Zachęcony przez Razorblade’a postanowiłem połamać sobie głowę. Zachwalana przez niego Escape Tales co prawda nie do końca mnie przekonała, ale podczas wizyty w sklepie na “E” rzuciła mi się w oczy nieco podobna gra: Escape Room – Skok w Wenecji. Jest to polskie wydanie zbierającej dobre recenzje serii Deckscape (fajna gra słów, niestety nieprzetłumaczalna). Skuszony wizją spędzenia godziny na główkowaniu, nabyłem niewielkie pudełko z zamiarem szybkiego przetestowania rozgrywki.
Wewnątrz kartonika znajdziemy 60 ponumerowanych, dwustronnych kart formatu trochę większego od standardowych kart do gry oraz rozkładaną kartkę z planem skoku. Trzeba bowiem wiedzieć, że Skok w Wenecji posiada pełnoprawną fabułę. Nie jest to może nic wyszukanego – wcielamy się w złodziei, którym tajemnicza persona zleca zuchwałą kradzież – ale na pewno pomaga wczuć się w klimat i stwarza dla zagadek atrakcyjne tło. Nie ma co prawda mowy o historii tak dobrze opowiedzianej i wyszukanej, jak we wspomnianej wcześniej Escape Tales, ale to w gruncie rzeczy zupełnie różne gry. Bez zdradzania szczegółów dodam jeszcze, że podczas przygody niejako kierujemy postaciami włamywaczy, z których każdy posiada swoją “kartę postaci”, a na jej odwrocie podpowiedzi do różnych zagadek. Teoretycznie więc najlepiej byłoby grać w sześć osób, dzięki czemu każdy wcielałby się w jednego z bohaterów. Mniejsza liczba współgraczy oznacza konieczność podzielenia się nadmiarowymi kartami, bo bez nich części zagadek po prostu nie da się rozwiązać.
W grze nie ma instrukcji. Wszystkie niezbędne informacje i polecenia znajdują się na kartach. Z reguły odczytujemy opis i, jeśli na karcie jest obrazek z zagadką, wspólnie ustalamy odpowiedź. Następnie na odwrocie karty sprawdzamy, czy udało nam się znaleźć poprawne rozwiązanie. Jeśli nie, zapisujemy sobie gdzieś z boku karny “X” i przechodzimy dalej. Nie ma możliwości utknięcia w jakimś miejscu. Podanie złej odpowiedzi dodaje jedynie 5 minut do końcowego czasu rozgrywki, od którego zależy nasz wynik punktowy. Z jednej strony to dobrze, bo mało co wkurza bardziej, niż zacięcie się w grze z powodu przeoczenia jakiegoś drobiazgu, ale z drugiej strony trochę niszczy to klimat. Zagadki są związane z fabułą i trochę dziwnie wygląda, kiedy nie potrafimy na przykład podać hasła ochroniarzowi, a mimo to wchodzimy do kasyna.
Oczywiście sednem rozgrywki są łamigłówki. Nie należą do zbyt skomplikowanych i do ich rozwiązania wystarczy przeczytanie opisu z karty i ewentualnie użycie informacji z którejś z kart postaci. Przy grze w większym gronie każdy zna tylko podpowiedzi postaci przez siebie kierowanych i nie może się nimi wprost dzielić z innymi. Wymusza to współpracę i jest bardzo fajnym pomysłem. W sposób oczywisty nie działa to w czasie rozgrywki solo, bo wtedy prowadzimy wszystkich bohaterów na raz. W czasie przygody zdobywamy też, niczym w grze przygodowej, kilka przedmiotów, które są niezbędne do rozwiązania kolejnych zagadek. One same zaś są całkiem urozmaicone, chociaż nie nazwałbym ich błyskotliwymi. Z reguły polegają na zauważeniu czegoś na obrazku, ocyfrowaniu jakiegoś kodu lub po prostu skojarzenia faktów z opisu i podpowiedzi. Na pewno jest dużo prościej niż w Escape Tales.
Według informacji na pudełku dokonanie skoku wszech czasów powinno zająć około 60 minut. Grając samemu dokonałem tego w ok. 75 plus punkty karne. Na pewno w większym gronie poszłoby szybciej, zwłaszcza że w dwóch momentach rozdzielamy talię na trzy części i możemy wykonywać pewne zadania równolegle. To sprytny sposób na zaktywizowanie większej grupy, bo można podzielić zadania i rozwiązywać je równolegle. Inna sprawa, że zagadki nie są na tyle skomplikowane, żeby wymagały jakichś wielkich zdolności organizacyjnych. Na pewno jednak da się ukończyć fabułę w krócej niż godzinę. Poza jedną zagadką, którą uważam za bezsensowną, punkty karne zarabiałem przez gapiostwo i myślę, że ogarnięta grupa nie będzie miała większych problemów dokonaniem skoku.
Wspomniałem jeszcze o dodatkowym komponencie, w postaci planu napadu, z którym w pewnym momencie mamy za zadanie się zapoznać. Zawiera on wskazówki, które trzeba zapamiętać, ale odniosłem wrażenie, że nie wykorzystano potencjału, jaki daje taki gadżet. Zresztą w chwili, gdy go otworzymy, nie za bardzo wiadomo, na co zwracać uwagę.
Nie mam żadnych zastrzeżeń do jakości wykonania. Karty są duże i wygodne w użyciu, a grafiki czytelne. Opisy na ogół wszystko jasno tłumaczą, chociaż dwa razy miałem wątpliwości, co powinienem zrobić. Na szczęście zasady okazały się logiczne i pierwsza moja interpretacja była słuszna, więc większych przestojów nie zanotowałem. Warto zaznaczyć, że do gry potrzeba trochę miejsca. Musimy mieć pod ręką karty postaci, jest moment, kiedy dysponujemy kilkoma przedmiotami, albo musimy mieć miejsce na trzy talie. To powoduje, że gra raczej nie nadaje się w podróż pomimo niewielkich rozmiarów opakowania.
Czy zatem warto wydać 40 złotych na nieco ponad godzinę łamania głowy? Ciężko jednoznacznie odpowiedzieć. Grało się przyjemnie, ale nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że trochę to wszystko zbyt proste i niewyszukane. Nie wiem, jak to opisać bez zdradzania szczegółów, ale brakowało mi odrobiny rozmachu i urozmaicenia. Z drugiej strony, chyba tak właśnie miało być, a samej grze naprawdę blisko stylem do prawdziwego escape roomu pomieszanego z filmem sensacyjnym. Szkoda też, że zagadki w zasadzie nie łączą się ze sobą. Miło byłoby, gdyby chociaż część z nich była kilkuetapowa. Jeśli mimo to szukacie z grupą znajomych sposobu na spędzenie około półtorej godziny na umiarkowanie wymagającej logicznej zagadce, możecie zaryzykować zakup Skoku w Wenecji. Najwyżej komuś ją potem sprezentujecie lub sprzedacie, bo chociaż to tytuł jednorazowy, to elementów gry nie trzeba w jej trakcie niszczyć.
-
Ocena Crowleya - 6/10
6/10
Na pewno ciekawsze niż „Śmierć w Wenecji” 😉
;D
Pościgi, strzelaniny, wojny gangów… to mój chleb codzienny. 😉