W zalewie różnych produktów filmopodobnych spod znaku Gwiezdnych wojen wielu fanów nawet nie zauważyło pewnej niewielkiej produkcji. Zupełnie niepostrzeżenie, bez wielkiego rozgłosu i pompy niecałe dwa lata temu na Disney+ pojawił się króciutki, sześcioodcinkowy serial pt. Gwiezdne wojny: Opowieści Jedi. Coś w rodzaju suplementu do Wojen klonów. I biada niech będzie tym, którzy przegapili ów serial, albowiem powiadam wam: moc jest w nim silna.
Sześć odcinków, każdy po raptem kilkanaście minut. Postacie i animacje znane ze wspomnianych Wojen klonów, chociaż odpowiednio podrasowane wizualnie. Pierwszy odcinek, o malutkiej Ahsoce, choć ładny, to nie rzuca na kolana. Ot – disneyowska bajka o niezwykłym dziecku. Za to pozostałe 5… to zupełnie inna historia. Zostawiamy Ahsokę, a witamy młodego hrabiego Dooku oraz jego padawana Qui-Gon Jina. Dwaj Jedi w trakcie misji ratowania porwanego senatora odkrywają, że sprawa ma drugie dno, a Republikę trawi zgnilizna moralna. W odcinku trzecim Dooku i Mace Windu badają tajemnicze morderstwo i po raz kolejny dowiadujemy się o korupcji wśród władzy, a niesubordynacja przyszłego wodza separatystów kosztuje go miejsce w radzie Jedi. I wreszcie w odsłonie czwartej rozwiązujemy pewną tajemnicę z prequeli i widzimy przejście Dooku na ciemną stronę. Wszystko to pokazane w niezwykle sugestywny sposób i pełen emocji. Ten serial zawiera to, czego zabrakło drugiej trylogii – realistyczne postacie z logiczną motywacją. To nie są te naiwne, baśniowe Gwiezdne wojny, gdzie istnieje tylko czarne i białe, ale świat pełen odcieni szarości, wątpliwości i wyborów moralnych. Postać Dooku zyskuje dzięki tym trzem malutkim odcinkom kompletnie nowy wymiar. Zamiast rzucającego puste groźby starucha, mamy upadłego Jedi, rozczarowanego przeżartym złem państwem, którego jest obrońcą. Ileż łatwiej uwierzyć, że ktoś taki mógłby faktycznie wystąpić zbrojnie przeciwko Republice i swoim dawnym towarzyszom! Hrabia staje się postacią tragiczną, a jednocześnie dużo ciekawszą od papierowych rycerzyków.
Pozostałe dwa odcinki opowiadają ponownie o Ahsoce. Jeden pokazuje mordercze szkolenie, jakie zafundował Anakin swojej podopiecznej oraz jego późniejsze konsekwencje. Drugi daje nam tę nitkę łączącą przejmujące zakończenie Wojen klonów z Rebeliantami widziane z perspektywy Ahsoki. Ale to jest znakomicie napisane! Zarówno szkolenie, na pozór zwyczajna zabawa Anakina i niewiele znaczące akrobacje jego padawanki, ale w rzeczywistości coś, co później (dla nas wcześniej, bo my już wiemy, co się wydarzyło) uratowało bohaterce życie. I wreszcie piękna historia o Jedi, która nie chce być Jedi, nie chce mieć nic wspólnego z Rebelią, ale nie może oszukać przeznaczenia. Końcowy pojedynek z inkwizytorem (kapitalnie wyglądającym!), tak przewrotny i idealnie nakręcony, pokazuje prawdziwą potęgę Ahsoki. Tym bardziej nie mogę wybaczyć Disneyom masakry piłą mechaniczną na tej bohaterce w serialu aktorskim. To woła o pomstę do nieba, jak z tak genialnie napisanej postaci zrobić nudnego babsztyla bez krzty charyzmy.
Każdy miłośnik Wojen klonów musi obejrzeć Opowieści Jedi. Zarówno dla tych kilku detali, uzupełniających historię, jak i dla samej opowieści oraz jej formy. To produkcja jednocześnie kontynuująca tamten serial, jak i zupełnie od niego inna. Poważniejsza, popadająca w melancholijne tony. Może czasami aż pretensjonalna, ale według mnie nigdy nieprzekraczająca tej granicy. Fantastyczną decyzją było uczynienie bohaterami Dooku i Ahsoki. Ten pierwszy zdecydowanie zyskał głębię i tło jako czarny charakter (czy aby na pewno tak czarny?). Jednocześnie, chociaż nawiązania do prequeli są jednoznaczne, to udało się uniknąć głupawego fanserwisu w rodzaju wręczania medalu Chewiemu. Tu wszystko ma sens, a historia jest doskonale osadzona w fabule pozostałych produkcji. Tak się powinno robić “expanded universe”! O Ahsoce już kilkukrotnie pisałem. Filoni zrobił z niej bohaterkę, na jaką zasługują Gwiezdne wojny, chociaż wstępny pomysł Lucasa na nią był… dokładnie taki, jak pozostałe pomysły na postacie autorstwa George’a. Dopiero na przestrzeni wielu odcinków Ahsoka zyskała osobowość, a w Opowieściach Jedi mamy tego kulminację. Gwarantuję, że się wzruszycie i to nie raz.
Polecam ten malutki serial wszystkim, którzy jeszcze czują tlącą się moc. Pomimo nieustannych wysiłków Darth Kathleen nie udało się jej jeszcze zabić Gwiezdnych wojen na śmierć. Iskra nadziei wciąż daje nikłe światełko w postaci takich perełek jak Gwiezdne wojny: Opowieści Jedi.
