W ubiegłym tygodniu w Planszówkowym poradniku zakupowym przedstawiliśmy Wam kilka pomysłów na planszowe prezenty dla najmłodszych. Tym razem, zgodnie z obietnicą, garść rekomendacji dla bardziej zaawansowanych graczy.
Z poradnikami prezentowymi, które mają być ogólnikami zawsze jest pewien problem w przypadku gier planszowych. Odnajdujemy w nich tyle zmiennych wpływających na sukces, że podejmowanie się takiego zadania i próba wyjścia poza „schemat klasyków” bywa często rzucaniem się z motyką na słońce. A jednak podejmujemy rękawicę i zmieniając nieco formę zapraszamy na drugą część:
Gry dla początkujących
Miniserie „Wsiąść do Pociągu”
„Wsiąść do Pociągu” to jedna z najbardziej rozpoznawalnych nowoczesnych planszówek na świecie. Jakiś czas temu zaczęły się jednak pojawiać „miniserie”, a więc oparte na tej samej mechanice szybsze pozycje (jak chociażby recenzowany przeze mnie „Londyn”) przeznaczone dla 2-4 graczy. Partie są maksymalnie 30 minutowe, a więc gry potrafią również wciągać w świat planszówek nowych graczy, jednocześnie pozwalając na spokojną zabawę z dziećmi (w moim przypadku 7 latka dawała radę bez problemu). „Miniedycje” tak jak „duzi bracia”, pomimo zastosowania pewnych uproszczeń, również wymagają od nas skutecznego planowania oraz strategicznych decyzji, przez co stają się świetnym nauczycielem tych dwóch umiejętności. Jednocześnie pozycje te mogą okazać się znakomitym prezentem dla osób zafascynowanych danym miastem czy krajem, w którym się rozgrywają. Sugerowania cena detaliczna jednej pozycji to ok. 100 zł, ale w sklepach planszówkowych znajdziecie je sporo taniej!
Takenoko
Nie ma bardziej słitaśnej gry niż „Takenoko”. Tylko popatrzcie na tę papuśną pandę, która hasa sobie po planszy w poszukiwaniu bambusowych przekąsek. Za tą uroczą oprawą wizualną stoi jednak świetna i niezbyt skomplikowana, ale wymagająca kombinowania gra. Podczas rozgrywki dokładamy heksagonalne kafle terenu, doprowadzamy do nich kanały z wodą, uprawiamy bambusy, a następnie karmimy pandę. Wszystko to za pomocą pięciu dostępnych akcji, z których co rundę wybieramy dwie. Punktować można za zjadanie bambusów, ale również za odpowiednie układy kafli terenu i hodowanie odpowiedniej wielkości pędów. Można, a nawet trzeba sobie przeszkadzać, ale to gra, która nie każe graczy, a raczej oferuje do wyboru opcje dobre i lepsze. Rozgrywka trwa poniżej godziny, a bawić się może od dwóch do czterech osób. Ceny rozpoczynają się od 125 zł.
Marvel: Rękawica Nieskończoności
Wariacja na temat „Listu Miłosnego”, która zamiast wzajemnej eliminacji graczy stawia na semikooperację. I moim zdaniem to strzał w dziesiątkę! Kilkakrotnie zdarzyło się w pierwowzorze, że kolejka nawet do jednego z graczy nie doszła, gdy ten już mógł wstać od stołu wyeliminowany i przez kolejne kilkanaście minut oglądać pojedynek pozostałych graczy. Tu tego nie ma! Pozycja przygotowana jest dla 2-6 graczy, ale uwierzcie mi: im Was więcej, tym lepiej. Na czym to polega? Jeden z graczy wciela się w rolę Thanosa, który musi wyłożyć przed sobą 6 kryształów lub pokonać bohaterów, a pozostali wcielają się w jego przeciwników. Zagrywamy karty o różnych wartościach, czasem coś zgadujemy, kiedy indziej zaglądamy w rękę przeciwnika, a Avengersi mają ograniczone możliwości komunikowania się ze sobą. Czas działa no korzyść Thanosa, więc drużyna Superbohaterów musi się sprężać! Jeśli chodzi o wykonanie to jest ono solidne, a grę kupicie już w okolicach 20 zł.
„Marvel: Rękawica Nieskończoności” to bardzo przyjemna imprezówka bądź fillerek na większe spotkania, dlatego uważam że będzie świetnym upominkiem pod choinkę albo niewielkim dodatkiem do większej paczki.
