Dotarliśmy do finału najważniejszego, najlepszego i najbardziej kontrowersyjnego (czy na pewno?) gwiezdnowojennego serialu. Czy ósmy odcinek spełnił pokładane w nim nadzieje i jest gwoździem do trumny Akolity? Nie wiem, ale się domyślam.
Akolita
Odcinek rozpoczyna się tam, gdzie skończył się epizod 6. Osha siedzi w hełmie Qimira i z jakiegoś powodu zaczyna się dusić. Ogromnym wysiłkiem jej nowy mistrz pomaga jej go ściągnąć z głowy (przy okazji wyczerniając sobie gałki oczne). Dlaczego było to tak trudne? Nie wiadomo. Ciężko dysząca i wystraszona Osha oznajmia, że widziała Mae zabijającą Sola. Qimir twierdzi, że to wizja przyszłości, a skoro tak, to można ją zmienić. Obydwoje ruszają żeby powstrzymać Mae. Po co Qimir chciałby to zrobić? Mógłby nie pozwolić Oshy zabrać statku. Martwy Sol to dla niego dobry Sol. Tylko że on wie, że to nie Mae zabije koreańskiego jedi…
On tymczasem gada z przypiętą do łóżka Mae, orbitując nad Brendok. Mówi, że chce zawiadomić Vernestrę i spotkać się tu z nią. Przypominam, że chwilę wcześniej uciekł przed nią z Khofar. W każdym razie Sol zaczyna tłumaczyć Mae, że na jej ojczystej planecie występuje wergencja. Ona zamiast go słuchać, albo dopytać o szczegóły, wypomina mu morderstwo Anisseyi i po kryjomu uwalnia się z więzów za pomocą szwajcarskiego wszystkomającego robocika, który Sol zostawił w jej kieszeni. Sol zdąża jeszcze słusznie zauważyć, że to Mae wywołała tragiczny w skutkach pożar (Mae bredzi o najeździe jedi na siedzibę wiedźm), przyznaje, że przez 16 lat dręczą go wyrzuty sumienia i wreszcie wyjawia, że bliźniaczki są tak naprawdę jedną jaźnią w dwóch osobach. No prawie zdąża, bo w najważniejszym momencie Mae razi go prądem z… tak, tak – szwajcarskiego robocika. Nie będzie jej tu jakiś dureń mansplejnował, ona i tak wie najlepiej. Pakuje się do małego lądownika, a Sol goni ją takim tempem, że nie dałby rady nawet Jabbie.
Rozpoczyna się pościg wśród lodowych pierścieni. Ale skąd one się tam wzięły? Brendok nie ma pierścieni, ale ma je sąsiednia planeta, więc hop-siup i już tam jesteśmy. Sol wbrew rozsądkowi wlatuje w rój lodowych odłamków i już ma zestrzelić statek Mae, ale zdradziecki gryzoń Bazyl, który ciągle kręci się po pokładzie, okazuje się paskudnym sabotażystą i wyrywa wiąchę przewodów ze ściany, powodując kosmiczną kolizję. Co kierowało bobrofretką? Wcześniej Mae go pogoniła, wie też, że przywłaszczyła sobie robota Oshy i generalnie nie ma żadnego uzasadnienia, żeby nagle występował przeciwko Solowi. Statek Mae spada na powierzchnię Brendok. Tak, Brendok, bo chociaż pierścienie krążą wokół innej planety, czy też księżyca, to jest to zaledwie rzut beretem od Brendok, więc wypada się stamtąd tuż obok wioski wiedźm. Zawsze mnie denerwowało w Gwiezdnych wojnach, że wszyscy potrafili znaleźć bez problemu na calusieńkiej, ogromnej planecie miejsce do lądowania bardzo blisko celu swojej podróży, nawet jeśli robili to na ślepo. Tym razem idziemy o krok dalej, bo rozbijamy się w miejscu, z którego spacerkiem można dojść do kamiennej twierdzy. To się nazywa mieć szczęście.
