FilmyRecenzje Filmowe

Substancja (2024)

Po dobiegających zewsząd zachwytach bardzo liczyłem na ten film. Miałem nadzieję na to, że będzie to mój tytuł roku. Rewelacyjna pierwsza połowa zdawała się tylko utwierdzać mnie w tym przekonaniu. Niestety im dalej, tym robiło się coraz gorzej, a pod koniec wręcz groteskowo. A kiedy zdawało się, że osiągnięto limit, to film poszedł dalej sięgając granic absurdu.

To nie jest tylko problem „Substancji”, że nie potrafi dociągnąć pieczołowicie budowanej atmosfery od początku do samego finału. Wiele filmów, nie tylko horrorów, dotyka ten sam problem. Tak było chociażby z „Terrifier 2”, którego początek był obiecujący, ale końcówka mocno rozczarowywała, była głupia, przeciągnięta i zwyczajnie nużyła. W przypadku „Substancji” miałem wrażenie, że oglądam tak naprawdę dwa filmy. Pierwszy, powoli rozkręcający się horror z pieczołowicie budowaną atmosferą, nakręcony w stylu, jakiego by się nawet sam Kubrick nie powstydził, oraz drugi – kiczowaty body horror klasy B powstały z myślą o SplatFeście, czy innym festiwalu filmów dziwnych.

Opowieść zaczyna się z wysokiego C. Demi Moore gra rolę dojrzałej wiekiem aktorki – Elisabeth Sparkle, której gwiazda dawno przygasła. Trzymają ją w telewizji już chyba tylko z sentymentu i za to, że kiedyś, dawno temu, udało jej się zdobyć Oscara. Czasy się zmieniają, świat idzie do przodu i nikt nie chce oglądać podstarzałych aktoreczek, prowadzących poranne programy fitness. Zapada więc na górze decyzja, by wymienić ją na nowszy model.

Pewnego razu Elisabeth, wracając ze zdjęć do programu, ulega wypadkowi i trafia do szpitala. Po powrocie do domu w kieszeni swojego płaszcza znajduje tajemniczy pendrive z materiałem video i numerem telefonu. Po chwili wahania postanawia sprawdzić tajemniczą zawartość i podłącza go do tv. Film, który uruchamia, jest dość enigmatyczny. Pojawiają się na nim obrazy, które ciężko na początku zrozumieć, zaś lektor bredzi coś o lepszej wersji siebie. Co to wszystko znaczy? O co w tym wszystkim chodzi? Jakiś nowoczesny scam? Nie bez wahania Elisabeth postanawia zaryzykować, zadzwonić pod wskazany na usb sticku numer telefonu i skontaktować się z tajemniczą organizacją, która proponuje jej udział w dość niebezpiecznym eksperymencie.

Specyfik, w którego posiadanie wchodzi – tytułowa substancja – pozwala sklonować ciało, wyodrębniając piękniejszą i lepszą wersję siebie. Od tej pory przyjdzie jej dzielić swoje życie ze swoją lepszą wersją, według jednej podstawowej reguły – mają się co tydzień zamieniać, bez wyjątku.

Młodsze wcielenie Elisabeth – Sue (Sarah Margaret Qualley), jak każe siebie nazywać – jest ambitna, żywiołowa i sexy. Ma wszystkie najlepsze cechy swojej macierzy, a przede wszystkim jest chorobliwie wręcz ambitna. To w pewnym momencie doprowadzi do nadużyć zasad i będzie miało opłakane skutki – głównie dla Elisabeth.

Nie kojarzę Demi Moore z jakiegokolwiek horroru (według Filmwebu przed „Substancją” zagrała w aż jednym, którego zupełnie nie kojarzę). Miałem więc początkowo obawy, czy poradzi sobie w tej raczej nietypowej dla siebie roli. Szybko się okazało, że zupełnie bezzasadnie. Jej rola jest jednym z najjaśniejszych punktów tego spektaklu. Potwierdza to Złoty Glob (pierwszy w jej karierze) oraz nominacja do Oscara (również pierwsza).

