Długie przywitanie
Nie jestem fanem pierwszego „Jokera” od Phillipsa. Często to powtarzam. Ten film jest dobry pomimo scenariusza i reżysera. Jest dobry (choć nie wybitny) dzięki determinacji Joaquina Phoenixa i jego niezwykłemu zaangażowaniu. To on stworzył wybitną postać, mimo że wszyscy wokół zdawali się robić wszystko, by jego wysiłek poszedł na marne.
Jednak Todd Phillips nie zrozumiał, że to nie dzięki niemu fani pokochali pierwszego „Jokera”, że to nie jemu Phoenix zawdzięcza Oscara, że to nie on jest ojcem tego sukcesu. Zamiast to dostrzec, postanowił pójść krok dalej w swojej wizji Gotham (czyżby pomylił miasta?). Ubzdurał sobie, że najlepszym sposobem przedstawienia dalszych losów Arthura Flecka będzie musical. Cudowny pomysł. Oczywiście, że nie. Ale nie skreślajmy tego filmu od razu. W końcu Lady Gaga potrafi śpiewać, a Joaquin Phoenix to znakomity aktor. Może dadzą radę, może uda się znów zamaskować słabości scenariusza Todda Phillipsa.
Nie udało się. Ale zacznijmy od początku. Obraz Arkham jest co najmniej niejednoznaczny, jeśli nie naiwny. Gdyby film opierał się na założeniu, że wszystko, co widzimy, jest jedynie wyobrażeniem głównego bohatera, można by go kupić. Ale niestety tak nie jest. Początkowa, długa podróż Arthura Flecka na spotkanie z prawniczką (swoją drogą, kto mu tego prawnika zatrudnił?) jest męcząca. W tym momencie mamy dostrzec, jakim wrakiem człowieka jest „Joker”, że nie ma w sobie nic z pewnego siebie zabójcy, którym stał się po „założeniu maski”. I to mogłoby zadziałać, gdyby nie groteska, którą serwuje nam reżyser.
Deszczowa piosenka na dwa głosy
Brendan Gleeson (grający strażnika) to jeden z jaśniejszych punktów tego filmu, ale zarazem jedna z najbardziej nierealnych postaci. Oto twardy strażnik, który zapisuje Arthura na zajęcia chóru, bo sam chce śpiewać. Ah, ileż w tym filmie finezji i dbałości o szczegóły.
Nie wchodząc w spoilery – jako musical ten film niemal w żadnym momencie się nie broni. Są dwa miejsca, gdzie to działa, i są to sceny rozgrywające się w wyobraźni Arthura. Tam piosenki i choreografia pasują idealnie. Gdyby ten film był totalnie odjechaną pseudo-parodią, w której Joker występowałby w groteskowo-komicznym stylu, coś jak „Maska”, tylko brutalniejsza, to by się broniło. Ale tak nie jest. Większość piosenek to monotonne, szeptane dialogi między bohaterami, którzy zamiast rozmawiać, coś do siebie mruczą.
A w tle toczą się poważne sprawy: proces Arthura, jego choroba, relacja z matką, jego popularność. Jest też młody Harvey Dent, średni prokurator, który nie radzi sobie z tą sprawą, oraz Harley Quinn, tutaj częściej nazywana Lee. Lady Gaga w tym filmie jest absolutnie doskonała. Gra, śpiewa, tańczy – jest prawdziwym czarnym charakterem tej opowieści. Tyle tylko, że scenariusz nie daje jej szansy na wybitną kreację. Nikt po latach nie będzie pamiętał tej roli, bo historia jest po prostu głupia.
Dziur więcej niż w polskich drogach
Przez cały film reżyser sugeruje, że to wszystko nie może dziać się naprawdę. Widzowie, nauczeni doświadczeniem z pierwszej części, czekają na jakiś twist. Czekają i czekają, aż w końcu zaczynają przysypiać, gdy na ekranie ktoś znowu zaczyna smętnie nucić kolejną piosenkę, która niczego nie wnosi.
