Rozpoczynając seans czwartej już części przygód Hellboya nie miałem wielkich oczekiwań. Co prawda film da się obejrzeć w polskich kinach, ale na świecie zamiast tego trafił prosto do streamingów, czyli nikt w studiu nie łudził się, że to może być sukces. Po cichu liczyłem nawet na to, że “The Crooked Man” przetłumaczony znakomicie na “Hellboy: Wzgórza nawiedzonych” okaże się całkiem przyzwoitą produkcją, na złość wszystkim. Scenariusz wyszedł w końcu spod ręki Mike’a Mingoli autora komiksowej serii, który chwalił się, że najnowszy film jest najbliższy swojemu pierwowzorowi. Warto przy tym zaznaczyć, że nie jest to kontynuacja żadnej z wcześniejszych części, a raczej kolejny (i na pewno nie ostatni) restart.
Hellboya spotykamy, kiedy wraz z koleżanką z B.B.P.O. (Biura Badań Paranormalnych i Obrony) transportują pociągiem skrzynię z niezwykle groźnym pająkiem. W czasie przejazdu przez dzikie ostępy Appalachów stawonóg nagle przybiera ogromne rozmiary, uwalnia się i zmusza bohaterów do pościgu, w wyniku którego docierają w okolicę pełną dziwacznych ludzi, wiedźm i tajemniczych zdarzeń. Film zapowiadany był jako horror z krwi i kości, utrzymany w mrocznym tonie komiksu, a nie kolorowych poprzedników. I trzeba przyznać, że te pierwsze kilka minut wzbudziły we mnie niepohamowaną grozę. Tak strasznych efektów komputerowych nie powstydziłby się Marvel, a nawet studio Asylum (ci od “Sharknado’ i mega pytonów). Czwarty “Hellboy” miał znacznie mniejszy budżet od swoich poprzedników, ale zapewniam, że nic nie jest w stanie przygotować was na te koszmarne animacje ze scen otwierających. Jest to o tyle dziwne, że później na ogół wszystko wygląda już w miarę poprawnie. Niestety niesmak pozostaje.
Idąc tropem tajemniczych wydarzeń i towarzysząc lokalsowi, który próbuje odpokutować stare grzechy, bohaterowie spotykają w końcu tytułowego “krzywego chłopa” (tytułowego po angielsku, bo u nas to nie), który straszy w okolicy i ma na swoich usługach gromadkę demonów, wiedźm i innych straszydeł. Rozwiązaniem oczywiście będzie przemoc i śmierć, a po drodze trzeba będzie stawić czoło strachom o wiele gorszym niż te materialne, bo zakorzenionym w głowach protagonistów.
Nowy “Hellboy” praktycznie od samego początku atakuje widza dziwacznym nastrojem. Trzeba przyznać, że wyprane, ponure kolory, rozwalające się szałasy, nagie drzewa i przede wszystkim bezzębni mieszkańcy tej dziczy robią naprawdę paskudne wrażenie. Niepokojąca muzyka (nieco zbyt nachalna) i ciekawa praca kamery potęgują wrażenie obcości. Wszystko to jest do bólu przerysowane, tak mocno, że aż przywodzi na myśl… komiks. Mingola miał rację chwaląc się w wywiadach, że “Wzgórza nawiedzonych” wyglądają jak ruchomy komiks i przenoszą niektóre kadry z papieru na ekran w stosunku jeden do jednego (tego nie weryfikowałem, bo nie posiadam zbioru, który posłużył za podstawę scenariusza). Nie jest to na pewno żadne arcydzieło horrorowego klimatu, ale muszę przyznać, że kilka razy poczułem się nieswojo.
Niestety film cierpi na przypadłość wielu komiksów. Narracja jest niezwykle chaotyczna i poszarpana. Czasami zupełnie nie wiadomo, z czego wynika dana scena i jak łączy się z pozostałymi. Postacie pojawiają się znikąd, nad różnymi dziwactwami wszyscy momentalnie przechodzą do porządku dziennego, wszędzie panuje wielki chaos, który utrudnia widzowi orientację. Zupełnie zbędna jest także towarzyszka Hellboya – Bobbie Jo Song. Jest to postać wykreowana specjalnie na potrzeby filmu, bo w komiksie Czerwony sam rozwiązuje zagadkę. Panna Song pojawiła się w scenariuszu chyba tylko po to, żeby wyrobić parytetowe normy, bo chociaż odgrywa ważną rolę w finale, to poza tym snuje się za Hellboyem zupełnie bez sensu (i bez talentu aktorskiego).
