FilmyRecenzje Filmowe

Kryminalna Bezsenność SithFroga #1 – Anatomia Upadku (2023)

Jedni nie śpią, bo trzymają kredens, inni oglądają kryminały, bo nie mogą zasnąć. Problemy ze snem sprawiły, że wymyśliłem nowy cykl. Właściwie to po prostu zacząłem po nocach oglądać filmy i seriale kryminalne i wypadałoby napisać parę słów o każdym z nich. Tym bardziej, że – póki co – trafiam na produkcje dobre, bardzo dobre i rewelacyjne. Nie wiem, ile części będzie miał ten cykl i czy starczy mi zapału, ale podobno nikt za to nie gani i nikt tego nie sprawdza (chyba że Naczelny Dael…)!

Na pierwszy ogień poszła „Anatomia upadku” spod ręki Justine Triet, za którą reżyserka otrzymała Złotą Palmę, najwyższe wyróżnienie w Cannes. Spodziewałem się kryminału i trochę się rozczarowałem, bo – jak na europejskie kino przystało – śmierć i ewentualna zbrodnia to tylko pretekst do rozważań filozoficznych „o życiu, śmierci i w ogóle”.

Nie zrozumcie mnie źle, nie chcę wcale powiedzieć, że to jest zły film. Wręcz przeciwnie. Reżyserka zadaje mnóstwo ważnych pytań. Czym jest prawda? Czy istnieje prawda obiektywna? Jak bardzo można nagiąć prawdę, żeby udowodnić czyjąś winę bądź niewinność? Wreszcie: na ile ocena pewnych relacji czy wydarzeń zależy od naszych własnych przeżyć, traum i rozczarowań?

Fabuła – dla zmyłki – jest typowym kryminałem. Znana pisarka udziela wywiadu studentce, a jej mąż – w pasywno-agresywny sposób – celowo sabotuje rozmowę. Godzinę-dwie później Daniel (Milo Machado Graner), niewidomy syn pary, wraca ze spaceru z psem i natyka się na zwłoki ojca przed ich pięknym domem we francuskich Alpach. Co się stało? Samobójstwo? Wypadek? Morderstwo?

Od tego momentu, zaraz po krótkim śledztwie, film zamienia się w pełnokrwisty sądowy dramat z pisarką Sandrą Voyter (Sandra Hüller) na ławie oskarżonych. W teorii obserwujemy proces, który ma za zadanie rozstrzygnąć, czy doszło do zbrodni. W praktyce patrzymy na powolną, brutalną i szczegółową wiwisekcję relacji małżeńskiej. Wychodzą po kolei wszystkie konflikty, zdrady, zaszłości, pretensje i niezabliźnione rany. Dowiemy się, kiedy i jak Daniel stracił wzrok, dlaczego małżeństwo przeniosło się z Londynu w surowe góry, kto jest bardziej ambitny, kto bardziej utalentowany, a kogo bardziej pożera frustracja i niemoc.

W tak kameralnej produkcji (mamy dosłownie dwa plany: sala sądowa i domek w górach) o sile filmu stanowi scenariusz połączony z grą aktorów. Ten pierwszy zasługuje na pochwały, bo w ciekawy sposób – wychodząc od prozaicznej śmierci męża – zabiera nas coraz głębiej w małżeńskie jądro ciemności. Problem mam z występami poszczególnych członków obsady.

Sandra Hüller, grająca główną bohaterkę, jest na ekranie niemal bez przerwy. Aktorka nie tylko udźwignęła ciężar postaci, ale pokazała też całe spektrum emocji jako żona, matka, osoba (nie)słusznie oskarżona, czy po prostu kobieta z ambicjami, ponosząca konsekwencje własnych wyborów. Jedyne momenty, w których miałem zastrzeżenia, to jej rzekoma żałoba po mężu. Nie wiem, czy taki był zamysł, ale ani przez chwilę nie miałem wrażenia, że jej z tego powodu źle, co nie bardzo współgra z pytaniem zaszytym w scenariuszu (zrobiła to czy nie?).