Logika również odchodzi w niebyt. Rozumiem zamysł z Harley i doceniam go na wielu poziomach. Kobieta bardziej szalona niż sam Arthur, mająca obsesję na punkcie Jokera, uwielbiająca jego mroczne alter ego i manipulująca nim. Tylko że to film Todda Phillipsa i trzeba oceniać efekt, a nie to, co widz może sobie wyobrazić na temat postaci. Psychologicznie postaci są dobrze zarysowane, ale ich potencjał zostaje koncertowo zmarnowany.
Gdyby Harley była psychiatrą w Arkham i miała dzięki temu dostęp do Arthura, wszystko mogłoby się udać. Ale zamiast tego jest tam pacjentką, którą strażnicy traktują jak innych. Co prawda sama się zapisała i sama się wypisała, ale wciąż jest pacjentką a nie osobą z personelu. Jakim cudem więc udaje jej się wejść do celi Arthura? Odpowiedź: bo tak chciał reżyser. Nie ma to żadnego logicznego wytłumaczenia.
Ta historia miała duży potencjał. Arthur próbuje przejąć kontrolę nad samym sobą, tymczasem Harley chce go jako Jokera i zrobi wszystko, żeby obudzić w nim jego mroczne alter-ego. On tego nie rozumie i miota się między dwoma jaźniami. Daje sobą manipulować wierząc, że ktoś pokochał wreszcie jego, Arthura Flecka, podczas gdy obiektem pożądania tak naprawdę jest Joker.
Proces stulecia i celebrytyzacja zbrodni
Kolejny świetny pomysł, który ginie pomiędzy kolejnymi nuconymi piosenkami. Już w pierwszej części widzieliśmy, jak Joker stał się społecznym fenomenem. W drugiej części Phillips brnie w to dalej. Na podstawie wydarzeń z końcówki „jedynki” powstaje film, który czyni Arthura jeszcze bardziej sławnym.
Szkoda tylko, że we właściwym filmie ten fenomen nie jest aż tak widoczny. Oczywiście są ludzie w maskach lub makijażu klaunów, ale to raczej jednostki. Kilka osób na sali przyklaskuje Fleckowi, inne są na niego wściekłe – nic nadzwyczajnego, wbrew temu co sugeruje reżyser.
Każdy dobry pomysł w tym filmie przeplatany jest fatalnym lub rozwleczoną sceną, z której nic nie wynika. Brakuje treści, więc scenariusz trzeba było wypełnić nudnymi, rozwleczonymi przesłuchaniami świadków, z których nic nie wynika. Film ma głębię, ale podczas seansu nie chciało mi się jej szukać, bo byłem przytłoczony kiepskim prowadzeniem akcji. Zaangażowałem się w ten film tylko raz – gdy Joker przesłuchiwał Gary’ego. To była naprawdę dobra scena.
Na koniec dygresja: pani przysięgła mówi, że występuje w imieniu mieszkańców stanu Nowy Jork. Czy Gotham zastąpiło Nowy Jork, ale nie zmieniono nazwy stanu? Trudno to obronić i ciężko mi zrozumieć, jak można było umieścić w filmie taki babol.1Gotham to prawdziwy przydomek, jakim określano kiedyś Nowy Jork. Pierwsze komiksy z Batmanem dzieją się właśnie w Nowym Jorku. Dopiero później przyjęło się Gotham. Można więc przyjąć, że na pewno akcja filmu dzieje się w stanie Nowy Jork. – dop. Crowley
Podsumowanie
Ten projekt nie miał szans w takiej formie, w jakiej go sobie wymyślił Todd Phillips. Powinien to być czarny, komediowy musical o dwójce złoczyńców robiących rozróbę w Gotham (Nowym Jorku), albo film o obsesji i poszukiwaniu siebie. Połączenie tych dwóch wątków sprawiło, że poważniejsze tematy rozmyły się, a wstawki musicalowe były bez sensu.