Znacznie lepszy jest drugi plan. Tom, Effie i Cora to zapadający w pamięć dziwacy. Niewidomy wielebny Watts naznaczający znakiem krzyża morderczą łopatę spełnia swoje zadanie, a tytułowy czarny charakter (pokręcony człowiek, nie Wzgórza nawiedzonych) potrafi nastraszyć. Można powiedzieć, że pod tym względem wszystko jest na swoim miejscu. Tyle tylko, że w całej awanturze zdecydowanie zabrakło prawdziwych emocji i wysokiej stawki. Może to trochę wina nowego odtwórcy roli Hellboya? Jack Kesy w zasadzie gra poprawnie, bo też wiele do zagrania nie miał. Głównie pali papierosy i mruczy coś pod nosem, charyzmy nie stwierdzono. Cały ten film jest właśnie taki bez ikry i bez życia. Skóra Hellboya jest w tej odsłonie niemal różowa, wyblakła jak lakier na starym samochodzie, i tak samo wygląda wszystko inne – blado i bez koloru. Owszem, działa to w wielu momentach na poziomie wizualnym, ale przez resztę czasu nie wzbudziło we mnie żadnych emocji. Zresztą nawet jak już te wizualia zaczynają działać, to prędzej czy później pojawia się jakiś (d)efekt specjalny i psuje wszelką immersję.
„Hellboy: Wzgórza nawiedzonych” nie jest na pewno dobrym filmem, ale nie jest też bardzo zły. To bardzo przeciętne niskobudżetowe (jak na amerykańskie warunki) kino, które raz straszy diabłami, a kiedy indziej amatorskimi animacjami. Zupełnie nie rozumiem, po co w ogóle próbowano tych bardziej rozbudowanych scen akcji, skoro budżet był tak okrojony. Zamiast tego można było zrobić kameralny horror z agentem B.B.P.O. walczącym z demonami. A tak z jednej strony mamy naprawdę niepokojąco wyglądające momenty (zwłaszcza powrót jednej z czarownic do wcześniej opuszczonego ciała robi wrażenie), a z drugiej festiwal żenady w postaci pląsającego pająka rodem z gry komputerowej z lat 90-tych. Niby jest brutalnie i mamy kategorię R, ale krwi zbyt wiele nie widać. Wszystko na pół gwizdka. Diabeł, ale ze spiłowanymi rogami.
Hellboy: Wzgórza nawiedzonych (2024)
-
Ocena Crowleya - 5/10
5/10
Te ucięte rogi mnie zawsze obrzydzaly xd
Mi zawsze kojarzą się z goglami na czole.
Mam w swoim zbiorze zbiór w ktorym jest komiks na podstawie, którego powstał film i tak jest to w pewnym zakresie przeniesienie 1 do 1 z kart komiksu, ale… No właśnie Ale. W oryginale nie ma motywu z pająkiem że szeny otwierające, która finalnie wydłuża film i to moim zdaniem niepotrzebnie. Nie ma też agentki Song i gdy zna się oryginał, to widać, że jej postać jest tu na siłę. Mozna ja wyciąć i historia nic nie traci. Oryginal kończy się gdy po wszystkim bohaterowie wychodzą z Kościoła i spotykają pewną, już w tym momencie stara wiedzme i nie ma żadnej wyprawy do opuszczonego domu, ani teorii z tunelami. Ogolem materiał nadaje się na dłuższy odcinek serialu. Bez pająka i agentki Song, to calkiem dobry film. A co do rogów, to jak dla mnie fajne i klimatyczne
Pełna zgoda.
Hellboya nie lubię, jak zresztą wszystkich „marveli” (umownie mówiąc), ale tymi Appalachami mnie zaciekawiłeś. Uwielbiam te klimaty zadupi amerykańskiego wschodniego wybrzeża. Tych różnych Nowych Anglii i Wirginii Zachodnich. Wyludnionych miasteczek górniczych, do których można dotrzeć jedynie kolejką wąskotorową, dzieciaków biegających w XIX-wiecznych koszulinach, seniorów rodu o niemodnym zaroście a la Lincoln, siedzących na gankach rozpadających się chałup i wiedźm grasujących po lasach. To baza wręcz stworzona dla horrorów. Gdzieś tu biega po cmentarzu Dyniogłowy, a w koronach drzew czai się Mothman. 😉
Noooo, to może być film dla ciebie. Jeśli lubisz takie nie za dobre, ale klimatyczne. 😀 Tak jak pisze Raf, efekty specjalne i ta pani asystentka mocno ciągną wszystko w dół.
