David Bowie wielkim artystą był. To fakt znany i niepodważalny. Jednocześnie w kraju nad Wisłą pozostawał (i chyba nadal pozostaje) postacią relatywnie słabo znaną i mocno niedocenianą. Dość powiedzieć, że planowany w latach dziewięćdziesiątych z wielką pompą koncert artysty, organizowany w ramach obchodów tysiąclecia Gdańska, nie doszedł do skutku z powodu braku zainteresowania. Na rynku wydawniczym ukazało się kilka mniej lub bardziej udanych biografii Bowiego. Jedną z nich osobnik piszący te słowa otrzymał swojego czasu w ramach prezentu gwiazdkowego i chociaż uwielbienie dla twórczości Davida Duncana Jonesa dojrzewało u mnie długo, to do lektury zasiadłem z wielkim zaciekawieniem.
Autorem Starmana jest Paul Trynka, były redaktor naczelny czasopisma Mojo i wielki fan artysty. Z dokładnością benedyktyńskiego mnicha dokumentuje życie Bowiego od najmłodszych lat, przez początki kariery muzycznej, kolejne próby wejścia do elity showbiznesu, pierwsze sukcesy, eksplozję popularności związaną z wydaniem Ziggy’ego Stardusta, wyprawę do USA, powstanie “trylogii berlińskiej” i wreszcie wielki ukłon w stronę całkowitej komercji w połowie lat osiemdziesiątych. I tyle. Wszystko, co wydarzyło się po premierze Let’s Dance można opisać jako “nieważne”. Niestety autor nawet nie próbuje ukryć, że jest wyznawcą kompletnie mylnej teorii, według której David Bowie skończył się w roku 1983 i kolejne lata i dokonania traktuje bardzo pobieżnie i lekceważąco. O ile początki kariery opisuje w bardzo drobiazgowy sposób, czasami tydzień po tygodniu relacjonując powstawanie kolejnych albumów, rozpisując się o dziesiątkach postaci, jakie przewinęły się przez artystyczne i prywatne życie Bowiego, tak w latach dziewięćdziesiątych godny odnotowania był jedynie jego ślub z modelką Iman i parę kiepskich płyt.
Trzeba oddać, że po tych najbardziej znanych faktach z biografii muzyka, Trynka prześlizguje się całkiem sprawnie, chociaż na pewno nie zgłębia tematu zbyt mocno. Pomija też sporo niewygodnych faktów i, co chyba najgorsze, praktycznie wcale nie oddaje głosu samemu Davidowi. Oczywiście czytelnik dowiaduje się, skąd wziął się niesamowity wygląd oczu Bowiego i że związek z pierwszą żoną był burzliwy, ale już nie uświadczy słowa o tym, jak duży wpływ miała Angie na powstanie niektórych płyt, a zwłaszcza na sceniczny image artysty, który zawsze był jego wizytówką. Niewiele jest o synu Duncanie, chociaż to, co można przeczytać, rzuca według mnie bardzo ciekawe światło na ostatni film reżysera – Mute. Podobnie ma się sprawa nagle urwanej relacji Davida z Mickiem Ronsonem, czy przedstawienie Bowiego jako Jezusa wybawiającego Iggy’ego Popa i Lou Reeda z otchłani wiecznego zapomnienia. Kto wgryzie się w temat trochę głębiej, odkryje że Trynka jedynie ślizga się po powierzchni i zręcznie unika kontrowersji.
Nie można jednak odmówić szczegółowości opisom powstawania pierwszych płyt Davida Bowie. Jeśli z jakimś utworem wiąże się jakaś anegdota lub ciekawa historia, jest niemal pewne, że ją poznamy. Można powiedzieć, że jest to właśnie bardziej książka o muzyce, niż o jej autorze. Szkoda tylko, że tak jak wspomniałem na początku, im dalej, tym mniej smaczków, szczegółów i ciekawostek. Bowie w drugiej części kariery był osobą bardzo skrytą, ale nie czuć, żeby Trynka w ogóle był zainteresowany tym, co muzyk robił w latach dziewięćdziesiątych i w XXI wieku. Tym bardziej szkoda, że właśnie wtedy powstały bardzo dojrzałe i dopracowane albumy, o których chętnie dowiedziałbym się czegoś więcej. Wychodzi na to, że się nie znam.
Ponarzekałem, ale nie chcę, żebyście odnieśli mylne wrażenie, że to jakaś bardzo zła książka. Pomimo tego, że po macoszemu traktuje ostatnie niemal 20 lat kariery Bowiego, to i tak jest całkiem obszernym i pełnym faktów dziełem. Powiedziałbym, że dla osoby rozpoczynającej dopiero swoją przygodę z muzyką tego pana, będzie stanowić znakomity przyczynek do dalszego poznawania jednej z najbarwniejszych i najważniejszych postaci w historii muzyki rozrywkowej. Z kart książki wyłania się opis wielkiego artysty, wizjonera, ale też samoluba dążącego za wszelką cenę do osiągnięcia swoich celów. Potwierdza się teza, że aby być najlepszym na świecie, trzeba choć trochę być też dupkiem i takim dupkiem Bowie wielokrotnie był. Nie zmienia to w żaden sposób faktu, że bez niego muzyka i show-biznes nie byłyby takie same. Mimo poważnych wad, zachęcam więc do sięgnięcia po tę książkę, albo którąś z innych biografii Davida Bowie. Nawet jeśli nie przepadacie, albo nie znacie jego muzycznych dokonań, jest szansa, że opowieść o jego niezwykle barwnym życiu po prostu was zaciekawi, a na pewno rzuci nieco światła na rockową scenę muzyczną sprzed czterech, pięciu, a nawet sześciu dekad.
-
Ocena Crowleya - 6/10
6/10
*Recenzja dotyczy pierwszego polskiego wydania książki z 2013 roku. Trzy lata później pojawiła się wersja uzupełniona, bo Bowie wrócił nieoczekiwanie z zaświatów albumem The Next Day oraz wydanym kilka dni przed śmiercią Blackstar. Z tego co się orientuję, do dane fragmenty dotyczą właśnie tych ostatnich lat działalności artystycznej.
Lubię kilka jego utworów, najbardziej ten z Tiną Turner. A co do książek o artystach to jakoś nie czytam bo interesuje mnie ich twórczość a nie ich życie osobiste.
Nie mniej przeczytałem recenzje chociaż i tak czytać nie mam zamiaru.