„Pieśni Lodu i Ognia” poświęcono tak wiele teorii i analiz, że nie zdziwiłbym się, gdyby prędzej czy później jakiś badacz postanowił stworzyć opracowanie poświęcone temu zjawisku. Niewątpliwie konieczne byłoby wówczas sklasyfikowanie tego ogromnego materiału. Jedną z takich kategorii mogłyby być teorie, które opierają się na zauważonym przez autora nawiązaniu literackim lub mitologicznym – czytelnicy FSGK dobrze wiedzą, że sam napisałem wiele tego typu tekstów, więc za przykład podam tutaj niedawny artykuł „Przeznaczenie Freya”, w którym staram się wykazać, że zapowiedziane w „Tańcu ze smokami” starcie ser Hosteena ze Stannisem Baratheonem wydaje się stanowić celową paralelę epizodu z nordyckiej opowieści o ragnaröku. Wychodząc z takiego założenia, próbuję rzucić nieco światła na to, w jaki sposób tak zwana „Bitwa Lodu” rozstrzygnie się w „Wichrach zimy”.
W ciągu dwudziestu trzech lat, jakie upłynęły od chwili ukazania się „Gry o tron” miłośnicy opisanego w niej świata dostrzegli na kartach Martinowskiego cyklu odniesienia do przeróżnych mitologii – nawet takich, których same nazwy niewiele mówią przeciętnemu mieszkańcowi Europy lub Ameryki Północnej, podczas gdy twórca teorii przekonuje, że GRRM zainspirował się detalem z tych opowieści, który zapewne znany jest tylko największym znawcom. Podobnie ma się sprawa z aluzjami literackimi, gdyż w PLIO doszukiwano się wpływów autorów od tak znanych Tolkiena, Lovecrafta czy Szekspira po takich, o których prawie nikt nie słyszał.
***
Analiza PLIO: Teorie i krytycy
Zasadne wydaje się zatem pytanie, które zadaje w komentarzach do takich tekstów wielu czytelników: skąd wiemy, że Martin rzeczywiście zna takie a takie dzieło? Czy piszący teorię fan po prostu przypisuje ulubionemu pisarzowi doskonałą znajomość akurat tych utworów, które on sam ceni? Czy owe odniesienia, aluzje i nawiązania rzeczywiście istnieją? A może to po prostu podręcznikowy przykład chciejstwa i autosugestii?
Z żalem przyznaję, że gdy dopiero stawiałem pierwsze kroki w fandomie PLIO (nie mówiąc już nawet o literaturoznawstwie), zbyt często dawałem się porwać takiej mieszance pobożnych życzeń i szukania sensacji. Przeglądając moje stare posty na jednym z anglojęzycznych forów, widzę, jak wielką naiwnością potrafiłem się wykazać – wiele z tych wpisów to po prostu entuzjastyczne okrzyki w stylu: „Och! GRRM na pewno inspirował się tą książką/tym zwyczajem/tym mitem o którym przed chwilą przeczytałem!”.
Na szczęście później przyszło opamiętanie i właśnie w celu uniknięcia kolejnych takich bezpodstawnych spekulacji zawsze natrafiając w PLIO na coś, co wydaje się być nawiązaniem, zastanawiam się, w jaki sposób George R.R. Martin mógłby o tym usłyszeć. W wielu przypadkach sprawa jest prosta – w wywiadach i wpisach na swoim nie-blogu „Not A Blog” pisarz wielokrotnie wspominał o twórcach, a często nawet konktetnych książkach lub filmach, którym wiele zawdzięcza. Nie ma potrzeby wymieniania tutaj wszystkich tych osób i utworów, ale zaszczytne miejsce wśród nich zajmuje oczywiście J.R.R. Tolkien.
Kolejnym dobrym przykładem jest tutaj temat mitologii nordyckiej – z „Dreamsongs” wiemy, że Martin uczęszczał podczas studiów na kurs historii Skandynawii, podczas którego zapoznał się między innymi z obiema Eddami (Poetycką i Prozaiczną) oraz niektórymi sagami. Nie jest zatem absurdalnym sugerować, że w swoich powieściach fantasy zawarł liczne nawiązania do tych opowieści, a także, że były one wśród głównych źródeł z którycn czerpał przy tworzeniu swojego fikcyjnego świata. Można zatem uznać za prawdopodobną teorię, według której przynajmniej pewne wydarzenia w „Wichrach zimy” będą odpowiadały opisowi ragnaröku. Gdyby z kolei ktoś przekonywał nas, że cała PLIO jest oparta na micie mało znanego ludu, dowody musiałyby być naprawdę mocne, by uwierzyć, że GRRM choćby słyszał o takiej historii.
Uważam zatem, że dokładne zastanowienie się nad tym, w jaki sposób autor mógł poznać „potencjalne źródło”, które przypisują mu fani, jest równie ważne, a być może nawet ważniejsze, niż samo wynotowanie z powieści fragmentów, które zdają się do takiego źródła nawiązywać.
Załóżmy, że – na przykład – postanowiłem opisać wpływ „Białej bogini” Roberta Gravesa na PLIO. Kierując się wyłożonymi powyżej zasadami, na wstępie powinienem zatem sprawdzić, czy GRRM kiedykolwiek wspominał o tej książce. Okazuje się, że najwyraźniej nie. Wspomniał jednak, że postać Stannisa Baratheona jest zainspirowana kreacją Tyberiusza Cezara w serialu „Ja, Klaudiusz”, opartym na powieści Gravesa. Istnieje zatem związek pomiędzy Georgem R.R. Martinem i Robertem Gravesem. Szukając głębiej, dowiemy się, że w „Biała bogini” była popularna w kręgach w jakich obracał się w młodości GRRM (mam tu na myśli hipisów). Oczywiście, nie udowodniliśmy ponad wszelką wątpliwość, że nasz autor zna tą publikację. Przekonaliśmy się jednak, że jest dość prawdopodobnym, że może tak być. Tak więc „odnajdywanie” w PLIO nawiązań do „Białej bogini” nie jest czymś absurdalnym, a prawdopodobieństwo, że takie odniesienia istnieją jest znacznie wyższe niż w przypadku dzieła jakiegoś twórcy, o którym nie wiemy nawet tyle, czy Martin o nim słyszał.
***
Analiza PLIO: Teoria w praktyce
Tak oto dochodzimy do tematu dzisiejszego odcinka. Być może w poprzednich tekstach przyzwyczaiłem czytelników do pewnego rozmachu – a przynajmniej chciałbym tak o tym myśleć – teksty takie jak „Eneida Aenara” czy „Przeznaczenie Freya” starały się nie tylko opisać pewne nawiązanie lub ich grupę, lecz również przedstawić jedną spójną wizję tego, co wszystkie te odniesienia mają na celu, co na ich podstawie możemy wyczytać o przyszłych wydarzeniach w „Pieśni Lodu i Ognia”. Pod tym względem niniejszy odcinek jest ich przeciwieństwem. Nie dość, że powiemy tutaj o pojedynczej literackiej aluzji, to na dodatek okaże się ona tak drobna i – jak się wydaje – nieistotna, że część z Was być może zada słuszne pytanie, jaki był sens poświęcać tak niewielkiemu tematowi osobny artykuł. Zdarzało się przecież, że tropiąc jakiś wątek wspominałem pobieżnie o sprawach dużo ważniejszych – na przykład w „Przeznaczeniu Freya” wspominam tylko pokrótce o obszernych wątkach związanych z mitologią nordycką, jak choćby sprawa aluzji do Odyna i jego kruków.
Jaki ma zatem sens przyznanie osobnego tekstu pojedynczemu nawiązaniu, z którego najwyraźniej niewiele wynika, a które dotyczy (w najlepszym wypadku) trzecioplanowych postaci historycznych wspomnianych przelotnie w „Nawałnicy mieczy” i „Świecie Lodu i Ognia”?
Wyjaśnienie jest proste – zgodnie z wprowadzoną powyżej zasadą ustalania źródeł i tego, jak prawdopodobne jest to, że GRRM mógł je poznać, postaram się udowodnić Wam, że autor „Pieśni Lodu i Ognia” zna całkiem dobrze pewien niezwykle istotny utwór. Dzięki temu gdybym w przyszłości napisał na temat pewnych głębszych podobieństw pomiędzy tymi dwoma dziełami, nie będzie konieczne zastanawianie się, czy Martin w ogóle zna tekst, który chce się przedstawić jako jego „źródło inspiracji” (mam wrażenie, że w wielu przypadkach zdziwiłby się słysząc o utworach, których znajomość przypisują mu zbyt gorliwi fani). Oczywiście, można by napisać teorię w której z góry zakłada się, że GRRM zna ten tekst, i to bardzo dobrze, zatem scena A i scena B na pewno są oparte na takim a takim wydarzeniu, a bohater X na pewno nawiązuje do postaci Y, więc w „Wichrach zimy” stanie się to i to… Nie sądzę jednak, by takie podejście było właściwe. Z tego właśnie powodu dziś podejmę próbę wykazania, że Martin zna rzeczony utwór.
