Leonardo bez kodu
Od razu zacznę od ogólnych kwestii. Wybór papieża w czasie konklawe niesamowicie działa na ludzką wyobraźnię, powstają książki, filmy, teorie spiskowe, dokumenty. Każdy ma jakieś zdanie na ten temat i swoją wizję, jak to właściwie wygląda. Ten rok także nie mógł obyć się bez kolejnego spojrzenia na ten raczej mocno oklepany już temat. I tu trzeba napisać, że film „Konlawe” to nie jest kolejna wariacja na temat Iluminatów, to nie są „Anioły i Demony”, nie będziemy w tym filmie przewracać pomników poprzez odkrywanie jakiś rytuałów i mrocznych praktyk. Tym razem pomniki runą, bo okaże się, że mamy do czynienia z ludźmi, a nie istotami nadprzyrodzonymi.
Film „Konklawe” pokazuje ludzką twarz Watykanu, do bólu przyziemną, zniuansowaną i pokazaną z niewyobrażalną dbałością o szczegóły. Pod względem technicznym ten film może w tym roku nie mieć sobie równych. Każdy gest, każde muśnięcie kartki, każdy zawiązywany sznureczek oddają klimat, jaki towarzyszy wyborowi papieża. Ale tak jak technicznie to jest mistrzostwo świata, tak niestety w scenariuszu bieda aż piszczy. Zamiast oryginalnego pomysłu na przedstawienie watykańskiej polityki są w nim jedynie proste rozmowy prostych, lekko zmęczonych życiem ludzi.
Przesłanie uniwersalne jak Kościół
Może narażę się teraz wielu osobom, ale moim zdaniem to idealny film na dzisiejsze czasy. Jest wskazaniem kierunku, w którym powinien podążać Kościół. Nie musicie się ze mną zgadzać, ale ja chciałbym, żeby świat wyglądał tak jak w przemówieniach kardynałów Lawrenca i Aldo, granych przez Ralfa Fiennesa i Stanleya Tucci’ego. Żeby było w nim więcej tolerancji, więcej poszanowania, a mniej walki i pragnienia, by moje racje były na wierzchu. Mniej chęci, by inni nie żyli własnym życiem, ale takim, by pasowało to do mojego światopoglądu. I powinno to działać w dwie strony moi mili, zawsze w dwie strony.
Wspomniałem już o kilku poruszających serce przemowach, wspomniałem też o niezwykłej dbałości o szczegóły. Nie wspomniałem natomiast o wewnętrznych rozterkach, jakie non stop trapią głównego bohatera – zarządzającego tytułowym konklawe kardynała Lawrenca. Na jego twarzy niemal cały czas wypisane jest zwątpienie i brak zaufania do własnych osądów. To drugie sprawia, że kardynał ciągle miota się, wycofuje z raz podjętych decyzji. Choć wydaje się być roztropny, działa często pod wpływem impulsu. Rola jest genialna i Ralf doskonale sprostał niełatwemu zadaniu. Zagrać twardego, stanowczego, ale jednak melancholika–idealistę to jest nie lada sztuka.
W mojej pamięci pozostanie z tego filmu odrobinę przerysowana scena, w której kardynał robi coś wbrew sobie. Myśli, że chce to zrobić i nawet zarzeka się na wszystko co święte, że tak jest, ale gdzieś tam w środku malutka cząsteczka sumienia odzywa się cichutkim głosem, a wtedy z pomocą przychodzi Bóg i nie pozwala tego głosu zagłuszyć. To chyba jedyne takie meta-fizyczne nawiązanie w tym filmie. Poza nim mamy do czynienia tylko z ludźmi i ich ułomnościami.
Zanim o minusach
Praktycznie przez cały film widzowi towarzyszy genialna muzyka. Klasyczna melodia wpadająca w ucho, nienużąca mimo pewnej powtarzalności, nienachalna choć intensywna, budująca napięcie, angażująca zmysł słuchu, by pomagał oczom i rozszerzał doznania. Obraz malowany muzyką, urzekająca kompozycja. To samo dotyczy samego udźwiękowienia filmu. Miałem ciarki na całym ciele słysząc szelest papieru pod palcami, dźwięk dotykanej folii chroniącej ubrania w szafie, dźwięk topionego wosku, odgłos kroków czy długopisu zapisującego nazwisko kandydata na papieża.
To samo odnosi się do scenografii, kostiumów, kolorów, zaangażowania statystów, ukazania drugiego planu pełnego życia i emocji. Ostatnio jest to dość powszechne w kinie, by film fabularny wyglądał jak idealny dokument, by niemal nie dało się odróżnić, czy oglądamy coś prawdziwego, czy fikcję. Tak bardzo jest to prawdziwe, bliskie ideałowi i bliskie relacji niemal na żywo. Na takie filmy chce się chodzić do kina, bo nawet jeżeli można się przyczepić do wielu detali, to na pewno nie można powiedzieć, że zmarnowało się czas. Bo tam gdzie nie dowiózł scenariusz, technikalia oddały niemal z nawiązką.
