Serial jest prequelem do „Teorii Wielkiego Podrywu” („The Big Bang Theory”), którą uwielbiam, więc przygody młodego Sheldona były dla mnie pozycją obowiązkową.
„Młody Sheldon” ma postać autobiografii pisanej przez starszego Sheldona (granego przez Jima Parsonsa), który pełni rolę narratora, dorzucając swoje komentarze lub oceniając pewne sytuacje z perspektywy czasu. Gościnnie pojawiają się również inni narratorzy, a kilku aktorów znanych z TBBT ma nawet swoje krótkie epizody.
Wszystkie najważniejsze postaci mieliśmy okazję poznać już wcześniej w „The Big Bang Theory”, istotne było więc ich dobre odzwierciedlenie w prequelu. Na szczęście jeśli chodzi o dobór aktorów nie mam się do czego przyczepić. Matka Sheldona, Mary, zafiksowana na punkcie Boga i swojego uzdolnionego syna, grana jest przez Zoe Perry – córkę aktorki, która wcielała się w tę postać w TBBT – wyszło świetnie. Jego ojciec George, trener licealnej drużyny futbolowej i wierny fan lokalnego browaru, grany jest przez tego samego aktora, którego widzieliśmy (bardzo przelotnie) w TBBT – w tej roli Lance Barber. Missy, siostra-bliźniaczka Sheldona, która może nie ma głowy do nauki, ale za to bryluje w społeczeństwie, oraz starszy brat Georgie, typowy nastolatek, ale ze smykałką do biznesu – oboje są świetni i wypadają w swoich rolach bardzo naturalnie. Jest jeszcze babcia Connie (Annie Potts), ważna postać w życiu młodego naukowca, która wprowadza sporo kolorytu.
Na koniec gwiazda sezonu, czyli sam Sheldon – tu pojawia się młodziutki Iain Armitage, na którego wątłych barkach spoczywa ciężar sportretowania młodszej odsłony bardzo kultowej postaci – i radzi sobie z tym rewelacyjnie. Z niewzruszoną miną i pewnością siebie prowadzi dysputy z naukowcami, zadaje pastorowi niewygodne pytania i wyprowadza swoich nauczycieli z błędu (oraz równowagi).
Przygodę z młodym Sheldonem zaczynamy, gdy ten, w wieku 9 lat, rozpoczyna naukę w liceum. Odnalezienie się w nowej sytuacji nie jest łatwe ani dla niego, ani dla reszty rodziny. Chłopak musi radzić sobie zarówno z problemami typowymi dla przeciętnego młodego Teksańczyka, jak i całym szeregiem innych, dotykających wyłącznie ludzi wybitnych. Poza tym zobaczymy perypetie całej rodziny, mierzącej się z szeregiem większych i mniejszych trudności dnia codziennego, od problemów wychowawczych i małżeńskich, przez wyboisty okres dorastania i kryzys wiary, aż po nawiedzające okolicę tornado.
Serial utrzymany jest w lekkim tonie (ważna informacja: nie ma podłożonego śmiechu publiczności), często wywołując szczery uśmiech, ale nie stroni od poruszania cięższych tematów, zmuszając widza do refleksji. Znajdziemy tu też mnóstwo analogicznych sytuacji znanych z TBBT. Zobaczymy, skąd wzięła się u Sheldona kultowa niechęć do inżynierów oraz poznamy genezę słowa „Bazinga!”.
Cała historia zamyka się w 7 sezonach. Serie od pierwszej do czwartej to po prostu perypetie tej nieco zwariowanej rodziny. Jest bardzo dobrze, odcinki gładko wchodzą jeden za drugim. Niestety od sezonu 5 zaczynają się problemy. Iain grający Sheldona powoli traci swój dziecięcy urok, i od pewnego momentu większość scen gra z tym samym, irytującym grymasem na twarzy. Wątki poboczne zaczynają się mnożyć, spychając głównego bohatera na boczny tor (chociaż biorąc pod uwagę to, co napisałam chwilę wcześniej, nie wiem, czy to aby na pewno wada). Na szczęście ostatni sezon nieco prostuje sytuację, zmierzając do nieuchronnego końca. Można powiedzieć, że jest podobnie jak w TBBT – świetny początek, średni środek i mocna końcówka.
