Parę ładnych miesięcy temu przetłumaczyłam Fantastyczny top 10 autora Pieśni Lodu i Ognia. Gorąco polecam zapoznanie się z wyborem George’a, wszystkie wybrane przez niego filmy fantasy zasługują na uwagę i rewatch 😉 Dziś chciałabym przedstawić drogim Czytelnikom TOP 10 filmów SF wybranych przez GRRM-a. Niestety, Martin w kilku miejscach rzuca spoilerami, ale nie są one bardzo duże. Mój przekład nie jest dokładny i składnia czasami kuleje, ale mam nadzieję, że lektura dostarczy Wam frajdy. Enjoy!
1. “Zakazana planeta” (1956)
“Burza” na Altair IV. Jest to jedyny film science-fiction, napisany przez Williama Shakespeare’a (choć z pewną pomocą scenarzysty Cyrila Hume’a). Bard z Avon i Robby the Robot tworzą kombinację, której jeszcze nie pobito. Leslie Nielsen gra kapitana Kirka dziesięć lat przed Williamem Shatnerem i robi to lepiej. Istotnie, C-57-D i jego trio dowódców: kapitan, pierwszy oficer i doktor, są wyraźnymi prekursorami Enterprise i jego triady: Kirk – Spock – Bones. Do tego żadna z miłostek Kirka nie dorównuje Anne Francis w roli seksownej, ale niewinnej Altairy. Jednak to Walter Pidgeon kradnie film. Jego głęboki portret udręczonego Morbiusa jest prawie… no… szekspirowski. Czy wspomniałem o Robbym Robocie? “Zakazana planeta” to jego pierwsza rola filmowa, ale później Robby pojawił się w wielu filmach i serialach telewizyjnych. Kariera, której R2D2, C3PO i Robocop mogą tylko pozazdrościć. “Zakazana planeta” zawiera efekty wizualne i specjalne będące w swoim czasie szczytem możliwości i nadal wyglądają one całkiem dobrze… szczególnie w sekwencji, w której niewidzialny potwór Id zostaje uwięziony w promieniach dezintegrujących. Ścieżka dźwiękowa również była niesamowita i wyjątkowa, wykonana w tonach elektronicznych, równie niepokojących co rewolucyjnych. Słyszę plotki, że zamierzają to przerobić. Proszę, nie.
2. “Obcy – decydujące starcie” (1986)
(“Aliens” Jamesa Camerona z 1986 roku, sequel “Alien” Ridleya Scotta z 1979 roku, tytuł polski pierwszej części to “Obcy – 8. pasażer Nostromo”)
Dawno, dawno temu Robert A. Heinlein napisał klasyczną (i kontrowersyjną) powieść science-fiction zwaną “Starship Troopers”, która do dziś jest przedmiotem sporów. Wiele lat później reżyser Paul Verhoeven i pisarz Edward Neumeier nakręcili bardzo zły film “Starship Troopers”. Na szczęście RAH już nie żył i nie musiał tego oglądać. W międzyczasie James Cameron stworzył “Aliens”. Według hollywoodzkiej legendy, kiedy Cameron usłyszał, że zamierzają filmować “Starship Troopers”, powiedział: „Po co zawracać sobie głowę? Przecież ja to zrobiłem.” I, rzeczywiście, zrobił to. Jego film nie opierał się oczywiście na powieści “Starship Troopers”, ale jego Kolonialni Marines są znacznie bliżsi charakterowi Mobilnej Piechoty Heinleina niż cokolwiek w filmie Verhoevena, jednocześnie pozostając wiernym światu „Obcego”. “Aliens” jest jednym z rzadkich przypadków sequelu, który był lepszy od oryginału (to nie lada wyczyn, ponieważ oryginał był naprawdę cholernie dobry). Sigourney Weaver jako Ripley wypadła w tej części chyba najlepiej, choć wszystkie jej kreacje były dobre. Jej zespół również był świetny: Hicks (Michael Biehn), Vasquez (Jenette Goldstein), bohaterski android Bishop (Lance Henriksen), a zwłaszcza Newt, grana przez Carrie Henn. „Czy będę śnić?” pyta Newt w ostatniej scenie filmu, tuż przed wejściem do kapsuł. „Tak” byłoby moją odpowiedzią. Jeśli kiedykolwiek postawią mnie na czele serii, następny film o Obcym rozpocznie scena z Newt budzącą się bezpiecznie na Ziemi, po przespaniu tych wszystkich późniejszych, okropnych filmów o Obcych.
