Tradycyjne narzekanie 😉
Wiecie, ile teoretycznie kosztuje „Rozdroże Kruków” w oficjalnej dystrybucji? 65,90 zł! To cena okładkowa za książkę, która liczy niespełna 300 stron w miękkiej oprawie i wydana została w zasadzie budżetowo, bez żadnych wodotrysków. Gratulacje dla wydawnictwa SuperNowa za tak zamożnych klientów. Gdyby to nie był “nowy Wiedźmin”, taka książka kosztowałaby 19,99 zł i pewnie przeszłaby niezauważona, a za chwilę trafiłaby do kosza w Biedronce obok zimowych kapci, elektrycznej krajalnicy do chleba czechosłowackiej produkcji i pluszowych maskotek z promocji (tych, których nikt nie chciał wziąć nawet za darmo, najpewniej Wkrętarki Wiki i przeuroczej <a tak naprawdę to nie> pluszowej apki Biedronki). Oczywiście w internecie można ją kupić za mniej niż połowę tej ceny, ale problem rabatów dla internetowych sprzedawców i absurdalnych cen na okładkach jest poważny. Nic dziwnego, że tradycyjne księgarnie i mali wydawcy załamują ręce.
Początkowo nie mogłem zrozumieć, dlaczego wydawnictwo – być może w porozumieniu z samym Andrzejem Sapkowskim – zdaje się swoimi działaniami (albo raczej ich brakiem) zniechęcać czytelników do tej książki. Potem przeczytałem fragment w Nowej Fantastyce i nabrałem podejrzeń. Wydało mi się, że „Rozdroże Kruków” to celowe pożegnanie z fanami, miecz wbity w serce miłośników wiedźmińskiego świata, sposób na to, by nikt więcej nie zawracał autorowi głowy. A potem przeczytałem całą książkę. I już niczego nie jestem pewien.
Forma czy raczej jej brak?
Wbrew wcześniejszym obawom nie powiem, że ta książka jest słaba. Wręcz przeciwnie, ma w sobie wiele dobrego. Jednak czuć, że mogła być znacznie lepsza. Dlaczego? Bo Sapkowski postawił na rozwiązanie, na które mógł sobie pozwolić jedynie autor o ugruntowanej pozycji. Ktoś, kto niczego już nie musi udowadniać. Mówiąc wprost: poszedł na skróty.
Fabuła, bez wchodzenia w szczegóły, skupia się na losach młodego Geralta, który stawia pierwsze kroki na wiedźmińskim szlaku. Sapkowski w pewnym sensie tylko powiela pomysły ze swoich wcześniejszych książek, ale też silnie je kondensuje. Efektem tego jest zbiór licznych (mini)opowiadań, z których żadne nie przekracza dziesięciu, może dwudziestu stron, a niektóre mieszczą się na czterech. Schemat jest prosty: krótki wstęp, szybkie wyjaśnienie, na czym polega „quest”, i błyskawiczne zakończenie – czasem efektowne, ale nie zawsze.
Pomiędzy kolejnymi opowiadaniami znajdziemy obowiązkowe popisy erudycji autora. Nie zazdroszczę tłumaczom tej książki, bo zdarzają się strony, na których co trzecie słowo wydaje się niezrozumiałe. Sapkowski już w poprzednich częściach nie stronił od łacińskich czy francuskich wstawek, ale tutaj ich zagęszczenie momentami ociera się o przesadę.
Młodzieżowe słowo roku i niechętne namiętności
Prawdę powiedziawszy po kilkudziesięciu stronach powieści pomyślałem, że Sapek pójdzie w stronę konfliktu pokoleń, który wydał mi się pozbawiony podstaw. Bez wchodzenia w spoilery napiszę tylko, że powieść próbuje pokazać, jak ciężko jest się dogadać młodzieży ze starymi, ale te próby są jakieś takie nieprzekonujące, rzadkie i mało angażujące. Młodsza wersja Geralta jest przy tym nieco rozczarowująca. Na pewno jest bardziej stonowany i powściągliwy, ale przez to pozbawiony części charyzmy, którą pamiętamy z wcześniejszych historii.
Kolejną rzeczą jest dziwna wstrzemięźliwość Geralta, co w moim odczuciu zmienia nieco obraz Białego Wilka. Było co najmniej kilka sytuacji, w których wiedźmin z lat późniejszych zachowałby się inaczej. Czy to zarzut? I tak, i nie. Bo przecież tutaj Geralt jest młody, nie wie, na ile może sobie pozwolić, ale można czuć pewne rozczarowanie, że brakuje mu pazura, tego czegoś, co było dla tej serii i postaci tak charakterystyczne.
