„Gołąbeczki” miały trafić do kin w pierwszej połowie 2020 roku, ale z powodu SARS-CoV-2 nigdy nie trafi na duży ekran. Zamiast tego Paramount sprzedał swój produkt Netflixowi. Reżyser Michael Showalter zaprasza nas na opowieść o związku, kryzysie i szalonej nocy, która wszystko zmienia. Ma być zabawnie i z uczuciem. W rolach głównych Kumail Nanjiani i Issa Rae. Komedii romantycznych imię jest milion, ale na palcach jednej ręki (góra dwóch) można policzyć te naprawdę dobre i warte uwagi. Reszta to przewidywalne i oklepane filmidła niewarte poświęcania czasu. Jak wyszło tym razem?
Jibran i Leilani odnaleźli się w tłumie, zakochali bez pamięci i postanowili żyć długo i szczęśliwie. Mijają cztery lata i nadal są ze sobą, ale już bardziej z przyzwyczajenia. Apogeum kryzysu ma miejsce w drodze na imprezę. Para mówi sobie nawzajem rzeczy, po których już nie ma szans na kompromis. Wtem znikąd wyskakuje rowerzysta i wpada prosto pod koła auta prowadzonego przez Jibrana.
Potem jest jeszcze dziwniej i bardziej makabrycznie, ale nie będę wnikał w szczegóły. Niektóre elementy fabuły pojawiły się w zwiastunie, resztę niech każdy odkryje na własną rękę jeśli chce. Historia sprowadza się do przewidywalnego biegania po mieście, żeby rozwiązać sprawę, w którą tytułowe gołąbeczki niechcący się wplątują. Przy okazji możemy zobaczyć jak na nowo odkrywają dlaczego się w sobie zakochali.
Nie wiem czy dało się wyczuć wcześniej z moich słów, ale opowieść o Jibranie i Leilani nie powaliła mnie na kolana. Ani oryginalnością, ani humorem. Zaczyna się – owszem – całkiem nieźle, ale im dalej w las tym jest nudniej, bardziej sztampowo, a finał zostawił mnie z pytaniem: po co to było i co ja właściwie obejrzałem?
Aktorzy w rolach głównych – Nanjiani i Rae robią co mogą, żeby wypaść autentycznie. Starają się pokazać etapy przez jakie przechodzi ich związek, ale nie ma tu chemii. Czegoś, co przekonałoby mnie o autentyczności ich uczucia. Mamy zatem dość niezręczne pierwsze amory, potem od razu przechodzimy do kryzysu, a ja nie czułem, żeby ta para kiedykolwiek była ze sobą szczęśliwa.
Mało tego, ich przejścia pokazane w filmie są może i (w zależności od momentu) traumatyczne/zabawne, ale właściwie nie wiem co sprawiło, ze znów się odnaleźli. Nie wiem na jakiej podstawie mieliby teraz patrzeć w przyszłość z nadzieją, a nie wyglądać kolejnego kryzysu. Poza tym brak wspomnianej chemii sprawia, że obydwoje brzmią jak komicy, jak para „stand-uperów” przerzucająca się ciętymi ripostami. Nie ma w tym lekkości, naturalności i płynności. Żartów jest za dużo, niektóre na siłę i efekt jest odwrotny do zamierzonego. Pary ze sobą nie rozmawiają w ten sposób i fałszywe nuty wybrzmiewają za mocno.
Co więcej, w toku swojego śledztwa i w trakcie tych wszystkich przygód, nie zauważyłem żeby coś się między nimi zmieniło. Ostateczne pogodzenie (spojler, ale jeśli widzieliście chociaż pół komedii romantycznej, niczym was „Gołąbeczki” nie zaskoczą) i nowe otwarcie następuje, bo tego chcieli scenarzyści, ale nie zaobserwowałem żadnej ewolucji związku, ani materiału na odbudowanie relacji. Po prostu przeżyli szaloną noc i znów się kochają.
Jeśli macie ochotę na odstresowujący film, który własne niedoróbki próbuje zasypać masą żartów – śmiało. Mając Netflixa można obejrzeć w każdej chwili. Jeśli natomiast macie chęć obejrzeć dobrą komedię romantyczną: radzę wrzucić na ekran jakiś klasyk w typie „Kocha, lubi, szanuje” czy „Cztery wesela i pogrzeb”. „Gołąbeczki” są niezbyt romantyczne, a zabawne najwyżej bywają. Szkoda, bo poprzednia produkcja z tego gatunku udała się Nanjianiemu (i Showalterowi) dużo lepiej. Mowa oczywiście o „The Big Sick” (które szczerze polecam!).
-
Ocena SithFroga - 5/10
5/10
PS Jeden z żartów w filmie dotyczy rasistowskiego policjanta. Z jednej strony w kontekście sceny to jeden z najlepszych tekstów w filmie, z drugiej (przez obecne wydarzenia w USA) podziwiam odwagę (i szanuję bardzo) Netflixa za nieingerowanie w montaż i ostateczny kształt „Gołąbeczków”. Przy obecnym obłędzie (vide „Przeminęło z wiatrem” na HBO) takie postawy cenię.
A to nie ma oceny od autora?
Jak dla mnie gniot straszny i mało śmieszny a to przecież komedia. Powiem wręcz że szkoda strzępić ryja i czasu na oglądanie tego.
Zapomniałem o ocenie, dzięki za zauważenie.
co do tego rasizmy to jaka odwaga? w USA jest teraz modne jechanie po policjantach. to żart w drugą stronę byłby odważny.
Nie do końca się zgadzam. Github, dostarczyciel oprogramowania do kontroli wersji zmienia swoje nazwy używane odnośnie „branczy” z master i slave na inne. Jedna z autorek „Przyjaciół” niepytana o zdanie zaczęła przepraszać za brak ciemnoskórych aktorów w serialu (który skończył emisję ponad dekadę temu).
Teraz jest taki obłęd, że spokojnie mogliby wyrugować żart, bo „dotyka wrażliwej kwestii”.
Może dobrze, że nie weszło to do kin bo straszna lipa. Więc ludzie nie stracą tylko kasy na bilety 🙂