3. “Łowca androidów” (1982)
Biedny Philip K. Dick. Jeden z prawdziwych geniuszy science fiction walczył przez całe życie, by znaleźć czytelników, i nigdy nie miał złamanego grosza. Potem, po śmierci, został odkryty przez Hollywood, dostawaliśmy więc film po filmie. “Pamięć Absolutna”, “A Scanner Darkly”, “Raport Mniejszości”, “Władcy umysłów” i więcej w drodze. Ale “Blade Runner” był pierwszym filmem Dicka i pozostaje najlepszy. Oparty na powieści „Czy Androidy śnią o elektrycznych owcach?”, z tytułem zapożyczonym z niepowiązanej powieści Alana Nourse’a, “Blade Runner” dał widzom zupełnie nową wizję przyszłości, jaka może nastąpić. Wizję, która bardzo różni się od sterylnego wszechświata Star Trek. Było to trudne, brudne, mroczne jutro, w którym wydawało się padać w dzień i w nocy, ożywione dzięki doskonałemu reżyserowi Ridleyowi Scottowi, niesamowitym projektom Syda Meada i scenariuszowi autorstwa Hamiltona Fanchera i Davida Peoplesa. Scenariuszowi, który przypadłby do gustu nawet Dickowi. Zapomnijcie o wersji kinowej, z dziwaczną narracją i szczęśliwym zakończeniem. Aby uzyskać naprawdę wstrząsający filmy, sięgnijcie po wersję reżyserską. Nadal odczuwam dreszcze, słuchając ostatniego monologu Rutgera Hauera:
Widziałem rzeczy, którym wy ludzie nie dalibyście wiary. Statki szturmowe w ogniu sunące ku ramionom Oriona. Oglądałem promienie laserów błyszczące w ciemnościach blisko wrót Tannhausera. Wszystkie te chwile znikną w czasie jak łzy w deszczu. Czas umierać.
Od Lai: Jeśli ktoś nie widział „Blade Runnera”, czas nadrobić zaległości. Film nie zestarzał się, a jego sequel również zasługuje na uwagę.
4. “Obcy – 8. pasażer Nostromo” (1979)
Niektórzy puryści będą argumentować, iż “Alien” jest tak naprawdę horrorem w kostiumie sf i może mają rację. Ale to świetny horror w kostiumie science-fiction. Wygląd filmu był wyjątkowy; nigdy wcześniej nie widzieliśmy statku kosmicznego takiego jak Nostromo. Chociaż muszą nas zastanawiać te wszystkie przeciekające rury – czy ten statek kosmiczny działał na parę? To dzięki projektom z tego filmu, H.R. Gigera zdobył sławę, a jego nazwisko stało się synonimem określonego stylu. Załoga złożona z pracowników fizycznych sprawiała wrażenie zwyczajnych ludzi. Scena z klatką piersiową nadal jest bardzo mocna, a ci, którzy widzieli ją w kinach, nie wiedząc, czego się spodziewać, nigdy tego nie zapomną. Równie mocną sceną była śmierć Toma Skerritta (chór głosów: „Chwila, moment, przecież Dallas był bohaterem filmu!” słyszany był w całym kinie). Po tej scenie wiedziałeś, że nikt nie jest bezpieczny. A potem była scena z kapsuły, Ripley w bieliźnie i Obcy w rurach, seks i horror wymieszane ze sobą. Z mojego punktu widzenia rola Ripley zaważyła na karierze Sigourney Weaver. Fakt, że nigdy nie zdobyła Oscara za Ripley, tylko podkreśla smutną prawdę, że Akademia nie honoruje aktorów w rolach w filmach science-fiction i fantasy, bez względu na to, jak są dobrzy. (Pojedynczy wyjątek jest wymieniony w moich Wyróżnieniach).
5. “Inwazja porywaczy ciał” (1956)
Dotychczas powstały cztery wersje tej historii, wszystkie bazują na oryginalnej powieści Jacka Finneya, choć wątpię, by twórcy trzech remake’ów znali coś poza oryginalnym filmem. Za każdym razem, gdy go przerabiają, robią to coraz gorzej. Drugi film, wersja z 1978 r. Philipa Kaufmana z Donaldem Sutherlandem, Leonardem Nimoyem i Jeffem Goldblumem, nie jest taka zła. Bądźmy mili i udawajmy, że “Body Snatchers” (1993) i “The Invasion” (2007) nie istnieją. Tylko oryginał z 1956 roku dodałem do tej listy. Klasyczna opowieść o pełzającej czerwonej panice i inwazji obcych, pełna ojców, którzy nie są ojcami, mężów, którzy nie są mężami, żon, które nie są żonami. Film reżysera Don Siegela spowodował, że całe pokolenie bało się zasnąć, przyczynił się do stworzenia idiomu „pod people„. Finał, z oszalałym Kevinem McCarthym stojącym na autostradzie, krzyczącym: „Jesteś następny” do przejeżdżających samochodów, był prawdziwym szokiem dla widzów z lat 50., którzy oczekiwali szczęśliwych zakończeń w filmach o potworach.
