Na Apple TV prawie nie ma złych seriali. Silos, Rozdzielenie, Kulawe Konie czy Ted Lasso to prawdziwe perełki, które ogląda się z nieskrywaną przyjemnością. Czasem jednak na platformę wjedzie coś, co niekoniecznie można kwalifikować jako dobry serial. Co najwyżej przeciętny. Dzisiaj chciałbym Wam opowiedzieć o tym, dlaczego uważam, że Monarch: Dziedzictwo potworów to serial ze zmarnowanym potencjałem.
UWAGA! Tekst może zawierać spoilery!
Monarch: Legacy of Monsters jest częścią tak zwanego Monsterverse. Wszystko zaczęło się od kolejnej reinkarnacji najbardziej znanego z potworów w filmie „Godzilla” Garetha Edwardsa z 2014 roku. Po nim na srebrny ekran zaczęły wjeżdżać kolejne produkcje z tego uniwersum jak Kong: Wyspa Czaszki (2017), Godzilla II: Król potworów (2019), Godzilla vs. Kong (2021) oraz najnowszy Godzilla i Kong: Nowe imperium (2024). Serię uzupełniają także dwa seriale. Anime „Wyspa Czaszki” (do obejrzenia na Netflix) oraz właśnie Dziedzictwo Potworów (2023) – do obejrzenia na Apple TV.
Wszystkie te filmy i seriale spaja główny wątek – tajemnicza organizacja Monarch, skupiająca najwybitniejszych naukowców z całego świata. Ich zadaniem jest badanie potworów i rozpoznawanie, które z nich mogą stanowić zagrożenie dla ludzkości.
Fabuła w Legacy of Monsters podzielona jest między dwie linie czasowe. Pierwsza z nich dzieje się w latach nam współczesnych – w 2010 roku i kontynuuje wątki zapoczątkowane w Godzilli Edwardsa, po tym, jak wielki jaszczur prawie zniszczył San Francisco. Cate Randa miała tę nieprzyjemność, że akurat była na Golden Gate Bridge podczas ataku gada. Jak można się domyślić, ten wypadek wpłynął na nią dość traumatycznie, co będzie istotne w kwestii dalszych jej przygód.
Skracając nieistotne wątki i zbiegi okoliczności: Cate podążając za śladem ojca trafia do Tokio, gdzie spotyka swoją „drugą rodzinę” oraz brata – Kentaro. Na miejscu okazuje się, że jej ojciec zaginął. Po serii podjętych sprzecznych ze sobą decyzji – „chcę szukać ojca”, „nie chcę szukać ojca”, „mam to w dupie” – postanawia, że jednak ruszy wspólnie z nowo poznanym bratem śladami staruszka. W trakcie trwania pierwszego sezonu zdanie przyjdzie jej zmienić jeszcze co najmniej kilka razy, co w pewnym momencie stanie się cholernie irytujące. Miałem wrażenie, że scenarzyści nie do końca wiedzieli, jak nieco zagęścić atmosferę, więc wprowadzili rozterki głównej bohaterki na zasadzie Mietka – bohatera znanego i cenionego filmu pt. Idę, albo nie idę. Do dwójki rodzeństwa dołączy jeszcze May, genialna hipster-hakerka, którą z Kentaro łączy relacja z serii „to skomplikowane”.
Druga linia czasowa rozgrywa się w latach ’50 XX wieku i do niej będziemy wracać w licznych retrospekcjach. Jest to według mnie najsolidniejszy wątek tego serialu przez brak scenariuszowych debilizmów. Tutaj też poznamy początki organizacji Monarch oraz młodego porucznika Lelanda Lafayette’a Shaw (Wyatt Russell), który wyrusza wraz z naukowcami, jako ich ochrona, na wyprawę w poszukiwaniu potworów. Warto w tym miejscu wspomnieć, że filmowcy w każdej z linii czasowych zastosowali inny filtr kolorystyczny, dla łatwego ich rozróżnienia. Wątki dziejące się w latach ’50 pokryto ciepłą paletą barw niczym rodem z filmu Kong: Wyspa Czaszki (2017).