Minecraft: Builders & Biomes
O „Minecrafcie” dla najmłodszych pisałem tydzień temu. „Builders & Biomes” to gra bardziej zaawansowana, w którą z powodzeniem zagra cała rodzina. W trakcie rozgrywki odkrywamy kafle z budowlami do wznoszenia, wydobywamy surowce w postaci dużych drewnianych kostek, zbieramy ekwipunek i walczymy ze stworami. Celem gry jest wznoszenie wspomnianych budowli na swojej planszy, a ustawianie ich w odpowiednich miejscach względem siebie daje punkty podczas kolejnych trzech podliczań. Dzieje się dużo, nie ma jednej słusznej strategii, bo droższe budowle lepiej punktują, ale trudniej je postawić. Jest element losowości podczas walki, ale warto próbować, bo nagrody za zwycięstwo są bardzo wartościowe. Partia trwa niecałą godzinę, a grać może od 2 do 4 graczy. Wykonanie, jak przystało na firmę Ravensburger bardzo poprawne, a miłośnicy „Minecrafta” z pewnością docenią szatę graficzną doskonale naśladującą pierwowzór. Grę kupicie za około 140 zł, choć warto rozglądać się za promocjami w dużych sklepach, gdzie często są przeceniane.
Hero Realms
Nieco zmodyfikowana wariacja na temat „Star Realms„, czyli niekolekcjonerska karcianka, polegająca na budowaniu talii w trakcie rozgrywki. Tym razem w realiach fantasy. Tak jak w pierwowzorze zaczynamy z podstawową talią 10 kart, za pomocą których będziemy atakować przeciwnika oraz kupować dodatkowe, coraz mocniejsze karty do naszej tali. Po wyczerpaniu stosu dobierania, tasujemy wszystko i startujemy od nowa, tym razem mając do dyspozycji także dokupione karty. W stosunku do Star Realms wzrosła rola herosów (baz), którzy są kluczem do zwycięstwa, bo posiadają potężne zdolności, możliwe do użycia co rundę. Wydanie jest solidne, chociaż szata graficzna raczej generyczna. Zasady można opanować w czasie jednej partii, a jeśli komuś spodoba się rozgrywka, na rynku dostępna jest dwuczęściowa kampania dla nawet 5 graczy (w tym z wariantem solo), a także minidodatki z postaciami i bossami. Podstawkę dostaniecie w cenie od ok. 65 zł.
Gry dla średniozaawansowanych:
K2
Recenzję „K2” możecie znaleźć na naszych łamach, dlatego w temacie tej pozycji będzie krótko. W moim odczuciu idealny pomysł na prezent dla każdego górołaza, który jednocześnie lubi gry planszowe. Z tym poziomem „średniozaawansowania” pewnie nawet przesadzam, gdyż w opinii planszowych wyjadaczy mogłaby znaleźć się w wśród gier dla początkujących. Skąd taka decyzja? Gra wymaga więcej czasu, zapamiętywania pewnych zależności oraz jeszcze więcej planowania. Dochodzi tu również czasem do sporej dozy negatywnej interakcji, co samo w sobie nie musi być komfortowe dla nowych graczy. Jeśli gra siądzie, od razu macie pomysł na przyszły prezent, gdyż „K2” doczekało się dodatku pod tytułem „Lhotse”. Ceny rozpoczynają się lekko poniżej 120 zł.