6. “Mad Max 2 – Wojownik szos” (1981)
Drugi z trzech filmów o Mad Maxie jest zdecydowanie najlepszy. Oryginalny “Mad Max” był przeciętny. I choć “Mad Max Pod Kopułą Gromu” ma kilka świetnych elementów – takich jak Kopuła Gromu, Master Blaster, Tina Turner jako Królowa Bartertown i wspaniały język plemienia zagubionych dzieci – to także powtarza bezwstydnie niektóre z najlepszych kawałków “Wojownika Szos”. Ale “Wojownik Szos” ma wszystko. Mel Gibson jest idealny jako niechętny bohater, ale znaczna część esencji filmu pochodzi z jego postaci drugoplanowych: Wez i Humungous („the Ayatollah of Rocknrollah!”), dziki dzieciak, Pappagallo, mechanik, wojowniczka (grana przez Virginię Hey, która później pojawia się w “Ucieczce w kosmos”)… a najlepszy jest kapitan Gyro, po mistrzowsku zagrany przez Bruce’a Spence’a („Pamiętasz o bieliźnie?”). Pokochacie koniec, w którym zgorzkniały Max pozostaje zgorzkniałym samotnikiem, a obleśny Kapitan Gyro nowym przywódcą plemienia. Może gdyby Max wiedział, że Kopuła Gromu, Tina Turner i wszystkie te świnie już na niego czekały, podjąłby inną decyzję.
7. “Ciemna gwiazda” (1974)
Niektóre filmy niezależne są tworzone na niskich budżetach. “Ciemna Gwiazda” wygląda tak, jakby była zrobiona za kilka drobniaków, które John Carpenter i Dan O’Bannon znaleźli pod poduszkami kanapy. Obcy to piłka plażowa. Połowa filmów na YouTube ma lepsze efekty specjalne. Nieważne, to wciąż najśmieszniejszy film science fiction jaki kiedykolwiek powstał. Pamiętnik wideo Pinbacka, cała sekwencja „Czas Nakarmić Obcego”, „Dajmy tu trochę muzyki, Boiler,” kulminacyjna rozmowa porucznika Doolittle z Bomb 20 – każdy z tych kawałków byłby wart ceny biletu do kina. A potem końcówka, Doolittle na improwizowanej desce surfingowej, płonący w atmosferze, gdy znów przygrywa „Benson, Arizona”… idealna.
8. “Wojna światów” (1953)
Wersja George’a Pala, jeśli można. Remake Stevena Spielberga z 2005 r. zbliża się bardziej do powieści H.G. Wellsa (a nawet wysadza w powietrze moje rodzinne miasteczko Bayonne w stanie New Jersey!), ale traci punkty za to, iż kosmici (już nie Marsjanie) puszczają pioruny, aby aktywować trójnogi, które zakopali tysiące lat temu. Przepraszam? Czyj to był pomysł? W wersji z 1953 roku, wyprodukowanej przez Pala i wyreżyserowanej przez Byrona Haskina, Marsjanie (yay!) rozbijali się na Ziemi w płonących cylindrach, tak jak zaplanowali to Bóg i H. G. Wells. Pal nie był w stanie wykonać realistycznych trójnogów w technologii dostępnej w 1953 roku, ale pływające machiny bojowe „płaszczki”, które nam zaoferował, były eleganckie, złowieszcze i niezapomniane. A scena, w której Latające Skrzydło unosi się, by zrzucić bombę wodorową na Marsjan, wstrząsnęła i wywołała dreszcze u każdego dzieciaka w Ameryce. Wprawdzie film Pala kończy się największym deus ex machina w historii kina, ale tak samo jest w przypadku filmu Spielberga i każdej innej wersji. (Do tej pory było ich sześć, ale warto obejrzeć tylko Pala i Spielberga.) Nie można inaczej. W ten sposób H.G. Wells zakończył książkę. A teraz niech tylko ktoś (może Billy Bob Thornton?) nakręci lekceważący pastisz Howarda Waldropa “Night of the Cooters”.
