Bitwa pod Monte Cassino to, obok Powstania Warszawskiego, jeden z najbardziej poruszających i wzruszających momentów w historii nowożytnej Polski. To polskie zwycięstwo, odniesione w typowo polskim „stylu”, a więc okupione wielkim poświęceniem setek żołnierzy, które finalnie dało naprawdę niewiele, jeśli nie powiedzieć, że nie dało nic.
Szkoda, że historia z takim potencjałem została tak bardzo spłycona, tak źle opowiedziana, tak słabo zrealizowana. Bo „Czerwone maki” to nie jest dobry film, i choć oglądając go miałem przez większość czasu ściśnięte gardło, to nie wiązało się to z tym, że bitwa została dobrze zobrazowana. Raczej niezmiennie wzrusza mnie sama idea „Monte Cassino” aniżeli te patetyczne słowa rzucane przez kolejnych bohaterów, pojawiających się i znikających co chwila na ekranie.
Twórcy filmu „Czerwone maki” skupili się na pokazaniu bitwy oczami młodego Jędrka, zbuntowanego nastolatka, który ma za nic poświęcenie otaczających go żołnierzy, jest obrażony na cały świat i uważa wszystkich dookoła za skończonych idiotów. Jest także bezgranicznie zakochany w Poli.
Główny bohater jest tak bardzo irytujący, że nie ma siły, by go polubić. Każde wypowiedziane przez niego zdanie to budowanie anty-pomnika. To, jak traktuje swoją ukochaną, jak często fizycznie ją atakuje, to, jak beztrosko traktuje życie mimo miejsca, w jakim się znalazł i co przeżył — wszystko to sprawia, że jako widz po cichu życzyłem mu jak najgorzej.
Kolejną fatalnie napisaną postacią jest „redaktor”, grany przez Leszka Lichotę. I tak jak uwielbiam tego polskiego aktora i uważam go za jednego z najlepszych w naszym kraju, tak tutaj także tylko irytuje. Nie robi nic konkretnego. Ot, łazi, rzuca jakieś nic nieznaczące zdania, gada z tym, gada z tamtym, bardziej przeszkadza, niż w czymkolwiek pomaga. Dodatkowo, bez problemu znajduje się na naradzie generałów, siedzi w siedzibie sztabu, kiedy rozpoczyna się bitwa. Generał Anders nawet pyta go o radę w pewnych kwestiach. Sceny z redaktorem i Jędrkiem są zapychaczami i zajmują czas, który można było przeznaczyć na pokazanie samej bitwy. Bo kiedy kamera skupia się na walczących, to naprawdę momentami (niestety tylko momentami) jest jak w kinie amerykańskim.
Sceny batalistyczne przeważnie stoją w tym filmie na dobrym poziomie, choć „delikatnie” przeszkadzało mi, że widzimy tylko jedną stronę. Tak jakby Polacy strzelali w pustą przestrzeń, praktycznie przez większą część czasu nie widzimy Niemców. A gdzie ich kontrataki? Ich kontrofensywa? Gdzie próby wyparcia Polaków z zajętych przyczółków? Swoją drogą, o co chodzi w scenie, gdzie niemiecki snajper najpierw zabija rannego niesionego przez sanitariuszkę, a potem zostawia ją w spokoju? Wybuchy są widowiskowe, sceny śmierci dzielnych żołnierzy 2 Korpusu wyglądają realistycznie, sceny w polowych szpitalach to najwyższa półka, a jednak cały czas czegoś brakuje.
Wracając na chwilę do postaci Jędrka — jak można było wymyślić tę scenę z dosypywaniem cukru do paliwa? Po pierwsze, nikt tych czołgów nie pilnuje? Po drugie, co to w ogóle za pomysł, żeby sabotować własne wojsko? Kolejny argument na to, że główny bohater kompletnie twórcom nie wyszedł.
Generał Anders wypada niemiłosiernie kartonowo, to samo inni przywódcy. Nie ma pomysłu na dialogi, nie ma pomysłu na opowiedzenie historii. Dlaczego nie pokazano całej zakulisowej polityki, całego podłoża rozmów między najważniejszymi przedstawicielami aliantów? Dostajemy krótką scenę przy stoliku, gdzie Anders otrzymuje zadanie otwarcia drogi do Rzymu oraz krótkie spięcie z Brytyjczykami przez radio. Dlaczego Polacy nie potrafią zrobić filmu o swojej historii, która ma potencjał o wiele większy od historii USA?