Gorzej sprawa ma się z drugim planem. Wbrew powszechnym zachwytom nie podobał mi się Milo Machado Graner w roli Daniela. Mam wrażenie, że doszło tu do przeszarżowania. Tzn. młody aktor tak bardzo chciał grać przedwcześnie dojrzałe dziecko, że ostatecznie wyszło, jakby 11-letni chłopiec imitował zachowanie dorosłego, które gdzieś podpatrzył.

Nie zachwycił też Antoine Reinartz w roli prokuratora. Generalnie cała rozprawa wygląda groteskowo, teatralnie i nie do końca w zgodzie z powagą oskarżenia czy sytuacji. W kilku miejscach scenariusz poświęca realizm na rzecz podkręcenia elementów dramatycznych. Każdy, kto wie, jak wygląda przesłuchanie małoletnich w sądzie, może się zdziwić, patrząc na ekran.

Na plus zaliczam rolę Samuela Theisa jako Samuela Maleskiego, męża Sandry. Nie ma go w filmie za dużo, ale tam, gdzie się pojawił… cóż… nieźle wypadł (tak, nie mogłem się powstrzymać). Scena kłótni małżonków w kuchni, na dzień przed tragedią, jest jedną z najlepszych i najlepiej zagranych scen tego typu w historii kina. Intensywność, sposób, w jaki eskaluje, kolejne argumenty, które zmieniają spojrzenie widza na obie postaci – coś niesamowitego. Dla tej jednej sceny warto obejrzeć cały film. Aż przypomniała mi się konfrontacja z „Historii małżeńskiej”.

Zabrakło mi też – poza sceną kłótni – więcej życia. Scenariusz napisany jest w sposób precyzyjny i chłodny. Nie ma tu miejsca na zaskoczenie, niespodziewane wydarzenia czy naturalne reakcje bohaterów. Wszystko – mam wrażenie – jest bardzo zaplanowane, dopracowane, pragmatyczne, mające wywołać określony efekt w widzach. Momentami nie czułem, że to prawdziwa historia tych ludzi, tylko skrupulatne przedstawienie specjalnie dla mnie, żeby pokazać mi, jak bardzo matematycznie można podejść do tak artystycznego i filozoficznego tematu.

„Anatomia upadku” na pewno warta jest obejrzenia. Kilka elementów nie zagrało jak trzeba, ale dużo więcej się udało i nie uważam czasu poświęconego na seans za stracony. No i ta scena kłótni…

Poniżej jeszcze częściowy spoiler, więc klikacie i czytacie na własną odpowiedzialność.

Moja pierwsza myśl po zawiązaniu akcji, kiedy już wiemy, że fabuła skupi się na rozstrzygnięciu, czy Sandra jest winna morderstwa, czy to był wypadek/samobójstwo, była taka: o nie, to kino europejskie, więc nie dowiemy się prawdy. Miałem rację. O ile czasem takie rozwiązanie mi nie przeszkadza jakoś bardzo, bo film dostarcza tyle emocji i rekompensuje brak pełnej wiedzy o wydarzeniach, o tyle tutaj jednak zabrakło mi tej informacji. Moralne rozważania i podróż przez relację pary bohaterów nie były wystarczająco dobre i satysfakcjonujące, żebym nie czuł rozczarowania, kiedy zostawiono mnie z wyrokiem sądu i domysłami.

PS Chociaż ja uznałem, że zabiła męża niemal od razu z racji swojej narodowości i tego się będę trzymał 🙃😉

[collapse]

Anatomia Upadku (2023)
  • Ocena SithFroga - 7/10
    7/10
To mi się podoba 1
To mi się nie podoba 0

Related Articles

Komentarzy: 5

  1. „Prozaiczna śmierć męża” 😀, to zawsze dobry asumpt do opowieści o małżeństwie. Dziękuję za zgrabną recenzję!

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
  2. Mnie ten film cholernie zmęczył. Po francusku przeintelektualizowany. Idealny na bezsenność. Nic się nie dzieje przez 80%, a tak główna bohaterka to taka mimoza, że nie da się z nią sympatyzować. W ogóle miałem ją gdzieś, chciałem tylko się dowiedzieć jak to zrobiła. Finał faktycznie niezły, ale gdyby film miał 85 minut to by się może jakoś broniło.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 1

Zanim napiszesz komentarz zapoznaj się z naszymi zasadami zamieszczania komentarzy:

Polityka prywatności/Regulamin zamieszczania komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button