Od samego początku urzekła mnie niesamowita realizacja filmu, sposób kręcenia, przepięknie skomponowane kadry, perfekcyjne ruchy kamery oraz montaż – momentami szarpany, niezwykle dynamiczny, czasem wręcz teledyskowy. Łącznie tworzy to jedyne w swoim rodzaju wrażenie, szczególnie że film opowiada głównie obrazem, nie traktując widza jak półgłówka. Jak się okazuje, nawet w dzisiejszych czasach metoda pokazywania za pomocą ruchomych obrazów, bez konieczności tłumaczenia jak krowie na rowie, tak żeby widz zrozumiał, nie umarła. I to się ceni. Szkoda tylko, że w drugiej części filmu to wszystko się gdzieś rozmywa, film zaczyna się kręcić wokół własnej osi, epatując tymi samymi symbolami i powtarzając konkluzje, stając się festiwalem makabreski w iście cronenbergowskim stylu rodem z Muchy.

Sposób prezentacji filmu jest na obecne czasy dość specyficzny. Momentami stanowi kwintesencję ociekającej seksem estetyki lat 80, której niemal idealny wyraz stanowi scena, w której Sue sięga po napój do lodówki. Mamy w niej zbliżenie na lodówkę, następnie na puszkę i kapiące z niej powoli kropelki wody, następnie zbliżenie na twarz i usta aktorki, do których zbliża puszkę. Czuć emocje, seksapil i dziewczęcość. Scena maksymalnie seksualizująca kobietę, ale także niezwykle zmysłowa. To jednak nie wszystko. Jak ukazać kobiece piękno? Jak podkreślić kobiecą zmysłowość? Reżyserka – Coralie Fargeat – udowadnia, że potrafi w tego typu rzeczy, wychodząc z założenia, że albo grubo, albo wcale. Upichciła przy tym nie do końca poprawny film, ociekający cielesnym naturalizmem, całkiem zmyślnie ukazując w nim podkolorowany obraz zdegenerowanego świata show-biznesu. Przedstawia się to chociażby w scenach castingów, w których padają w stosunku do kobiet niewybredne komentarze typu: „szkoda, że nie ma cycków w miejscu twarzy”, albo „ta przynajmniej ma wszystko na miejscu”.

Skoro, jak wcześniej wspominałem, film nie traktuje widza jak debila i nie tłumaczy mu wszystkiego, to jak w takim razie pokazać obijactwo Elisabeth w przeznaczonym dla niej tygodniu? Chociażby za pomocą sceny, w której Sue przechadza się po apartamencie i w pewnym momencie jej wzrok pada na włączony telewizor, drugi rzut okiem i patrzy na wygnieciony fotel. Nie pada tu żadne słowo, co najwyżej usłyszymy głośne westchnięcie Sue, sugerujące pogardę wobec Elisabeth z braku lepszych zajęć spędzającej całe dnie przed tv. Można? Jeszcze jak!

Cały film przeplatany jest scenami, które tylko z pozoru nie mają żadnego znaczenia. Pełno tu alegorii przemijającego życia, młodości, urody, odniesień do współczesnej kultury, uprzedmiotowiania kobiet i wiele innych. Oglądanie ich sprawia wiele przyjemności, bo pozwala odkrywać kawałek po kawałku elementy rezonujące z własnymi doświadczeniami czy przemyśleniami. Każda scena ma tutaj znaczenie, podobnie jak każdy obraz, wręcz każda klatka, nawet jeśli początkowo się wydaje, że coś tu nie pasuje, coś tu nie gra, coś jest nie na miejscu. Nie ma zbędnych scen, zbędnych dialogów, zapychaczy, wszystko ma jakieś znaczenie, choć może wydawać się początkowo niewidoczne. Dlatego też film obejrzałem dwa razy, mając wrażenie, że przy pierwszym podejściu coś mi umknęło, czegoś nie wyłapałem i nie zrozumiałem. Zaś sam rewelacyjny początek przewijałem  3 czy 4 razy.