Serial jest przeznaczony głównie dla miłośników „The Big Bang Theory”, którzy chcą bliżej poznać kultową postać Sheldona Coopera. Z drugiej strony znajomy, który za TBBT nie przepada, prequel oglądał z przyjemnością, więc zamiłowanie do pierwowzoru nie jest warunkiem koniecznym. Ja miło spędziłam czas z rodziną Cooperów w niewielkim, teksańskim miasteczku lat ’90. Uważam serial za produkcję udaną, chociaż niepozbawioną wad. To świetne uzupełnienie i poniekąd domknięcie The Big Bang Theory.
Młody Sheldon (sezony 1-7)
-
Ocena Alexandretty - 7/10
7/10
Zgadzam się z recenzją. Obejrzałem chyba tylko do 5 sezonu. Znudziło mi się wtedy niestety, a resztę widziałem w urywkach co mi się na youtube przewinęło. Być może nadrobię niebawem do końca. Wtedy mnie wkurzały te poboczne wątki Mary i George’a, dlatego przerwałem.
Ale dziecięcy Sheldon był świetny. Jego siostra i brat też. Później te interakcje z wykładowcami i to jak ludzie musieli sobie z nim radzić. Mój ulubiony moment, to jak wybuchła afera o komunizm 🤣🤣🤣
Szkoda, że aktor tak szybko dorastał. Mogliby też go subtelniej ufarbować.
Te wątki poboczne są irytujące, ale mimo wszystko warto dociągnąć do końca, bo ostatnie odcinki ładnie spajają oba seriale.
Wiem, że nikt nie pytał i to ja dzwonię, ale próbowałem kiedyś obejrzeć TBBT i… no nie. 😀 Jednak ja i sitcomy to dwa różne światy. Aczkolwiek informacja o tym, że tu nie ma śmiechów z offu, jest bardzo pozytywna.
TBBT wyjątkowo dużo traci w tłumaczeniu. Tam dominują żarty językowe, gra słów, dużo jest wyrażane intonacją, rytmem, pauzami. W tłumaczeniu i zagłuszane przez lektora wychodzi bardzo drewnianie, nie jestem w stanie oglądać. Druga rzecz, to rzeczywiście robi się zabawne, gdy zna się osoby takie, jak przedstawione 🙂 Czy to z otoczenia czy z lustra 😛 Kilka fragmentów mamy w rodzinie bardzo zapamiętane i obśmiane ze względu na to, jak dobrze odzwierciedlają nasze (w tym moje) dziwactwa. To napięcie pomiędzy większościową interpretacją sytuacji a interpretacją przez osobę nie rozumiejącą relacji społecznych. Teraz się na to podobno mówi neuroróżnorodność, kiedyś się było zwykłym kujonem czy robotem 😀
Tak, 100% zgody odnośnie tłumaczenia. Jeżeli ktoś da radę to najlepiej oglądać w oryginale, wtedy wszystko nabiera dużo więcej sensu. Sama oglądałam za pierwszym razem z polskimi napisami, potem z angielskimi albo w ogóle bez.
Racja odnośnie postaci, mi dużo łatwiej się utożsamić z ludźmi z TBBT i dosyć dobrze rozumiem ich zachowania, w przeciwieństwie do postaci z takich np. Friends (którzy są zwykłymi, szarymi i koniec końców niespecjalnie ciekawymi ludźmi).
Brzmi jak gdybyś próbował na siłę znaleźć pozytywy, których nie ma xd
Rozumiem Twój punkt widzenia, ale mi się TBBT naprawdę podoba 🙂
TBBT zeszło na psy gdy zaczęło sie skupiać na postaciach kobiet. W pewnym momencie ciagle były odcinki 1/10, 2/10. Postać żony Howarda to była tragedia. Penny w pewnym momencie też. Co zabawne, później wchodziły odcinki skupiające się na chłopakach i już było znakomicie. Przypadek?