I jeszcze to podwójne zakończenie. Arthur uświadamia sobie, że to nie jego pokochała Harley, tylko jego mroczne alter ego. A końcowe wydarzenia w Arkham? Nie wiem, co miały znaczyć. Niby to takie nawiązanie do „jedynki” – uczeń przerósł mistrza. Tylko co z tego?
Z takim zespołem – Gagą dającą z siebie 120% i Phoenixem, który stał się dla tego filmu zrujnowanym człowiekiem – można było zrobić coś absolutnie odjechanego. Ale Todd Phillips znów udowodnił, że gdzieś zatracił swój talent. Pierwszą część uratował Phoenix, w przypadku drugiej było to zadanie niemożliwe. Przesłanie filmu jest doskonałe, ale wykonanie kompletnie je zniszczyło.
Joker: Folie à deux (2024)
-
Ocena kuby - 3/10
3/10
Pomysł ze zrobieniem musicalu był właśnie fantastyczny i mówię to ja – osoba która zwykle za musicalami nie przepada. No ale z recenzji które czytałem i oglądałem wynika, że tak naprawdę piosenek jest mało i większość na siłę i że to nie musical tylko nudnawy film z niepasującymi piosenkami :/ ktoś miał świetny pomysł ale to przerosło reżysera najwyraźniej a szkoda
Tak właśnie napisałem w recenzji. Pomysł był genialny, ale zabrakło u twórców umiejętności, żeby go wykorzystać. A narzędzia do tego były. Musicalu jest w tym filmie bardzo mało. W ogóle nie wiem czy można go musicalem nazwać, raczej filmem z piosenkami i to przeważnie bardziej recytowanymi niż śpiewanymi.
Wybieram się jutro do kina, ale czy ten film faktycznie jest wart 200mln dolarów? Czy to raczej kolejny raz gdy wytwórnia dała się zrobić w konia?
Podobno 50 mln to honoraria Philipsa, Phoenixa i Gagi. Na otwarcie miał zarobić 100-120 mln, więc nie oszczędzali. Cóż, będą teraz mogli zrobić odpis od podatku.
Czytalem, że Pheonix dostał 20mln, a Gaga 12 mln. Czytając różne wywiady to poki co wszystkiemu winien Phillips
50 milionów to gaże Phillipsa, Phoenixa i Gagi. To bardzo dużo, ale i tak 150 milionów niby poszło na film. Pierwszy Joker kosztował 55 milionów. Nie mam pojęcia na co poszły te pieniądze. Nie ma ani jednej widowiskowej sceny, do której trzeba by użyć jakiś specjalnych środków. To nie jest wielkie widowisko, wręcz przeciwnie przez większość filmu jest raczej kameralnie.
Pewnie Poszły na transakcje finansowe zwane praniem brudnych pieniędzy jak zwykle w tego typu przypadkach
To się ładnie nazywa „optymalizacja podatkowa”. 😀
Jak to powiedział Phillips zapytany o budżet filmu „najważniejsze, że ludzie mogli zarobić” Ewidentnie jedna z tych sytuacji w których studio powinno reagować
Przecież wiadome było, że jak angażują Gage to będzie kupa, bo widz będzie przyciągnięty samymi nazwiskami
„A końcowe wydarzenia w Arkham? Nie wiem, co miały znaczyć”. Kwintesencja Kuby:)
A co miały znaczyć?
każdy ma prawo do własnej recenzji, więc nie będę nikogo obrażał ani się wdawał w zbędną polemikę
krótko: nie sugerujcie się tą recenzją, jeśli chcieliście obejrzeć film to obejrzyjcie, jeśli się wahaliście to się nie zniechęcajcie i idźcie do kina
jak oczekujecie dobrej kontynuacji historii Artura Flecka to właśnie to dostaniecie
jak liczycie na zium bum łubudu z Jokerem z komiksów to trzymajcie się tej opinii kuby (recenzje wyglądają inaczej)
Ostrzegam przed spoilerami niżej, nie mogę już ukryć ich jak kiedyś, ponieważ bbcode oraz funkcja spoiler nie działa.