9. “Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia” (1951)
Oryginalna wersja, oczywiście. Ta z Keanu Reavesem nie mogłaby trafić nawet na listę 100 najlepszych filmów science-fiction – jak można przerobić “Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia” i zamienić „Klaatu Barada Nikto” w rzucony mimochodem bełkot? To tak, jakby przerobić “Obywatela Kane’a” i pominąć Różyczkę. Jennifer Connelly, chociaż jest urocza, to nie Patricia Neal, a Keanu Reaves z pewnością nie jest Michaelem Rennie. Umiejętności aktorskie Keanu są zbliżone do umiejętności Gorta z pierwszego filmu. Scenariusz Edmunda Northa stworzony dla wersji z 1951 roku faktycznie ulepsza materiał źródłowy, czyli opowiadanie Harry’ego Batesa „Pożegnanie z Mistrzem”. Z kolei reżyseria Roberta Wise’a jest nienaganna. Film z roku 1951 ma w sobie pewien sentymentalizm, który może nie przypaść do gustu współczesnej publiczności, ale uważam, że jest nieskończenie lepszy od kwaśnej mizantropii remake’u. Oryginał jest inteligentny od początku do końca, podczas gdy remake jest nieubłaganie głupi.
10. “Gwiezdne Wojny: Imperium Kontratakuje” (1980)
Jeśli musisz mieć na swojej liście film z serii “Gwiezdne Wojny”, to właśnie ten. Oryginalne “Gwiezdne Wojny” – odmawiam nazywania ich “Nową Nadzieją” – zmieniły oblicze filmów i science fiction, choć nie zawsze na dobre. I trochę się zestarzały. „Imperium” ma się lepiej, być może ze względu na scenariusz Leigh Brackett. Była najlepszą pisarką, jaka kiedykolwiek pracowała nad serią. Drugi film daje nam więcej Hana Solo i Dartha Vadera, a mniej Luke’a, co jest zmianą na plus. Brakuje Aleca Guinnessa, ale dostajemy Yodę. R2D2 i C3P0 wciąż są zabawni, i nie są jeszcze tak irytujący jak w trylogii prequeli. Dzięki Bogu Lucas jeszcze nie wpadł na pomysł Jar Jar Binksa, a te puchate, urocze Ewoki pojawiły się dopiero w kolejnym filmie. Planeta lodowa, planeta bagienna i unoszące się w powietrzu miasto były kliszami znanymi w świecie science fiction od czasu pism pulpowych, ale i tak zobaczenie ich na ekranie kina dostarczyło dreszczyku emocji.
Wyróżnione
Cóż, jest “Avatar” (2009). Niesamowite efekty specjalne, uczta dla oczu, ale podobała mi się ta historia lepiej, gdy nazywali ją “Tańczący z wilkami”. Potem mamy “Bliskie spotkania trzeciego stopnia” (1977), jeśli lubisz oglądać Richarda Dreyfussa bawiącego się tłuczonymi ziemniakami. Chciałbym zobaczyć film, który zaczyna się w miejscu, gdzie kończą się “Spotkania”, czyli o ludziach wchodzących na pokład tego statku. “Serenity” (2005) ma wiele plusów, ale jest ostatnim odcinkiem nieodżałowanego serialu “Firefly”. Na tych, którzy nigdy nie oglądali serialu, film wywiera znacznie mniejsze wrażenie. “Star Trek II: Gniew Khana” (1982) był najlepszym z filmów z serii Star Trek, ale nie zasługuje na miejsce na mojej liście. Może gdybym robił Top 20 zamiast Top 10. “2001: Odyseja Kosmiczna” (1968) to z pewnością punkt zwrotny, film, który studenci kina, fani Kubricka i francuscy krytycy uwielbiają analizować i rozważać. Gdyby tylko nie był tak cholernie nudny. Jedyną zapadającą w pamięć postacią jest HAL 9000.
