyjść na zewnątrz i żreć śnieg. Zdawałoby się, że podobny komunikat lorda dowódcy powinien zakończyć sprawę, ale nie tym razem. Okoliczności się zmieniły. Karl jest głodny i chce dostać to, co Craster przed nimi skrywa. Postulat szybko podłapują inni: Dirk, Garthowie ze Starego Miasta oraz Greenaway, Ollo Obcięta Ręka. Mormont wstaje i natychmiast nakazuje im się uciszyć. Karl również wstaje i sugeruje dowódcy, że jeśli nie ma ochoty ich słuchać, może sobie zatkać uszy chlebem (a ponoć jest go za mało, pogubiłem się). Tego już dla Mormonta za wiele: wszyscy mają siadać i milczeć. To rozkaz!
Wydaje się, że kryzys został opanowany: Karl wygląda, jakby zrozumiał, że poszedł za daleko i faktycznie zamierzał usiąść. Niestety: Craster zmarnował okazję, żeby siedzieć cicho. Nikt, kto nazywa go skąpcem, nie będzie przebywał pod jego dachem. Wskazując toporem każe wynosić się Karlowi, Dirkowi i obu Garthom. Osiąga tyle, że jeden z tych ostatnich nazywa go bękartem. Craster wpada w szał. Nie dosłyszał co prawda, który z nich to powiedział, ale samo słowo usłyszał bardzo dobrze. Chce wiedzieć, kto go tak nazwał. Karl odkrzykuje, że wszyscy o tym wiedzą.
Z zaskakującą szybkością jak na osobę w jego wieku Craster wskakuje na stół, wywijając toporem. Rzuca się na Karla. Garth z Greenaway i Oss mają już w rękach noże, ale to Dirk chwyta starca za włosy i jednym płynnym ruchem podrzyna mu gardło.
Szybko nad dogorywającym trupem pojawia się rozwścieczony Mormont. Zabili gospodarza, co jest potworną zbrodnią. Bogowie ich przeklną. Dirk nie ma podobnych obiekcji. Są za Murem, tu prawa nie obowiązują. Przyciska zakrwawiony sztylet do szyi jednej z żon Crastera, żądając, by powiedziała, gdzie ukrywają jedzenie. Mormont każe mu ją puścić. Za to, co zrobił, zapłaci głową.
Dowódcę otaczają jednak uzbrojeni Garth z Greenaway i Ollo Obcięta Ręka. Ten drugi każe mu milczeć, ale Mormont sięga po sztylet. Ollo jest szybszy: wbija swój w brzuch dowódcy. Sam nie potrafi powiedzieć, co działo się później, ale z pewnością dużo i krwawo. Garth ze Starego Miasta zginął z rąk imiennika z Greenaway. Rolleya z Sisterson zabiło klepisko, na które zwalił się ze stryszku. Mogła mieć w tym udział któraś z żon Crastera. Grenn próbował postawić Sama na nogi, policzkując raz za razem, ale bezskutecznie. W końcu, w towarzystwie Bedwycka, Edda Cierpiętnika i kilku innych ucieka. Sam siedzi na ziemi i trzyma na kolanach głowę Mormonta. Obok kilku jego byłych braci je przy stole, Ollo zaś gwałci jedną z kobiet.
Mormont wciąż żyje. Z ust płynie mu krew. Każe Samowi uciekać. Zaraz! Ma udać się na Mur i opowiedzieć, co wydarzyło się na Pięści Pierwszych Ludzi oraz tu. A także o smoczym szkle. Kruk powtarza rozkaz: zaraz! Mormont przekazuje też swoje ostatnie życzenie: jego syn, Jorah, ma przywdziać czerń. Niech Sam mu powie, że ojciec mu przebaczył.