Są też inne powody. Nawiązanie, któremu się tutaj przyjrzymy dotyczy „Beowulfa”, czyli utworu wśród którego najwybitniejszych badaczy był J.R.R. Tolkien. Ten właśnie pisarz wiele zaczerpnął z rzeczonego staroangielskiego pierwowzoru. Już wkrótce, jak przynajmniej mam nadzieję, na łamach FSGK zaczną się pojawiać teksty z cyklu „Tolkienowska Pieśń Lodu i Ognia” (w skrócie TolkienowskaPLIO lub TPLIO), więc krótkie wprowadzenie w tematykę „Beowulfa” będzie doskonałą zapowiedzią. Niewykluczone również, że napiszę kiedyś artykuł na temat książki Tolkiena (wydanej pośmiertnie pod redakcją syna Christophera) zawierającej przekład poematu, a także obszerny komentarz i próbę rekonstrukcji ludowej opowieści mogącej się kryć za eposem.
***
Hwæt! Lo! Wej!
czyli: Beowulf: Badacze i sprzeczności
A zatem, „Beowulf”…
Hwæt! wē Gār-Dena in gēar-dagum
þēod-cyninga þrym gefrūnon,
hū ðā æþelingas ell en fremedon.
Oft Scyld Scēfing sceaþena þrēatum,
monegum mǣgþum meodo-setla oftēah
egsode eorlas.
—Beowulf—
Czyli:
Wej! Słyszeliśmy o chwale dawnych królów, władców Duń-
czyków z Włóczniami, i jak książęta owi czynili czyny męstwa.
Ograbiał często Scyld Scefing zastępy wrogów z ław, gdzie swe
miody pili (…)
—J.R.R. Tolkien, „Beowulf: Przekład i komentarz”, pod redakcją Christophera Tolkiena, przełożyły Katarzyna Staniewska „Elring” i Agnieszka Sylwanowicz „Evermind”—
Rozpoczynając wykład poświęcony temu utworowi doktor Tom Shippey – autor książki „J.R.R. Tolkien. Pisarz stulecia”, o której pisałem w sierpniu, a także wcześniejszej „Drogi do Śródziemia” – zauważa, że po przeszło dwustu latach badań nad jego tekstem nie można powiedzieć o „Beowulfie” jednego zdania, którego ktoś gdzieś nie podawałby w wątpliwość. Jeśli powiemy, że jest to epos, nie zgodzi się z nami sam Tolkien, który pisał, że żadne określenie nie pasuje do niego w pełni, ale najbliższym prawdy jest zapewne „elegia”. Jeśli powiemy, że to dzieło nieznanego z imienia poety, ktoś na pewno wspomni o teoriach, według których utwór to tak naprawdę kilka (a być może aż 11) tekstów połączonych później w jedną całość. Jeśli powiemy, że dzieło powstało w języku staroangielskim (przodku angielszczyzny zwanym również językiem anglosaskim, używanym w okresie od V do XII wieku), podniosą się głosy, że tak naprawdę znany nam tekst to tłumaczenie ze staronordyckiego, staro-wysoko-niemieckiego lub jeszcze innego języka.
Czytając prace na temat „Beowulfa”, z jednego źródła dowiemy się, że jego kompozycja jest doskonała, podczas gdy inny autor będzie mówił o chaotyczności, przypadkowości i ogólnym bezładzie. Jeśli chodzi o autora, w zależności kogo zapytamy, uzyskamy odpowiedź, że był poganinem, niedawnym konwertytą na chrześcijaństwo albo doskonale wykształconym duchownym. Możemy też dowiedzieć się, że „Beowulf” jest ważnym źródłem historycznym, w którym ubarwiono tylko kilka elementów, ale również, że jest pod tym względem bezwartościowy, bo wszystko w nim jest wymysłem poety. Jeśli stwierdzimy, że istotą poezji staroangielskiej jest nie rym, lecz aliteracja, niektórzy również się z nami nie zgodzą, zauważając, że najważniejsze jest tu podobne brzmienie, nie obecność tych samych liter w pisowni, albo idąc dalej, że najważniejsze jest metrum. Krótko mówiąc, trudno tu o konsensus.
***
Beowulf a epika staroangielska
Trudno również zgodzić się z tymi, którzy określają „Beowulfa” jako angielski epos narodowy. Dlaczego? Choćby dlatego, że akcja rozgrywa się w Skandynawii, a główni bohaterowie o Wyspach Brytyjskich być może nawet nie słyszeli. Tylko jedna z wielu postaci poematu może mieć jakikolwiek związek z Anglikami – w pewnym momencie pojawia się streszczenie odśpiewanej podczas uczy pieśni, w której wspomniany jest Hengest. Może to być ten sam Hengest, który według anglosaski legend wspólnie z bratem Horsą przewodził Anglom, Sasom i Jutom podczas podboju Brytanii w V wieku. Jednak nawet jeśli Hengest z „Beowulfa” jest właśnie tym wodzem, wspomniany epizod dotyczy wydarzenia z jego życia przed przybyciem na wyspę.
To tak, jakby za polski epos narodowy uchodził wczesnośredniowieczny tekst (nie wątpię, że badacze wiele by dali za polski odpowiednik „Beowulfa”, albo jakikolwiek inny utwór z tego okresu), który rozgrywa się – na przykład – w Czechach, wszyscy bohaterowie są Czechami, a jedyny związek z Polską polega na tym, że w jednym miejscu ktoś wspomina imię jakiegoś „Lecha”. Być może jest to ten sam Lech, który występuje w legendzie o Czechu i Rusie, ale nawet jeśli tak jest, to w poemacie nie ma ani słowa o jego późniejszych dokonaniach (założeniu nowego państwa) i pojawia się tylko w następującym kontekście: „kiedy ci dwaj czescy bohaterowie walczyli ze sobą, jakiś Lech był w drużynie jednego z nich”.
Jak to możliwe, że przez cały okres staroangielski żadnej poeta nie spróbował stworzyć rodzimej opowieści epickiej, na której temat doskonale nadawałby się podbój królestw Brytów, przypuszczalnie najważniejszy i najbardziej heroiczny epizod w historii Anglów, Sasów i Jutów? W książce „Narodziny cywilizacji Wysp Brytyjskich”, którą gorąco tu polecam, profesor Wojciech Lipoński próbuje odpowiedzieć na te pytanie. Jak sugeruje ten wybitny anglista, najprawdopodobniej takie utwory istniały, jednak nie zachowały się do naszych czasami. Niewiele brakowało, a sam „Beowulf” również by zaginął – przetrwał w zaledwie jednym manuskrypcie, którego brzegi są na dodatek nadpalone, co pokazuje, jak blisko zguby był poemat.
Dlaczego zatem to właśnie „Beowulf”, a nie któryś z „bardziej angielskich” tekstów przetrwał? Badacze próbowali wyjaśnić to między innymi tym, że skoro poemat traktuje o bohaterach skandynawskich, został oszczędzony przez wikińskich łupieżców, podczas gdy inne manuskrypty zostały zniszczone. Nie jest to jednak prawdopodobne, gdyż tak się składa, że tekst „Beowulfa” zapisano w dialekcie zachodniosaskim, którego używano w Wesseksie, którego oprór wobec najeźdźców był najskuteczniejszy (choć wydaje się, że znana nam wersja jest tłumaczeniem, a oryginał napisano w innym dialekcie). Trudno też sobie wyobrazić grabieżców, którzy plądrując i puszczając z dymem klasztor zadają sobie trud, żeby rękopis historii o skandynawskich herosie z VI przetrwał.
Podobnie ma się sprawa z teorią, według której „Beowulf” przetrwał, bo w przeciwieństwie do poematów o rodzimych angielskich bohaterach opowiadał o herosie ze Skandynawii, dzięki czemu przypadł do gustu Normanom, którzy podbili Anglię w roku 1066. Pojawiają się też głosy, że to Kościół odpowiada za zniszczenie epiki staroangielskiej, gdyż została ona uznana za pogańską – w to również ciężko uwierzyć, gdyż zachował się m.in. list Alkuina z Yorku (anglosaskiego mnicha i uczonego, który został doradcą Karola Wielkiego), w którym autor utyskuje, że mnisi słuchają za dużo pieśni o pogańskich bohaterach – musiało to być zatem częste zjawisko. Widzimy zatem duchownych jako „fanów” dawnej mitologii, podczas gdy jeśli zaakceptujemy powyższą teorię, powinni raczej zajmować się jej tępieniem. Co zatem stało się z potencjalnie istniejącymi eposami opowiadającymi o samych Anglikach?
Profesor Lipoński podaje w swoim dziele interesujące wyjaśnienie takiego stanu rzeczy. Pogańskość „Beowulfa” nie była dla ówczesnego Kościoła aż tak wielkim problemem, podobnie jak mity lub opowieści o dawnych królach i ich wojnach. Jedni poganie walczą z drugimi – co do tego Kościołowi? Wystarczy upewnić się, czy nikt nie wierzy, że wzmiankowani tam bogowie są prawdziwi, i wszystko będzie dobrze. Jeśli istniały jakieś staroangielskie eposy, kłopot z nimi polegał właśnie na tym, że występowali w nich chrześcijanie. W opowieści o podboju Brytanii przeciwnikami zwycięskich przybyszów byliby przecież Brytowie, lud od dawna schrystianizowany. Eposy opiewałyby zatem zwycięstwo pogan nad chrześcijanami, triumf najeźdźców nad stroną popieraną przez papiestwo.
Jeśli w czasie który upłynął pomiędzy podbojem (mniej więcej w połowie V wieku) a nawróceniem na wiarę chrześcijańską samych Anglosasów po misji świętego Augustyna (wysłanego przez Grzegorza Wielkiego w 596 roku) rodzimi poeci stworzyli epikę sławiącą dokonania Henesta i Horsy, tego typu literatura z oczywistych względów nie mogła się cieszyć popularnością w późniejszym czasie. Możliwe, że po ponownej chrystianizacji wyspy sami Anglosasi nieszczególnie czuli potrzebę chwalenia się pogańską przeszłością.