“Kosmiczna Załoga” … ah, “Galaxy Quest” (1999). Może powinienem umieścić go na miejscu 10, zamiast “Imperium”. To parodia Star Treka, ale lepsza niż jakikolwiek z filmów Star Trek. „Ten odcinek był bardzo źle napisany!” Może, ale film nie był. Blisko mojego Top 10. “A.I .: Sztuczna inteligencja “(2001) miała w sobie niesamowitą różnorodność talentów. Scenariusz Iana Watsona, oparty na opowiadaniu Briana Aldissa w reżyserii Stevena Spielberga, pracującego z materiałem, który Stanley Kubrick opracowywał przez lata. Wytworzyli genialne, zniewalające, wspaniałe, ale ostatecznie wadliwe arcydzieło. Ten też był blisko mojego Top 10. “Rocky Horror Picture Show” (1975) to … co? Fantastyka naukowa? Horror? Komedia muzyczna? Kultowy film? Wszystko razem? Z pewnością znajduje się w pierwszej dziesiątce czegoś. Do diabła, kiedyś znajdziemy dla niego kategorię!
Jedynym filmem science-fiction, który kiedykolwiek zdobył nagrodę Amerykańskiej Akademii Filmowej dla najlepszego aktora (science-fiction i fantasy zgarniały nagrody tylko za efekty specjalne, makijaż itp.) był “Charly” (1968). Cliff Robertson zabrał do domu Oscara za rolę Charly’ego Gordona, rolę, którą pierwotnie wykonywał w telewizyjnej adaptacji tej samej opowieści, zwanej “The Two Worlds of Charly Gordon”. Wersja telewizyjna została oparta na „Flowers for Algernon”, klasycznym opowiadaniu Daniela Keyesa, wersja filmowa (scenariusz Stirlinga Silliphanta) na powieści „Keyes” stworzonej przez rozszerzenie opowiadania. W obu przypadkach krótsza wersja była lepsza.
Na podstawie: https://www.thedailybeast.com/game-of-thrones-writer-george-rr-martins-favorite-science-fiction-films
Poniżej przedstawiam Wam listę wszystkich moich tłumaczeń wywiadów z Georgem R. R. Martinem (i nie tylko), których dokonałam w zeszłym roku:
„Dziś chciałabym przedstawić drogim Czytelników TOP 10 filmów SF”
„Bard z Avon i Robby the Robot tworzą kombinację, która jeszcze nie pobito.”
Oba błędy poprawione.
„Gdyby tylko nie było tak cholernie nudny”
poprawione, dziękuję
Zakazana planeta faktycznie jest świetna, ale Starship troopers też lubię. Najbardziej podoba mi się przedstawienie świata ludzi. Niby są tymi dobrymi, niby wszystko ładne i piękne, same pozytywne postaci, a w gruncie rzeczy to totalitarny reżim wzorowany na III Rzeszy. Nawet naukowcy chodzą w płaszczach jak gestapo.
Starship Troopers to jest bardzo ciekawy przykład. Oryginalna książka jest czasami uważana za manifest prawicowo-militarystyczny (do końca tak nie jest, sam Heinlein był raczej libertarianinem, ale faktycznie jest w tej książce swoisty kult merytokracji, służby wojskowej i pewnych klasycznych wartości cywilizacji Zachodu). Paulowi Verhoevenowi, który ma dość mocno lewicowe poglądy, strasznie się ideologia stojąca za książką nie podobała, więc postanowił ją zekranizować w sposób parodystyczny. Przy okazji usunął wszystkie elementy, które mu do tego pastiszu nie pasowały (m.in. zmienił pochodzenie etniczne bohatera, który w książce był Filipińczykiem). Podkręcił też absurdalne wizualne nawiązania do faszyzmu. Ale sam film wyszedł przednio.
Tylko że jak ktoś lubi książkowy oryginał (ja lubię), to może mieć problem z przestawieniem się na to, że oglądamy nie tyle ekranizację książki, co polemikę z nią.
7/10 (8 licząc remake), nie jest źle
Ja bym dorzucił jeszcze ,,Piąty Element” Bessona, może się zestarzał, ale jest świetny
Dwójka Obcego lepsza od Jedynki? No nie wiem 🙂 Dla mnie Alien jest arcydziełem, które jest wielopłaszczyznowe, symboliczne i wyrasta ponad swój gatunek, natomiast Aliens to arcydzieło kosmicznego kina akcji i tyle. Jest świetnie zrobiony, trzyma w napięciu, ale brakuje mu subtelności z pierwszej części. Potwór już nie czai się w mroku, jest dobrze widoczny, dosłowny.
Zgadzam się. Jedynka jest filmem lepszym od dwójki. Nawiasem mówiąc (wiem że zostanę za to zakrzyczany) analogicznie jest z Terminatorem. 1>2. Ale wracając do Obcego – nie odsądzałbym od czci i wiary trzeciej części. Zwłaszcza tzw. Assembly Cut, które próbuje przywrócić oryginalną wersję Finchera, zanim ją zdemolowało studio, jest warte uwagi.
