Boże Narodzenie 1970 roku, prestiżowa amerykańska szkoła średnia gdzieś w Nowej Anglii. Kilku uczniów z różnych powodów nie wyjeżdża na ferie do domów, lecz zostają w akademiku pod opieką jednego z nauczycieli. Pechowo dla nich jest to największy zgred i złośliwy dziad w całej szkole – uczący historii klasycznej Paul Hunham. Dość szybko, w wyniku splotu niespodziewanych wydarzeń z całej gromadki podopiecznych w placówce zostaje tylko jeden z nich – buntownik Angus. Koniec końców panowie będą skazani na swoje towarzystwo przez całą przerwę świąteczną, co dla obydwu okaże się formą terapii leczniczej.
Tak z grubsza przedstawia się zarys fabuły mojego ulubionego filmu ubiegłego roku – Przesilenia zimowego w reżyserii Alexandra Payne’a. Całkiem trafnie nazywana nową Opowieścią wigilijną prościutka, sfilmowana bez żadnych wodotrysków historia pokazuje, jak niewiele trzeba, żeby widzem poruszyć i zmusić go do myślenia. Wszyscy bohaterowie, a oprócz wspomnianej dwójki jest to jeszcze szkolna kucharka Mary, mają swoje demony. Chłopak przeżywa utratę ojca i odtrącenie ze strony matki. Mary straciła w Wietnamie syna, który jeszcze niedawno sam był uczniem w tej samej szkole. A Paul? On oczywiście też ma swoje powody, żeby być starym zgryźliwym pierdzielem, który wszystkich gnoi. Wzorem klasycznych filmów nasze trio początkową wrogość i nieufność będzie musiało przepracować w drodze do oczyszczenia i głębszego zrozumienia samych siebie. Poza jednym drobiazgiem nic w tej historii nie zaskakuje, Payne idzie zawsze przetartą ścieżką, ale robi to z takim wdziękiem i talentem, że aż się człowiekowi robi ciepło na sercu.
Weźmy na przykład postać Paula. To nikt inny jak amerykańska wersja Adasia Miauczyńskiego – sfrustrowany nauczyciel, pogardzający tępakami, których musi uczyć. Jego świąteczny dyżur to kara za usadzenie syna jednego ze szkolnych darczyńców, nic więc dziwnego, że świąteczna atmosfera nie za bardzo mu się udziela. Paul od początku w jawny sposób pogardza wszystkimi, którym się w życiu powiodło, odreagowując na nich swoją frustrację z powodu własnych porażek. Porażek, których główne źródło poznajemy w trakcie filmu i wtedy zaczynamy inaczej patrzeć na tego człowieka. Tak samo jak on zmieni swoje spojrzenie na Angusa. Bo być może to nie jest tłuk z bogatej rodziny, a jego zachowanie również jest sposobem na radzenie sobie z bardzo smutną sytuacją życiową? Może ten godny pogardy miglanc ma takie same powody do bycia zgryźliwym jak Paul? Może więcej ich łączy niż dzieli? I może życie nie ogranicza się tylko do NAS? Payne świetnie dawkuje widzowi informacje o swoich bohaterach, dzięki czemu my sami zmieniamy nasze spojrzenie na nich. Nie zawsze chodzi o to, żeby bohatera wybielić, czy usprawiedliwić. Chodzi o to, żeby zrozumieć, że za każdą postawą stoją decyzje, okoliczności, uwarunkowania i mnóstwo innych czynników. I że ocena człowieka tylko na podstawie jego zachowań, nie będzie rzetelna, jeśli nie znamy kontekstu. Niby banał, ale podany bez cienia pretensjonalności.
Zresztą nie przestraszcie się, że to takie słodko-pierdzące pitu-pitu. Jest w przesileniu zimowym mnóstwo gorzkiej refleksji i smutku. Mary topi swój ból w alkoholu i jak można powiedzieć matce, żeby przeszła do porządku dziennego nad śmiercią syna? A ona musi to zrobić, musi w jakiś sposób znaleźć w sobie siłę, żeby przezwyciężyć tę rozpacz. I znowu nietypowa, nieoczekiwana przyszywana świąteczna rodzina będzie mogła w tym pomóc. Świetnie są pokazane różne postawy ludzi wobec siebie, kiedy Paul w tym samym czasie walczy z Angusem i okazuje wsparcie Mary, okazując się być pełnym empatii. Nikt nie jest płaski, jednowymiarowy, każdy ma w sobie całe spektrum postaw i emocji. I chociaż zakończenie nie jest żadnym zaskoczeniem, to właśnie takie miało być. Musiało dojść do momentu podjęcia decyzji, określenia się przez jednego z bohaterów po jakiejś stronie, a wybór nie będzie niespodzianką, w końcu to film świąteczny. A mimo tej oczywistości ogląda się Przesilenie zimowe bez cienia znużenia i z zaciekawieniem. Może dlatego, że w postaciach jest tak dużo autentyczności i każdy znajdzie tam kawałek samego siebie? Na pewno można się zacząć zastanawiać, czy to, jak ja sam postrzegam innych, jest w porządku. Czy jestem Paulem i czy nie patrzę na Angusa? Czy świat naprawdę jest beznadziejny i pełen imbecyli, czy może jednak warto poszukać w ludziach czegoś pozytywnego?