Sentinels of the Multiverse
Nieczęsto się zdarza, żeby do naszego kraju trafiała planszówka, która premierowo ukazała się 13 lat temu. Wydawnictwo Portal zdecydowało się na tak brawurowy krok i choć podziwiam odwagę, to nie wróżę sukcesu. „Sentinels of the Multiverse” zadebiutowała u nas dosłownie kilka dni temu, od razu w wersji „Definitive Edition”. Jest to kooperacyjna karcianka rozgrywająca się w wymyślonym na jej potrzeby świecie komiksowych superbohaterów. Każdy z graczy kieruje poczynaniami jednego z dwunastu strykociarzy w walce przeciwko arcyłotrowi (sześciu do wyboru), a akcja dzieje się w którejś z sześciu scenerii. Wszyscy mają swoje talie, gracze w swojej kolejce zagrywają jedną kartę i aktywują zdolności, potem wykłada się i rozgrywa kartę lub karty z talii łotra, a na koniec pojawia się karta lokacji, która potrafi napsuć sporo krwi. Grę znam z jej pierwszego wydania oraz androidowej i komputerowej wersji, do której kupiłem wszystkie możliwe dodatki. „Definitive Edition” poprawia balans rozgrywki i upraszcza nieco upierdliwe liczenie różnych modyfikatorów i bonusów. Sama rozgrywka jest szybka i momentami piekielnie trudna. Jej siłą jest nie tyle zarządzanie własną ręką, bo zagrywa się tylko jedną kartę w rundzie, ale konieczność współpracy między bohaterami. Trzeba tak kombinować, żeby maksymalizować wydajność całej drużyny. No i do tego dochodzi ogromna regrywalność oraz swoboda konfiguracji, bo do wyboru mamy wielu bardzo różnych od siebie bohaterów i wrogów o mocno zróżnicowanym poziomie trudności. Plus jeszcze komiksowa otoczka, niezwiązana z Marvelem ani DC. Gra kosztuje około 210 zł, a w tej cenie dostajemy ponad 700 kart i wór żetonów. Warto.
Star Wars: Wojny Klonów
„Pandemic” to kolejna gra, która jest na rynku planszówek z sukcesem od wielu lat, zyskując ogromne uznanie. Dlatego dziś polecę Wam wariację na jej temat, w uniwersum „Gwiezdnych Wojen”, a więc „Star Wars: Wojny Klonów”. W głównych założeniach nic się nie zmienia względem pierwowzoru – nadal jest to pozycja w pełni kooperacyjna, jednak tym razem jako rycerze Jedi walczymy z klonami, blokadami planet oraz głównymi złoczyńcami. I to właśnie oni są najciekawszym twistem. Możemy stoczyć walkę z Asajj Ventress, Generałem Grievousem, Darth Maulem czy samym Hrabią Dooku, co niejako jest też wyznacznikiem poziomu trudności naszej rozgrywki. Czytelne i przejrzyste zasady z drobnymi twistami w mechanice oraz pełna kooperacja sprawiają, że „Star Wars: Wojny Klonów” sprawdzą się zarówno jako prezent dla miłośnika „Gwiezdnych Wojen”, jak i “zwykłego” fana planszówek. Idealna gra na spokojną partyjkę przy świątecznym stole.
Listy z Whitechapel
Nietypowa gra z “bardzo” świątecznym tematem przewodnim. Jeden z graczy wciela się w Kubę Rozpruwacza, pozostali w przedstawicieli Scotland Yardu. Ten pierwszy ma za zadanie dokonać morderstw pań lekkich obyczajów i uciec do swojej kryjówki. Ci drudzy muszą go złapać w ciągu czterech rund, zanim Kuba ucieknie po piątym mordzie. Postacie poruszają się po mapie dzielnicy Whitechapel, ale każda strona po innych polach. W dodatku Kuba robi to w tajemnicy, schowany za zasłonką. On z kolei wie, gdzie policjanci szukają jego śladów i musi kluczyć uliczkami, aby zgubić pościg. W tej grze już sama faza rozstawiania jest emocjonująca, bo występuje w niej podwójne oszustwo – nikt na 100% nie wie, gdzie staną pionki przeciwnika, a potem jeszcze Kuba decyduje, czy chce zyskać dodatkowy czas na ucieczkę, ryzykując kontakt z policją. „Listy z Whitechapel” są niesamowicie emocjonujące, bo zwykle detektywi są dosłownie o krok od schwytania Kuby, chociaż mogą nie zdawać sobie z tego sprawy. Blef, planowanie, dedukcja, to sedno tej gry. Do tego znakomite wykonanie z ponurą szatą graficzną będą w sam raz dla tych, którzy mają dość świątecznych piosenek.
Smartphone Inc.
Ten tytuł ląduje tu trochę na zasadzie „a czemu nie?”. Mamy do czynienia z przyjemną, niezbyt ciężką grą ekonomiczną, która wcale nie ma skomplikowanych zasad, a jednocześnie sprawia ogrom frajdy, pozwalając wcielić się w szefa firmy produkującej smartfony (mały disclaimer – ja na co dzień pracuję w branży elektroniki użytkowej, więc może to dlatego, choć nie sądzę, bo znajomi też nie odmawiają partii). Możemy grać solo (jedyny wariant przeze mnie nieprzetestowany) lub ze znajomymi w liczbie 2-5. To, za co „Smartphone’a” bez wątpienia cenię, to świetną skalowalność (mamy dodatkowo drugą mapę na mniejszą liczbę graczy) oraz interesujące podejście do planowania swoich działań. Rozgrywka jest szybka – wiele partii potrafimy zakończyć w godzinę. Dodatkowo polskie wydanie posiada kilka alternatywnych modułów, które jeszcze bardziej urozmaicają zabawę. Kupiłem kilka lat temu ze względu na tematykę, a gra okazała się bardziej niż solidną produkcją.