Ostatni akt to już totalna porażka i koszmarna reżyseria. Jędrek, który dotychczas ani przez chwilę nie trzymał w dłoni broni, nagle rzuca się w wir walki w poszukiwaniu swojej ukochanej, nie wiadomo po co. Co właściwie chce zrobić? Po prostu siłą ściągnąć ją na dół? W międzyczasie brat głównego bohatera stoi w czołgu, bo na drodze leży czterech rannych polskich żołnierzy (w końcówce filmu chyba zaczęło brakować budżetu, bo zaczyna to wyglądać bardzo skromnie). Niemniej, w końcu postanawia ruszyć i jest to jedna z najgorszych scen, jakie widziałem w kinie wojennym. Zero napięcia, choć podobno podjazd pod górę jest niemal niemożliwy, tymczasem nie widać jakiejś specjalnej walki i trudności. Czołg powoli dojeżdża sobie do celu, ustawia się i powoli eliminuje wrogów. Ta scena ma w sobie tak mało ładunku emocjonalnego, jak to tylko możliwe. Co innego powolny marsz w górę Jędrka, który nagle zamienia się w dzielnego wojaka, eliminującego kolejnych przeciwników na swojej drodze do… nie wiadomo już w tej chwili czego. Na koniec Jędrek okazuje się być wielkim bohaterem, którego odznacza sam generał Anders, a żołnierze podziwiają go za niesamowitą odwagę. I nagle, wraz z wielkim zwycięstwem Jędrka, kończy się też walka o Monte Cassino. Moment zatknięcia polskiej flagi po raz kolejny mnie wzruszył, ale nie dlatego, że jest dobry, tylko dlatego, że znam polską historię i wiem, że ofiara tych wszystkich ludzi poszła na marne. Polska w tamtym momencie była już sprzedana Stalinowi, a ci ludzie wznoszący triumfalne okrzyki w klasztorze wciąż wierzyli, że walczą o wolność dla swojego państwa.
Film nie dość, że w dużym stopniu mija się z prawdą historyczną, to jeszcze jest napisany i zrealizowany po prostu niezwykle nieumiejętnie. Ogromna szkoda, ale należało się tego spodziewać. Fatalnie zmarnowany potencjał. Panie Łukaszewicz, niech pan już to zostawi. Nie udało się przy Pileckim, nie udało się przy Grodnie ’39, nie udało się przy Karbali, nie udało się w „Czerwonych makach”. Dodatkowo, jeszcze ten film jest ponoć jednym z najdroższych polskich filmów w historii — 33 mln złotych wyrzucone w błoto.
Na sam koniec muszę napisać, że nie wiem, czy polscy „dziennikarze” są jacyś upośledzeni? Jak czytam tytuły w stylu: „Nadchodzi polska odpowiedź na Dunkierkę?; 'Czerwone maki’ mają potencjał”; „’Czerwone maki’: kino wojenne inspirowane 'Szeregowcem Ryanem’ i 'Dunkierką'”; „Polski film inspirowany 'Szeregowcem Ryanem’ i 'Dunkierką’ na zwiastunie; 'Czerwone maki’ zachwycą?”, to coś mnie strzla. Czy ktoś z piszących te brednie, do jasnej cholery, widział „Szeregowca Ryana”? Jak można w jednym zdaniu wpisać „Czerwone maki” i „Szeregowca Ryana”? Jaki proces musi zajść w głowie takiej osoby? Ten film nawet nie stał przy ani jednym choćby średnim filmie opowiadającym o jakimkolwiek konflikcie II wojny światowej.
Czerwone maki (2024)
-
ocena kuby - 2/10
2/10
Czyli dialog z filmu „Rejs” dalej aktualny? 🙁 Szkoda że film spod ręki polskich twórców (ponownie) traktujących o jednym z najbardziej znanych ale i tragicznych momentów w czasie ll wś okazał się klapą. A niestety polska narracja historyczna nie przebija się do zagranicznych widzów. Wielka szkoda.
A jak ma powstać dobry film historyczno wojenny, gdy polscy twórcy na każdym kroku boją się urazić inny naród? W dodatku pewne środowiska też gloryfikuja filmy, gdzie polak ukazany jest jako ten zły, mściwy, morderczy i zawistny. A pokazywanie Husarii to wiocha i w ogóle nacjonalizm. Mamy wiele fajnych książek polskich pisarzy z których można zrobić dobre filmy i seriale, ale niestety nikt już się tego nie chce podjąć
To prawda, pedagogika wstydu ciągle żywa. :/ Myślę jednak, że chodzi o coś więcej. Dobrych filmów historycznych nie potrafiono zrobić i za poprzednich rządów, które, przynajmniej teoretycznie, powinny być wolne od tej samocenzury. Mamy chyba jakąś ogólną zapaść w polskiej kinematografii, od lat nie wyszło dosłownie nic wartego choćby pobieżnego obejrzenia. Seriale kryminalne dla telewizji, których chyba nawet najbardziej oddani widzowie nie są w stanie już policzyć i odróżnić oraz głupawe komedie romantyczne do kina, to wszystko na co naszych „artystów” dziś stać. Czy dziś mógłby powstać taki film jak „Westerplatte”?
Ci źli Hindusi i Nowozelandczycy których „polscy” (a wiadomo jacy naprawdę) filmowcy boją się urazić w filmie
Chcialbym zobaczyc nowe ekranizacje ” Kolumbowie. Rocznik 20″ albo Sienkiewiczowskiej trylogii. Niestety mimo potencjału – wspomniane książki nie spełnią wymogów poprawności politycznej.