Ludzie ludziom
I tu dochodzimy do minusów. Historia ani przez chwilę nie jest zaskakująca. Powiem więcej: o tym, kto finalnie zostanie papieżem, wiedziałem od momentu, kiedy ta osoba pojawiła się na ekranie. Wszystko zmierzało w tym kierunku, tymczasem twórcy myśleli, że ciągle mylą tropy podrzucając kolejne mało angażujące historie i równie szybko je ukracając. Tak więc zamiast potężnych dialogów między kardynałami mamy powolne odhaczanie kolejnych punktów. Zamiast emocjonującej partii szachów pełnej zwrotów akcji i wyrywania sobie podstępem figur mamy sukcesywne nudne ściąganie z planszy poszczególnych pionków. Schematyczne i jeszcze raz to powtórzę: przewidywalne. Nie ma emocjonalnego ping ponga, nie ma zbyt wielkich odchyleń od poprawnie prowadzonej prostej linii, która zmierza do finalnego celu.
To konklawe nie wzbudza większych emocji. One są tylko w pojedynczych relacjach międzyludzkich. Na tym poziomie mamy kilka wzruszających momentów, prawdziwych perełek. Kiedy trzeba rozmawiać o samych wyborach magia gdzieś ulatuje, ale kiedy dwóch kardynałów rozmawia o życiu, o sobie, wtedy wyciągane są prawdziwe działa i strzelają głośno i donośnie.
Bo to konklawe jest tylko pretekstem do pokazania całej palety ludzkich słabości. To podróż do wnętrza umęczonej duszy, rozrywanej przez ambicje, poczucie obowiązku czy zwykły prozaiczny strach. Ani przez moment ten film nie jest o wyborze papieża i to jest jego największy minus. Bo ten film przez cały czas udaje. Od początku do końca. Co prawda stwierdzenie, że to piękna wydmuszka jest mocno na wyrost, ale Konklawe flirtuje z taką łatką. Czy specjalnie? Czy taki był zamysł twórców?
Niebezpieczne moralizowanie?
Czy ostateczne rozwiązania w „Konklawe” to przesada? Czy to miało wywołać skandal i kolejną medialną wojnę? Na pewno jest to rozwiązanie mocne, zaskakujące, ale mam wrażenie mocno interpretacyjne. Wszystko jest w naszych głowach, to kwestia przestawienia pewnych rzeczy, niekoniecznie pogodzenia się z nimi, nie tyle rezygnowania z własnych przekonań, co akceptacji tego, że między czarnym a białym istnieje cała gama szarości. Że nie powinno się katalogować ludzi.
Wyszło mocno pompatycznie, wiem. Pewnie wielu z Was się ze mną nie zgodzi, bo ostateczne rozwiązanie nic dla mnie nie znaczy, nie jest kontrowersją. Nie wejdę w szczegóły, żeby nie spojlerować, ale mam wrażenie, że wielu zwyczajnie przekreśli ten film z powodu zakończenia. Ich prawo. Jednak odrzucając na bok kwestie światopoglądowe zwyczajnie warto ten film obejrzeć. Choć być może przypadnie on do gustu tylko miłośnikom kina technicznego.
Podsumowanie
Najuczciwiej rzecz biorąc trzeba by podzielić ocenę tego film na dwie części. Kwestia budowania tak zwanego suspensu totalnie leży, ale przecież nie każdy film musi zaskakiwać. Można było nawet pokazać na samym początku, kto został nowym papieżem, a potem stopniowo odkrywać, jak do tego doszło i film praktycznie nic by na tym nie stracił. Tak więc jeśli szukacie emocji wywołanych tajemnicą, zakulisowymi gierkami, poważną polityką, to tego w Konklawe nie znajdziecie.
Jeśli natomiast chcecie poczuć kapitalnie udźwiękowiony, szczegółowo zrealizowany, piękny, klaustrofobiczny obraz z doskonałą muzyką, to takie właśnie jest to „Konklawe”. Czy w takim razie jest to oszustwo? Próba indoktrynacji ukryta pod wspaniałym płaszczykiem sztuki filmowej? Moim zdaniem nie, ale każdy z nas jest inny, każdy przeżywa pewne kwestie inaczej. Pewnie dla większej grupy czytelników ten film będzie ciężki do oglądania ze względu na jego kontrowersyjne treści.