Na Coruscant Vernestra rozmawia z senatorem wyrażającym obawy z powodu krążących po stolicy plotek o śledztwie w sprawie morderstwa. Vernestra odpowiada mu, że nie ma się co martwić, bo zginęli tylko jedi. Ja bym się wtedy zmartwił podwójnie, skoro jedi to obrońcy republiki, chyba że takie mordy były wtedy na porządku dziennym. W każdym razie senator jest zaniepokojony potęgą zakonu i możliwością, że któryś z adeptów mocy zerwie się ze smyczy. I co wtedy? Powiedziałbym, że dobrze byłoby mieć wtedy pod ręką paru innych jedi, którzy przemówią buntownikowi do rozumu, ale to tylko ja. Chciałem przy okazji zauważyć, że aktorka wcielająca się w rolę Vernestry z tą swoją jedną paskudną miną, wiecznie lekko przygarbiona i pełna buty jest wkurzająca niczym Jar-Jar i drewniana jak Hayden Christensen.
Szybki skok na planetę Unknown. Osha i Qimir pakują się na statek. Dziewczyna odmawia podjęcia szkolenia. Ale ALE! Za moment mamy krótką przebitkę na tajemniczą postać wyłaniającą się z cienia jaskini. To nie kto inny jak Darth Plagueis, czyli późniejszy szef Palpatine’a. A może Qimir jest młodym Palpatinem? Kto wie? W końcu Imperator w Epizodzie IX był wcieleniem wielu sithów, więc czemu nie miałby przybierać różnych postaci na przestrzeni lat? Może też być Darthem Venamisem, albo rycerzem R(z)en. W każdym razie tajemniczy kosmita wygląda z wnętrza zamieszkałej części jaskini, więc raczej nie tylko obserwuje pozostałą dwójkę, ale może być tu stałym mieszkańcem – przełożonym Qimira. Od początku spekulowaliśmy, że Qimir raczej nie może być szefem wszystkich szefów i pojawienie się Plagueisa wydaje się to potwierdzać. Żeby jeszcze zagmatwać, według starego kanonu Plagueis zabił swojego mistrza – Dartha Tenebrousa dopiero jakieś 66 lat po wydarzeniach z Akolity. Przy okazji można założyć, że Unknown to tak naprawdę planeta Bal’demnic. W Legendach była siedzibą Plagueisa i obfitowała w cortosis (na ścianie jaskini Osha widziała żyłę tego metalu).
Ale dość tych bredni, pora na prawdziwą akcję. Wracamy na Brendok, gdzie Sol wylądował w pobliżu ruin twierdzy wiedźm i włączył transponder, żeby pozostali jedi mogli go namierzyć. Upośledzony pupil Vernestry szybko odbiera sygnał, więc mistrzyni zbiera wielką drużynę i rusza na spotkanie. Zastanawiające jest, że chociaż w 6 odcinku Sol minął się z Vernestrą dosłownie o sekundy na orbicie Khofar, to czas zdaje się płynąć inaczej na obu statkach. Sol zdążył polecieć z Mae na Brendok, po drodze ogłuszając ją i przywiązując do łóżka, a następnie, po krótkim pościgu wylądował na powierzchni planety. W tym samym czasie Vernestra obróciła do chaty Kelnakki i z powrotem (w odcinku 4 taka podróż zajęła cały dzień w jedną stronę), poleciała na Coruscant, spotkała się z senatorem, a następnie zebrała drużynę i poleciała na Brendok. A tam dolatują także Qimir z Oshą. Sol dostaje się do ruin twierdzy i szuka Mae. Qimir teleportuje się do środka. Osha odpala windę na krótko (zapewne jest zasilana tym samym reaktorem, który wybuchł w odcinkach 3 i 7). Rozpoczyna się pojedynek między Qimirem a Solem. Przypominam, że Qimir cały czas chce, żeby to któraś z dziewczyn zabiła Sola, po to tu przylecieli. Nie wiadomo więc, po jaki grzyb rozpoczyna w ogóle tę walkę. Okazuje się, że w odcinku 5 nie bez powodu pojedynki na miecze świetlne w dużym stopniu skryte były w mroku. Dopiero w świetle dnia dokładnie widać, jak słaba jest choreografia walki. Cytując klasyka: “waść machasz jak cepem”. Panowie się tłuką, Qimir używa dwóch mieczów, rzuca nimi, a Sol okazuje się być wcieleniem Liu Kanga, bo wykonuje “rowerek”.