O najnowszym Jokerze nasunęła mi się taka myśl. Nasz narodowy papaj miał swego czasu dwa filmy „Karol – człowiek który został papieżem” oraz drugi „Karol – papież który pozostał człowiekiem”. Tutaj parafrazując „Arthur Fleck – człowiek który stał się Jokerem” do „Arthur – Joker który pozostał człowiekiem”. Tym są oba te filmy.
Ja nie rozumiem tak wielkiego „hejtu” wokół tego filmu. Ludzie go nie rozumieją. Cytując notatkę Arthura „Ludzie oczekują od chorych psychicznie, aby zachowywali się jak normalni ludzie”. Ludzie nie zrozumieli chyba ani pierwszej części, ani tym bardziej drugiej.
Nowy Joker nie jest jak część pierwsza. To był materiał wyczerpany, bo ukazanie się mrocznej strony Arthura wyrażaną Jokerem już zobaczyliśmy. Można było zrobić kontynuacje Jokera, jakiego znamy w kreacji już z wydań Nicholsona, Hamilla oraz Ledgera. To jednak znamy i nie wiedzieć czemu lubimy. Ja nie chciałem obejrzeć kolejnej takiej kreacji, tylko wykonanej przez Phoenixa. Większość jednak chciała odnosząc się po widowni czy journalistach. To dla mnie byłoby to pójściem na łatwiznę. Ja jestem (umiarkowanie) zadowolony. Zamiast tego mamy rozterki starego Arthura. Tego samego Arthura, który jednak, pomimo życiu od urodzenia w pato-rodzinie, tylu nieszczęść, chce być dobrym, kochanym człowiekiem. Postać klauna nie była w zamierzeniu jego wyrazem buntu wobec świata. On chciał ten świat tą kreacją zmieniać na lepsze! O tym ludzie zapomnieli. Wizerunek mrocznego – klauna Jokera stał się przypadkiem, splotem tragicznych okoliczności i wydarzeń. Jak oglądaliście kurna te filmy aby tego nie zrozumieć?
Arthur Fleck to osoba na skutek wydarzeń osoba z tłumioną chorobą dwubiegunową(tu jednak nie wiem, czy nie na wyrost to stwierdzam – psychologiem nie jestem). Tu pani adwokat trafiła wbrew pozorom w moim odczuciu w sedno. Fleck to osoba chcąca zaznać szczęścia jak wszyscy. I nawet w zakładzie Arkham tego szczęścia poszukuje. To coś złego? Jak ktoś uważa, że każdy kto popełnił jakieś przestępstwo zasługuje tylko na jak najgorsze, to może tak. Ja tak nie uważam. Arthur wykorzystuje pozę Jokera do tego, aby zaznać tego szczęścia, wydostać się z depresji trawiącej jego życie, być uwiedzionym przez Lee i vice-wersa – tylko to właśnie Lee jest o dziwo najsłabszą stroną tego filmu. Czego ona właściwie chce? Bo to że manipuluje, to jedno, że chce wykorzystać wizerunek Jokera do jakiejśtam rewolucji to drugie, ale jakie stają za tym motywacje? Bo nie te oparte na kłamstwach wobec Arthura. Tu jest problem tego filmu. Za małe rozwinięcie Harley paradoksalnie.
Arthur na powrót wraca do wizerunku Jokera, kiedy widzi, że jego ex manipuluje aby pokazać najgorsze, skrzywione oblicze Arthura Flecka.