Roll Player
Coś dla fanów tradycyjnych cRPGów w rodzaju „Baldur’s Gate”. Pamiętacie etap tworzenia postaci i półgodzinne turlanie kostkami, żeby wylosować idealne statystyki? W takim razie „Roll Player” jest dla was. Chodzi w niej o to, żeby stworzyć kartę postaci według wybranych na początku założeń. Wybieramy lub losujemy rasę, klasę, charakter i zaczynamy dokładać kostki tak, aby różne statystyki miały wcześniej ustalone wartości. Kostki są w różnych kolorach i trzeba je dokładać według specjalnych reguł, a różne pola pozwalają nimi manipulować, na przykład przesuwać lub obracać. Do tego dochodzi kupowanie ekwipunku i zdolności, żeby zmodyfikować statystyki. Ogólnie rozgrywka przypomina nieco „Sagradę”, ale tu dodatkowo jest okraszona kapitalnym erpegowym klimatem. Piękne powiązanie abstrakcyjnej mechaniki z oryginalnym i mocno zaakcentowanym tematem.
Gry zaawansowane:
Wojna o Pierścień
W sprawie planszowej „Wojny o Pierścień” generalnie pewnie nie powinienem się wypowiadać. Głównie dlatego za recenzję zabierałem się dobre 10 razy, za każdym razem zmieniając koncepcję o 180 stopni. Mam nadzieję że jeszcze kiedyś mi się to uda zrobić, ale teraz napiszę wprost: jest to NAJLEPSZA asymetryczna strategiczno-taktyczna 2 osobowa gra planszowa, w jaką przyszło mi kiedykolwiek zagrać! Rzekłem! Do tego fantastycznie wydana, z ogromną liczbą kart, figurek i szeroko rozumianego dobra. I mimo że obecnie jest dużo droższa, niż gdy zetknąłem się z nią pierwszy raz, to nadal jest warta swej ceny! Jeśli dodatkowo jesteście fanami Tolkiena, to książkowy klimat wręcz wylewa się z planszy, bo „WoP” to ameritrash pełną gębą. Rozgrywki są długie, obowiązują dziesiątki mikrozasad, set-up oraz czyszczenie planszy są długie… a gra jest warta każdej sekundy na nią poświęconej.
Mała uwaga: „WoP” to gra dwuosobowa z ciekawym (i lubianym przeze mnie) wariantem 4 osobowym. Absolutnie NIE JEST na 3 graczy!
Cywilizacja: Poprzez wieki
To ja pojadę klasyką. Pierwsza edycja „Poprzez wieki” jest już pełnoletnia, a mimo to gra nadal okupuje szczyty list popularności. Pomimo wielu innych podejść, także licencjonowanych, to nadal najlepsze przeniesienie komputerowej „Cywilizacji” na planszę. Na pierwszy rzut oka wcale jej nie przypomina, ale jakimś cudem przestawianie kolorowych kostek daje się poczuć jak prawdziwy władca w grze Sida Meiera. Brakuje jedynie mapy do podbijania, ale biada temu, kto zaniedba rozwój armii, bo rywale z pewnością złożą mu wtedy przyjacielską wizytę. Zasad jest dużo, kombinacji kart (służą za wynajdywane technologie), przywódców i taktyk niezliczone mnóstwo, a po każdej partii trzeba chłodzić czaszkę okładami, zwłaszcza że trzeba na nią poświęcić co najmniej dwie godziny, w czasie których nawet na moment nie można stracić koncentracji. Gra przeznaczona jest dla 2-4 graczy, a najlepiej gra się we trójkę. Możliwe są wtedy sojusze, które urozmaicają rozgrywkę.