Do wyjaśnienia zaginięcia całej epiki staroangielskiej oprócz „Beowulfa” nie potrzeba zatem żadnych celowych działań cenzorskich i niszczenia ksiąg. Po prostu pewne teksty cieszyły się większą popularnością, podczas gdy inne popadały w zapomnienie. Te pierwsze kopiowano, podczas gdy pozostałe nie. Wyobraźmy sobie, że w tym samym czasie, gdy ukazuje się „Pieśń Lodu i Ognia”, na rynku pojawia się jakaś książka napisana w podobnym stylu i należąca do tego samego gatunku. Nazwijmy ją, dajmy na to, „Balladą Wody i Popiołów” (mam nadzieję, że przypadkiem nie użyłem jakiegoś rzeczywistego tytułu). PLIO okazuje się niezwykle popularne, więc ostateczny nakład wynosi 1 000 000 egzemplarzy. „Ballada” nie odnosi takiego sukcesu, więc na rynek trafia jedynie 10 000 książek. Potem dodruk ustaje.
Jeśli przeniesiemy się 1500 lat w przyszłość, możemy założyć, że bardziej prawdopodobne będzie to, że jeśli ocalały jakieś książki z pierwszej połowy XI wieku, w poświęconym im zbiorze w muzeum natrafimy raczej na podniszczoną kopię PLIO, niż na „Balladę”. Wydaje mi się, że taką alegorią najłatwiej można zobrazować teorię przedstawioną w jednym z podrozdziałów „Narodzin cywilizacji Wysp Brytyjskich”.
***
Beowulf: sekcje A i sekcje B
czyli: Źródła historyczne i Potwory
O „Beowulfie” można by opowiadać długo, a i tak nie wyczerpalibyśmy tematu nawet w najmniejszym stopniu. Jak sądzę, do poematu będziemy wracać w przyszłości, na pewno wówczas, jeśli zdecyduję się napisać tekst o przekładzie i komentarzu utworu pióra Tolkiena, a być może również w którymś z odcinków „TolkienowskiejPLIO”. By doprowadzić to bardzo uproszczone wprowadzenie do eposu, który być może wcale nie jest eposem, należy oczywiście opowiedzieć o czym jest sam utwór. Wypada tu oczywiście ostrzec przed spoilerami, choć podobnie jak w przypadku ostrzeżeń w „Eneidzie Aenara”, takie działanie wydaje się raczej absurdalnym, gdy mamy do czynienia z utworem liczącym sobie w jednym przypadku przynajmniej 1000 lat, a w drugim ponad 2000.
W swoim pierwszym wykładzie na temat „Beowulfa” z liczącej trzy odcinki serii (dostępnej online, którą polecam wszystkim zainteresowanym) doktor Shippey proponuje następującą strukturę poematu, gdzie sekcje „A” to przede wszystkim wprowadzenia, opisy genealogii, przemowy, uczty, pogrzeby, przechwałki i tym podobne, zaś fragmenty „B” są tymi, które dzisiaj nazwalibyśmy „scenami dynamicznymi”, „działaniem” albo po prostu”akcją” – to w nich główny bohater staje do walki przeciwko potworom.
A1 – „backstory” naszego bohatera, wprowadzenie w „problem” t.j. atak potwora na dwór króla Hrothgara.
*B1 – walka z Grendelem
A2 – radosne świętowanie zwycięstwa, nowy problem t.j. pojawienie się Matki Grendela, która chce pomścić śmierć syna
* B2 – walka z Matką Grendela
A3 – kolejne radosne świętowanie, Beowulf zostaje nagrodzony przez króla i wraca do domu, mija 50 lat, pojawia się kolejny problem t.j. złodziej kradnący puchar ze skarbu ukrytego w kurhanie budzi smoka
* B3 – walka ze smokiem
A 4 – ostatnie słowa bohatera, pogrzeb Beowulfa
Gdy filolodzy i historycy literatury pierwszy raz zaczęli się przyglądać poematowi, najbardziej interesowały ich fragmenty, które Shippey oznaczył literą A. Ich zdaniem były oparte na wydarzeniach historycznych i jeśli właściwie się je odczytało, mogły zdradzić bardzo wiele na temat Skandynawii w VI wieku. Pojedynki tytułowego bohatera z trzema potworami traktowano raczej jako niepotrzebne dodatki, które dodał jakiś pomylony poeta, wierzący w niestworzone rzeczy. Podejście to zmieniło się po wygłoszeniu przez J.R.R. Tolkiena wykładu „Potwory i krytycy”, uznawanego za kluczowy punkt zwrotny w dziejach badań nad „Beowulfem”. Autor przekonywał w nim, że walki wcale nie są nieistotne, i że należy poświęcić im uwagę. „Boewulfa” nie można traktować wyłącznie jako prymitywne źródło historyczne, które należy oczyścić z elementów fantastycznych, gdyż jest to przede wszystkim utwór, który ktoś napisał, bo chciał przekazać takie a nie inne emocje i koncepcje. Dopiero wówczas, gdy weźmie się pod uwagę również potwory, można dostrzec poruszający motyw przewodni i kunszt staroangielskiego artysty, poety, nie dziejopisarza.
Oczywiście, fragmenty „A” również są istotne, i rzeczywiście stanowią nieocenione źródło historyczne. Pozwolę sobie jednak pominąć je w naszym streszczeniu fabuły, w nadziei, że w przyszłości wrócimy do całości utworu (na przykład gdy napiszę o przekładzie Tolkiena).
***
Beowulf: niedźwiedzie, pszczoły, wilki i smoki
Głównym bohaterem eposu (sic?) jest młody wojownik Beowulf z ludu Geatów zamieszkującego część współczesnej Szwecji. Imię herosa najprawdopodobniej oznacza tyle co „Pszczeli-wilk” (ang. bee-wolf) i było eufemistycznym określeniem niedźwiedzia (prawdziwą nazwę tego zwierzęcia w wielu kulturach, również o Słowian, otaczało tabu). Tolkien i Shippey sugerują, że korzeni tej postaci należy szukać w ludowych opowieściach – nim bohatera „wciągnięto” w ciąg dynastycznych walk, rozejmów i koligacji, był po prostu niezwykle silnym, nieco dzikim człowiekiem, więc kojarzył się z niedźwiedziem (w rekonstrukcji Tolkiena chłopiec zostaje znaleziony jako dziecko w niedźwiedziej jamie i jego pochodzenie pozostaje tajemnicą, co przypomina mi nieco historię Mowgliego z „Księgi Dżungli” Kiplinga).
Tak czy inaczej, Beowulf (w eposie książę Geatów, którego genealogii poświęca się wiele uwagi) dowiaduje się o nieszczęściu, które spadło na Hrothgara, króla Duńczyków. Otóż, do zbudowanego przez monarchę wspaniałego dworu Heorot – na którym wzorowany jest Meduseld, siedziba króla Theodena z Rohanu – co noc zakrada się potwór Grendel (co Tolkien tłumaczy jako „Kruszyciel”, ang. Grinder), opisywany jako potomek biblijnego Kaina, przeklętego mordercy Abla. Monstrum jest niewrażliwe na ciosy jakiejkolwiek broni, a także niezwykle silne, więc żaden z wojowników Hrothgara nie jest w stanie mu sprostać. Każdej nocy giną kolejne osoby, aż w końcu wielka halla zostaje opuszczona.
Jak pisze J.R.R. Tolkien w swojej „Pieśni o Beowulfie”, opublikowanej jako dodatek do jego przekładu poematu:
Grendel wychynął w nocne mroki,
Księżyc mu jasno świecił w oku,
Gdy go przez wrzosy niosły kroki,
Aż do drzwi przybył Heorotu.
Od jasnych okien lśni dolina,
Grendel na mur się cicho wspina,
Przeklina śmiech i pieśń przeklina,
I dźwięczne harfy Heorotu.
—J.R.R. Tolkien, „Pieśń o Beowulfie” w „Beowulf: Przekład i komentarz”, pod redakcją Christophera Tolkiena, przełożyły Katarzyna Staniewska „Elring” i Agnieszka Sylwanowicz „Evermind”—
Beowulf stawia się u króla obiecuje, że zabije Grendela. Doradca monarchy, Unferth, podaje w wątpliwość przechwałki młodzieńca i wywiązuje się sprzecza. Ostatecznie Beowulf zostaje na noc w pustym Heorocie razem z kilkoma towarzyszami. Heros postanawia, że nie użyje żadnej broni, gdyż i tak oręż na niewiele się zda w starciu z takim przeciwnikiem. Gdy zjawia się Grendel, próbuje pochwycić śpiącego Beowulfa.
Wówczas okazuje się, że nasz bohater jedynie udawał, że drzemie. Geacki wojownik wykorzystuje swoją nadludzką siłę, by złapać adwersarza za ramię. Ludzie Beowulfa również zrywają się na nogi i napierają na monstrum, jednak ich broń nie jest w stanie zranić Grendela. O wszystkim rozstrzyga pojedynek. Po długich zapasach Beowulf szarpie wroga tak mocno, że wyrywa mu całe ramię. Krawiąc, Grendel ratuje się ucieczką przez moczary.