Potem rozpoczęło się to nieszczęsne zakończenie, które uznaje za źle wykonane. Kiedy Arthur znów się zmienia w Jokera-adwokata(tu miałem wtf bo zbyt odrealnione to dla mnie), w podświadomości potem żałuje tego przesłuchując Garego(tu chyba zdał sobie sprawę, że przekroczył granice + zauważył już wcześniej przez Lee, że ludzie wciąż kochają jego kreację Jokera, ale jego samego mają dalej w dupie – to było w jednym z musicali w jego głowie). On miał w trakcie tego przesłuchania pod koniec wewnętrzną rozterkę – krzywdzić dalej cały świat (spaczonym) wizerunkiem Jokera, który krzywdził jego jako Arthura, czy wciąż zostać tym samym Arthurem, który ludziom, którzy go nie krzywdzili zawsze był uprzejmy i miły.
Po świetnym przesłuchaniu Garego są dwie sceny – tą, w której strażnicy go prawdopodobnie gwałcą(bardzo okrutne) oraz ta, w których jeden z współwięźniów ginie nie w obronie Arthura, tylko w obronie tej kreacji Jokera(tu zdał sobie sprawę dobitnie, ile uczynił zła). Scena pierwsza była niepotrzebna i niestety, wygląda jak jakiś podtekst w stronę widzów przez reżysera. Niepotrzebne to i psuje widowisko. Oświadczenie „nie ma Jokera, jest tylko Arthur Fleck” na sali było dobre. Po tym niedługo później był wyrok, w trakcie którego nastąpił wybuch w sali sądowej oraz ucieczka(paradoksalnie, Arthur zachował się całkowicie naturalnie jako że był niewtajemniczony w tą próbę) ale chwile później konfrontacja z Lee była niepotrzebna i nie pasująca do filmu – Arthur już zdawał sobie sprawę z fałszywości Harley, ale nie potrafi sobie tej prawdy (niestety) przyswoić. Ta scena miała pokazać postać Arthura jako ćwierćinteligenta? Po co to komu?
To, że potem Arthur ginie? Who cares? Nie rozumiem rabanu. Od początku to nie była adaptacja komiksowego Jokera, ani też tego z filmów. Chronologia nie zgadzała się. To jest bardzo smutne zakończenie, brutalne i trochę rzeczywiste, gdzie człowiek skrzywdzony przez innych jest skrzywdzony do końca.
Ja teraz nie potrafię całkiem obiektywnie ocenić tego filmu. Za duże ten film ma rozdwojenie jaźni, albo różnych pomysłów, niezdecydowania odnośnie wizji artystycznej, że tak napiszę, żebym ocenił go tak dobrze jak część pierwszą. Mam wrażenie, że pomysł był dobry, tyle realizacja kuleje. W moim odczuciu takie naciągane 7/10. Ludzie zbyt ostro traktują ten film. Szkoda, że ostatniego Hobbita od Petera Jacksona ludzie i dziennikarze tak nie traktowali, który był wielokrotnie gorszy i tu faktycznie chciałbym przycisku zanikania pamięci rodem z „Facetów w Czerni” aby zapomnieć, że kiedykolwiek to oglądałem.
„Mam wrażenie, że pomysł był dobry, tyle realizacja kuleje.”
Piszę o tym niemal w każdym zdaniu. Jeśli odrzucisz z tego filmu wszystko co negatywne. Czyli na przykład prześpisz sobie fragmenty mruczanek i nieudolnych długich scen to dostajesz łącznie czterdzieści minut super filmu, pełnego psychologicznej głębi. Harley jest bardziej porąbana od Arthura żąda od niego by był Jokerem. Nie chce nieudacznika Flecka, chce szalonego zabójcę i pokazuje to niemal w każdej scenie. Nie oddaje się mu póki nie pomaluje mu twarzy. Arthur jest dla niej odrażający Joker cholernie pociągający.
Tylko Arthur Jokerem wcale nie chce być, ani przez chwilę go do tego nie ciągnie.