Brass
Jaki jest „Brass”, widzi każdy, kto wszedł na ranking BGG. „Birmingham” na pierwszym miejscu, „Lancashire” na 20. Nawet jeśli można się z tym rankingiem nie zgadzać (ja często), to jednak „Brassom” oddać trzeba, że od lat są jednymi z najlepszych gier ekonomicznych. Od lat, bo przecież obie wersje bazują na pierwotnym wydaniu. Stajemy się w nich magnatami przemysłowymi w Anglii i prowadzimy nasze imperium przez 2 epoki: kanałową oraz kolejową. Bawić się może jednocześnie od 2-4 graczy, przy czym ja osobiście na 2 osobowe rozgrywki sugeruję wersję „Lancashire”. Nadmienię tylko, że ze względu na dynamikę zmian na planszy, bardziej stawiam „Brassa” wśród gier taktycznych niż strategicznych. Musimy mieć ogólny zarys naszych działań, ale jednocześnie trzeba się błyskawicznie dostosowywać do ruchów konkurentów. „Taktyczność” dodatkowo podkręca sposób wyznaczania kolejnych tur, uzależniony od ilości wydawanych pieniędzy przez poszczególnych graczy!
„Brass” to pozycja z cyklu „(quite) easy to learn, hard to master”, dlatego w kategorii ciężkości wrzucam ją do gier zaawansowanych. Dobrze, jeśli przeciwnicy mają podobny poziom ogrania, bo tutaj doświadczenie często wypływa na powierzchnię.
Kolejna pozycja na mojej liście wstydu nienapisanych recenzji, ale w poradniku mówię otwarcie: Warto! Obie wersje (choć niekoniecznie obie posiadać na raz)!
Frost Punk
Ostatnio recenzowaliśmy (nawet podwójnie) „Frostpunk 2”, Ale na bazie pierwowzoru powstała również gra planszowa. Jest zima (nawet jeśli tego do końca nie widać), więc musi być zimno. A podczas grania we „Frostpunk” chłód odczuwalny jeszcze wzrasta. To pozycja w pełni kooperacyjna, choć wiele osób uważa, że jedno-, maksymalnie dwuosobowa ze względu na trochę umowny podział ról oraz większy problem z immersją. Ja się z tym nie do końca zgadzam, aczkolwiek rozumiem taki punkt widzenia i przekazuję dalej, z kronikarskiego obowiązku. Pozycja ogromna (również pod kątem niezbędnej przestrzeni), z mikrozasadami oraz ogromnym poziomem frustracji podczas przegranych. Bardzo ciekawie rozwiązany temat ogromnego generatora na środku planszy, który powstał na bazie wieży kości. Tanio nie jest, ale na szczęście jeśli chodzi o dostępne dodatki, to są one czysto kosmetyczne – można kupować dopiero po zakochaniu się w pozycji chcąc ją sobie dodatkowo „upiększyć”.
Planszeo (na ten moment dostępna jest jedynie wersja anglojęzyczna w sklepie Rebel)
Wojna Nemo
Na koniec coś dla samotników. Inspirowana powieścią Juliusza Verne’a „Wojna Nemo” to jedyne w swoim rodzaju przeżycie. Jako kapitan Nautilusa będziemy podróżować po morzach i oceanach, walczyć z wrogimi okrętami, odkrywać tajemnicze miejsca i przeżywać fabularne przygody. Unikalny system “forsowania” trzech statystyk pozwala ryzykować utratę atrybutów w celu zwiększania szans na powodzenie naszych akcji. Po spokojnym początku, na wodach pojawia się coraz więcej wrogich nam jednostek, a z czasem do puli, z której są losowane, trafiają coraz potężniejsze okręty. Dodatkowo na początku trzeba zdecydować, jaki będzie nasz cel, co zmienia sposób zdobywania punktów oraz nasze możliwości agresywnej gry. Ponadto dochodzą do tego wydarzenia fabularne z odkrywanych regularnie kart, na które możemy reagować w różny sposób. To wspaniałe połączenie strategii, zarządzania zasobami i przygodówki, które pozwala poczuć dreszczyk emocji, kiedy będziemy przemykać się niezauważeni pod okiem wrogów. Muszę też wspomnieć o wspaniale zaprojektowanej planszy, która jest tak zrobiona, że po opanowaniu podstawowych zasad, znajdziemy na niej absolutnie wszystkie informacje potrzebne do gry. Nie jest to tytuł tani, bo aktualnie jego ceny zaczynają się od 275 złotych, ale jeśli jesteście w stanie tyle wydać, to każdy solo gracz będzie takim podarkiem zachwycony.