Serial nabiera tempa, kiedy to do trójki bohaterów (Cate, Kentaro oraz May) dołącza stary porucznik Leland (Kurt Russel) będący najbarwniejszą postacią. Ale nie róbcie sobie nadziei, bo nawet i on nie jest w stanie ostatecznie uratować tego serialu. Wszystko przez mielizny scenariusza i beznadziejne dialogi, które są jego najsłabszym ogniwem. Tę produkcję ogląda się najlepiej, gdy postaci albo się prawie nie odzywają, albo milczą – aczkolwiek nie dotyczy to linii czasowej rozgrywanej w latach ‘50.
Beznadziejne dialogi to jednak niestety nie wszystko. Wisienką na torcie są głupie oraz puste wątki, które do niczego nie prowadzą. Bohaterowie zachowują się jak idioci, a ich postępowanie jest irracjonalne. Moją ulubioną jest scena, w której buntowniczy Kentaro postanawia odłączyć się od grupy i pójść w zupełnie odwrotnym kierunku niż reszta. Co na to pozostali członkowie ekipy? Wylane. Chcesz, to idź. Co prawda dopiero co zaatakował nas wielki stwór, ledwie daliśmy radę ujść z życiem, ale co tam. Wywalone. Rozdzielamy się, żeby nadać serialowi więcej dramatyzmu, chociaż wtedy maleją nasze szanse na przeżycie. WTF? To jednak jeszcze nie wszystko. Serial ma sceny, które są tylko po to, żeby być. W jednej z licznych retrospekcji, w których Cate wraca do chwil ataku gada na San Francisco (dlaczego on jej wtedy nie zjadł?) dowiadujemy się, że jest lesbijką. No i super, tylko już więcej do tego wątku nie wrócimy. W pewnym momencie miałem wrażenie, że autorzy odhaczają kolejne punkty na checkliście, serwując nam obowiązkowe, doczepione na siłę motywy. Wahania jednej z bohaterek (tak, nie, nie wiem; omg, to skomplikowane; chcę do domu) – są; obowiązkowe rozdzielenie się ekipy – jest; wątek LQBTXYZ – jest. Wspaniale. Tylko to wszystko jest płytkie i bez sensu.
Dopiero jak przestanie się zwracać uwagę na te wszystkie głupoty, można cieszyć się z oglądania serialu. Tym bardziej, że jest jedna rzecz, dla której warto – potwory. To dzięki nim serial zyskuje, bo niewiele może równać się widowiskowości spotkań z tytanami. Od pierwszego wyłonienia się Godzilli z wody, każdy kolejny potwór podbija stawkę, zapewniając niesamowite wrażenia i zapadając w pamięć. Można by ewentualnie nieco pomarudzić na ich zbyt małą liczbę, ale jak dla mnie balans został odpowiednio zachowany.
Monarch: Legacy of Monsters ma dobre momenty. Niestety obawiam się, że tych słabszych ma o wiele więcej. To byłby dobry serial gdyby Cate została zjedzona przez Godzillę w 2015 roku – to jest tak głupia i irytująca postać, że nie ma sobie równych. Porucznik Leland (stary) myślałby o kimś więcej niż tylko o sobie. May nie byłaby taką idiotką i była konsekwentna w swoich działaniach, a nie postępowała raz tak, raz srak – w zależności od tego, w którą stronę wiatr zawieje. Gdyby nie to, to otrzymalibyśmy serial może nie idealny, ale przynajmniej spójny.
Monarch: Dziedzictwo potworów (sezon 1)
-
Ocena kr4wca - 6/10
6/10
PS. Kolejny sezon został już potwierdzony.
Może naucz się czytać bez spoilerów? Będzie szybciej*.
* – żartowałem
Bez spoilerów też umiem, ale nie w tym przypadku 😛
Ja tam wolę recenzje ze spolilerami, bo zdecydowana większość z tych pozycji nie interesuje mnie na tyle, żeby poświęcić kilka godzin na ich oglądanie, ale kilka minut na lekturę może być.