Sam nie chce iść. To za daleko. Już się nie boi. Zostanie z nim. Tyle że powinien się bać. Nie mówi jednak tego Mormont, a jedna z trzech kobiet, które pojawiają się przy nim. Wśród nich jest Goździk. Muszą uciekać, nim wrócą ci, którzy teraz albo plądrują piwnicę, albo są na górze z młodymi żonami Crastera. Goździk przypomina Samowi, że obiecał jej pomóc. Sam prostuje: obiecał, że Jon jej pomoże. On nie jest w stanie, bo po pierwsze jest grubym tchórzem, po drugie nie może zostawić lorda Dowódcy.
Ale to drugie jest już nieaktualne. Mormont wpatruje się w niego niewidzącym już spojrzeniem. Bardzo przenikliwym wpatruje się w niego zaś jego kruk. Kobiety i kruk nakazują mu się pośpieszyć. Musi zabrać ze sobą Goździk i dziecko. Jeśli tego nie zrobi, uczynią to bracia chłopca. Zbliżają się. Nadciąga białe zimno.
Postaci występujące w rozdziale
- Samwell Tarly (POV)
- Jeor Mormont
- Ronnel Harclay
- Byam Flint
- Grenn
- Eddison Tollett
- Bedwyck
- Dywen
- Ulmer z Królewskiego Lasu
- Garth z Greenaway
- Garth Szare Pióro
- Garth ze Starego Miasta
- Alan z Rosby
- Bannen
- Czarny Bernarr
- Kedge Białe Oko
- Ollo Obcięta Ręka
- Karl Szpotawa Stopa
- Mamroczący Bill
- Słodki Donnel Hill
- Oss Sierota
- Rolley z Sisterton
- Dirk
- Tim Stone
- Goździk (Gilly)
- Craster
- Paprotka (Ferny)
Wspomniani
- Jon Snow
- Thoren Smallwood
- Mały Paul
- Brązowy Bernarr
- Hake
- Jorah Mormont
- Elia Martell
- Gerold Hightower
- Strzelec Dick (Fletcher Dick1(fletcher to ktoś, kto trudni się wyrobem strzał) – BT)
- Simon Toyne
- Uśmiechnięty Rycerz
- Oswyn Długa Szyja Trzykrotnie Powieszony
- Wenda Biała Łania
- Brzuchaty Ben
- Dyah
- Nella
Ważne informacje
- Gdy zaczyna się rozdział, w Twierdzy Crastera przebywa czterdziestu jeden czarnych braci, w tym dziewięciu ciężko rannych. Dotarło do niej czterdziestu czterech, zaś z Pięści Pierwszych Ludzi udało się uciec około sześćdziesięciu (w poprzednim rozdziale Sama była mowa o pięćdziesięciu, którym udało wydostać się z Pięści).
- Ulmer za młodu był członkiem Bractwa z Królewskiego Lasu. Utrzymuje, że przestrzelił kiedyś dłoń Białego Byka z Królewskiej Gwardii i okradł dornijską księżniczkę z klejnotów i pocałunku. Ulmera strzelać uczył Strzelec Dick z Bractwa. Należeli też do niego: Simon Toyne, Uśmiechnięty Rycerz, Oswyn Długa Szyja Trzykrotnie Powieszony, Wenda Biała Łania, Brzuchaty Ben.
- Edd Cierpiętnik oprócz skwarków lubi wieprzowinę w sosie jabłkowym. Od biedy może być inne mięso, ale sos to podstawa.