Głębia tego filmu jest niesamowita, ale zostaje zarżnięta przez scenariusz i reżyserię. Nie można wyciągać z filmu tylko dobrych rzeczy i zapominać, że na jedną dobrą scenę przypada dziesięć minut fizycznego bólu, który ten film zadaje swoim marnym wykonaniem.
„A końcowe wydarzenia w Arkham? Nie wiem, co miały znaczyć. Niby to takie nawiązanie do „jedynki” – uczeń przerósł mistrza. Tylko co z tego?”
Kompletnie nie zrozumiałeś końcówki, a napisałeś całą recenzję…. Żeby to jeszcze było coś trudnego do zrozumienia, ale nie, czytałem opinie wielu ludzi i jakoś nie mają problemu ze zrozumieniem końcowego wydarzenia.
Nie ma tam żadnego mistrza i żadnego ucznia… Ale jak nie rozumiesz to nie bierz się za pisanie recenzji.
A ja pójdę o krok dalej. Ludzie którzy oczekują od Artura, ze bedzie Jokerem to my sami. To my oglądamy ten proces oczekując, ze cos sie stanie. W filmie Lee mówi „dajmy im tego czego chcą” I myślę, że mówi to o wieżach tego filmu. To my chcemy, zeby Arthur stał się Jokerem, przebrał się w swoj strój i zaczął siać krwawa rzeź na sali sądowej. Sprawił, zeby Dent został Two facem. A potem przychodzi zimny prysznic w postaci przesłuchania i rozumiemy kim staje się Arthur i jak bardzo przegina. A scena na końcu? Dla nas to już koniec historii, bo w głębi serca jesteśmy zawiedzeni Fleckiem tak jak Lee. Chcemy innego Jokera i w pewien sposób go dostajemy
W mojej opinii Lee chce sławy Jokera, chce zostać zauważona i przestać być anonimowa. Joker jest dla niej środkiem do zaspokojenia osobistych ambicji ignorowanego dziecka bogatych rodziców. Lee szybko dyskontuje znajomość z Jokerem, a przed mową końcową wkracza na sale jak królowa. Kiedy Arthur przestaje być bohaterem, a staje się „rozczarowaniem”, ona również go zostawia, właściwie jako pierwsza. Szczerze , to więcej w niej wyrachowania, niż szaleństwa.
Po jednym dniu – film mi się podoba. Obie części.
Joker, czyli „Arthur, który został Jokerem” (9/10) i Joker: Folie a Deux, czyli „Joker, który pozostał człowiekiem” (7/10).
Filmy nie opowiadają o genezie Jokera jako postaci, ale o genezie Jokera jako idei.
Arthur Fleck jest zaledwie mimowolnym zaburzonym psychicznie pasażerem tego statku. To społeczeństwo tworzy ideę Jokera. Dosłownie, film Joker powstał w uniwersum Jokera i ludzie odnoszą się do niego w Joker: Folie a Deux.
Zakończenie jest słodko-gorzkie. Słodkie, bo Arthur wygrał swój wewnętrzny konflikt. I gorzkie, bo społeczeństwo dostało to co chciało. Joker narodził się w tle tej historii, w odpowiedniku toksycznej substancji, czyli w toksycznym społeczeństwie, które tego żądało.
Film niedoceniony, mający swoje mankamenty, stąd tylko 7/10, ale wspólnie z częścią pierwszą tworzy spójną i przygnębiającą opowieść. Kiedyś zostanie bardziej doceniony, obecnie jest niesłusznie zjechany.
To też papierek lakmusowy dla recenzentów, jestem w stanie zaakceptować wahania w ocenach 6-9/10, ale ci wszyscy z 1-3/10 to powinni wrócić do sekcji komentarzy, a nie bawić się w recenzentów.
Ja raczej wahałem się nad oceną 3-5. Wszystko co poniżej 3 byłoby sporą przesadą.