Gwiezdne wojny: Opowieści jedi (miniserial)
-
Ocena Crowleya - 9/10
9/10
Też widziałem i też mi się bardzo podobało. Może ta female Yoda tylko niekoniecznie.
Musieli ją jakoś zlikwidować przed Nową nadzieją. 😉 I tak dziwne, nikt jej wcześniej nie pokazał. Zdaję się, że w starym Expanded Universe było o niej sporo więcej.
Yaddle była w Mrocznym Widmie, było gdzieś powiedziane, że Dooku ją zabił. Teraz to tylko pokazali
Wszystkie animacje SW mają jedną wspólną ceche….95% strzałów z blasterów to strzały w pustkie. Wiekszą celnosc osiągano XVI wiecznych muszkietów
George to zaczął. Pomijając nawet starą trylogię i niesławne strzały „zbyt celne jak na ludzi pustyni”. Walki w prequelach były idiotyczne i to się niestety ostało w animacjach.
Dla mnie nie były idiotyczne. Jedi to nie ludzie i walczyć muszą na nieludzkim poziomie. 🙂 To raczej walki w starej i nowej trylogii są nierealistyczne. Miecze świetlne prawie nic nie ważą, a oni walą nimi jak średniowiecznymi żelaznymi półtorakami. Jedzie fałszem na kilometr. Wiem, że w realnym świecie nigdy nie było takiej broni, więc trudno powiedzieć, ale byłoby chyba najbardziej realistycznie, gdyby używano ich jak szpad.
Nie nie, zupełnie nie o to mi chodziło. Walki na miecze w prequelach, poza niektórymi niepotrzebnymi ozdobnikami były świetne. Chodzi o walki wielkich armi i strzelaniny. Wiesz: stają naprzeciw siebie dwie armie i rozpoczynają ostrzał jak w czasie wojen napoleońskich. Ani to efektowne, ani ciekawe.
Dlatego tak bardzo podoba mi się końcówka Łotra 1. Tam jest pokazana wojna ala Szeregowiec Ryan i według mnie wyglądało to znakomicie, chociaż niektórzy narzekali, że to już nie Gwiezdne wojny.
A skoro tak, to zgadzam się jak najbardziej. Zwłaszcza bitwa z Gunganami była świetna. To nawet nie wojny napoleońskie, ale starożytność. 🙂
Fakt, że Łotr 1 może być dla niektórych – zwłaszcza starych – fanów trochę za bardzo naturalistyczny jak na Gwiezdne Wojny. Tym bardziej, że przecież giną wszyscy główni bohaterowie, czego wcześniej nigdy nie było. Ja jednak to warunkowo zaakceptowałem, bo to świetny film.
Ekhm, że jak? Dla starych fanów „Łotr 1” zbyt naturalistyczny? Nie wiem czy wpisuję się w sumie w kategorię „starych fanów”, ale to jedyne dobre filmowe SW od czasu „Powrotu Jedi” 😉
Tym niemniej jest jak mówię. Na czym przeważnie polegają zarzuty wobec tego filmu? Przecież nie o kiepskie aktorstwo, słabe efekty czy głupią fabułę. Zarzuty są o brak klimatu tradycyjnych Gwiezdnych Wojen. I choć ja również uważam ten film za świetny to różni się on od „Powrotu Jedi” biegunowo.
Kurde ja słyszałem dokładnie odwrotne opinie przed seansem. Że w końcu „stare dobre SW”. A potem już mnie opinie nie interesowały, więc może coś być na rzeczy a ja zwyczajnie to przegapiłem…
„stare dobre SW”
Wierz mi lub nie, ale jesteś pierwszą osobą od której usłyszałem taką opinię o Łotrze 1. 🙂 A słyszałem ich wiele. W większości pozytywnych (pod czym i ja się podpisuję), ale że Łotr 1 posiada klimat starej trylogii to jeszcze nie.
No właśnie było sporo narzekania, że brudne i brutalne Gwiezdne wojny to już nie to samo. Że bez jedi to nie to samo. Że dużo chaosu w pierwszej części filmu. Że przez dokrętki są dziwne cięcia montażowe i na przykład wyleciała większość wątku Sawa Gerrery. Że wszyscy giną. Na pewno na redlettermedia strasznie po tym filmie jechali, co mnie bardzo zdziwiło. Ja oglądałem go niedawno trzeci raz i za każdym razem jest tylko lepiej. Gdyby go troszkę oszlifować i lepiej zmontować, to w niczym by nie ustępował oryginalnej trylogii. Nie mówiąc o tym, że wygląda po prostu obłędnie, w przeciwieństwie do tych wszystkich koszmarków, które ostatnio serwuje Disney.
Ci co mówią, że Łotr 1 to „stare dobre SW” niech się choćby zastanowią czy możliwe by tam było, żeby np. Luke zastrzelił rannego towarzysza, bo ten nie może uciekać. Ile było gadania o to, że „Han strzelił pierwszy”. 🙂 Nie, Łotr 1 to „nowe dobre SW”.
Jestem zdania że Hrabia Dooku jako idealista nie łączy się z Hrabią Dooku który jest posłuszny Palpatinowi. Jego Konfederacja przegrywała i uczestniczenie w tej farsie miało by sens tylko wtedy gdyby poświęcił ideały na rzecz „ciemnej strony”