Niesamowitą kreację świata ilustruje równie fantastyczna muzyka z pulsującym tempem, nadająca scenom odpowiedni rytm. Często podkreślająca emocje wypływające z ekranu, by dodatkowo rozproszyć widza wprowadzając nutkę niepewności. Tak jak chociażby w scenie w restauracji, w której podczas konwersacji przy stoliku muzyka nagle cichnie, zaburzając tempo widowiska. Dawno nie widziałem filmu, który dźwiękowo stałby na tak wysokim poziomie, jaki osiągnięto właśnie w przypadku Substancji, w której niektóre dźwięki dosłownie wylewają się z ekranu, a niektóre sceny wręcz do nas krzyczą. Coś niesamowitego, ale żeby to docenić, trzeba oglądać na dobrym sprzęcie hi-fi, albo najlepiej w kinie. 😉 Z drugiej strony nie ma co się dziwić, bo udźwiękowienie, z tego co czytałem, powstało w technologii ASMR – właśnie po to, żeby było słychać każde najmniejsze pierdnięcie, każdy najmniejszy szelest.

Niestety cały efekt psuje kompletnie przeszarżowana końcówka, wyciągnięta jakby z innego filmu. To totalna jazda bez trzymanki, czerpiąca garściami z filmów Cronenberga. Makabryczne połączenie pięknie skomponowanych kadrów, gnijącej tkanki, wiader sztucznej krwi, taniego kina gore klasy B, okraszona elementami komediowymi, ocierająca się o groteskę i przypominająca sceniczne show grupy Rammstein. Zabrakło tylko „Feuer Frei” na zakończenie. Mogło być wybitnie i przez większość czasu było, ale przez ten finał wyszło co najwyżej dobrze.

Substancja (2024)
  • Ocena kr4wca - 8/10
    8/10
To mi się podoba 1
To mi się nie podoba 0

kr4wi3c

Niepoprawny marzyciel, słuchający na codzień dziwnie nie wpadającej w ucho muzyki z gatunku tych ostrzejszych, grający z reguły we wszelkiego rodzaju FPS'y podszyte lekko warstwą cRPG ale nie pogardzający też cRPG pełną gębą oraz raz na jakiś czas jakąś przygodówką z rodzaju tych starszych. Kiedyś NaPograniczu, obecnie FGSK

Related Articles

Komentarzy: 7

  1. „Skoro, jak wcześniej wspominałem, film nie traktuje widza jak debila i nie tłumaczy mu wszystkiego, to jak w takim razie pokazać obijactwo Elisabeth w przeznaczonym dla niej tygodniu? Chociażby za pomocą sceny, w której Sue przechadza się po apartamencie i w pewnym momencie jej wzrok pada na włączony telewizor, drugi rzut okiem i patrzy na wygnieciony fotel. Nie pada tu żadne słowo, co najwyżej usłyszymy głośne westchnięcie Sue, sugerujące pogardę wobec Elisabeth z braku lepszych zajęć spędzającej całe dnie przed tv. Można? Jeszcze jak!”
    a nie było przypadkiem takiej sceny, kiedy przez telefon żaliła się, że elisabeth marnuje swój czas?

    ogolnie to cała fabuła nadaje sie do smietnika z jednego prostego powodu – skoro klon ma oddzielną świadomosc, to nie ma żadnego powodu, by utrzymywać własnym kosztem takiego pasożyta. co elisabeth z tego ma? ludzie wielbią jej klona, nie ją. ona w tym czasie sobie śpi. chłop od reklamy substancji caly czas powtarza „stan sie lepsza wersja siebie” i „pamietajcie że jestescie jednoscia” itp. ale to klamstwo.

