Kanadyjczyk w amerykańskiej komedii
Leslie Nielsen jest jednym z największych gigantów amerykańskiej komedii, chociaż nie każdy pamięta, że długo, choć bez wielkich sukcesów, grał „poważne” role. Pisaliśmy już tutaj o serii „Zabójcza broń”, a teraz czas na jej Nagą siostrę. To dzięki tym filmom autorstwa tria ZAZ (Zucker, Abrahams, Zucker) Nielsen stał się legendą. Trzy wspaniałe, klasyczne (żeby nie powiedzieć legendarne) filmy uzupełniamy dziś jeszcze o bonusowy serial. Bez zbędnego przedłużania porucznik Frank Drebin wchodzi na scenę.
(BONUS) Na początku był serial – „Brygada specjalna” (1982)
Po sukcesie „The Kentucky Fried Movie„, do którego napisali scenariusz, Zuckerowie i Abrahams zatrudnili Nielsena po raz pierwszy w filmie „Czy leci z nami pilot?”. Obsadzenie przystojnego aktora dramatycznego, który z kamienną miną wyciąga jajko z ust współpasażerki albo mówi, żeby nie nazywać go „Shirley” było strzałem w dziesiątkę. Kiedy więc dwa lata później rozpoczęto prace nad serialem komediowym pod tytułem „Police Squad!” (u nas znanym jako „Brygada specjalna”), Nielsenowi zaproponowano główną rolę sierżanta Franka Drebina. Wyprodukowano ledwie sześć odcinków, po czym stacja ABC zdjęła program z anteny, ale już wtedy dostaliśmy wszystko to, za co uwielbiamy późniejsze kontynuacje. Produkcja była pełna absurdalnego humoru, często słownego, a wszystkie te żarty wypowiadane są z kamienną twarzą i na poważnie. Ten kontrast między kompletnie idiotycznymi tekstami, a śmiertelnie poważnymi postaciami, będzie później wykorzystywany we wszystkich kolejnych filmach. Podobnie jak fantastyczna czołówka z policyjnym kogutem odwiedzającym różne dziwne miejsca. Warto wrócić do tego serialu, bo to kawał porządnej komedii.
Naga Broń: Z akt Wydziału Specjalnego (1988)
No właśnie, czołówka. Pomysł z policyjnym kogutem przeniesiono do pełnometrażowego filmu, rozbudowano i wyszło coś genialnego w swej prostocie. Czołówka idealna, która od razu ustawia człowieka na to, co będzie później. Abstrakcyjnie śmieszna, niestroniąca od kontrowersji (ujęcie z sali porodowej). A potem jest tylko lepiej.
Warto nadmienić, że chociaż w filmie pojawiają się postacie z serialu, to oprócz Nielsena i kilku aktorów drugoplanowych, resztę obsady wymieniono. Do momentu rozpoczęcia meczu bejsbolowego w filmie jest pełno abstrakcyjnych żartów i zabawy formą. Od spotkania światowych dyktatorów, przez poturbowanego Nordberga, aż do kultowego bezpiecznego seksu. A to nie wszystko, bo przecież są jeszcze takie drobiazgi, jak choćby uderzenie w rybaka na nadbrzeżu czy robotników pracujących na rusztowaniach, mnóstwo pojedynczych gagów, których nie sposób zliczyć. Pierdołowatość Drebina i jego niezmącona powaga sprawiają po prostu wiele radości. Ten film praktycznie w ogóle się nie zestarzał i bawi przy każdym odświeżeniu.
Jednak najważniejsze i najśmieszniejsze jest to, co dzieje się już na samym stadionie, w wielkim finale. Kumulacja śmieszności, absurdów i niezapomnianych scen osiąga maksymalne natężenie. Legendarny Enrico Pallazzo i Drebin w roli sędziego obmacującego kolejnych zawodników powodują prawdziwe salwy śmiechu chyba w każdym, kto oglądał ten film.
Dodatkowym atutem „Nagiej broni” jest ciekawy antagonista, który ma przebiegły plan, godny co najmniej filmu o Jamesie Bondzie oraz doskonały drugi plan z Nordbergiem czyli O.J. Simpsonem na czele. Ileż on się w tym filmie wycierpiał… Komedia doskonała od początku do końca. W tej części, tak jak i w kolejnych, jest wiele nawiązań do innych filmów, ale nie są one aż tak oczywiste oraz dotyczą mniej znanych produkcji.
A skoro czołówka już sama w sobie była częścią humorystyczną, nie inaczej jest z napisami. Absolutna topka komedii.