Aczkolwiek Raj jak zaczał gadać do kobiet, to też była tragedia już.
Ludzie pokochali serial, bo mogli się utożsamiać z geekami, a nie modelami z Nowego Jorku. A Młody Sheldon fajny dla rodzin, zwłaszcza rodziców. I fajnie też ukazali kwestie wiary. Super była scena jak sam Sheldon pocieszał matkę i jej tłumaczył, że wcale jej wiara nie jest głupia, nawet jak sam nie wierzy.
Postaci kobiece w TBBT – tu trochę zależy kto i kiedy. Penny ma swoje lepsze i gorsze momenty, a pod koniec bywa irytująca, bo chyba sama nie wie czego chce. Amy ma świetny początek, potem bywa różnie, ale to chyba najsolidniejsza mimo wszystko postać, ma największą spójność. Bernardette z kolei pełni inną rolę. Rozumiem, że może irytować, ale (w przerysowany oczywiście sposób) próbuje pokazać, że bycie kobietą w środowisku naukowym wcale nie jest takie proste i trzeba sobie radzić, jak się umie. A Raj jest skopany, był fajny pomysł na początku, a potem scenarzyści kompletnie nie wiedzieli, co z nim zrobić. Wątki z tymi jego dziewczynami czy pieskiem były strasznie słabe.
Co do Sheldona pocieszającego matkę – z jednej strony pełna zgoda, świetnie to zrobili. Ale z drugiej miałam lekki dysonans poznawczy, bo przez 95% czasu młody prezentował empatię godną głazu narzutowego, a tu nagle wyskakuje z takim czymś.
Penny była fajna dopóki nie zaczeła robić kariery.
Amy na plus generalnie.
Co do małego Sheldona, to ja to odbierałem tak, że Sheldon był Sheldonem, ale mimo wszystko też dzieckiem kochającym matkę. To samo było w sytuacjach gdy był bezbronny, jak to dzieciak.
To jest w ogóle problem wielu zbyt długich seriali i mam wrażenie, że to nie wina scenarzystów tylko aktorów, którzy wymuszają, żeby ich postać była „fajna” co psuje początkowy koncept. Im więcej sezonu tym mniej pazura.
No cóż, TBBT to takie Friends, tylko „nerdowskie”. Cudzysłów, bo objawia się to na zasadzie „zobacz, noszę okulary i jestem socially akward, nerd jak się patrzy”…
@KwarcPL
Oblicz procent bohaterów TBBT noszących okulary 😉
To był środek retoryczny 😛
Męczyłem się z TBBT chyba z pięć sezonów, bo tam pomysłów i świeżości wystarczyło może na dwa, a tutaj widzę, że jeszcze spinnoffu nastukali siedem ;]
*męczyłem się, bo razem z The Walking Dead to serial który nauczył mnie, że nie trzeba oglądać do końca jak coś się przestaje podobać.
Walking Dead pełna zgoda. Najlepsza decyzja w moim życiu. Z tego co się dowiedziałem, to ostatnie kilka sezonów można zmieścić w kilka akapitów ciekawego streszczenia xD
TBBT też kiedyś przerwałem, ale później dokończyłem. Na szczęście pojedyncze odcinki ratowały serial, ale trwało to za długo.
Spacerujących Truposzy obejrzałam dwa sezony i nie czułam potrzeby kontynuowania tematu.
Za to TBBT wciągnęłam od początku do końca kilka razy, wybitnie mi podszedł po prostu, mimo pewnych słabości.
Mnie tego nauczył Doktor House 😛
Widziałem kilka odcinków Młodego Sheldona z pierwszego sezonu. Trochę mało mnie śmieszyły, było to dla mnie raczej takie amerykańskie kino familijne w kolejnej odsłonie. Ale może jeszcze dam szansę, skoro mówicie że późniejsze odcinki są inne.
Wszystko powiązane z tym uniwersum powinno mieć odgórnie 1/10