Nazajutrz Beowulf przybija ramię Grendela jako trofeum w Heorocie. Wszyscy zakładają, że potwór zdołał uciec, ale wkrótce skonał z odniesionych ran. Hrothgar i jego lud świętują, zaś na kolejną noc wracają do dworu. Beowulf zostaje ulokowany w innym budynku, więc nie jest w stanie pomóc, gdy niespodziewanie zjawia się kolejny potwór, żądna zemsty Matka Grendela. W jej nagłym ataku ginie Æschere, jeden z królewskich doradców. Następnie monstrum ucieka do swojej kryjówki. Beowulf i jego wojownicy wyruszają jej tropem, ale przedtem Unferth wyposaża bohatera w miecz Hrunting.
Okazuje się, że siedzibą Grendela i jego matki jest jaskinia, której jedyne wejście znajduje się na dnie jeziora. Beowulf zostawia swoich kompanów na brzegu i rzuca się do wody. Wynurza się w podwodnej grocie, gdzie natychmiast rzuca się na niego Matka Grendela. Miecz od Unfertha nie jest w stanie jej zranić (Tolkien sugeruje, że we wcześniejszej wersji opowieści skonfliktowany z Beowulfem doradca celowo sabotował jego misję), jednak w ostatniej chwili wzrok herosa pada na wiszący na ścianie miecz wykonany przez olbrzymy, jeden ze zrabowanych przez potwory skarbów. Uśmierciwszy Matkę Grendela, Beowulf bada wnętrze jaskini i okazuje się, że leży w niej martwy Grendel, którego rany rzeczywiście były śmiertelne.
Król Hrothgar szczodrze wynagradza śmiałka, który następnie wraca do ojczyzny. Mija pięćdziesiąt lat. Beowulf został potężnym i mądrym królem. Pewnego dnia rabuś wykrada złoty puchar z kurhanu, część skarbu, którego strzeże smok (co oczywiście przywodzi na myśl scenę z Bilbem i Smaugiem w „Hobbicie”). Tym samym uśpiona bestia budzi się i zaczyna pustoszyć kraj Geatów. Warto tu dodać, że w poemacie najwyraźniej nigdy nie pada imię tego potwora, jednak jeden z jego XIX-wiecznych badaczy, N.F.S. Grundtvig, sugerował, że tak naprawdę poeta je podaje, i brzmi ono „Starkheart” – jego zdaniem to, co uznano za epitet opisujący monstrum jest tak naprawdę imieniem własnym.
Król Beowulf i jego wojownicy wyruszają mu na przeciw, jednak na widok smoka wszyscy towarzysze wpadają w panikę i uciekają. Jedynie jeden z nich, Wiglaf, wraca i staje do boju u boku swojego monarchy. Beowulf pokonuje przeciwnika, jednak odnosi śmiertelne rany i wkrótce odchodzi z tego świata. Poemat kończy się opisem pogrzebu bohatera, przepełnionym atmosferą nieuchronnego upadku, tak charakterystyczną dla opowieści ludów północy – Geatowie wiedzą, że ich pozbawione przywódcy królestwo wkrótce zostanie podbite przez nieprzyjaciół.
***
Beowulf a sprawa Martinowska
Sądzę, że George R.R. Martin doskonale zna powyższą historię, i że w „Pieśni Lodu i Ognia” możemy odnaleźć wiele nawiązań do niej. Już na pierwszy rzut oka można dostrzec kilka, na przykład historię o tym, jak król Rodrik Stark wygrał Niedźwiedzią Wyspę w zapasach z władcą Żelaznych Ludzi, po czym przekazał ją Mormontom. Starkowie są oczywiście związani z wilkami (wolves), podczas gdy „wolf” słyszymy w imieniu Beowulfa (według Tolkiena we współczesnej angielszczyźnie brzmiałoby ono „Beewolf”). Rodrik byłby tu zatem herosem, zaś jego przeciwnik odpowiadałby Grendelowi. Sama nazwa Niedźwiedziej Wyspy doskonale wzmacnia taką analogię. Można również podejrzewać, że opowieść o Ostatnim Bohaterze jest w pewnym stopniu wzorowana na wyprawie Beowulfa przeciwko smokowi – w obu przypadkach herosowi towarzyszy dwunastu kompanów (u Martina wszyscy giną, podczas gdy w poemacie po prostu uciekają, przy czym jeden – Wiglaf – wraca), zaś jego miecz zostaje roztrzaskany.
Jednak, jak napisałem na początku tego tekstu, nim przejdziemy do takich rozważań, najpierw należy udowodnić, że pisarz miał kontakt z „Beowulfem”.
Właśnie próbą wykazania tego zakończymy dzisiejszy tekst. Po pierwsze, George R.R. Martin często wspomina poemat, gdy opowiada o Tolkienie. Przykładem może być tutaj panel dyskusyjny poświęcony filmowi „Tolkien”, który w 2019 roku poprowadził. Określił wówczas Tolkiena mianem „an expert in Beowulf”. Wiemy również, że czytał książkę Toma Shippeya „J.R.R. Tolkien. Pisarz stulecia”, której krótką recenzję napisał niemal dwadzieścia lat temu na swoim blogu. Dowiadujemy się stąd, że GRRM interesuje się nie tylko twórczością samego Tolkiena, lecz również badaniom nad nią. Czytając publikację Shippeya mógł dowiedzieć się wiele na temat m.in. mitologii nordyckiej (choć podejrzewam, że większość z tych informacji i tak była mu znana), lecz również na temat „Beowulfa”, któremu poświęcone jest tam wiele uwagi. Niestety, nie wiemy, czy GRRM czytał którąś z trzech prac Tolkiena na temat eposu:
- The Monsters and the Critics, and Other Essays (Potwory i krytycy, oraz inne eseje – książka z 1983 roku, zawierająca m.in. słynny wykład „Beowulf: The Monsters and the Critics” wygłoszony przez Tolkiena w 1936 roku)
- Finn and Hengest: The Fragment and the Episode (z 1982 roku)
- Beowulf: Przekład i komentarz (z 2014 roku).
Istnieje żartobliwe opowiadanie George’a R.R. Martina, w którym Jaime i Tyrion Lannsterowie mają zmierzyć się z Cthulhu z mitologii Lovecrafta. Jednak nie był to jedyny odcinek tej serii, w której bohaterowie z różnych uniwersów i dzieł literackich stawali do walki… 30 marca 2011 roku GRRM napisał na swoim nie-blogu o pojedynku pomiędzy Jonem Snow i Beowulfem, który wygrał ten pierwszy: „Jon Snow won his opening round, the one I blogged about a few weeks back, and then defeated Beowulf (!) in the next round” – „Jon Snow zwyciężył w swojej pierwszej rundzie, tej o której pisałem kilka tygodni temu, a potem pokonał Beowulfa (!) w kolejnej”. Niestety, link podany w tym wpisie już nie działa i nie udało mi się ustalić, czy starcie Snowa z herosem również opatrzono opowiadaniem.
George R.R. Martin napisał również wstęp do wydanego w 2002 roku zbioru esejów „Meditations on Middle-earth”, w którym pisarze fantasy dzielą się swoimi wspomnieniami i opiniami związanymi z Tolkienem (wśród autorów są Ursula K. Le Guin, Terry Pratchett, Orson Scott Card i Harry Turtledove). GRRM pisze, że fantastyka istniała na długo przed Tolkienem – pierwszy fantasta snuł swoje opowieści siedząc nocą przy ognisku, na którym piekło się mięso mastodonta. Jego zdaniem fantastami byli też Homer i Szekspir. Zauważa, że Conan, nasz współczesny barbarzyńca, czułby się swojski pijąc z roku miód u boku Beowulfa lub Sigurda (Zygfryda). Przed Tolkienem byli też sir Thomas Malory, Bram Stoker, Edgar Allan Poe, Lord Dunsany, Robert E. Howard i wielu innych… a jednak do Tolkien dokonał czegoś, czego nie zrobił nikt przed nim, ani nie zrobi nikt po nim. O podejściu autora PLIO do twórcy Legendarium Śródziemia porozmawiamy już wkrótce w nadchodzącej serii, jednak na razie chciałbym zwrócić Waszą uwagę na pojawiające się tu i tam w wypowiedziach GRRM-a wzmianki o
„Beowulfie”.
Jednak najważniejszy dowód na to, że pisarz zna tę opowieść odnajdujemy w samej „Pieśni Lodu i Ognia”. Dociera on do nas w postaci jednego z tych nawiązań, które nazywam „celowo oczywistymi” – ich zadaniem nie jest przekazywanie jakichś szczególnie głębokich treści, informowanie, że oto własnie GRRM wywraca do góry nogami jakiś prastary motyw, lecz raczej proste powiedzenie czytelnikowi „Tak, czytałem tę książkę”.
***
Gendel i Grendel
Właśnie tak moim zdaniem ma się sprawa z Gendelem i Gornem. Dla przypomnienia, są to historyczne postaci, o których słyszymy po raz pierwszy w „Starciu królów”, jednak ich dzieje poznajemy dopiero w „Nawałnicy mieczy”. Gendel i jego brat Gorne wspólnie byli Królami za Murem. W „Świecie Lodu i Ognia” maester Yandel przytacza legendę o tym, jak poproszono ich o rozstrzygnięcie sporu o jaskinię pomiędzy rodziną Olbrzymów i klanem Dzieci Lasu. Mediatorzy odkryli jednak, że zaczynający się tam kompleks grot prowadzi na drugą stronę Muru, więc tak wymanewrowali obie strony, że jaskinia trafiła w ich ręce. Korzystając z tego naturalnego „podkopu”, Gendel i Gorne minęli Mur i niespodzianie zaatakowali północ. Gorne zabił w bitwie króla Północy, jednak sam poległ w pojedynku z jego synem. Zmuszony do odwrotu Gendel wycofał się ze swoimi ludźmi do jaskiń, jednak nie znał ich rozkładu tak dobrze jak zmarły brat i nigdy nie wydostał się na powierzchnię po drugiej stronie.