Myślę, że problemem jest ogólne wywrócenie procesu powstawania filmu do góry kołami. Te wszystkie filmopodobne twory są z gruntu skażone beznadziejnym poziomem rzemiosła. Dobry film można nakręcić o czymkolwiek i żadna agenda nie powinna tu ani przeszkadzać, ani szczególnie pomagać. Ale jak rozmowę o filmie w realiach historycznych zaczyna się nie od scenariusza, fabuły i technikaliów, a od tezy, pod którą ma być kręcony, to szanse na powodzenie są minimalne.
Inna sprawa, że naprawdę nie wiem, jak to jest, ale film z Polski przeważnie wygląda „polsko”, czyli tanio, sztucznie i nieciekawie. Są wyjątki oczywiście, ale generalnie z tą polską szkołą filmową jest trochę jak z mityczną polską myślą szkoleniową – z reguły nie działa. I nie chodzi mi o to, żeby leczyć jakieś kompleksy wobec Hollywood, ale przyjąć pewne dobrze działające wzorce, które można spokojnie przenieść na nasz grunt. Skoro Idziak czy Kamiński mogą być jednymi z najlepszych operatorów na świecie, to nie widzę powodu, żeby dowolny polski film wyglądał jak dzieło studenta pierwszego roku filmówki.
Moze problem leży w nas, czyli widowni? Tu trzeba jednak sprawdzić polski box office. Moze jak twórcy wezmą pieniądze z PISF plus to co zarobią na biletach to już jest na tyle dobrym zarobkiem, ze nie warto się starać? Dla mnie najprościej poznać polski film po tym jak bardzo zepsuty jest dźwięk.
Nie umiemy w kino wojenne, a szkoda! Materiał źródłowy jest przecież potężny.
O ile sceny batalistyczne wybaczam, ze względu na różnicę budżetową, tak zwykle sceny mówione też na ogół są kiepskie.
Trzeba uczciwie przyznać, że nowe, polskie kino historyczne jest po prostu tam gdzie 99% polskiej kinematografii ostatnich trzech dekad – przestaliśmy umieć robić filmy i trzeba się z tym pogodzić, a nie katować oglądaniem tych wszystkich potworków.
To są po prostu artykuły sponsorowane, tak samo jest przy wielu filmach np. Marvela, piszą „znawcy”, że super, a idziesz do kina albo odpalasz serial na Disney+ i okazuje się szmira.
Przeczytałem, wczoraj wieczorem odpaliłem i po pewnym czasie zająłem się czymś innym a film leciał w tle. O ile z dźwiękiem nie miałem jakiegoś problemy (jak to zazwyczaj w polskich produkcjach) o tyle historia w żaden sposób mnie nie wciągnęła. Szkoda ale po prostu nie umiemy w filmy historyczne, nawet jeśli jest to tylko tło 🙁
Najgorsze jest to, że w Polsce jest zawsze albo albo. Jak film ma dobry scenariusz to leżą technikalia, jak film jest dobry technicznie to scenariusz piszą totalni amatorzy.
Zauważyłem, że Polacy umieją robić tylko melodramaty albo komedie. Nic pomiędzy. Co do kina historycznego, skoro potrafiliśmy z Kazimierza Wielkiego zrobić koronę królów to nie uwierzę w żaden pomysł. W Polsce nie powstaną Tudorowie Wikingowie, ani nic. Nawet animacje nam nie wychodzą. Nie wiem czy widzieliście ukraińską animację Mavka ? Nie jest niesamowita, ale kurde to zrobił kraj w stanie wojny, dużo biedniejszy od Polski. A u nas nic ! Kiedyś czytałem wywiad z jakimś reżyserem, czy scenarzystą, był konkurs na scenariusz filmu historycznego i stwierdził że wiele pomysłów opowiadało o Polsce przedrozbiorowej, a przecież o takich rzeczach nie warto kręcić filmów, powiedział. Myślałem że mnie szlag trafi.
Typowe. My robimy tylko filmy w których jesteśmy wredni dla innych (zwłaszcza Żymian), albo kiedy nas leją w dupę. Taki narodowy masochizm, zaprawiony dodatkowo naszymi kompleksami. A mnie się marzy np. film o pierwszym słowiańskim państwie Samona.
O właśnie konkurs. PIS wymyślił konkurs na scenariusz filmowy. Napłynęło 856 pomysłów i co wybrali ? Sanatorium Gorkiego, o tym jak Polacy nie dali się złamać komunistom sowieckim w Kozielsku, o Brunonie Schultzu i Towarzystwie Gimnastycznym Sokół. Powiedzcie mi jakie są szanse że takie filmy zainteresują kogoś za granicą ? Bo dla mnie zerowe. Typowo polskie tematy pt byliśmy dzielni. Widziałem fragment filmu na podstawie Komudy Diabeł Łańcucki to ciekawsze niż połowa polskich filmów i to za małe pieniądze.