To tyle na dziś. Mamy nadzieję, że nasze rekomendacje okażą się dla kogoś pomocne. Jeśli tak, podzielcie się po Świętach wrażeniami z ogranych gier. A może sami macie jakieś ciekawe propozycje?
Artykuł niestety nie jest sponsorowany przez żadnego wydawcę, pozwoliliśmy sobie jedynie użyć grafik udostępnianych przez nich.
Może lista nie przyda się na te święta, ale po Nowym Roku będzie idealna na prezenty imieninowe/urodzinowy dla planszówkowych znajomych. FrostPunk kusi bardzo na prezent dla siebie 😀 Brass Birmingham również bardzo lubię. Nie dość, że uprzyjemnia czas, to jeszcze po prostu przyjemnie się na tę grę patrzy.
Z tych bardziej zaawansowanych, bardzo przyjemnie gra mi się w Projekt Gaja (ostatnio robili dodruk tej planszówki) – mało losowości i sporo zarządzania ekonomią i podróżami kosmicznymi. Gra na dłuższe posiedzenia, ale daje dużo satysfakcji.
Zawsze jak widziałem jakieś filmy o Projekcie Gaja, stwierdzałem, że to chyba nie na moje zdrowie. Ktoś musiałby mi to pokazać i nauczyć grać, bo samemu to za dużo zachodu.
Ta gra jest świetnie zaprojektowana wg mnie. Wiele akcji i mechanik można dość szybko ogarnąć dzięki oznaczeniom na planszach. Trzeba mieć oczywiście do tego jakieś rozeznanie w innych grach i doświadczenie, ale zdecydowanie dłużej zajęło mi załapanie takiego Roota, a niby poziom skomplikowania tego drugiego jest niższy.
Ale doskonale Cie rozumiem. Tez zazwyczaj wolę pierwszą rozgrywkę przeprowadzić z kimś, kto grę już chociaż trochę poznał.
Prezenty dla siebie są najlepsze! 😁
Ciekawa lista 🙂 Chociaż ja już wyrosłem z topek, list, polecajek itd. Zdaję się już na własny nos 😀 aczkolwiek nie ukrywam, dobra lista. Ba, sam nawet pod choinkę nabyłem miejskie WdP (W ogóle jestem zły, że wersja dwuosobowa ogranicza się do wersji skandynawskiej i Szwajcarii, więcej panie Moon). A nabyłem tę miejską wersję pod względem liczby graczy i czasu (którego coraz mniej). Co do Wojny o Pierścień, to bazując „na silniku” i niedawnym filmie, powstała Wojna o Arrakis, którą rzekomo da się ograć w 3. Nie wiem czy już miałeś okazję zagrać…
Co do projektu Gaja to po nowym roku z moim euro kółkiem ruszymy do Terry Mystici, a jeżeli zaskoczy, to może z półeczki biblioteki i Projekt Gaja się zdejmie? Tacy panowie z Gradania się zachwycają.
Zresztą, co ja tu gadam o choince, jakie obciążenia portfela planujesz na 2025 rok, panie Crowley*? 😀
*Bo moja lista się raczej dłuży niż skraca…
Mój przyjaciel posiada Wojne o Arrakis, ale grał na razie w 2 osoby. Ja jeszcze nie miałem przyjemności, ani tym bardziej w 3. Zainteygowałeś mnie.
A co do WoP’a to w niego tez da sie grac w 3, żeby nie było, bo teraz widzę że z opisu mogło wynikać inaczej… Tylko dla osoby grającej solo dochodzi kilka zmiennych w tej ogromnej pozycji i zwyczaje pilnowanie ich po dłuższym czasie jest nad wyraz męczące, zwłaszcza gdy dochodzi do łączenia armii różnych nacji…
Mój portfel na dzwiek słowa „planszówka” kuli się w sobie i błaga o litość.
Mam do ogrania niedawno kupioną Ziemię i Destinies, więc ograniczam zakupy. Czekam na The Anarchy, czyli kontynuację Muru Hadriana, ale nie wiadomo, czy w ogóle wyjdzie w przyszłym roku. Liczę na to, że może pod choinką znajdę Halo wieża, bo bardzo chciałbym w to pograć. No i udało nam się odkopac ze znajomymi Magic the Gathering, więc może dokupię coś z Foundations do talii.
A tak w ogóle, to połowę gier wybrał i opisał kolega Razorblade, ale podstępnie nie umieściłem go wśród autorów.