Filmy

Lot 93 (2006)

Oglądając niedawno reportaż dotyczący zamachów na World Trade Center usłyszałem z ust prowadzącej, że nie powstał żaden wybitny film opowiadający o tych dramatycznych wydarzeniach. O ile rozumiem niesmak po “World Trade Center” Olivera Stone’a, obrazie chyba najszerzej znanym, ale kompletnie do zapomnienia, to nie mogę wyjść ze zdumienia, jak można było potraktować z buta “Lot 93”.

Byłem na tym filmie w kinie zupełnie przypadkiem. Na sali siedziało może kilkanaście osób i pewnie mało kto wiedział, czego dokładnie się spodziewać. Uznany reżyser – Paul Greengrass – wziął na warsztat feralny lot numer 93 z Newark do San Francisco, który uprowadzony przez terrorystów z zamiarem rozbicia samolotu o jeden z rządowych budynków w Waszyngtonie. W przeciwieństwie do podobnych maszyn, które uderzyły w wieże World Trade Center i Pentagon, ta spadła na ziemię niedaleko Shanksville, najprawdopodobniej w wyniku próby odbicia jej przez pasażerów z rąk islamistów. Greengrass nakręcił ten udający dokument film między drugą i trzecią częścią przygód Jasona Bourne’a. Można więc powiedzieć, że był wtedy u szczytu kariery, mógł sobie pozwolić na wiele i zatrudnić niemal każdego. A mimo to obsadził “Lot 93” mało znanymi aktorami, czasami należącymi do rodzin ofiar. Część obsługi lotów zagrała nawet samych siebie. Scenariusz powstał na podstawie materiałów ze śledztwa dotyczącego katastrofy, w tym zapisów czarnych skrzynek, rozmów z kokpitu i kilku prywatnych rozmów telefonicznych, jakie udało się wykonać pasażerom. Wszystkie te zabiegi sprawiły, że film, chociaż jest w pełni fabularyzowany i pozbawiony komentarza, robi wrażenie surowego i faktycznie niemal dokumentalnego.

Dużą w tym zasługę ma charakterystyczny da Greengrassa sposób kręcenia, który potrafił doprowadzić do szału w Bournie, ale idealnie sprawdził się kilka lat wcześniej w “Krwawej niedzieli”. Praktycznie cała akcja na pokładzie samolotu kręcona jest z ręki, kamera trzęsie się, obraz traci ostrość, często nie do końca wiadomo, co tak naprawdę się dzieje. Czy to zarzut? W większości przypadków powiedziałbym, że tak, ale tu jest to w pełni uzasadnione i wzmaga immersję. Nie tylko w powietrzu, ale i na ziemi, gdzie próbowano opanować zagrożenie i wszechobecny chaos. Nie ma w nim głównych bohaterów – jest bohater zbiorowy. Najpierw poznajemy pasażerów, w tym porywaczy, w krótkich migawkach przed startem. Potem pracowników naziemnej obsługi lotów. Scenariusz jest tak skonstruowany, że od samego początku wyczuwa się delikatne napięcie, bo doskonale wiemy, co właśnie dzieje się na ekranie, w przeciwieństwie do oglądanych postaci. Greengrass unikając banałów i taniej sensacji z zegarmistrzowską precyzją dokłada kolejne elementy układanki, a my widzimy, jak z pozoru niewinny incydent zamienia się w piekło. Jak informacje przechodzą przez kolejne szczeble drabiny decyzyjnej, jak kolejni ludzie próbują pozbierać w całość to, co wtedy wydawało się niewyobrażalne. I co jeszcze raz warte podkreślenia, tu nie ma taniego Hollywoodu. Nikt nie wjeżdża na białym koniu, ani nie próbuje kozaczyć z cygarem w zębach. Nie ma złego szefa, wtykającego kij w szprychy podwładnych. Są profesjonaliści przy pracy, postawieni w sytuacji, która nigdy wcześniej się nie wydarzyła. To zadziwiające, jak znakomicie można kreować na ekranie zagrożenie i niepewność, czasami pokazując tylko kropki na ekranach kontrolerów. A to dopiero początek.

Od startu do katastrofy United 93 mija w filmie 71 minut, dokładnie tyle samo co w rzeczywistości. Oczywiście nie obserwujemy przez ten czas tylko pasażerów oglądających kreskówki i drzemiących w fotelach. W pierwszej połowie bardziej dramatyczne wydarzenia dzieją się na ziemi. Mnie w oczy rzucił się przede wszystkim profesjonalizm pracowników obsługi naziemnej. Łatwo jest oceniać zachowania z dystansu i wytykać błędy patrząc na szeroki obraz wydarzeń, ale “United 93” doskonale pokazuje, jak skąpymi informacjami dysponowali ci ludzie i w jakim tempie musieli działać. Ich próby zapanowania nad chaosem, chociaż zakończyły się klęską, to mimo wszystko obraz fachowców przy pracy. Trudno nie współczuć tym ludziom, którzy nie byli w stanie uratować ofiar zamachów.