Naga broń 2½: Kto obroni prezydenta? (1991)
Pierwsza część zarobiła wagon pieniędzy i była wielkim sukcesem pod każdym względem, więc kontynuacja była kwestią czasu. Tym razem Jerry Zucker i Jim Abrahams nie brali udziału w pisaniu scenariusza, a całością produkcji kierował David Zucker. Zaczynamy z wysokiego „C”: Frank Drebbin nokautuje drzwiami od kibla pierwszą damę dumnie kroczącą po Białym Domu, chwilę potem przypadkowo zabiera jej krzesło, wali jej głową w stół, a następnie molestuje seksualnie swoją przełożoną za pomocą homara… Jesteśmy jeszcze przed czołówką, a człowiek już płacze ze śmiechu. Warto przy tym zauważyć, że ZAZowie nie przejmowali się takimi bzdurami jak poprawność polityczna ani inne subtelności. Humor jest rubaszny i prosty, ale przy tym szczery i bezkompromisowy.
Potem jest już tylko lepiej. Bomba w koszu na śmieci wzięta za budzik, quasimodo, scena z montowaniem przez Nordberga działa na dachu, Drebin płetwonurek… stężenie żartu na każdą minutę jest niesamowite. Nie wiadomo na co zwrócić uwagę i skąd spodziewać się kolejnego gagu. Czy za chwilę nastąpi jakaś zabawa słowem? A może w tle wydarzy się coś absurdalnego, jak kelner świecący gołym tyłkiem albo kobieta biorąca prysznic na komisariacie przy półprzezroczystych drzwiach? Albo może ktoś zacznie śpiewać w najmniej oczekiwanym momencie? Kto wie? Dialogi niczym nie ustępują tym z poprzedniej części, a wiele z nich to błyskotliwe perełki, jak choćby kilkunastosekundowa wyliczanka miast i stanów, która tak naprawdę jest rozmową o boksie.
Znów tak jak w części pierwszej mamy do czynienia z dobrze napisanym antagonistą, który ma poważny plan, a intryga jest na czasie, bo dotyczy sprawy ochrony klimatu i wpływu lobbystów na polityków. Jest też więcej bezpośrednich nawiązań i parodii innych filmów („Uwierz w ducha”, „Psychoza”), które powinien wychwycić nawet mniej obeznany widz. Z kolei wiele wątków z drugiej części zostało niemal jeden do jednego przeniesione później do kolejnej wspaniałej komedii, jaką jest pierwsza odsłona „Johnny’ego Englisha”.
Leslie Nielsen potwierdza wysoką formę, dodatkowo ma tym razem wsparcie w osobie swojego szefa, kapitana Eda, który dostaje zdecydowanie więcej scen komediowych niż w jedynce. Zresztą cała obsada ewidentnie świetnie bawiła się w tej konwencji i musiała mieć niezły ubaw drąc łacha i jednocześnie udając śmiertelnie poważnych.
Na koniec jeszcze nie można nie wspomnieć o fakcie, że twórcom udało się znaleźć niemal idealnego sobowtóra prezydenta Busha seniora, którego Frank w finale zbija z tropu tekstem o kandydacie demokratów, na którego warto byłoby zagłosować. Potem mamy jeszcze obowiązkową dawkę humoru w czasie napisów i kolejna idealna komedia odhaczona.
Naga broń 33⅓: Ostateczna zniewaga (1994)
Trzeci film nie bez powodu uznawany jest za najsłabszy w serii, co nie znaczy, że zły. Zuckera na stanowisku reżysera zastąpił debiutant – Peter Segal. I to widać. Co prawda na początku wszystko zdaje się iść w dobrym kierunku (scena otwierająca jest cudowna), jednak w drugiej połowie humor już niedomaga, a intryga jest umiarkowanie ciekawa. Mało tutaj zaskakujących wstawek, mało nieoczywistych rozwiązań, nie brakuje za to nawiązań do innych filmów. To wciąż świetna komedia, ale bez błysku poprzedników. Tak jakby formuła nieco się już wyczerpała.
Opowiedzenie od początku do końca logicznej, spójnej historii bez większych udziwnień nieco zabiło kreatywność i scenariuszową improwizację. Druga połowa tego filmu to klasyczna komedia z wciąż dobrymi żartami (z oscarowej gali przedstawionej w tej części pochodzi jeden z najbardziej znanych gifów w historii internetu). Więcej jest typowego slapsticku, a Frank jest jeszcze większą pierdołą niż poprzednio.
I choć pełno w tym filmie nawiązań do gigantów kina, to jednak nie jest to już ten sam poziom co przy dwójce. Nie ma elementu zaskoczenia, jest tylko świetna rozrywka, ale praktycznie zawsze wiadomo skąd przyjdzie żart. Pomimo tych minusów, trzeciej części i tak nie sposób ocenić nisko. Może to kwestia nostalgii, ale to się po prostu znakomicie ogląda mimo upływu lat. Co prawda jest tu najsłabiej rozpisany antagonista, najwięcej niepotrzebnych scen i niezrozumiałych dłużyzn, ale to wciąż znakomita komedia.
Podsumowanie
I tak doszliśmy do końca tej serii. Oglądanie jej dziś sprawia taką samą radość jak zawsze. „Naga broń” jak żadne inne filmy udowadniają, że Leslie Nielsem był prawdziwym gigantem komedii. Bracia Zuckerowie do spółki ze zmarłym kilka dni temu Jimem Abrahamsem stworzyli dzieła ponadczasowe, w których zagrało po prostu wszystko.
