Kochani czytelnicy FSGK, drodzy fani Gry o Tron, gier komputerowych, planszówek i wszelkiego tego rodzaju umilaczy życia, najmilejsi moi! Równiusieńko po czterech latach i pięćdziesięciu dwóch dniach od kiedy zacząłem razem z Wami przygodę z miodosytnictwem w pierwszej części „W Beczce Miodu”, chciałbym Was zainteresować kolejnym (w zasadzie zupełnie nieplanowanym) wpisem z tej rodziny.
Pomysł narodził się w zasadzie jak większość dziwnych rzeczy, na które ludzie wpadali z nudów od czasu znamiennego marca 2020. Jak się siedzi w domu dłużej niż normalnie, to prędzej czy później różne głupie pomysły wpadają do głowy. A mi wpadł do głowy zamiar z pogranicza sztuki, hobby i alkoholizmu, mianowicie – zrobić miód, który odwzorowywałby w odbiorze, cudowne dla wszystkich, przeżycia roku 2020. Pierwszy szkic zakładał przyrządzenie nastawu w noc Sylwestrową, by sam efekt końcowy był jeszcze bardziej nasączony symbolizmem i dostatecznie wyrażał pogardę dla sytuacji na świecie. Na całe szczęście wygrał zdrowy rozsądek i zamiast stać pełen żółci nad garem z miodem, spędziłem ten czas dużo milej. Za sam miód wziąłem się zatem zaraz po wytrzeźwieniu – w moim wypadku był to 6. stycznia.
Oczywiście, z okazji spontanicznej akcji, nie było czasu, żeby przygotować zaczyn drożdżowy. Stąd wybór padł znów na trójniak, do którego wytworzenia użyte zostały następujące miody:
- 1 kg miodu słonecznikowego z Rumunii (delikatny posmak maślany, bardzo słodki; masa właściwa 1,45 kg/l)
- 1 kg miodu słonecznikowego z Rumunii (bardzo lekki, nuty cytrusów i białych owoców; masa właściwa 1,40 kg/l)
- 0,511 kg miodu wielokwiatowego leśnego z rodzimej pasieki w Werchracie (pełny aromat – typowy wielokwiatowy; masa właściwa 1,43 kg/l)
- + składnik niespodzianka dodany po fermentacji, do leżakowania
Z takiego zestawu wyszło mi około 1750ml miodu, co zrównoważymy 5250ml wody. Standardowo wszystko do gara i na ogień.
Co ciekawe taki miks miodów dał bardzo słabą pianę i małą ilość szumów podczas gotowania, co bardzo usprawniło sam proces warzenia trunku. Następnie dodawszy nieco większą ilość pożywki dla drożdży niżby zwyczaj nakazywał (z racji tego, że wydawało mi się, że zwłaszcza te rumuńskie miody są dużo słodsze niż nasze polskie) zadałem drożdży do brzeczki i rozpoczęła nam się fermentacja. Drożdże wymagały chyba dłuższego rozruszania w chłodny zimowy dzień, bo początkowego etapu burzliwej fermentacji nie odnotowano. Od początku trzeba było mieszać baryłką, żeby pobudzić zaspane cukrożery do roboty. Z tego względu fermentację zostawiłem na dłużej – od 6. stycznia do 28. lutego. Po jej zakończeniu otrzymałem wyrób dość interesujący bo o bardzo ciężkim, dymnym, wędzonym zapachu. Natomiast w smaku miód wyszedł bardzo świeży, lekki i można byłoby się pokusić o stwierdzenie, że przypomina nieco tropikalne owoce w smaku. Takie słodko-kwaskowe, przypominające może marakuję.
W tym miejscu możecie się zastanawiać „no dobra, ale miał być jakiś twiścik, składnik niespodzianka, a tu nic”. Otóż skierujcie swój wzrok na zdjęcie poniżej, a plandeka niepewności spadnie z TIRa tajemnicy.
Plan na ten wariant miodowego trunku zakładał osiągnięcie bukietu smakowego, który kosztujący mógłby określić przez pierwsze 5 sekund jako „hmmm… całkiem fajny, nowy smak. Nie mogę się doczekać kolej…” a przez kolejną minutę degustator będzie sobie migiem przypominał czy na zalew kapsaicyny wypalającej dziurę w tchawicy pomaga najbardziej woda, piwo, mleko czy sok z cytryny.
Do całego nastawu wpadło 7 papryczek Naga Jolokia, jednych z najostrzejszych papryczek na świecie. Oczywiście w tym wypadku również nie obeszło się bez problemów związanych z technologią produkcji. Jak być może wiecie, ostre papryczki np. typu habanero ciężko jest wysuszyć żeby nie spleśniały. Kilka razy próbowałem i nawet przewleczenie ich na sznurku i rozwieszenie w przeciągu niewiele daje. Zawsze po kilku tygodniach zamiast z ususzonymi papryczkami lądowałem z dwiema garściami pleśni. Najprawdopodobniej winę za ten stan rzeczy ponosi polski klimat, gdzie ciężko o porządne słońce (pomijając potworne upały w sierpniu). W każdym razie! Wrzuciwszy papryczki po prostu do baniaczka, unosiłyby się na powierzchni i teraz mamy fifty-fifty czy alkoholu będzie na tyle dużo, a cukru na tyle mało, że nie pozwoli na rozwój grzybów albo wręcz przeciwnie – wszystko wesoło porośnie futerkiem i cała praca do zlewu. Bezpieczniejszym rozwiązaniem byłoby zanurzenie papryczek w miodzie. O tyle jest to problematyczne, że ciężko każdemu owockowi osobno przygotować profesjonalne betonowe buciki.