- [Można się zastanawiać, czy bunt wybuchł spontanicznie, czy został celowo sprowokowany, bo kilku jego uczestników należało wcześniej do grupy Chetta: Karl, Dirk, Rolley z Sisterton i Ollo. Nie wiadomo, co z Ossem i Garthami ze Starego Miasta i z Greenaway. Nie jest jednak wykluczone, że niektórzy z nich także knuli już wcześniej, bo z prologu Chetta poznajemy z imienia lub przydomka jedenastu z czternastu spiskowców2Byli to: Chett, Karl Szpotawa Stopa, Słodki Donnel Hill, Lark Siostrzanin i jego kuzyn Rolley z Sisterton, Dirk, Mały Paul, Cicha Stopa (Softfoot), Pilarz (Sawwood, zwany tak z powodu swojego chrapania), Ollo Obcięta Ręka, Maslyn oraz trzech innych, z których przynajmniej jeden też był nazywany kuzynem Larka). Jednak Oss i Garthowie równie dobrze mogli zostać wtajemniczeni dopiero po odwrocie z Pięści Pierwszych Ludzi, albo nawet przypadkiem dać się wciągnąć w tragiczny rozwój wypadków. Nawet jeśli nie było już kolejnego planu, to nie jest najpewniej przypadkiem, że głównymi prowodyrami zabicia Crastera i Mormonta byli właśnie najbardziej zdemoralizowani członkowie Straży, którzy knuli zanim jeszcze dyscyplina zupełnie się załamała. Zastanawia sytuacja Donnela Hilla, który był wśród spiskowców Chetta, ale później jest wymieniony wśród tych zaprzysiężonych braci, którzy uciekli z Eddem Tollettem i innymi wiernymi członkami Straży. – BT]
- [Człowiek z wioski Dirka, którego przypadek ma być dowodem na to, że da się długo żyć z odciętą stopą, w oryginale zmarł w wieku 49 lat („He lived to nine-and-forty”), a nie 94 jak w przekładzie. – BT]
Komentarz
To, co chyba najbardziej lubię u Martina, to fakt, że u niego nie ma wydarzeń „z czapy”. Wszystko zawsze ma niezwykle solidną podbudowę.
Od samego początku Pieśni słyszymy, że Straż obecnie składa się w dużej liczbie z mętów, rzezimieszków i przestępców. W Prologu Nawałnicy dowiadujemy się o spisku czternastu braci, którzy zamierzają zabić lorda dowódcę oraz najważniejszych oficerów i zdezerterować. Niektórzy z tych spiskowców, jak choćby Ollo Obcięta Ręka, przeżyli i dotarli do Twierdzy Crastera. Gdy dodamy, że obecnie Straż ma zerowe morale, spowodowane głodem, zagładą większości towarzyszy i ponurą perspektywą długiego i niebezpiecznego powrotu na Mur, wybuch buntu nikogo nie powinien dziwić.
Z drugiej strony Martin świetnie pokazuje, że coś takiego jak determinizm nie istnieje. Tak, Mormont siedzi na beczce prochu i żaden z czytelników nie może być zaskoczony, że w końcu ona wybucha, ale niewiele brakowało, by do tragedii nie doszło. Lord dowódca praktycznie spacyfikował niezadowolonych (przynajmniej na ten moment) i gdyby Craster zmilczał zniewagę, wszystko mogło rozejść się po kościach. Niestety starzec nie miał instynktu samozachowawczego, co doprowadziło do eskalacji, której kierunku i tempa większość uczestników chyba nie zakładała. Przy okazji mamy kolejną niezwykle trafną obserwację Martina: wydarzenia wprawia w ruch aktywna i – jak to często bywa – bezwzględna mniejszość, zaś większość biernie im się przygląda.
Oprócz obserwacji natury socjologicznej, dostajemy trochę informacji – a jeszcze więcej zagadek – dotyczących Innych oraz ich specyficznej relacji z Crasterem. Dziki otwarcie przyznaje, że mają układ, dzięki któremu nic mu z ich strony nie grozi. Polega on rzecz jasna na oddawaniu im swoich dzieci. Pytanie, jak ten potworny, brutalny i w gruncie rzeczy dość prymitywny człowiek zdołał porozumieć się z tymi tajemniczymi istotami i skąd wiedział, że właśnie w ten sposób można wkupić się w ich łaski? Czy wystarczyła wiedza przekazywana wśród Wolnych Ludzi z pokolenia na pokolenie? Wiemy, że jest ona spora, czego najlepszym przykładem jest Osha, mająca naprawdę sporo pojęcia o istotach, które żyją na Północ od Muru, ale czy to wystarczy? A może ma tu jednak wpływ pochodzenie Crastera?