Dopiero kiedy dwa pierwsze samoloty rozbijają się o nowojorskie wieże, tak naprawdę zaczyna się dramat uczestników lotu numer 93. Porwanie jest szybkie i brutalne. Jeśli do tej pory można było mieć ambiwalentne uczucia co do islamistów, bo widać na ich twarzach ogromny stres i napięcie, czyli ludzkie uczucia, tak od chwili ataku do ostatniej sekundy tym bydlakom można życzyć tylko powolnej i bolesnej śmierci. Tak potężne emocje powoduje raptem kilkuminutowa scena porwania. Od tej chwili zaczyna się dramat widziany bezpośrednio, a nie na ekranach monitorów czy w telewizji. I jeśli dotąd było nerwowo, tak ostatnie 35 minut po prostu mrozi krew w żyłach. Wiem, że to wyświechtany slogan, ale pamiętam jak dziś, że na sali kinowej do samego końca panowała absolutna cisza. Nikt nie odważył się wydobyć z siebie najmniejszego dźwięku, bo po prostu nie wypadało.

Był taki film Michaela Hanekego pod tytułem “Funny Games”. Bardzo paskudny i powodujący wyjątkowo nieprzyjemne uczucie napięcia, odrazy i niepokoju. “Lot 93” chwilami wzbija się na podobny poziom, pokazując migawki z pokładu samolotu. Cieszę się (o ile można tu mówić o uciesze), że Greengrass nie pokusił się o jakiś dodatkowy tani dramatyzm. O wprowadzenie jakiegoś człowieka, który by wygłosił patriotyczną gadkę czy inny banał. Zamiast tego pokazał wspomnianego bohatera zbiorowego z pełnym spektrum postaw. Być może niektórym z ofiar nie oddał w ten sposób należnego hołdu, możliwe że kogoś przedstawił w złym, fałszywym świetle, ale ja to wybaczam. Bo pokazał szerokie spektrum postaw, a pasażerów w ogólności jako bohaterów. Nie ważne, że kogoś sparaliżował strach, ktoś inny nie zgadzał się na próbę odbicia samolotu. Nikt nie ma prawa oceniać tych ludzi, bo nikt nie był w takiej sytuacji. Ważne jest to, że ostatecznie pasażerowie podjęli heroiczną walkę i… przegrali? Wygrali? Na pewno zostali bohaterami.

Ostatnie chwile przed katastrofą ściskają gardło. Niby wiadomo, co się wydarzy, wiadomo też, jak zostanie to pokazane, bo Greengrass jest konsekwentny od pierwszej sekundy. A mimo to za każdym razem, a oglądałem ten film kilkukrotnie, mam gulę w przełyku. Już nie wracamy na ziemię, nic nie odwraca uwagi od gorączkowych przygotowań do ostatecznej walki o najwyższą stawkę. Te zamachy nie powinny były się wydarzyć, ale ciężko mi wyobrazić sobie lepszy (albo może bardziej trafny) i poruszający sposób na pokazanie tamtych chwil i przede wszystkim uhonorowanie prawdziwych bohaterów – pasażerów lotu numer 93.

Lot 93 (2006)
  • Ocena Crowleya - 9/10
    9/10
To mi się podoba 6
To mi się nie podoba 0

Related Articles

Komentarzy: 3

  1. Przyznam, że zacząłem kiedyś oglądać ten film, ale był tak koszmarnie przygnębiający, że nie dałem rady skończyć. Surowość to celne określenie. Zamierzam nadrobić, recenzja bardzo mnie zachęciła.

    To mi się podoba 1
    To mi się nie podoba 0
  2. Nie zdążyłem się dopisać, ale w zasadzie tylko bym poparł Crowleya. Genialnie zrealizowany, surowy, niemal para-dokument. Ciarki na plecach w każdej scenie, a mnie za każdym razem najbardziej uderza nie tyle nawet akcja na pokładzie United 93, co chaos we wszystkich strukturach służb, które niby widziały co się dzieje, ale nie mogły/nie chciały uwierzyć w to co widzą i reagowały chaotycznie i z opóźnieniem.

    Świetne widowisko i na pewno najlepszy film o tych wydarzeniach. Chociaż cholernie, cholernie smutny i dołujący. W kilku miejscach – gdyby to był typowy amerykański film akcji – to wiadomo, że byłby plan i by się udało, a tutaj widzisz tę walkę ludzi o przetrwanie i masz świadomość jak się skończy.

    Warto.

    To mi się podoba 1
    To mi się nie podoba 0
  3. W pełni się zgadzam z recenzją. Widziałem ten film dwa razy i za każdym razem wywarł na mnie ogromne wrażenie, mimo że wiedziałem jak się skończy. Zwłaszcza scena żegnania się telefonicznie pasażerów ze swoimi rodzinami chwyta mocno za serce… No i mocne zakończenie. Szacun dla tych ludzi, że podjęli walkę i uniemożliwili tym islamskim sk*rwysynom realizację ich planów.
    Film 9/10, naprawdę warto go zobaczyć.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button