Aż z ciekawości obejrzę, bo trójka była pierwszym filmem z serii który mnie rozczarował (zabicia Newt scenarzystom nie wybaczę!), dlatego widziałem ją tylko dwa razy. Jedynkę widziałem ze dwadzieścia razy, serio, nawet muzykę z tej części uwielbiam, później zmienili ją na gorszą. Co do trójki to nie znałem wersji reżyserskiej, a Finchera uwielbiam za Seven (za inne filmy niekoniecznie), więc chętnie nadrobię braki. Czwórkę widziałem raz, Prometeusza także, oraz jego kontynuację. Pierwszy i Ostatni 🙂
Obejrzałem i chociaż faktycznie wersja Assembly Cut jest lepsza (wyrazy błogosławieństwa za wycięcie kretyńskiego „porodu” Ripley w finale), to jednak nadal uważam, że ta część jest słabsza od dwóch pozostałych. Realizacyjnie wszystko jest na najwyższym poziomie, ale sama historia nie zachwyca.
Szkoda, że nie wstawił piątego elementu i „coś: carpentera. Pierwszy za wykreowanie niezwykle bogatego i barwnego świata, który przysłonił słabą historię, a drugi za genialny klimat i otwarte zakończenie (tak, wiem że pojawiały się próby rozwiązania, ale nawet te zaproponowane przez twórców mają wady).
Piąty Element to jest film wizualnie niesamowity, ale kurde blade, tam się nic nie trzymało kupy. Natomiast w kwestii „Coś” – pełna zgoda.
To, że nic nie miało sensu w Piątym Elemencie to fakt, ale mimo wszystko nie wpływało negatywnie na odbiór dzieła, nawet pasowało to do konwencji. Ot lekka przyjemna opowiastka, gdy człowiek nie chce się skupiać, na dodatek fajna ścieżka dźwiękowa z fantastyczną Łucją z Lammmermooru z dodatkowym akcentem.
Wciąż mam wrażenie, że „Coś” i „Obcego” coś łączy. Mamy tu wyizolowane środowisko, niewielką grupę ludzi walczących o przeżycie i jego – Obcego. Nawet akcja zawiązuje się w podobny sposób. Czy aby oba te filmy nie powstały w oparciu o to samo źródło – jakąś książkę, opowiadanie, jeszcze starszy film?
Tak, w obu jest kosmita 🙂 A tak na poważnie, to „Coś” powstało na podstawie opowiadania Johna W. Campbella „Kto tam idzie?” z 1938. Natomiast scenariusz do „Obcego” to autorski pomysł Dana O’Bannona. Choć przyznawał chętnie, że sporą inspiracją był dla niego między innymi film „Rzecz z innego świata” z 1951 czyli wcześniejsza adaptacja opowiadania Campbella. Z innych źródeł inspiracji wymieniał między innymi „Zakazaną Planetę”, „Planetę Wampirów”, opowiadanie „Śmietnisko” Clifforda Simaka czy „Strange Relations” Philipa Jose Farmera. Tak więc wrażenie cię nie zawiodło 🙂
Oba filmy bardzo mocno czerpią z Lovecrafta. Tak generalnie. I z jednej nowelki w szczególności – „W górach szaleństwa”.
Mi zabrakło Robocopa i Planety małp. I Terminatora. I Matrixa. I… Eeech, można wymieniać i wymieniać, a pozycji tylko 10.
Co do Obcego bardzo lubię wszystkie trzy części, nawet czwarta jest ok. Każda jest jakaś, każda ma inny, mocno autorski styl. W przypadku Terminatora podobnie. Obie części znakomite, obie bardzo od siebie różne.
Dobra jego lista, ale kilka pozycji powinien wywalić.
Gdzie do diabła pozycje obowiązkowe science-fiction jak
Odyseja kosmiczna 2001 z 1968, Solaris 1972, Stal;ker 1979 🙂 WTF
Nie sądzę, że on nie zna filmów Tarkowskiego. Ale może się mylę i jankesi poza filmami z ich kraju nic nie znają 🙂 Ale już film Kubricka zna na 100%.
Planeta małp 1968 też powinna być w TOP 10.
Co do Robocopa 1987, Terminatora 1984 czy Matrixa 1999 to raczej są pozycje na drugą 10-tkę.
Zgadzam się z opiniami, że filmy „The Thing” 1982 i „Alien” 1979 łączy wiele.
The Thing 1982 poza tym to jeden z nielicznych remaków, który przebił pierwowzór.