Szczerze: wątpię, żebyśmy akurat na to pytanie uzyskali kiedykolwiek jednoznaczną odpowiedź.
Inne obserwacje pochodzą już bezpośrednio od Sama i są – jak zwykle w przypadku tej postaci – rzeczowe i precyzyjne: Innym towarzyszy zimno, ale to oni są jego przyczyną, czy raczej skutkiem? Oraz jaka jest rzeczywista moc smoczego szkła i jakich wrogów można nim faktycznie pokonać? Jestem przekonany, że Sam będzie uparcie szukał odpowiedzi na te pytania, a tak się złożyło, że z w niedalekiej przyszłości znajdzie się w miejscu, w którym będzie miał spore szanse je uzyskać. Ktoś zresztą wyraźnie czuwa nad tym, by w ogóle miał szanse wrócić na Mur.
Na koniec: po raz kolejny widzimy ponurą ironię wykreowanego przez Martina świata. Craster zdołał mrocznymi rytuałami zabezpieczyć się przed przerażającymi nieludzkimi istotami tylko po to, by zginąć rąk pospolitego bandyty w czymś, co w gruncie rzeczy niewiele różniło się od pijackiej burdy.
Dzień dobry, kawał dobrej roboty Dżądżen!
Popełniam ten komentarz, bo liczę, że w końcu ktoś udzieli mi pełnoprawnej odpowiedzi na podnoszona wielokrotnie kwestię.
Co z PDM? Wszyscy jesteśmy zgodni, co do tego, że Pan R.R Martin każe długo na siebie czekać, ale od ostatnich PDM też minął szmat czasu:)
A więc szczerze warto czekać? Czy to porzucony projekt i raz na jakiś czas dostaniemy deklarację, że już za chwilę, za momencik i…. tyle.
Bardzo dziękuję:)
Co do PDM – to nie jestem autorem cyklu, więc nie chciałbym się wypowiadać, mogę tylko powiedzieć, że pojawiły się po drodze różne trudności natury jak najbardziej obiektywnej. Osobiście głęboko wierzę, że 100 odcinek nadejdzie, a jak wszyscy wiemy: czekanie jest najfajniejsze;)
Również wyczekuje PDM jak kania dżdżu 😅
Craster okazał się głupcem.
Widząc oddzial rannych, wycieńczonych, głodnych i mało karnych zolnierzy, nie powienien obnosić się przy nich kiełbasą.
Ale nie tylko Craster okazał się głupcem.
Mormont powinien przycisnąć Crastera i splądrować mu jego piwniczkę. Mógł mu wystawić kwit gwarantujący zwrot za rekwizycje, mógł dać mu słowo, cokolwiek. Argument siły był po jego stronie.
Jako dowódca musisz kierować się przede wszystkim dobrem swoich podwładnych. Głodny żołnierz to niebezpieczny żołnierz i Mormont powinien najpierw nakarmić swoich ludzi, a później dbać o dobre wychowanie.
Stary niewdźwiedz cieszył się autorytetem, ale w niektórych sytuacjach autorytet to za mało. I dobry dowódca zamiast gasić pozary, po prostu nie doprowadza do sytuacji zapalnych.
W dużej mierze trudno się z tym wszystkim co piszesz nie zgodzić. Natomiast na pewno da się bronić postępowania Mormonta w takim zakresie, jakim jest perspektywa długoterminowa: przy takim obejściu się z Crasterem, Straż już nigdy więcej nie mogłaby liczyć na jego pomoc, a jak wiemy, jego „Twierdza” była naprawdę ważnym punktem schronienia i zaopatrzenia dla zwiadowców. Oczywiście, w przypadku gdy cię zabijają, perspektywa długoterminowa i tak się urywa, ale to można wytłumaczyć w ten sposób: Mormontowi przez myśl nie przeszło, że jego ludzie mogą się do czegoś takiego posunąć. Być może inny, mający mniejsze zaufanie do swoich podwładnych dowódca by to przewidział, ale Mormont był starym, honorowym człowiekiem. W większości przypadków podejście w którym ufasz podwładnym jednak procentuje, w tym krytycznym nie wyszło. Tym niemniej – tak jak pisałem – gdyby Craster trzymał język za zębami, prawdopodobnie rozeszłoby się po kościach. Przynajmniej tamtej nocy.