Staram się wypośrodkować ocenę. Nie chcę żeby kwestie audio-wizualne przeważyły nad dziurawym scenariuszem, ale nie chcę też tego filmu zbytnio skrzywdzić, bo włożono w niego wiele wysiłku, który na ekranie widać. Dodatkowym plusem jest to, że te dwie godziny zleciały nie wiadomo kiedy. A to oznacza, że praktycznie nie ma w nim dłużyzn i niepotrzebnych scen. Brakowało mi tylko tego, by był mniej oczywisty, mniej powierzchowny. Tylko tyle i aż tyle. Mimo wszystko to była wspaniała uczta i nie żałuję pójścia do kina.
Konklawe (2024)
-
Ocena kuby - 8/10
8/10
No cóż, recenzja niespojlerowa, więc właściwie o filmie nie dowiedziałem się niczego (może poza dbałością o szczegóły techniczne). Nawet wspomniane kontrowersje nic mi nie mówią, bo nie wiem czy nie największą kontrowersją jest dzisiaj pokazywanie Kościoła w sposób pozytywny i uczciwy. 🙂 Trzeba było przemycić więcej o fabule.
Przyznam, że z recenzji uznałem film za jakiś dokument, fabularyzowany by trochę go ożywić realistycznym szelestem przy przewracaniu stron 😉
Teraz zdecydowałem się przeczytać opis fabuły w wiki, uznając za mało prawdopodobne że czymś mnie zaskoczy. I tak sobie myślę, że problem z opisem tej fabuły polega na tym, że główne napięcie wydaje się wynikać z konfrontacji światopoglądów wewnątrzkościelnych. Jest też jakieś śledztwo? Gatunek opisany jako thriller.
Wracając do konfrontacji światopoglądów różnych frakcji w ramach danej instytucjonalnej religii, to w życiu zwykle dość późno się odkrywa, że to co mówią lokalni przedstawiciele tej religii jest wyrazem poglądów jakiejś jej frakcji. Niby nie powinno być to zaskakujące, skoro i apostołowie mieli różne poglądy, a wcześniej prorocy rózne obszary koncentracji – ale no cóż, będąc wewnątrz danej bańki informacyjnej trudno nawet sobie wyobrazić jej szerszy kontekst. Potrzebny jest czas, dużo spotkań z myślami i doświadczeniami innych ludzi; czy to poprzez czytanie czy osobiście, i znowu czas na przetrawienie zebranych danych. Zanim to nastąpi, z wielkim trudem opisujemy rzeczy, które znajdują się w obszarze lokalnego tabu wyznawanej przez siebie religii. Potem zresztą czasem też – imo stąd w wypowiedziach niektórych kapłanów aż tyle zasłaniania ważnych tematów powtarzalnym ale bezpiecznym pustosłowiem 😉
Brawo dla autora recenzji za próbę znalezienia własnych słów dla opisu zderzenia z tematyką religii. Jeśli próbuje się zrobić to szczerze, to jest trudne i nie zawsze wychodzi. Ale to tak się szuka własnej drogi.
„(…) – Martwiłam się już
że poszedłeś inaczej
prościej
po asfalcie
autostradą do nieba – z nagrodą od ministra
i że cię diabli wzięli.”
Recenzja mnie zachęciła do obejrzenia. Dzięki!
Nie ma gdzie to zapytam tutaj. Kuba planujesz robić jakieś omówienie nowego serialu ze świata Diuny?
Jeszcze nie wiem. Dopiero dzisiaj zobaczę pierwszy odcinek. Ostatni odciek jest tuż przed świętami. Nie wykluczam, ale też nie obiecuję. Na pewno nie będzie omawiania odcinków w trakcie trwania sezonu 🙁
Fajnie będzie nawet ogólne omówienie po finale poczytać.
Widziałem przedwczoraj, świetny film, chociaż faktycznie jasne, kto zostanie papieżem 😀 Końcowy twist nie dostarcza zbyt wielu emocji – niemniej solidne, świetnie zagrane kino.
Bardzo dobry film. Ma fajne tempo jak na obraz, w którym bohaterowie chodzą i rozmawiają, ewentualnie siedzą i rozmawiają. Muzyka to sztos, pełna zgoda. Aż byłem zaskoczony jak czasem potrafi wybić się na pierwszy plan i jak dobrze pasuje do całości.
Osobne pochwały dla Ralpha, który jest po prostu fantastyczny.
Nie zgadzam się z przytykami scenariuszowymi: dla mnie jest po prostu poprawny. Myślę że większe gmatwanie i szachowanie się względem stronnictw niepotrzebnie by wydłużyło film. Jasne, może niektóre wątki pokończyły się zbyt szybko od momentu gdy wypłynęły, ale z drugiej strony udało się utrzymać zwartość opowieści.
Do tego podoba mi się przesłanie, dużo mądrych rzeczy o odwiecznym konflikcie nowoczesności z tradycją, o ułomnościach ludzkich i szczególnie o tym, że czasem jeden mały szczegół może całkowicie zaważyć na ocenie czy to danej sytuacji czy drugiego człowieka.