Osha odnajduje Mae w komnacie znanej z odcinka 3. Siostra tłumaczy jej, że została oszukana przez Sola. Wreszcie mówi to, co powinna już dawno temu, czyli że Sol zabił ich matkę. To też miało powodować w Oshy uczucie gniewu i żądzę zemsty, z powodu których wyleciała z zakonu jedi. Osha reaguje na te rewelacje niczym rasowa Karen: rzuca się potwornym wrzaskiem na siostrę. Dziewczyny walczą ze sobą na piąchy, kopniaki oraz salta i jest to walka tak beznadziejnie pokazana, że w Hong Kongu powinni zabronić puszczania tego serialu. To obraza dla wszystkich filmów z Jackie Chanem i innymi mistrzami wushu. Amandla Stenberg rusza się jeszcze bardziej kwadratowo i wolno niż Rosario Dawson, a to nie lada sztuka. Słyszymy też więcej darcia ryja.
Sielankowy nastrój psuje pojawienie się na niebie statku Vernestry. Osha korzysta z zamieszania i biegnie na dziedziniec, gdzie Sol klepie Qimira, rozcinając mu w końcu miecz. Na szczęście “sith” ma pomocnice. Mae atakuje znienacka i odbiera jedi miecz. Nie chce go jednak zabić, ale woli, żeby wyznał swoje winy przed Radą i senatem. Sol znowu tłumaczy, że chciał dobrze, ale do rozhisteryzowanych bab sensowne argumenty nie trafiają. Mówi jeszcze, że w jakiś sposób Anisseyi udało się wykorzystać moc do stworzenia życia, i przyznaje, że ją zabił (co Mae wie, bo przecież działo się to na jej oczach). Nie wiedziała za to Osha i to wyznanie przelewa czarę goryczy. Sol twierdzi, że działał w samoobronie (słusznie) i że nie powiadomił Rady, bo bez Mae nie mógł udowodnić swojej tezy (niesłusznie, bo mieli wyniki badań krwi i innych organizmów żywych, których nie powinno być na Brendok). Osha nie wytrzymuje, że facet mówi więcej niż trzy zdania i dusi Sola mocą. Wychodzi na to, że Qimir jest kompletnym pierdołą, bo dwa razy nie mógł pokonać jedi, którego bez problemu rozbroiły, a potem zabiły dwie słabo wyszkolone dziewuchy. W czasie duszenia Osha sprawia, że kryształ w jej mieczu (należącym wcześniej do Sola) zabarwia się na czerwono. Anakin tak nie umiał. A już na pewno nie umiał sprawić, żeby jego świetlówka była dwukolorowa. Kurcze, sama zmiana koloru mi nie przeszkadza, ale stopniowe przebarwienie się klingi wygląda tak samo głupio, jak pożar w kosmosie, albo płonące kamienie. Na czym to niby ma polegać? Jak snop światła, czy inny laser ma mieć inny kolor u podstawy a inny na czubku?