Po krótkiej naradzie z Żoną, rozwiązanie się znalazło i okazało niesłychanie proste. Otóż, ku powszechnemu zdziwieniu, filtry do herbaty sprawdzają się w tej roli idealnie. Dodatkowo, będąc wzorem wśród kobiet, Żona przyszyła do filtra taki ceramiczny breloczek od kluczy (wyparzony, rzecz jasna), który funkcjonował jako balast całego pakunku. Mając kwestie techniczne opanowane, miodek przelałem przez gazę z powrotem do baniaka, torebka z papryczkami wylądowała w środku i po drobnych naciskach zewnętrznych – poszła na dno.
Teraz została nam najlepsza część zabawy, czyli czekanie na nabranie smaku z nadzieją, że po roku leżakowania będzie można delektować się smakowitym miodkiem z jedynie mglistym wspomnieniem po całej zawierusze jaka krążyła po świecie w 2020. Tymczasem, korzystając z opcji edycji artykułu, mogę jedynie obiecać, że za ~pół roku dodam krótką notkę z degustacji tego, co wyszło i czy napój spełnia pokładane w nim nadzieje.
Szanowny Rojku, czy wykorzystałeś dwa różne miody słonecznikowe z Rumunii, czy do przepisu wkradł się błąd?
Otóż mogłoby się istotnie wydawać, że w tekście jest błąd, natomiast rzeczywiście były to dwa miody słonecznikowe, kupione na tym samym straganie od tego samego uprzejmego pana, ale różniące się biegunowo smakiem i aromatem. Dlatego też rozdzieliłem je w przepisie.
Mimo wszystko gratuluję czujności 🙂
To ja się przyczepie technicznie:
1) podajesz nawet ciężar właściwy miodów, ale tak nie ma przepisu. Jakie drożdże? Jaka pożywka? Ile to więcej? Od dłuższego czasu myślę o nastawieniu jakiegoś miodu, więc chętnie czytam wszelkie ciekawostki 😉
2) mało zdjęć. Jak bardzo zalewasz baniak? jak bardzo burzliwa jest burzliwa w miodach?
3) może to zboczenie z piwowarstwa, ale bałbym się rzeczy, które na dłużej dorzucasz do fermentacji tylko sparzyć – trzeba wygotować 😉
Swoją drogą robiłeś już takie eksperymenty z papryczkami? Ile tam przechodzi do trunku? Bo wydaje się, że to coś co powinno zabijać na miejscu…
To tak:
1) Przepisu nie podawałem, bo w zasadzie jest identyczny jak w przypadku pierwszego miodu, gdzie udało mi się przepis rozciągnąć na trzy wpisy. Stwierdziłem, że przekopiowanie tego tekstu to byłoby trochę pójście na łatwiznę i nie jest zgodne z duchem kraftu 😉
2) Patrz wyżej – zdjęć zalanych baniaków wstawiłem już kilka, także nie powtarzałem ich tutaj. Baniaki napełniam do wysokości takiej, żeby było akurat 😀 Generalnie podchodzę do tych przepisów bardziej na zasadzie „babcinej” niż „laboratoryjnej”. A jak bardzo burzliwa jest burzliwa w miodach? To sporo zależy od warunków zewnętrznych, od rodzajów wykorzystanych miodów… Drożdże w miodach mają dużo trudniejsze życie niż w piwach ze względu na znacznie wyższą zawartość cukru. W czymś powyżej trójniaka fermentacja w ogóle może się nie rozpocząć przy dodaniu tylko rozczynu z uwodniodnych drożdży. W moim pierwszym miodzie w trakcie burzliwej fermentacji drożdże urosły na ~10cm. W kolejnych już ten etap fermentacji był dużo słabiej widoczny. Dlaczego? W sumie to nie wiem.
3) Mam szczerą nadzieję, że w moim przypadku wystarczy kilkusekundowe wyparzenie 😀
Z ostrymi papryczkami to taki pierwszy mój eksperyment. Wczoraj była pierwsza degustacja odrobiny, żeby zobaczyć czy smak idzie w dobrym kierunku no i muszę powiedzieć, że ma moc. W smaku jeszcze jest dość delikatnie i ta ostrość delikatnie tylko drapie w gardło. Natomiast zapach uderza w nos takim konkretnym słodko-ostrym prawym prostym.
To ja takie pytanie, jak wyszedł nastaw z z dodatkowymi płatkami dębowymi z artykułu nr 3? Ile od tego czasu nastawiłeś miodów? Czy próbowałeś coś z bardziej konkretnych i szlachetnych miodów? Dwójniak a może półtorak?