Na sam koniec kilka słów obawy w związku z planowanym remakiem. W rolę kultowego Franka Drebina ma wcielić się Liam Neeson. Zapowiada się na katastrofę, bo dzisiejsze kino zwyczajnie nie jest już takie samo jak 40 lat temu, społeczeństwo także. Humor tamtych filmów nie przejdzie dziś w mainstreamowej produkcji. Ciężko przypuszczać, że jakaś wytwórnia da komukolwiek wolną rękę, jak kiedyś ZAZom, a próba zmiany Drebina i dostosowania go do dzisiejszej kultury skrajnego przewrażliwienia może sprawić, że z komedii zrobi się groteskowy koszmarek. Oby nie.
A która część jest Waszą ulubioną?
Niestety nikt już nie przepuści takich treści do kina. Ilość pozwów przekroczyła by skalę …
Podobnie jest nawet na rynku polskim. Komedie typu „Chłopaki nie płaczą” czy „Poranek Kojota” nie powrócą …
26 listopada 2024 r. zmarł Jim Abrahams, współtwórca serii. A z części to chyba 1 i 3 najbardziej są znane. Najwięcej kultowych memów.
Gdzie ten bonus? I czemu w autorach widnieje redaktor Crowley?
Zdaje się, że od bonusu się zaczyna – prawdopodobnie chodzi o serial Brygada Specjalna.
Od bonusu się zaczyna, żeby było chronologicznie.
A tekst pisaliśmy wspólnie. Miało być z podziałem na role, ale okazało się, że w zasadzie mamy niemal identyczne odczucia co do tych filmów.
Aha, dzięki, wszystko jasne.
Tekst bardzo dobry. Proszę bardzo, słucham malkontentów.
W zasadzie nie mam nic do dodania. Może poza tym, że zawsze myślałem, że serial był na podstawie filmów, nie odwrotnie. Co do kontynuacji to sam nie wiem. Liam Neeson był niezły w „Tedzie”, ale chyba faktycznie skrajnie upolityczniony dzisiejszy świat nie jest jeszcze gotowy na takie filmy. Zaraz znajdzie się jakiś ważniak, który zechce podlizać się tym „równiejszym” dzisiaj, podleczyć jakieś własne niespełnione ambicje artystyczne, a zwłaszcza dokopać Trumpowi i będzie komedia, że hehe. :/
No właśnie. Obym się mylił, ale w tej chwili widzę pole jedynie dla taniego slapstiku (ktoś wpadnie twarzą w zupę, bo poślizgnął się na skórce od banana) albo polityczna „satyra” tak subtelna, jakby ktoś ją siekierą ciosał. Zresztą nawet ZAZ z czasem stracili pazur niestety. Ostatnie „Straszne filmy” mówiąc delikatnie nie były najwyższych lotów. Ten pociąg już chyba odjechał.
Zdecydowanie. Trzeba czekać na jakieś odrodzenie, takie jak epoka reaganowska w kinie lat 80, żeby znów zaczęto robić filmy podobające się ludziom, a nie ideologom na kampusach.
Skojarzył mi się wiersz Tuwima pt Raport:
„O film, panie ministrze,
Obrazili się wachmistrze;
O wiersz, panie generale,
Obrazili się kaprale (…)” itd
Tak więc spokojnie, co jakiś czas wahadło idzie w tę stronę, ale co jakiś czas nieuchronnie w drugą 🙂 Hipokryzja zawsze prowokuje odreagowanie i naruszanie nowych tabu 🙂
Liam Neeson o tyle mnie w tym pomyśle niepokoi, że widziałem go niedawno w filmowej Drużynie A i był dla mnie mało przekonujący jako Hannibal (w odróżnieniu od Sharlto Copleya w roli Murdocka). Ale może w roli sztywniaka Drebina się sprawdzi 😉
Od „Drużyny A” minęło 14 lat – to jest już zupełnie inny człowiek 🙂
Niee, zamyślone miny w 2010 robił jak w 1993, nie sądzę by kolejne 14 lat coś zmieniło 😉 Ale jak mówię, do postaci ultrapoważnego Drebina to może pasować. Do „wiem ale nie powiem” Hannibala nie pasowało.
Czy ja wiem? Części przy których pracowali Zrazi,czyli 3 i 4 mi się podobały. Co nie znaczy, że były na poziomie Nagiej broni.
P.S. Zobaczyłem, że scenariusz do piątki napisał David Zucker. To faktycznie plama w życiorysie.
Ładny boberek 🙂
Najlepszy aktor komediowy jakiego widziałem. Jak go widzę to wiem, że za chwilę odwali coś idiotycznego i to z taką powagą na twarzy. Uwielbiałem filmy z nim. Brakuje takiej postaci teraz w kinie. Mła ciekawostka grał też w horrorze Hellraiser.
I w klasycznym SF „Zakazana Planeta” z 1956.