Vernestra i jej dzielna drużyna wysiadają ze statku. Od razu wyczuwa obecność Qimira i wie, gdzie go szukać, bo zna się z twórczynią serii. Mają też ze sobą zdradzieckiego bobra Bazyla, który chyba też będzie musiał w końcu zginąć, bo przecież zna absolutnie wszystkie tajemnice tego serialu. Mam nadzieję, że Osha go udusi. Qimir znika, bliźniaczki uciekają szybem technicznym, jedi docierają do windy i wchodzą do twierdzy. Vernestra odnajduje ciało Sola i w magiczny sposób odtwarza sobie w głowie wydarzenia sprzed 16 lat, chociaż wcale jej tu nie było. A może była? Może Qimir też tu był? W każdym razie ma swoją firmową minę, z której nic więcej nie da się wyczytać. Wysyła większość ekipy, żeby przeczesała teren w promieniu 5 kilometrów od twierdzy. I teraz przypomniały mi się Kosmiczne jaja, gdzie na rozkaz Lorda Hełmofona szturmowcy przeczesywali pustynię grzebieniami. To było cudownie absurdalne, ale miało więcej sensu niż działania jedi z Akolity. Otóż przeczesywanie lasu polega na tym, że wszyscy idą gęsiego za Bazylem. To naprawdę jest najważniejsza postać serialu. Dziewczyny docierają do żółtego, trującego drzewa, gdzie znajduje je Qimir. Osha chce się z jakiegoś niezrozumiałego powodu porozumieć z jedi i wyjaśnić drobne nieporozumienie, jakie zaszło. Brakuje mi palców, żeby policzyć, ile razy zmieniała już zdanie o 180 stopni, bo za moment jednak stwierdza, że chce trenować pod okiem sitha, ale Mae ma zostać puszczona wolno. A żeby jedi nie wykorzystali jej do odnalezienia naszych gołąbków ustalają, że Qimir wymaże Mae pamięć. Nie żeby mogli odlecieć wszyscy razem i wysadzić ją gdzieś w kantynie Mos Eisley, gdzie nie zapuszcza się żaden jedi. A właśnie, Jedi nadal idą przez las prowadzeni przez najlepszego tropiciela w galaktyce. Osha obiecuje odnaleźć Mae i we łzach żegna się z siostrą, a Qimir wymazuje jej w tym czasie pamięć. Powinna się zdziwić, nagle widząc przed sobą kogoś identycznego do siebie, może zadać jakieś pytania, co to za szur w dziwacznym kasku, ale tego nie robi. Kiedy w końcu jedi ją odnajdują i aresztują, Mae nie ma pojęcia, o co chodzi. Zostaje zabrana na Coruscant, razem z robocikiem, który podobnie jak Bazyl, zna prawdę.
W stolicy Mae mówi Vernestrze, że nie pamięta nic z ostatnich 16 lat. W odpowiedzi mistrzyni opowiada jej o Solu i informuje o istnieniu Oshy. Potem w bezczelny sposób kłamie przed przedstawicielami senatu i wielkim kanclerzem, zrzucając calusieńką winę na Sola, który zabił wiedźmy, wszystko zataił, pozabijał jedi, a na koniec popełnił samobójstwo. Nie ma świadków, potępiamy działania Sola, nie interesuj się, bo kociej mordy dostaniesz. Nie ma tu nic podejrzanego, można się rozejść. Co za paskudna baba. Na koniec mówi Mae, że z jej pomocą będzie chciała odnaleźć swojego dawnego ucznia, czyli Qimira.
Tymczasem nasze sithowe gołąbeczki stoją w świetle zachodzącego słońca na Bal’demnic (Unknown) i nawet łapią się za ręce. Romantyczne…
A na sam koniec, jakby jeszcze było wam mało, dostajemy kolejnego plaskacza. Vernestra przychodzi do Yody, żeby przekazać mu ważną informację. Jaką? Tego mam nadzieję nigdy się nie dowiemy, ale obawiam się, że Disney w swej nieprzebranej głupocie nakręci jednak drugi sezon tego dziadostwa. Co Vernestra może powiedzieć zielonemu pokurczowi? Albo go oszuka, tak jak wszystkich innych, albo wtajemniczy, co uczyni z Yody największego imbecyla w galaktyce. Albo podejrzewam trzecią opcję, że nagada mu w jakiś sposób o przepowiedni dotyczącej wybrańca, mającego przywrócić równowagę mocy. Nie bez powodu w którymś z wcześniejszych odcinków wspominała o kimś, kto przechyli szale. Jak będzie naprawdę? Obyśmy się nie dowiedzieli.