Jak sądzę, imię „Gendel” to nic innego, jak Martinowski „Grendel”, zaś opowiedziana przez Ygritte historia Króla za Murem zawiera kilka nawiązań do poematu.
– Co tu robisz? – zapytał.
– Usłyszałam plusk wody. Chciałam zobaczyć, jak głęboko sięga ta jaskinia. – Wyciągnęła rękę, w której trzymała pochodnię. – Tam jest korytarz, który schodzi dalej w dół. Przeszłam nim kilka kroków, a potem zawróciłam.
– Kończy się ślepo?
– Nic nie wiesz, Jonie Snow. Ciągnie się, ciągnie i ciągnie. W tych wzgórzach są setki jaskiń, a głęboko pod ziemią wszystkie łączą się ze sobą. Jest tu nawet przejście pod waszym Murem. Droga Gorne’a.
– Gorne’a – powtórzył Jon. – Gorne był królem za Murem.
– Tak – zgodziła się Ygritte. – Razem ze swym bratem Gendelem, trzy tysiące lat temu. Przeprowadzili przez te jaskinie zastęp wolnych ludzi, i Straż o niczym nie wiedziała. Ale gdy wyszli na powierzchnię, napadły na nich wilki z Winterfell.
– Stoczono bitwę – przypomniał sobie Jon. – Gorne zabił króla północy, ale syn poległego podniósł chorągiew ojca, włożył na głowę jego koronę i powalił zabójcę.
– A szczęk mieczy obudził wrony w ich zamkach. Wyjechały całe w czerni i zaatakowały wolnych ludzi od tyłu.
– Tak. Gendel na południu miał króla, na wschodzie Umberów, na północy Straż. On również zginął.
– Nic nie wiesz, Jonie Snow. Wcale nie zginął. Przebił się przez szeregi wron i poprowadził swoich ludzi na północ, choć wilki ścigały ich zajadle. Tyle że Gendel nie znał jaskiń tak dobrze jak Gorne i skręcił w niewłaściwym kierunku. – Poruszyła pochodnią w przód i w tył, aż cienie podskoczyły gwałtownie. – Zapuszczał się coraz głębiej, a kiedy próbował zawrócić, korytarze, które wydawały się znajome, na końcu miały skałę zamiast nieba. Wkrótce jego pochodnie zaczęły gasnąć jedna po drugiej, aż wreszcie zewsząd otoczyła ich ciemność. Ludzi Gendela nigdy już więcej nie widziano, lecz w cichą noc słuchać, jak dzieci dzieci ich dzieci łkają pod wzgórzami, nadal szukając drogi powrotu. Posłuchaj. Czy je słyszysz?
Jon słyszał tylko spadającą na dół wodę i ciche buzowanie płomieni.
– A czy przejście pod Murem również zaginęło?
– Niektórzy go szukali, ale ci, którzy schodzą głęboko, natrafiają na dzieci Gendela, a one zawsze są głodne.
—Nawałnica mieczy, Jon III—
Sugerowałbym, że „Gendel” jest tutaj aluzją do Grendela, zaś „wilki z Winterfell”, które go ścigają, są odniesieniem do Beowulfa, czyli Pszczeliwilka. Scenariusz jest w obu przypadkach podobny: ktoś atakuje niespodziewanie królestwo, jednak w jego obronie staje osoba, której imię lub herb nawiązuje do wilka. Następnie dochodzi do starcia, w którym najeźdźca zostaje pokonany, jednak udaje mu się uciec. Dociera do jaskini, jednak nigdy się z niej nie wydostaje, gdyż umiera wewnątrz. Jaskinia pod Murem (warto dodać: wykonanym z lodu, czyli zamarzniętej wody) odpowiada tutaj podwodnej grocie, gdzie swoją siedzibę mieli Grendel i jego matka. Moim zdaniem umieszczenie wśród mitów Dzikich własnie tej opowieści ma na celu pokazanie nam, że GRRM zna „Beowulfa” i wykorzystuje go jako źródło inspiracji.
Niezwykle ciekawym jest to, że legenda o Gendelu i Gornie wydaje się mieć inne literackie źródło. Podczas gdy Gendel jest Grendelem, scena w której Gorne zabija króla północy, jednak sam ginie z ręki jego syna, jest niezwykle podobna do wydarzenia z końca Drugiej Ery w mitologii Tolkiena – chodzi tu o starcie pomiędzy Sauronem a Najwyższym Królem Noldorów Gil-galadem i Najwyższym Królem Dúnedainów Elendilem. Elendil i Gil-galad ponoszą śmierć, jednak Mroczny Władca zostaje pokonany, po czym syn Elendila, Isildur, odcina Jedyny Pierścień z ręki przeciwnika (w filmowej adaptacji rola dwóch królów zostaje tutaj pomniejszona, wydaje się, że to sam Isildur „zabija” Saurona). Można się zastanawiać, co chce nam przekazać GRRM, nawiązując w jednej legendzie i do „Beowulfa”, i do dzieł Tolkiena. Czyżby chciał w ten sposób podkreślić jak wielki wpływ na twórczość tego wybitnego pisarza wywarł anglosaski poemat?
W ten sposób na samym końcu niniejszego tekstu docieramy do tematu, któremu w przyszłości poświęcę wiele artykułów – podejścia GRRM-a do wielkiego poprzednika, i wpływu jego utworów na „Pieśń Lodu i Ognia”. Mam nadzieję, że pierwszy odcinek „TolkienowskiejPLIO” ukaże się już wkrótce. Tymczasem pozostawiam Was z tym krótkim wprowadzeniem w tematykę „Beowulfa”, który ma ogromne znaczenie w badaniach nad Legendarium Tolkiena, a także z moim „dowodem” na to, że także kroczący (przynajmniej czasami) śladami mistrza Martin również czerpie z tych samych źródeł.
Dziekuję za uwagę!
Bluetiger
P.S. Jeśli znajdziecie się kiedyś w Heorocie – na wszelki wypadek – nie zostawajcie na noc.
***
Zainteresowanym „Beowulfem”, językiem staroangielskim oraz okresem anglosaskim gorąco polecam następujące materiały:
* Wojciech Lipoński, „Narodziny cywilizacji Wysp Brytyjskich”, wydanie IV, Poznań 2017, zwłaszcza rozdział „Zaginiona epika staroangielska”
* David Daiches, „A Critical History of English Literature, Volume I, From the beginnings to Milton”, rozdział „Anglo-Saxon Literature”
* J.R.R. Tolkien, „Beowulf: Przekład i komentarz”, pod redakcją Christophera Tolkiena, przełożyły Katarzyna Staniewska „Elring” i Agnieszka Sylwanowicz „Evermind”, Warszawa 2015
* Wykłady doktora Toma Shippeya na kanale Signum University:
- JRR Tolkien’s Beowulf with Dr. Tom Shippey – Lecture 1: The Monsters and the Critics – link YouTube: https://youtu.be/FPBt05KUfzg
- JRR Tolkien’s Beowulf with Dr. Tom Shippey – Lecture 2: The Origins of England – link YouTube: https://youtu.be/x98UBKDfl0E
- JRR Tolkien’s Beowulf with Dr. Tom Shippey – Lecture 3: The Glamour of Poesis – link YouTube: https://youtu.be/Rl8-pYYLNFQ
Jeżeli Brytyjczycy mieli pecha z utratą swoich poematów to co powiedzieć o nas ? Cała Europa ma jakieś swoje pieśni czy sagi poświęcone wczesnemu średniowieczu (Tristan i Izolda, Boewulf, Pieśń o Nibelungach, Pieśń o Rolandzie, Mit Arturiański). A u nas nic. Nawet mity słowiańskie zaginęły. Jak napisała profesor Janion naszym mnichom zabrakło ciekawości aby spisać rodzime powieści. Stąd też częściowo silna rola kościoła inne kraje mogły odwoływać się do utworów świeckich, u nas w praktyce wszystko zaczęło się wraz z chrztem i kościół miał monopol na historie które przybierały charakter mocno religijny.
Sam tekst ciekawy, chociaż muszę stwierdzić, że byłbym raczej zdziwiony gdyby Martin nie znał Boewulfa. Myślałem że chodzi o jakiś mało znany utwór.
Niestety masz rację.
Ale w zasadzie nic w tym dziwnego, że u nas nie pojawiły się żadne takie opowieści. Brytania znalazła się w kręgu kultury grecko-rzymskiej dziesięć wieków przed ziemiami polskimi (i ogólnie Słowiańszczyzną), więc jeszcze przed przybyciem Anglów, Sasów i Jutów byli już tam wykształceni i piśmienni ludzie, którzy byli w stanie rozwijać tego typu twórczość. Kiedy powstawały legendy arturiańskie albo epika staroangielska, język polski w zasadzie jeszcze nawet wyraźnie się nie oddzielił od sąsiednich.
„Nawet mity słowiańskie zaginęły. Jak napisała profesor Janion naszym mnichom zabrakło ciekawości aby spisać rodzime powieści.” Wielu z nich było zresztą obcokrajowcami (jak Gal Anonim) których ściągnięto na dwór danego króla albo księcia, więc trudno się dziwić, że niebyt obchodziło ich ocalenie rodzimych opowieści.
Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że w przeciwieństwie do np. takiej misji Augustyna z Canterbury i ponownej chrystianizacji Brytanii (już staroangielskiej, nie celtycko-rzymskiej) na ziemiach polskich odbywało się to bardziej gwałtownie. Angielscy mnisi na których narzekał Alkuin mogli sobie spokojnie śpiewać przy posiłkach pieśni o Ingeldzie i Beowulfie, a król Alfred Wielki mógł z zadumą dopisywać „gdzież są teraz kości Weylanda kowala?” na marginesie obok Boecjuszowego „gdzież są teraz kości świętego Fabrycjusza?”… Ale nasi mnisi mogli co najwyżej przypomnieć sobie reakcję pogańską – palenie kościołów i mordowanie duchownych.
Wydaje mi się, że w tym okresie język polski nie był jeszcze na tyle rozwinięty, żeby tworzyć w nim coś na tą miarę, a elity i tak przerzuciły się na łacinę (podczas gdy w np. Anglii tłumaczono dzieła łacińskie na staroangielski, czym zajmował się ponoć sam król Alfred).
W Wielkiej Brytanii przez cały ten burzliwy okres przetrwał też kościół iroszkocki, który na ogół podchodził do pogańskich zwyczajów znacznie łagodniej niż np. niemieccy misjonarze.
Po prostu Polska nigdy nie doczekała się we wczesnym średniowieczu takiego czasu, gdy kultura była na tyle dojrzała, a czasy na tyle spokojne, żeby spisać stare pieśni i stworzyć jakieś opowieści epickie. Snorri Sturluson mógł sobie w XII wieku spisywać na Islandii „Eddy”, a inni autorzy sagi… a u nas co chwilę dochodziło do zawirowań: rozbicie dzielnicowe, najazd Mongołów, walki z Krzyżakami…
Ale tak po prawdzie, to nawet w Anglii wiele z tych mitów nie zostało. Nie wiemy praktycznie nic pewnego o religii anglosasów, poza tym, czego można się domyślić na podstawie nazw miesiecy, dni tygodnia, imion i nazw miejscowych. Prawdopodobnie wierzenia były podobne do tych ze Skandynawii – tj. Anglosasi mieli u siebie odpowiedników bóstw takich jak Odyn, Tyr, Thor i tak dalej… ale potem trafia się taki dokument jak „Old Saxon Baptismal Vow” (wersja przysięgi chrzcielnej) z „Czy wyrzekasz się Thunaera (Thora), Uodena (Odyna) i Saxnota… i nie wiadomo co to za jakiś Saxnot, który najwyraźniej był głównym bogiem Sasów. Albo w nazwach miesięcy pojawiają się boginie Ēostre i Hretha, o których również wiadomo tyle co nic.
Ocalała do naszych czasów poezja staroangielska to jednak przede wszystkim teksty o tematyce chrześcijańskiej…
Jest cała grupa poematów opartych na Starym i Nowym Testamencie, niekiedy z dodatkiem pewnych elementów zaczerpniętych z tradycji albo legend – „Judith”, „Daniel”, „Exodus”, „Christ and Satan”, „Genesis A”, „Genesis B”, „Andreas”, „The Fates of the Apostoles”.
Religijne są też utwory takie jak „Elene” (o odnalezieniu Krzyża świętgo przez św. Helenę), „The Dream of the Rood” („Sen o Krzyżu”), „Christ A”, „Christ B” i „Christ C”, „Juliana” (o św. Julianie z Nikomedii, męczennicy z III/IV wieku).
Są też poematy o różnych stworzeniach ze średniowiecznego bastiariusza, na przykład: „The Phoenix”, „The Whale” i „The Panther”. Potem trochę wierszowanych zaklęć: „Against
a Wren”, „Against a Dwarf” itd.
Oprócz tego mamy „Widsitha” (katalog różnych ludów, które jakoby odwiedził śpiewak), „Deora” (w którym poeta żali się, że jego miejsce zajął inny twórca, Heorrenda), „The Seafarer” (podróż po morzu), „The Wanderer” itd.
Jest też kilka utworów historycznych, jak „The Battle of Maldon”, „The Death of King Edgar” czy „The Battle of Brunanburh”. Są również wierszowane zagadki, jak te w „Solomon and Saturn”, na których prawdopodbnie są wzorowane niektóre zagadki Golluma i Bilba w „Hobbicie”.
Gdyby to wszystko razem zebrać, otrzymalibyśmy całkiem obszerny tom. Wiem, że jedna z książek zawierających kompletny zestaw poezji staroangielskiej ma chyba ponad 1200 stron.
Ale tekstów o tematyce mityczno-bohaterskiej jest tylko kilka… „Beowulf”, „Waldere”, i chyba niewiele po nad to. Oczywiście, w porównaniu z rodzimą literaturą z tego okresu to i tak niezmierzony ogrom.
No, raz że mnichom się nie chciało, a dwa, że Słowianie nie pisali na papierze. Najprawdopodobniej korzystali z pewnej formy runów, ale używali ich wyłącznie w celach religijnych, więc wszystkie „teksty” były ryte na ścianach chramów. A jak chramy rozwalono, no to cała literatura zniknęła.
Chyba da się jednak trochę dowiedzieć na temat wierzeń Słowian dzięki mitologii porównawczej. Czytałem jakieś dwa miesiące temu ksiażkę na ten temat. Oczywiście, można usyskać tylko bardzo ogólny obraz tych wierzeń, a i tak nie ma pewności, czy wszystkie założenia i wnioski są poprawne.
Tak, mitologia porównawcza jest w tym wypadku odrobinę pomocna, podobnie jak przeżytki pogańskie w szeroko pojętej kulturze ludowej. Z jednym jednak zastrzeżeniem: przez tyle wieków musiały ulec pewnym przekształceniom. Owszem, są śladem dawnych wierzeń (a w niektórych wypadkach może nawet mitów), ale nie należy na ich podstawie rekonstruować dokładnej mitologii. Właściwie nie ma żadnych szans na to, że uda nam się zdobyć jakiekolwiek informacje o słowiańskich mitach, mimo to wciąż są możliwości na odkrycie nowych wzmianek dotyczących ogólnych wierzeń Słowian (bóstwa, miejsca kultu, organizacja tychże miejsc, czy też obrzędy). W grę wchodzi oczywiście tłumaczenie arabskich, hebrajskich oraz perskich kronik – z tego co pamiętam z zajęć, to jest trochę tego materiału i szansa na to, że coś tam z wyżej wymienionych rzeczy się trafi (jak w w dziele Al-Masudiego „Łąki złota i kopalnie drogich kamieni”, gdzie dostaliśmy opis 3 świątyń z Połabia). Dobrą opcją wydaje się również przebadanie średniowiecznych kazań kościelnych, choć tutaj spodziewałbym się raczej informacji o słowiańskiej demonologii i reliktach pogańskich obrzędów. Problem polega jednak na tym, że nikt za to nie chce się zabrać… Może kwestia pieniędzy, z grantami dla humanistów często są problemy i nie zawsze dostaje się odpowiednią ich ilość na badania. Był kiedyś jeszcze Leszek Słupecki, najbardziej ogarnięty badacz w tej tematyce (obok Banaszkiewicza), ale ostatnio chyba działa w Skandynawii, zajmując się wierzeniami nordyckimi. W tej dziedzinie ponoć lepsze warunki do pracy tam są…
Mitologia nordycka jest:
a) znacznie bardziej popularna
b) ilość materiału piśmienniczego jest nieporównywalnie większa – są dostępne teksty powstające w przedziale ponad 500 lat, na dodatek w różnych językach i wersjach. W „The Road to Middle-earth” doktor Shippey załącza schemat pokazujący przeplatanie się źródeł opowieści o Sigurdzie i Gudrun… w przypadku opowieści słowiańskich można tylko o czymś takim pomarzyć…
c) badano ją znacznie dłużej niż słowiańską, cały XIX wiek to przecież przede wszystkim rozwój filologii germańskiej. Bracia Grimm, Grundtvig, Klaeber, Thorpe i pozostali… Na dodatek ich odkrycia „od razu” stały się popularne dzięki Wagnerowi i innym twórcom
Przepraszam, nie wyraziłem się dostatecznie zrozumiale – Słupecki nie przeniósł się do Skandynawii, bo chciał się zająć mitologią nordycką, brak środków finansowych na badanie u nas go do tego zmusił (przed wyjazdem popełnił kilka artykułów o wierzeniach Słowian, również stosunkowo dobrze znaną w kręgach archeologicznych książkę „Slavonic pagan sanctuaries”).
Wymienione przeze mnie w poprzednim poście przykłady dają, z niemałym prawdopodobieństwem, możliwość odkrycia kolejnych informacji na ten temat. Zdaję sobie sprawę z tego, że brzmi to trochę komicznie (szczególnie dla kogoś kto się zajmuje pogaństwem germańskim), ale dla slawistów każda nowa, nawet jednozdaniowa wzmianka o wierzeniach Słowian jest na wagę złota.
Chyba po prostu ja nie do końca zrozumiałem, co miałeś na myśli 😉
Przyznaję, że moja wiedza na temat wierzeń słowiańskich (i prowadzonych nad nimi badań) jest bardzo skąpa. Cóż, może kiedyś uda mi się to nadrobić, bo w sumie to powód do wstydu.