Wszystko oczywiście byłoby skazane na porażkę, gdyby nie miał kto odegrać tej historii. Obsada Przesilenia zimowego stanęła na wysokości zadania. Paul Giamatti w roli nota bene Paula, debiutujący przed kamerą Dominic Sessa jako Angus i nagrodzona Oscarem Da’Vine Joy Randolph wcielająca się w Mary to absolutna ekstraklasa i cała trójka zasłużyła na najwyższe laury. Giamatti być może zagrał najlepiej w karierze. Jest złośliwy, jest piekielnie inteligentny, jednocześnie miły i uroczo zagubiony w niektórych momentach. W dodatku jego fizyczna transformacja w zezowatego grubasa jest po prostu bezbłędna. Sessa jako zblazowany buntownik wcale nie ustępuje starszemu koledze. Rzadko się zdarza, żeby młody aktor potrafił być tak naturalny w dość charakterystycznej i łatwej do przeszarżowania roli. Radzę zapamiętać to nazwisko. I oczywiście nie można zapomnieć o wspaniałej Da’Vine Joy Randolph. Nie widziałem wszystkich nominowanych do nagrody Akademii, ale jeszcze w trakcie seansu Przesilenia zimowego stwierdziłem, że to ona będzie główną kandydatką do zdobycia złotego rycerza. Postać Mary bardzo łatwo można było popsuć grając zbyt mocno. Nie ma jej wiele na ekranie, ale kilka z tych scen to naprawdę emocjonalne epizody i Randolph ani przez moment nie zagrała fałszywą nutą. Ból, złość, zobojętnienie, ale też matczyne instynkty, wszystko pokazane idealnie jak trzeba.
Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na jeden, nie do końca oczywisty szczegół. Dawno już nie widziałem tak doskonale stylizowanego filmu. Chodzi o to, że Przesilenie zimowe wygląda dokładnie tak, jakby było kręcone w latach 70-tych. Wyprane kolory, umiarkowanie ostry, pełen ziarna obraz, statyczna praca kamery, dużo scen granych wspólnie przez aktorów, a nie twarzą do ekranu. Ktoś włożył bardzo wiele wysiłku, żeby film sprawiał wrażenie starszego niż jest i efekt jest rewelacyjny. Miłośników nowoczesności, ostrego jak brzytwa obrazu i fikuśnych kadrów może to wkurzyć, ale dla mnie to jeden z największych walorów dzieła Payne’a. Atmosfera jest w nim wręcz magiczna. Świąteczna, ale nie przesłodzona. Przypomina raczej grudniowe miasto przysypane śniegiem wymieszanym z błotem, kiedy człowiek wchodzi do domu i dotyk ciepłego grzejnika jest najprzyjemniejszą rzeczą na świecie.
Obejrzyjcie Przesilenie zimowe, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście. To niezwykle mądry i urokliwy film. Doskonały technicznie, mający zadatki na bycie przyszłym klasykiem. Coś w duchu Stowarzyszenia umarłych poetów i Buntownika z wyboru i chyba nie znajdę lepszej rekomendacji, niż przywołanie tych dwóch filmów. Stare, dobre, małe-wielkie kino.
Przesilenie zimowe (2023)
-
Ocena Crowleya: - 9/10
9/10
Doskonałe kino, które wygląda jakby było nakręcone 40-50 lat temu, genialna rola młodego, genialna Giamattiego. Film niełatwy, ale na koniec na sercu robi się zdecydowanie cieplej.
Komentarz testowy, Pacific Rim to arcydzieło, a Crowley się nie zna na filmach, o!
Pierwszy Pacific Rim to kwintesencja filmów z Kaiju.
Scena z laniem potwora statkiem to jedna z najlepszych rzeczy jakie widziałem w kinie. Jak dla mnie film 10/10. Masterpiece.
Jak Ty mnie się podobasz Nie-Kr4wi3c to ja nawet nie… też dałem dychę, a Crowley – przypominam – po prostu się nie zna ;P
Przecież ten film jest świetny pod wieloma względami 🙂
No i ten genialny motyw przewodni, do którego lubię wracać – co się zwykle kończy kolejnym oglądaniem filmu 😉
Tym statkiem, co w każdym ujęciu ma inną wielkość? 😛
Dobry tekst Crowley. Lubię takie polecenia, tym bardziej że Payne’a znam i szanuję mocno za Spadkobierców z Clooneyem, to taki ciepły reżyser opowiadający w dobry sposób do trudnych tematach.
Cyk, dodane do listy.
Nom. A najcieplejszy w zeszłym roku był Twój stary, jak reżyserował twoje trzynaste urodziny 🙂
niby 4 minuty czytania, a przeczytałem w 7 🙁
Następnym razem czytaj co drugie słowo
Ten licznik to pic jest. Takie wordpressowe barachlo, niby dzisiaj potrzebne do seo.
To jest prosty ficzur, który dzieli liczbę słów w tekście przez zadaną wartość szybkości czytania. Można to ustawić dowolnie i będzie wyświetlać inne wartości.
Chciałem się dopisać do recenzji jeszcze przed publikacją, ale po jej przeczytaniu dałem sobie spokój. Crow właściwie w pełni oddał również moje refleksje na temat tego filmu – zwłaszcza w akapicie kończącym. Jest to moim zdaniem najlepszy zeszłoroczny film. Podobał mi się nawet bardziej niż kultowe juz „Stowarzyszenie Umarłych Poetów” z Robinem Williamsem. Zdecydowanie warto obejrzeć, to będzie jeden z świątecznych klasyków do telewizorni.