Jednym z największych atutów wiedźmińskiej sagi zawsze był humor. Niestety, w „Rozdrożu Kruków” ten element wypada słabo. Wiele żartów wydaje się wymuszonych, a brak wyrafinowania w operowaniu wulgaryzmami – wcześniej cechujący Sapkowskiego – jest zauważalny. Być może to efekt długiej przerwy w pisaniu, ale trudno mi w to uwierzyć. Zdziwienie wzbudziły też we mnie jednostronne dialogi, jakbyśmy oglądali rozmowę telefoniczną, widzieli tylko jedną stronę i musieli domyślać się, jak reaguje druga strona. Zabieg niekonwencjonalny i w mojej ocenie niezbyt udany.
Nazwiska, przydomki i żadna tajemnica
O tym, że Sapkowski nie jest mistrzem światotwórstwa, a do tego człowiekiem dość leniwym w kwestii planowania i rysowania swojego uniwersum, wiemy od dawna. Nazywanie postaci i miejsc w jego książkach zawsze było dość chaotyczne. W „Rozdrożu Kruków” ten brak konsekwencji raz jeszcze daje o sobie znać. Kiedy ktoś się przedstawia, czytelnik nie ma pojęcia, czy jest to ktoś z Kaedwen, Redanii czy może z Koviru, ale nie przeszkadza to w odbiorze fabuły – pod warunkiem, że nie przywiązuje się wagi do szczegółów.
Im szybciej potraktujemy całą opowieść luźno i zapomnimy o wcześniejszym kanonie (co mi przychodzi z trudem i nie mogę się do tego przyzwyczaić) oraz uznamy święte prawo autora do wolności w kreowaniu swojego dzieła, tym łatwiej zaakceptujemy “Rozdroże kruków”. Sapkowski momentami wręcz zdaje się zapominać, o czym sam wcześniej pisał, jak choćby w kwestii przydomku Geralta. Kiedyś miał na to jakiś pomysł, dziś ma inny – jego wola.
Pan Andrzej ma też prawo snuć swoją opowieść w sposób absolutnie przewidywalny. On nie zostawia po drodze do rozwiązania zagadki drobnych okruszków, raczej całe bochny chleba. W związku z tym historia nie zaskakuje. Odhaczamy kolejne obowiązkowe elementy, ale za to cieszymy się z mrugnięć okiem i nawiązań (mnie szczególnie przypadł do gustu pewien tekst o widłach). Cieszymy się z powrotu do uwielbianego świata, bo jest to powrót trzeba przyznać… magiczny.
Rozmowa ze starym kumplem
Największą siłą „Rozdroża Kruków” jest bowiem to, że mimo wszystkich zgrzytów czuć, kto stoi za tą książką. To opowieść mistrza, który choć trochę zmęczony (a czasem przysypiający podczas bajania), nadal potrafi zaczarować słowem, ubawić i zauroczyć. Oczywiście tak właśnie działa sentyment, ale czy to źle? Na tej nucie też trzeba umieć zagrać, żeby nie zabrzmiała fałszywie, a “Rozdroże kruków” nie brzmi fałszywie. Czyta się je znakomicie.
Początkowe zgrzyty ustąpiły miejsca przyjemnym wspomnieniom. Pogrążając się w lekturze czułem się, jakbym wszedł do domu, który doskonale znam. Utonąłem w strefie wiedźmińskiego komfortu. Przepadłem bez reszty w tym skondensowanym w jedną mini-powieść zbiorze opowiadań. Sapkowski sam sobie oddał hołd i stworzył laurkę wychwalającą własne osiągnięcia. I ja się pod tą laurką podpisuję obiema rękami.
Czy „Rozdroże Kruków” to wybitne dzieło? Nie. Ale to ukłon złożony samemu sobie i swojej twórczości. To przemiły dodatek do świata, chwila słodkiego zapomnienia w ukochanym uniwersum. Jakby to powiedział nieco cringe’owo młody Geralt: koniecznie obczajcie „Rozdroże Kruków”.
Rozdroże Kruków (Andrzej Sapkowski)
-
Ocena kuby - 8/10
8/10
Pierwszy!
Dobrze, że dobre. Będzie lektura na święta 🙂
Namówił! 😀
Spojrzałem na ocenę i się zaskoczyłem, bo spodziewałem się średniaka (Sezon burz mnie nie porwał), zacząłem czytać recenzję i w sumie nie zgadza mi się z tą ósemką. Może ocena zawyżona ze względu na sentyment do świata?
Tez polecam dla mnie 10/10