„brak środków finansowych na badanie u nas go do tego zmusił” – przykro to mówić, ale mam wrażenie, że obecnie mało kto jest gotów wyłożyć pieniądze na coś, co nie przynosi (przynajmniej na pozór) żadnych praktycznych korzyści, a w ten sposób postrzegane są nauki humanistyczne.
Wydaje mi się, że powoli kończy się epoka, kiedy niespodziewanie okazywało sie, że w jakiejś prywatnej albo klasztornej bibliotece znajduje się np. staronoangielski rękopis, który dostarczy przełomowych informacji. W przyszłości jeszcze większą rolę będą chyba odgrywały badania archeologiczne, więc problem ze środkami finansowymi będzie się tylko pogłębiał… a szkoda, bo czasem udaje się w ten sposób dokonać czegoś naprawdę przełomowego (jak na przykład odkrycie w duńskiej wsi Lejre pozostałości długiego domu z ok. 880 roku, pod którym znaleziono starszą hallę, datowaną na ok. 680 r. Na początku XXI wieku w Lejrze odkopano jeszcze trzeci budynek, datowany na połowę VI wieku, w którym niektórzy badacze upatrują się pierwowzoru Heorotu (dworu króla Hrothgara z „Beowulfa”).
Przykład z miejscowością Lejre ciekawy, nie słyszałem o nim… A sama koncepcja, że mógłby być to pierwowzór Heorotu działa na wyobraźnię 😀
Masz rację co do badań archeologicznych, również są bardzo istotne pod tym względem. Dają one nam szanse przede wszystkim na odkrycie nowych miejsc kultu („góra Lecha” w Gnieźnie), przedmiotów związanych z kultem (słynny łęczycki fallus wykonany z drewna, maski z Opola, być może też tzw. toporki Peruna) oraz, tu już jednak z nie tak całą pewnością, przedstawień/wyobrażeń świata mitologicznego (mam tu na myśli żelazne okucie pochwy noża z Połabia, niestety nazwa stanowiska mi wyleciała z głowy, które być może przedstawia w sposób bardzo symboliczny świat niebiański, ludzki i podziemny). I co najważniejsze, na badania archeologiczne pieniądze zwykle są. Zresztą, nie tylko w przypadku wierzeń jest pomocna ta dziedzina. Archeologia rozjaśniła nam całkiem sporo choćby w kwestii początków państwa Piastów. Dziś wiemy gdzie prawdopodobnie było ich rodowe gniazdo, kiedy rozpoczęli swoją ekspansje i, z małą pomocą źródeł pisanych, jaka była jej pośrednia przyczyna.
Co do znajomości pozostałości naszych wierzeń, nie powiedziałbym, że to powód do wstydu, po prostu skąpa ilość informacji nie zachęca do zapoznania się z tematem, nic w tym dziwnego. Jeśli kiedyś przy nadmiarze wolnego czasu chciałby ktoś poczytać coś o wierzeniach Słowian, to polecam starego, poczciwego Gieysztora i jego „Mitologię Słowian”. Dobrą opcją jest też „Religia Słowian” Szyjewskiego. A jak kogoś interesuje mit założycielski Piastów, to koniecznie musi sięgnąć po „Podanie o Piaście i Popielu. Studium porównawcze nad wczesnośredniowiecznymi tradycjami dynastycznymi”, w której Banaszkiewicz z olbrzymią dokładnością rozłożył piastowską legendę na czynniki pierwsze.
Korzystając z okazji, zapytam również o pewną rzecz, z racji twej ogromnej wiedzy dotyczącej mitów i dzieł Tolkiena. Jak wcześniej wspomniałeś, sytuacja z mitami Anglosasów jest niewiele lepsza niż nasza, pełna zgoda. Od jednego ze znajomych usłyszałem, że właśnie to było jedną z przyczyn rozpoczęcia pisania przez Tolkiena mitologii Śródziemia, jako pewnego rodzaju substytutu dla praktycznie niezachowanych mitów Anglii. Czy jest to prawda?
Proszę o wyrozumiałość, Tolkiena dopiero zaczynam czytać, nie znam też „kulisów” powstawania jego dzieł, stąd chciałbym zweryfikować tą informacje 🙂
Zawsze bardzo chętnie odpowiem na wszelkie pytania dotyczące twórczości Tolkiena 😉
Twój znajomy ma rację, o takim właśnie zamiarze opowiada sam Tolkien w znanym liście do Miltona Waldmana (redaktora i wydawcy) z 1951 roku. Obecnie na ogól dołącza się ten obszerny tekst do wydań „Silmarillionu”.
Tolkien pisze tam (wszystkie podkreślenia moje):
To zamierzenie jest widoczne szczególnie we wczesnych wersjach legend (m.in. w „Księdze Zaginionych Opowieści”): Tolkien wprowadza tam postać będącą łącznikiem pomiędzy „naszym światem” i „Śródziemiem” – Ælfwine’a (gdzie indziej: Ottora lub Eriola).
Istnieją liczne wersje tej „ramowej opowieści”, w niektórych bohater żyje w okresie poprzedzającym migrację Anglów, Sasów i Jutów do Brytanii, w innych jest Anglosasem z X wieku. Podobnie, czasem wypływa małym stateczkiem z Helgolandu na brzegu Morza Północnego i dociera na Wyspy Brytyjskie, podczas gdy gdzie indziej wypływa z Anglii i dostaje się na Tol Eressëę, wyspę zamieszkaną przez Elfów. W każdym razie, istotą tej postaci jest to, że żyjąc w czasach historycznych, spotyka Elfów, poznaje ich język i poznaje „prawdziwe dzieje” tej części świata, czyli mity Śródziemia.
W pierwszej wersji Eriol jest ojcem Hengesta i Horsy, czyli legendarnych przywódców Anglosasów w ich walkach z Brytami, a także Heorrendy, który okazuje się autorem „Beowulfa”. Pieśniarz Heorrenda jest wspominiany w rzeczywistym staroangielskim utworze „Lament Deora”, w którym tytułowy scop (poeta) rozpacza nad tym, że stracił swoją pozycję na rzecz Heorrendy, którego uznano za lepszego twórcę.
W tej formie Śródziemie to z całą pewnością Europa, a legendy z Pierwszej Ery to zamierzchła przeszłość, która została całkowicie zapomniana, jednak udało się ją odkryć na nowo dzięki tłumaczeniom starych elfickich tekstów na staroangielski, które miał opracować Ælfwine.
Później Tolkien na pewien czas zarzucił tę konepcję, by znów do niej wrócić. Nie wiemy, na co ostatecznie by się zdecydował – pisarz niesutannie wprowadzał poprawki albo pisał nowe wersje tych samych mitów. Efekt był taki, że Christopher Tolkien, który po śmierci ojca miał przygotować tekst „Silmarillionu” do druku, wyciął cały wątek Ælfwine’a, najwyraźniej nie będąc w stanie zdecydować się na jedno rozwiązanie.
Tom Shippey (jeden z najwybitniejszych badaczy twórczości Tolkiena) uważa, że Tolkien nie osiągnął do końca tego co zamierzał – jego celem było (przynajmniej na początkowym etapie) stworzenie mitologii dla Anglii, ale ostateczne stworzył coś w rodzaju uniwersalnej mitologii – i to do niej, do „świata baśni”, przeniósł Anglię (w zasadzie podwójnie, jako Shire – czyli „nowożytną” Anglię, i jako Rohan, w dużym stopniu wzorowany na anglosaskiej Mercji).
Śródziemie jest również mitologią Anglii w tym sensie, że wiele jego elementów jest „rozwiązaniem” jakiejś sprzeczności albo luki, którą Tolkien zauważył w tekstach źródłowych. Na przykład w „Beowulfie” pewien miecz jest opisany jako „enta œrgerweorc”, czyli mniej więcej „przemyślne dzieło entów”. Na ogół tłumaczy się tych „enta” jako „olbrzymów”, ale Tolkien zastanawiał się o jakiego rodzaju istoty dokładnie tu chodzi. Tę „lukę” wypełnił swoimi Entami, czyli istotami wysokiego wzrostu, które są podobne do drzew. Podobnie, udział Gandalfa w wyprawie Thorina Dębowej Tarczy może być wyjaśnieniem dziwnej wzmianki w skandynawskim poemacie „Dvergatal” – w miejscu gdzie wymieniane są imiona karłów, pojawia się nagle „Gandalfr”, co znaczy „elf z różdżką”. Tolkien stworzył więc opowieść, która wyjaśnia jakim sposobem osoba o takim imieniu zaplątala się pomiędzy krasnoludów.
Pod pewnym względem wiele opowieści Śródziemia to odpowiedź Tolkiena na puste miejsca albo niejasne fragmenty w znanych nam tekstach – pisarz „odtwarzał” legendy, które mogły istnieć, ale zaginęły.
W książce „J.R.R. Tolkien. Pisarz stulecia”, o której napisałem w sierpniu artykuł (https://fsgk.pl/wordpress/2019/08/j-r-r-tolkien-pisarz-stulecia-t-a-shippey/) doktor Shippey wyjaśnia to w nastepujący sposób:
Przy okazji, dziekuję za rekomendacje książek na temat mitologii Słowian i badań nad nią. W tym temacie czytałem tylko „Wierzenia prasłowian” Jakuba Zieliny, więc dodatkowe lektury to na pewno dobry pomysł. Niestety, trafią na długą listę książek, które z różnych powodów chcę lub muszę przeczytać, więc raczej upłynie sporo czasu zanim się z nimi zapoznam.