Dzisiaj to rzadkość, ale kiedyś kręciło się sporo takich niskobudżetowych horrorów, gdzie grupa nastolatków z wielkiego miasta trafiała do jakiejś wyludnionej lub całkiem opuszczonej zapadłej wiochy w Appalachach i stawała oko w oko z jakimś demonicznym przedstawicielem miejscowego folkloru. Fabuła jak fabuła, lubię ten klimat. USA to nie tylko nowoczesne miasta i biurowce. Podobnie jak np. w Rosji, można tam znaleźć miejsca niewyobrażalne z punktu widzenia współczesnego Europejczyka. Jeżeli oglądałeś Prawo Krwi z Neesonem to wiesz o czym mówię.
Ameryka jest piękna właśnie ze względu na te rejony pomiędzy wschodnim i zachodnim wybrzeżem.
Nigdy nie byłem fanem wielkich metropolii, Londyn mi się średnio podobał. Chicago jeszcze w porządku, ze względu na jezioro i klimat.
Za to parki narodowe, pustkowia i ten klimat dróg ciągnących się za horyzont to jest bajka.
Fajnie to było pokazane w pierwszych sezonach Supernatural. Kojarzy mi się też wiele cudownych widoków z Twin peaks czy Fargo.
Marzenie to wziać kampera i objechać wszystkie parki i momumenty. Coś co jest praktycznie nierealne dla większości mieszkańców Ameryki.
Dokładnie, głęboki interior zamieszkany przez „biednych białych ludzi”. Fascynują mnie zwłaszcza te zakątki najstarszej kolonizacji w pasie Appalachów i Nowej Anglii, bywa że jeszcze o XVII-wiecznej tradycji. Przez te westerny często zapominamy jak stara jest Ameryka. Zdążyła się przecież jeszcze załapać na polowania na czarownice. 🙂 Ja najbardziej chciałbym pojechać do Zachodniej Wirginii, która ma opinię miejsca szczególnie nawiedzonego. Choć zamiast kampera preferowałbym motocykl. 😉 A dlaczego nierealne dla większości mieszkańców Ameryki? Ze względów ekonomicznych? Cóż, dla większości mieszkańców Europy też. Wliczając niestety wyżej podpisanego.
Chyba byśmy się dogadali. Też lubię te klimaty i też chętnie bym pozwiedzał taką Amerykę.
To co piszecie kojarzy mi się z Lovecraftem. Widmo nad Innsmouth itp.
Yellowstone, Montana i Dakoty to najpiękniejsze miejsca jakie widziałem. A nie miałem i tak szczęścia widzieć innych niestety. Może na starość z kamperem.
To trochę jak objechać wszystko w Europie. Niby się da, ale mało kto jest to w stanie zrobić. A w USA jeszcze trudniej, bo zwykłym autem tego nie zrobisz. Motocykle też wchodzą w grę. Nawet spotkałem kiedyś taką grupkę turystów z Polski w Yellowstone.
Wielu młodych ma taki styl życia, że jeżdżą sobie od jednego parku do drugiego. Ale i tak im ciężko zobaczyć wszystko. Większość Amerykanów nie odwiedza nawet 1/4 stanów.
A nie no, tak to wiadomo. Sam znam paru Polaków, którzy mają kupę kasy, ale i tak co roku jeżdżą tylko do zasranego Egiptu. I to ciągle w to samo miejsce. 😀
Hellboy to oczywiście komiksy, albo powieść graficzna (jak kto woli) o rozumiem skąd ta opinia, ale wydaje mi się, że jest to dzieło o co najmniej klasę wyższe niż „Marvele”. Hellboy można kojarzyć przez filmy del Toro i jest zła droga. Jak dla mnie w tych historiach jest dużo mroku i tajemnicy, a i kreska Mognoli robi swoje. Teraz ciężko kupić wszystkie tomy, chociażby że względu na ich cenę, ale warto dać szansę
Być może lepsze, nie wnikam. Rzecz w tym, że do mnie zupełnie nie przemawia koncepcja opowieści współczesnej, w której główny bohater nie jest zwykłym człowiekiem lub posiada jakieś nadludzkie zdolności i moce. Te wszystkie marvele, transformersy, kaiju itd. Dla mnie to po prostu nieoglądalne, obce kulturowo, jak dajmy na to filmy z Bollywood. 🙂
W takim razie Drapieżcy to horror idealny😅
Nie oglądałem, więc trudno powiedzieć. Jednak z tego co widzę na Filmwebie akcja toczy się w Kalifornii, więc może zabraknąć tej charakterystycznej atmosfery kolonialnej wschodniego wybrzeża. Z drugiej strony ktoś porównuje do Sleepy Hollow, więc kto wie?