Żołnierze zależą od dowódcy, ale też dowódca zależy od zolnierzy.
Skoro Mormont nie przewidział do czego zdolni są jego żołnierze, popełnił tragiczny błąd.
Co innego zarządzać najedzonym żołnierzem, co innego głodnym.
Przed głodnym żołnierzem przestrzegał już Sun Zi w słynnym traktacie.
Możesz go usprawiedliwiać okolicznościami, ale dobry dowódca podejmuje właściwe decyzje niezależnie od okoliczności. Kiepski dowódca ginie od buntu, do którego spokojnie mógł nie doprowadzić.
Nie zgadzam się, że splądrowanie piwniczki Crastera byloby równoznaczne z końcem sojuszu, ba!
Powiem więcej, dla przykładu gdyby Straż zabrała Crasterowie 10 kiełbas, a po powrocie na mur, wysłano mu z powrotem 5 kiełbas, to i tak Craster byłby zadowolony!
I chciałby dalej podtrzymać kontakt, chociazby dlatego, aby odzyskać 5 kolejnych kiełbas.
Tak działają pewne mechanizmy, zwłaszcza gdy negocjujesz z kimś zdecydowanie silniejszym.
Poczytaj sobie o rekwizycjach za czasów legionów rzymskich.
W dzisiejszym odcinku poznajemy starą prawdę, że jak się robi sobie jaja z głodnych lub ciężko pracujących ludzi, to można dostać w zęby. 🙂
😁
A co słychać u autora? Kolejny kawałek fałszywej, kłamliwej propagandy wymierzonej w świętobliwego Crastera.
Trzeba tutaj przypomnieć że nie ma dowodów aby Craster kiedykolwiek popełnił jakikolwiek czyn zarzucany mu przez autora w powyższym albo jakimkolwiek innym tekście. Ba, wyznaczono nawet nagrodę dla śmiałka który starałby się to udowodnić. 175 tysięcy złotych smoków ulokowanych na koncie bankowym w Braavos.
Do tej pory nikt ich nie odebrał. Myślę że to udowadnia że ta sprawa to zwykłe pomówienia a z tymi to może wystąpić każdy. Na takiej podstawie żaden sąd by Crastera nie skazał. Poza tym skoro autor taki śmiały w wysuwaniu oskarżeń to czemu nie zapyta o rzeczy jakich miały się dopuszczać żony Crastera?
Jest taki fragment nieopublikowanego jeszcze fragmentu Wichrow Zimy w których Goździk oznajmia Samowi : może zrobiłam coś strasznego, ale imię Crastera będzie nieskalane. Być może to jest plotka, a być może jest to prawda, ale powtarzam – nie ma żadnego dowodu, że Craster dopuścil się wymienionych przez autora czynów. Nie ma na to żadnych dowodów.
I jeszcze inni, niektórzy, wbijają mu szpilki. To nie ludzie, to wilki!
Pomówienia i fale newsy! Craster jest najlepszym kandydatem na stanowisko Przyjaciela Straży, nie było lepszego. Po prostu the best! Pismaki z fsgk chcą go oczernić, ale prawda jest inna!
Dobry tekst 😄 Idealna seria na poniedziałek rano, pozwala wstać z nadzieją na dobry dzień.
Dzięki!
Dobre!
Prawak? Zmieniłeś nick? 😉
Śmierć Bannena jest jednocześnie zapowiedzią śmierci Mormonta.
Gdy w prologu nawałnicy spiskowcy mówią o zabiciu Dowódcy, na liście oficerów wyznaczonych do zabicia jest również Bannen.
A widzisz, nawet nie zwróciłem na to uwagi.