To już koniec. Jak ogólne wrażenia po Akolicie? To opiszę w tradycyjnej, bezspoilerowej recenzji, ale chyba zorientowaliście się, że nie jest to dobra produkcja. Co prawda ostatecznie okazała się mówić o czym innym, niż się na początku wydawało, ale to nie znaczy, że jest lepiej. Wprost przeciwnie, bo z szumnych zapowiedzi wywracania gwiezdnowojennego stolika, zostały co najwyżej puste groźby i wyjątkowo miałka, niekoherentna i po prostu głupia historia. Ba, tak naprawdę to Akolita jest ewidentną alegorią sytuacji w Ameryce. Jedi to policja. Wiedźmy to wszelkie “uciskane grupy społeczne”, niezrozumiane przez resztę. Anisseya, niczym kosmiczny George Floyd została zamordowana z zimną krwią przez nadgorliwego policjanta Sola. To nic, że na jego oczach zmieniła siebie i małe dziecko w obłok czarnego dymu, a wcześniej prawie pozbawiła rozumu innego jedi. Ona tak naprawdę dindu nufin, a Sol ją zaciukał. Jakby tego było mało, przełożona Sola systemowo kryje wszelkie wypaczenia i występki stróżów prawa. Co należy zrobić? Oczywiście rozwiązać policję, znaczy jedi, bo nie rozumieją, że jak ktoś jest morderczym sithem, to wcale nie znaczy, że jest zły. Może być po prostu niezrozumiany. I tym optymistycznym akcentem zakończmy już te przydługie analizy. Mam nadzieję, że podobały wam się bardziej niż sam serial. Ja na pewno miałem większą frajdę z pisania, niż oglądania Akolity.
Ani słowa o „aaaajllllhhoowdjuuhhhhrrrr chrup”? Liczyłem na wnioski, uwagi, komentarz. Jak uczył Mahomet, dziewięć lat to już kobieta.
Z mieczem to mam wrażenie że w trakcie bijatyki stłukło mu się szkiełko. Wiecie, w dawnych czasach, tak dawnych że wczoraj byłoby święto państwowe, były takie latarki na płaską baterię. Miały w środku szybki, czerwoną i zieloną, poruszane suwakami z przodu. ożna byłoświecić na kolorow (i jeszcze słabiej) Stłukło się niebieskie i miecz zrobił się czerwony. Proste?
Oczywiście miało być „można było świecić na kolorowo (i jeszcze słabiej)” Brakuje mi edytowania postów.
To ja tak rzucę luźną uwagą że chętnie bym zobaczył kanoniczne urealnienie zasady dwóch. Jeśli tą zasadę rozumiemy tak jak ona jest nam przekazana to
-Łańcuszek shithów nam by się w pewnym momencie przerwał. Bo jak zginie jednocześnie mistrz i uczeń, to mamy problem.
-Jeden sith nie nauczy nowego sitha jednocześnie wszystkich tajników mocy, stylów walki mieczem świetlnym itp. Podczas gdy młody adept Jedi będzie miał wielu nauczycieli w Świątyni. Owszem możemy założyć że Sithowie będą się rekrutować z byłych Jedi, ale czy to trochę nie będzie naciągane?
Fajnie poczytać takie spoilerowe recenzje, bo nowa trylogia tak mnie zniechęciła do świata, który kiedyś lubiłem, że na pewno nie zabiorę się za żadne seriale.
Słuszna koncepcja.
Wypowiedziałem się na forum. Co za nędza.
Oni już nie kręcą tych seriali na serio tylko jako parodie. Albo to jakaś gigantyczna pralnia pieniędzy