Z czym kojarzy się Brazylia? Z karnawałem, Amazonią i oczywiście piłką nożną. Futbol to w Brazylii religia, a piłkarze urastają do rangi bohaterów narodowych. Z pewnością niemal każdy młody chłopak chciałby zasmakować sławy Ronaldo (tego prawdziwego), Romario, czy legendarnego Pele. Podobnie myślał Carlos Henrique Raposo, był tylko jeden niewielki problem: Carlos nie lubił i nie umiał grać w piłkę. To jednak przecież nie powód, żeby nie zostać piłkarzem, prawda?
Pan Carlos młodzieżową karierę zaczynał w klubach Botafogo i Flamengo, ale szybko wyjechał do Meksyku. W każdym z tych miejsc chętnie przychodził na treningi, zwłaszcza siłowe, bo lubił ruch na świeżym powietrzu, kiedy jednak przychodziło do kopania piłki, wolał trzymać się na uboczu. W zasadzie robił wszystko, byle tylko znajdować się jak najdalej od futbolówki, a kiedy nie dało się już nigdzie uciec, symulował kontuzję, co pozwalało mu spokojnie obserwować grę kolegów z bezpiecznej ławki rezerwowych.
Swoją praktykę doprowadził do takiego mistrzostwa, że po powrocie do rodzinnego kraju z sukcesami kontynuował swoją zawodową karierę, podpisując co kilka miesięcy nowy kontrakt, biorąc zaliczki i symulując kolejne kontuzje. Przez siedem lat zawodowej kariery udało mu się nie rozegrać żadnego meczu (angielska Wikipedia podaje, że zdarzył się jeden taki wypadek, nie wiadomo, komu wierzyć), za to stał się postacią bardzo lubianą w środowisku piłkarskim. Carlos, który w międzyczasie zaczął używać pseudonimu “Kaiser” z powodu rzekomego podobieństwa do Franza Beckenbauera (lub jak twierdzą niektórzy do butelki piwa Kaiser), prowadził rozrywkowy tryb życia. Po co męczyć się bieganiem po boisku, skoro można balować w klubach nocnych? W ten sposób nawiązał wiele znajomości zarówno wśród znanych zawodników, jak i różnych szemranych typów, których łatwo spotkać w takich przybytkach po północy. Zamiast kopania piłki, odnajdywał się w organizowaniu pań do towarzystwa i różnych używek, a bywanie na salonach ułatwiało mu fizyczne podobieństwo do Renato Gaucho.
Kolejnym przystankiem Kaisera była Europa. W 1986 roku wyjechał na Korsykę, żeby grać dla tamtejszego Ajaccio, gdzie na inauguracji miał pokazać kilka sztuczek, ale że żadnej nie potrafił, po prostu wykopał wszystkie piłki w trybuny ku uciesze fanów. Tak przynajmniej twierdzi sam Raposo. Jego kolega, który faktycznie grał w Ajaccio, wyjawił, że tak naprawdę Kaisera na Korsyce nigdy nie było, a zdjęcia z treningów, którymi się chwalił po powrocie do Brazylii, zostały zrobione dla jaj w ogródku, w koszulce klubowej kupionej w sklepie z pamiątkami. To jednak w żadnym stopniu nie przeszkodziło naszemu bohaterowi w kontynuowaniu swojej pełnej sukcesów kariery. Podpisywał kolejne kontrakty (teraz jako gwiazda powracająca z Europy), symulował kontuzje, świetnie się bawił i nawiązywał kolejne znajomości. Znakomicie sprawdzał się w roli managera do spraw rozrywki (albo alfonsa mówiąc prościej), dzięki czemu wkradł się w łaski działaczy piłkarskich blisko powiązanych z mafią.
Doprowadziło to do pewnego incydentu. W 1988 roku Kaiser “grał” w klubie Bangu. W czasie jednego z meczów, gdy drużyna przegrywała już 0:2, pan prezes uznał, że czas zagrać asa z rękawa i kazał wysłać Carlosa na boisko. Blady strach padł na naszego bohatera, ale co było robić? W czasie rozgrzewki wpadł jednak na genialny pomysł. Wykorzystując fakt, że kibice drużyny przeciwnej wykrzykiwali w jego kierunku obraźliwe słowa, Kaiser przeskoczył ogrodzenie i wdał się w bijatykę z rzeczonymi kibicami, za co został przez sędziego ukarany czerwoną kartką. Koszmarna wizja gry na boisku została zażegnana. Kiedy jednak prezes pojawił się w szatni z zamiarem rozstrzelania Carlosa na miejscu za jego wybryk, ten rzucił mu się do nóg i ze łzami w oczach zaczął tłumaczyć, że nie mógł przejść do porządku dziennego nad tym, że bydlaki z trybun lżyli pana prezesa, a ten jest przecież dla Kaisera niczym ojciec, którego on nigdy nie miał. W nagrodę przedłużono mu kontrakt o kolejne trzy miesiące, podczas których Carlos dalej funkcjonował jako menedżer do spraw rozrywki.
Pomyślicie pewnie, że ta historia musiała się skończyć jaką wielką demaskacją , ale nic z tych rzeczy. Kaiser spokojnie kontynuował swoją karierę do roku 1990, podpisując kontrakty z wielkimi klubami pokroju Fluminese, czy Vasco da Gama. Czasem wspomagał się zabawkowym telefonem komórkowym, który wtedy był szczytem luksusu, udając, że rozmawia po angielsku (chociaż nie znał słowa w tym języku) z przedstawicielami europejskich klubów. Kiedy indziej wykorzystywał swoje znajomości z lokalnymi dziennikarzami, żeby pisali artykuły o jego fikcyjnej, trwającej niemal 20 lat karierze. Bo generalnie, chociaż było tajemnicą poliszynela, że Kaiser, delikatnie rzecz ujmując, nie jest zbytnio zainteresowany piłką nożną, to wszyscy go lubili. To był taki dobry kolega wszystkich, człowiek bardzo uczynny i zawsze chętny do zorganizowania jakiejś rozgrywki. A że nie lubił się męczyć? Kto lubi? Każdemu życzę takich sukcesów zawodowych jak panu Carlosowi. Grunt to odnaleźć w życiu coś, co sprawia radość i w czym się jest dobrym. A jeśli zainteresowała was ta historia, to polecam film dokumentalny lub książkę pod tytułem Kaiser – piłkarski oszust wszech czasów (Kaiser: The Greatest Footballer Never to Play Football).
Nie takie to znowu rzadkie. W polityce na przykład jest mnóstwo leserów i nieudaczników, udających mężów stanu. I co dzień łupią nas na taką forsę, o jakiej pan Kaiser mógłby tylko marzyć.
Oni grają w innej lidze. To już nie sport, tylko sztuka, albo chociaż performance.
Historia syna Kaddafiego też jest bardzo ciekawa 🙂 Choć mniej komediowa 😛
Przypomina mi Littlefingera, ze wszystkimi trzyma sztamę, albo Mr Satana z Dragonballa.
Fajny artykuł, ale szkoda, że zerżniety z życiorysu na wikipedii https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Carlos_Henrique_Raposo
Historia piłkarza mnie zaciekawiła, więc z ciekawości sprawdziłem Wiki, a tam zonk – to samo, ale z małymi zmianami.
WSTYD tak ukraść i wrzucić na stronę, panie „redaktorze”
To doskonały przykład, że jeśli ktoś bardzo chce, to potrafi. Chociaż akurat on mógłby spożytkować tę umiejętność nieco inaczej.