    To mi się podoba 1
    To mi się nie podoba 0
    1. Scena o której piszesz jest później.
      Co do fabuły to jakby się zastanowić jest ona strasznie dziurawa.
      Jakim cudem w ogóle Sue podpisała umowę z telewizją skoro ona nie istnieje? Nie ma żadnej przeszłości, nie figuruje w żadnych rejestrach, nie ma prawka, czy chociażby SSN, który w stanach jest podstawą.

      Spoiler

      „pamietajcie że jestescie jednoscia” – a to jest straszny bullshit, bo jedyne co mają ze sobą wspólnego to chyba jedynie wspomnienia – film w pewnych momentach zdaje się to sugerować.
      Ale reszta jest kłamstwem, nie są jednością, a pomiędzy nimi już od samego początku nie ma zachowanej równowagi. To co zostało zabrane jednej zostało odebrane także drugiej jest także bzdurą. Co straciła Sue po tym jak zyskała kolejny dzień życia?

      [collapse]
      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
  2. Jeżeli faktycznie jest tak, jak mówią koledzy, to fabuła rzeczywiście jest głupia. Mam nadzieję, że przynajmniej wyskakuje tam jakiś Pacino pod koniec i złowieszczym głosem oznajmia „jestem szatanem, oszukałem cię”. Jeżeli nie, to Demi zrobiła typowy interes „na wnuczka”. 🙂

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. No nie, aż tak to nie, chociaż faktycznie „coś” na koniec wyskakuje, próbując być alegorią… nie, nie będę spoilerował 😉

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
  3. Spoiler

    Końcówka miała być zdaje się właśnie hołdem dla kina klasy B, zwłaszcza takich produkcji jak Carrie [1976], tyle że… No nawet mając tą świadomością, nie przekonuje mnie to. Bo odwołanie do innego dzieła nie jest wartością samą w sobie, a jeśli bez znajomości kontekstu dostajemy coś tak oderwanego i nierealistycznego (nawet względem całego filmu, żeby zaraz ktoś nie wyleciał z „a działanie substancji niby jest realistyczne???”), to znaczy że coś poszło nie tak.
    Natomiast co do kwestii tego, co Elisabeth zyskuje – ja to widzę tak, że one faktycznie były jednością. Świadomość przechodziła do aktualnie używanego ciała, i wówczas działa to całkiem zgrabnie jako metafora uzależnienia – Elisabeth jest uzależniona od bycia Sue, od życia pełnego dopaminy, bodźców, energii, jej dotychczasowe życie staje się jeszcze bardziej psute i sprowadza się do oczekiwania na czas z narkotykiem-Sue, stopniowo przekracza kolejne granice w swoim młodym ciele, by dziwić się swojej głupocie w chwilach trzeźwości jako Elisabeth. To samo widać zresztą po lekarzu, który dał jej pendrive, jak spotyka go w jadłodajni.
    No i mały smaczek – komentarz o „posiadaniu wszystkiego na miejscu” jest zaraz po „szkoda że nie ma cycków zamiast twarzy”, i odnosi się do Sue. W końcówce przestaje być aktualny…

    [collapse]
    To mi się podoba 1
    To mi się nie podoba 0
  4. Pełna zgoda z tekstem. Myślę że wyżej ocenia film widzowie którzy potrafią szybko przestawić się i zaadoptować do tego co się dzieje na ekranie.

    Początek to faktycznie fajny thriller z body horrorem, ale w momencie gdy wyciągamy udko kurczaka z pępka mialem takie „aaa dobra idziemy w ta stronę :D”

    Więc już miałem ubaw po pachy a całe napięcie gdzieś zeszło. Końcówka jak w Martwym Źle – ej zostało nambna planie 10 litrów sztucznej krwi, co z tym zrobimy?

    Ja się bawiłem dobrze, cieszę się że ten film powstał , ale daleko mi do peanów na zasadzie „najlepszy film 2025$.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button