Nie rozumiem czemu niektórzy ludzie oceniają samą idee filmu, która jest genialna, a nie jego wykonanie, które jest tragiczne? Czy ocena nie powinna być połączeniem wielu składników? Patrzysz tylko na przesłanie filmu kompletnie ignorując to, że ono zwyczajnie ginie w zalewie fatalnych pomysłów reżysera, któremu marzył się musical. Nie ma żadnego wyjaśnienia dla wzięcia na warsztat akurat tego gatunku. Żadnego.
Dodatkowo jeszcze bierzesz nawiązanie do dylogii o papieżu z komentarza kogoś innego? Fajnie.
To nawiązywanie wymyśliłem wczoraj na innej stronie, ale nie będę się o to kłócił, to bez znaczenia. Zresztą, jest na tyle oczywiste, że pewnie wiele osób na to wpadło. To jak wpaść na to, że słonecznik jest podobny do słońca.
Odniosę się zamiast tego do części musicalowej. Piszesz, że nie ma żadnego wyjaśnienia dla tego gatunku. To pokazuje właśnie jak bardzo ten film do ciebie nie dotarł i go ostatecznie nie zrozumiałeś.
Fundamentem filmu jest tytułowe Folie a deux. A nośnikiem folie a deux jest piosenka. Arthur uciekab przed rzeczywistością w świat fantazji, a zajęcia muzyczne umocniają muzykę jako fundament tego świata fantazji. Arthur i Lee zostali połączeni przez muzykę, a w swoim szaleństwie wytworzyli swój mały świat, swoją własną iluzję, którą dzielili – folie a deux. Cała fabuła jest na tym oparta, cała ich relacja, która kończy się zerwaniem iluzji przez Arthura i przez to porzuceniem go przez Lee.
Nie wierzę, że tego nie łapiesz. Zwyczajnie bolą cię piosenki w filmie, ot, cały ból tyłka.
Zrozumiałbym jeszcze zarzut, że jest ich zbyt dużo lub zbyt słabe, kwestia gustu. Ale zarzut, że sięgnięcie po elementy musicalu nie ma żadnego sensu to już całkowita porażka .
Odnośnie do kwestii w jakim stanie znajduje się Gotham uprzejmie informuję, że w większości komiksów Gotham znajduje się w stanie New Jersey. Sam uważam, że zmina na stan New York nie jest istotna .
„Początkowa, długa podróż Arthura Flecka na spotkanie z prawniczką (swoją drogą, kto mu tego prawnika zatrudnił?) jest męcząca.”. Pani prawnik była obrońcą z urzędu, nikt jej nie zatrudnił. Mogła zostać przydzielona do sprawy, lub o nią poprosić. Nie jest to nowość w świecie Batmana. Pierwsza scena jest świetna, klimatyczna. Postawa Arthura, gesty, sposób chodzenia doskonale oddają jego stan i świetnie kontrastują z jego postawą jako Joker, lub Arthura, na końcu filmu, po zmianach, w jakie w nim zaszły po wydarzeniach w filmie.
„Oto twardy strażnik, który zapisuje Arthura na zajęcia chóru, bo sam chce śpiewać. Ah, ileż w tym filmie finezji i dbałości o szczegóły.” – padały również inne argumenty, które wydają się istotniejsze: Arthur jest celebrytą, a on chce mieć dobrą prasę, Arthur jest 2 lata w zakładzie i zachowuje się wzorowo, a chór ma stanowić nagrodę, Strażnik nudzi się w robocie i szuka rozrywek, Strażnik lubi Arthura. Pewnie wiarygodnijesze rozwiązanie, to skierowanie przez psychologa, ale nie sądzę, aby to przeszkadzało w odbiorze filmu.
„Powinien to być czarny, komediowy musical o dwójce złoczyńców robiących rozróbę w Gotham (Nowym Jorku),”. Jeżeli ktoś się spodziewał, że Joker powinien iść w miasto i robić ka bum, na miarę Pingwinów z Madagaskaru, to zdecydowanie polecam obejrzeć jeszcze raz pierwszą część i wyciągnąć lepsze wnioski.