FilmyRecenzje Filmowe

Kontrola bezpieczeństwa (2024)

Wbrew powszechnej opinii wcale nie uważam „Szklanej pułapki 2” za porażkę i najgorszą część pierwotnej trylogii. Do dziś lubię ją sobie odświeżyć, bo zmiana otoczenia i inny charakter zagrożenia dały nowe pole do popisu Johnowi McLane’owi. Piszę o tym, bo wiem, że tę część prawie na pewno lubią też scenarzyści T.J. Fixman i Michael Green oraz reżyser Jaume Collet-Serra. „Kontrola bezpieczeństwa (Carry-on)” wylądowała niedawno na Netflixie i wielokrotnie nawiązuje do wspomnianego sequela „Die Hard”. Wigilia, lotnisko, mnóstwo ludzi zagrożonych przez szaleńca i tylko jeden bohater zdolny to wszystko zatrzymać… brzmi znajomo?

Ethan Kopek (swojsko brzmiące nazwisko po raz pierwszy) pracuje w (nomen omen) kontroli bezpieczeństwa na LAX – największym lotnisku w Los Angeles. Wiedzie spokojne życie, niespecjalnie się stara zrobić coś więcej ponad niezbędne minimum, i leci na autopilocie (co z przekąsem wypomina mu jego dziewczyna Nora). W wigilię Bożego Narodzenia okazuje się, że partnerka jest w ciąży i trzeba będzie wziąć się za siebie. Po rozmowie z szefem, Philem Sarkowskim (jeszcze bardziej swojsko brzmiące nazwisko po raz drugi), trafia na lotniskowy skaner bagażu akurat w dniu, w którym bardzo zły człowiek zechce szantażem zmusić go do zignorowania bardzo niebezpiecznej walizki.

Zacznę nietypowo, bo od minusów. Warto jednak doczytać recenzję do końca. Na pierwszy ogień idzie Nora. Grająca ją Sofia Carson jest tak beznadziejna i sztuczna w swojej roli, że ani przez sekundę nie uwierzyłem ani w to, że para się kocha, ani nawet, że na serio pozostają w jakimkolwiek związku. Żadnego iskrzenia, dialogi deklamowane ze sztucznym uśmiechem. Tragedia.

Kilka scen akcji i ciągów przyczynowo skutkowych może przyprawić człowieka o mikro-udar. Znam argument z „wyłączaniem mózgu” na tego typu produkcje (i fundamentalnie się z nim nie zgadzam), ale tutaj to już trzeba by chyba zapaść w śpiączkę i zostawić tylko najbardziej podstawowe funkcje podtrzymywania życia. Szczytem szczytów jest scena pogoni gościa z wąsem za Norą (znów ona!) po lotnisku i potem po parkingu. Spojler żaden, a jak zobaczycie, to zrozumiecie w czym rzecz. Głupszy jest tylko motyw ostatecznego planu na ucieczkę czarnego charakteru.

To powiedziawszy, dorzucam jeszcze jedną scenę, która sama w sobie zła nie jest, ale wzięto ją z zupełnie innego filmu. Jest bowiem auto, jadą nim dwie osoby i zaczyna się dziać sporo. Ktoś bardzo chciał pokazać to w sposób szalenie dynamiczny i koniecznie ze środka pojazdu i efekt jest… Powiem tak: w „Deadpoolu” to by był naprawdę ciekawy i zabawny moment. W filmie akcji, który udaje poważny (stawka, ofiary) niestety wypada pokracznie, groteskowo i brakuje tylko słynnej muzyczki z Benny Hilla…

Święta też są doklejone do fabuły na siłę. Mam wrażenie, że rzecz się dzieje w wigilię, żeby można było puścić film w grudniu i dlatego, że pierwsze dwie „Szklane pułapki” też miały miejsce w wigilię. Poza tym nie ma żadnego uzasadnienia ani nawet scen z tym związanych. Jest początkowy najazd kamery na choinkę, a potem podkreślenie, że tego dnia jest na lotnisku duży ruch. Jakby w inne dni nie było…

Brakuje też balansu. Jest w filmie dzielna policjantka, pomagający jej spec od IT, kumple Ethana i wspomniana, nieszczęsna Nora, ale pojawiają się i znikają, i nie są w stanie ani odegrać większej roli, ani zapaść w pamięć tak jak na przykład pomagierzy Johna McLane’a w kolejnych odsłonach wiadomo czego.

Tyle z narzekania, bo… nadal byłem zadowolony po seansie. Film ma naprawdę dużo energii, która wynika z ciekawego zawiązania akcji i dwóch „gonistów”, prota- i anta-. Znany głównie z komedii Jason Bateman okazuje się być przerażającym, chłodnym i wyrachowanym złoczyńcą, jakiego się nie spodziewałem. Człowiek posiadający przez większość czasu kontrolę nad sytuacją, mający zawsze plan B, C i D, nie biorący jeńców i bezlitosny. Morderstwo to dla niego narzędzie jak każde inne, do wykorzystania w sytuacji wymagającej szybkiego działania.

Naprzeciw niego siły dobra reprezentuje Ethan Kopek czyli Taron Egerton, lotniskowy funkcjonariusz z zacięciem niespełnionego policjanta. Odważny, pomysłowy, bystry, spostrzegawczy i zdeterminowany, żeby uratować swoją dziewczynę, ale także wszystkich zagrożonych atakiem na lotnisko. Rozmowy wspomnianych bohaterów genialnie ustawiają od początku cały film.

Panowie komunikują się bowiem przez większość czasu używając połączenia telefonicznego. Od razu przyszedł mi na myśl „Telefon” z Collinem Farrellem i Kieferem Sutherlandem. Trzeba się naprawdę postarać, żeby napięcie było trzykrotnie większe w trakcie dialogów niż w trakcie pojedynków czy w scenach akcji. W „Kontroli bezpieczeństwa” udało się to osiągnąć. Choćby z tego powodu nie odpuściłem po naprawdę sporych dziurach fabularnych i przegiętych wydarzeniach. Początkowe interakcje i stawka przykuły mnie do ekranu, i za wszelką cenę chciałem zobaczyć finał.

Czy polecę „Kontrolę bezpieczeństwa”? Raczej tak, choć z wyraźnym zaznaczeniem, że to właśnie współczesna „Szklana pułapka 2” tylko trochę gorsza (ciekawostka: nawet ostatnie ujęcie jest podobne!). Jeśli przymkniecie oko na wspomniane wady scenariusza, jest szansa na dobrą zabawę w kotka i myszkę dwóch naprawdę dobrych postaci. Ostatnio nie ma zbyt wielu solidnych przedstawicieli gatunku, więc wiecie jak jest: rak, bezrybie, te sprawy. Obejrzałem, nie żałuję i (sam się sobie dziwię) być może jeszcze wrócę. Dla Egertona i Batemana.

Kontrola bezpieczeństwa (2024)
  • Ocena SithFroga - 6/10
    6/10
To mi się podoba 1
To mi się nie podoba 0

Related Articles

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button