Również dziękuję za bardzo wyczerpującą odpowiedź 😀
Poczułem lekki niedosyt z faktu, iż Tolkien odpuścił swój pierwotny pomysł. Z chęcią poczytałbym opowieści, w których zlewa się wczesnośredniowieczna Brytania i mityczne Śródziemie 🙂
W zasadzie trudno powiedzieć, czy na pewno odpuścił. W każdym razie, w opublikowanej,”oficjalnej” wersji „Silmarillionu” nie pojawiają się wzmianki na ten temat. Książka nadal jest kompendium zróżnicowanych tekstów – pod względem stylu, tonu i czasu powstania (tak w prawdziwym świecie, jak i „in-universe” – i pojawiają się nawiązania do jej „źródeł” i dziejów. Podobnie jest z „Władcą Pierścieni”, gdzie sporo uwagi poświęcone jest temu w jaki sposób te opowieści dotarły do czytelnika (Bilbo Baggins spisał swoje przygody, potem Frodo dołączył do tego własne wspomnienia, do powstałego w ten sposób tekstu dodano tłumaczenia z języków elfickich, którymi zajmował się Bilbo w Rivendell, potem jedna kopia księgi trafiła do Gondoru, gdzie znowu coś dodano… i tak dalej). Dla Tolkiena bardzo ważne było poznanie drogi jaką przebył tekst od chwili, gdy wyszedł spod pióra autora aż do czasu, gdy trafił w ręce czytelnika.
Ælfwine nadal może być takim domyślnym ogniwem w łańcuchu pomiędzy Trzecią i Czwartą Erą, gdy „powstały” wszystkie te utwory, a XXI wiekiem. Ale oczywiście to nie jest ta wczesna wersja, w której pojawiają się wzmianki na temat Rzymian, Troi, wikingów, Hengesta i Horsy, miasta Warwick, Irlandii, i tak dalej…
Imponujący zasób wiedzy, naprawdę. Nie myślałeś, żeby napisać tekst o wpływie chrześcijaństwa na niektóre wątki w dziełach Tolkiena? Temat ciekawy, a chyba nie tak oczywisty dla wszystkich.
Łącząc też w pewnym sensie poruszone tu tematy, mam jeszcze jedno pytanie. Chodzi o jednego z piątki czarodziejów, Radagasta. Wiadomo coś na temat możliwych inspiracji dla tej postaci, szczególnie jego imienia? W pierwszej chwili pomyślałem o 2 opcjach:
a) słowiańskiej, czyli bóstwie Słowian połabskich znanym jako Radogost lub Radegast,
b) germańskiej, czyli gockim królu z przełomu IV i V w. o imieniu Radagaisus.
Rozum podpowiada, że bardziej prawdopodobna jest opcja b…
Dziękuję! Rzeczywiście, warto by się kiedyś pochylić nad tym tematem, mógłbym opowiedzieć o kilku ciekawych sprawach takich jak np. czy zło we „Władcy Pierścieni” jest boecjańskie (zło jako brak dobra, a nie samodzielny twór) czy manichejskie („mroczna potęga”). Ciekawym tematem jest też to w jaki sposób Tolkien starał się pogodzić swoje zainteresowanie dawnymi pogańskimi mitami ze swoją głęboką katolicką wiarą. Interesująca jest też kwestia tego, kim tak naprawde są bohaterowie Tolkiena – nie są chrześcijanami, ale czy są poganami? (Dr. Tom Shippey uważa, że Tolkien wzrował się tu na świecie „Beowulfa”, opartym na archetypie „cnotliwego poganina”).
Odnoście Radagasta – Tolkien interesował się jezykiem gockim, i nawet pisał w nim wiersze (m.in. „Bagmē Blōma” – „Kwiat drzew” – opiewający piękno brzozy). Na gockim oparty jest jeden z języków Tolkiena, taliska, czyli mowa Ludzi Północy (Northmen), od których pochodzą Rohirrimowie z Rohanu, Beorningowie, ludzie z Miasta na Jeziorze i mieszkańcy Dale. Z tego powodu w historycznych dodatkach do „Władcy” i w innych tekstach pojawiają się gockie imiona, np. Vidugavia, Marhwini czy Vidumavi. Z tego powodu można założyć, że Tolkien na jakieś 99,99% wiedział o Gocie Radagaisusie.
Ale podejrzewam, że mógł też słyszeć o słowiańskim Radagaście, choćby dlatego, że wspomina o nim Adam z Bremy w „Czynach biskupów kościoła hamburskiego”, które to dzieło jest ważnym źródłem w badaniach nad hisotorią Skandynawii w tym okresie (czym interesował się Tolkien).
Sprawdziłem co na ten temat mówi „Tolkien Gateway” – istnieje wiele teorii na temat pochodzenia imienia „Radagast”. Wśród wymienionych propozycji są słowiański bóg „Redigast” (czyli Radegast) i gocki wódz Radagaius (tu uwagę zwraca się na fakt, że wielu dziełach z XVIII i XIX wieku – które mógł czytać Tolkien – imię to pojawia się jako „Rhadagast”). Fani zauważyli też, że istnieje staroangielskie słowo „rudugást”, czyli „czerwono-brązowy duch” – a przydomek Radagasta to „Brązowy”.
Przypadkiem natknąłem się na tolkienowskim forum na wiekowy wątek („Języki germańskie wskrzeszone przez Tolkiena” na forum Elendili), w którym poruszona jest kwestia gockiego w utworach Tolkiena. Galadhorn proponuje tam niezwykle ciekawę teorię, która ma tak wiele sensu, że zdziwiłbym się, gdyby była nieprawdziwa.
Otóż, Tolkien „tłumaczy” język Rohirrimów (mieszkańców Rohanu) na staroangielski, zaś imiona ich przodków Eotheodów (o których będzie mowa w moim kolejnym tekście) są oddane jako w gockim – ale czy na pewno? Czy językoznawca taki jak Tolkien stworzyłby sytuację, w której z „gockiego” (języka wschodniogermańskiego) miał się rozwinąć „staroangielski” (język zaliczany zachodniogermańskich)? Raczej nie, więc czy imiona przodków Rohirrimów – Vidumai, Marhwini itp. – naprawdę są gockie?
Zdaniem Galadhorna – nie. Mogą się wydawać gockie, ale tak naprawdę są zrekonstruowanymi imionami ingweońskimi. Języki ingweońskie, czyli „germańskie Morza Północnego” to hipotetyczna podgrupa języków zachodniogermańskich, do której nalezą starofryzyjski, starosaksoński oraz staroangielski + potomkowie. J. ingweońskie dodatkowo dzielą się na anglofryzyjskie i dolnoniemieckie.
Jeśli język w którym mówili przodkowie Rohirrimów tak naprawdę nie jest gockim, lecz dość podobnym hipotetycznym ingweońskim (od którego ma jakoby pochodzić np. staroangielski), stworzona przez Tolkiena paralela ma więcej sensu:
Ingweonowie -> Anglosasi
Eothedowie -> Rohirrimowie
Pomyślałem, że skoro już poruszyłem kwestię gockiego w Śródziemiu, podzielę się również tą niezwykle przekonywującą alternatywą.
Historia badania Słowiańszczyzny jest historią rozczarowań ~ Urbańczyk.
Pisałem to wcześniej, więc napiszę to teraz raz jeszcze: oddam pół mojego życia za książkę osadzoną w realiach ośmiowiekowej Słowiańszczyzny, gdzie w lasach grasują leszcze i rusałki, po niebie latają żmije ze smokami, na polach straszą dziwożony z południcami, a w jeziorach topią ludzi utopce. W takim świecie nie ma wiedźminów, bo wszystkie te istoty są avatarami Przyrody. Ehhhhh, rozmarzyłem się.
A co do DaeLa – oplułem komórkę płatkami śniadaniowymi 😀
„A co do DaeLa – oplułem komórkę płatkami śniadaniowymi”
😉 Cóż, misja wykonana.
Trafiłem na tego „dæla” przypadkiem, przeglądając zasoby Wikimedia Commons poświęcone „Beowulfowi”. Jest tam obszarny zbiór zdjęć pojedynczych słów z poematu (czasem te wzmianki stanowią pierwsze udokumentowane pojawienie się danego wyrazu). Mamy tam na przykład „ylfe” (elf), „bæl” (ogień), „dohtor” (córka), „dracan” (smok), „sweord” (miecz) i tak dalej… no i „dæl”.
W „Beowulfie” imiona własne nie są pisane wielką literą – są „wealhþeo” (czyli Wealhtheow, żona Hrothgara), „grendel”, „biowulf” (Beowulf)… więc może „dæl” to tak naprawdę podróżujący w czasie DaeL.
Przyjemnie poczytać literaturoznawcę-zapaleńca. Fajne. Świetna robota!
Przy okazji refleksja – nie, nie chodzi o to, żeby się przyczepić: jak bardzo przezroczysty jest tłumacz, póki nie stanie się kimś jak Tolkien: „Grendel (co Tolkien tłumaczy jako “Kruszyciel”, ang. Grinder)”. Czyli: „co Tolkien tłumaczy jako Grinder (’Kruszyciel’)”… Łapiecie różnicę?
Dziękuję!
Oczywiście, masz rację pierwsza wersja tego zdania jest nonsensowna – tworzy się obraz Tolkiena, który tłumaczy imiona z „Beowulfa” na polski, chociaż z tego co wiem, nie znał naszego języka (przynajmniej w zaawansowanym stopniu, w którymś z listów wspomina: „I can’t write Russian and find Polish rather sticky yet”, więc wiemy, że przynajmniej próbował się go nauczyć).