FilmyRecenzje Filmowe

Nigdy cię tu nie było (2017)

Złe rzeczy po prostu się dzieją. Tak zbudowany jest świat. Im częściej masz z nimi styczność, tym mocniej mogą na ciebie oddziaływać. Kiedy jednak zaczynasz od traumy wyniesionej z domu (ojciec sadysta), poprawiasz traumą w wojsku (piekło wojny) i wszystko wieńczy trauma z pracy (agent FBI) to po prostu nie możesz być normalny.

Dlatego też Joe (Jaquin Phoenix) normalny nie jest. Koszmarnymi wspomnieniami mógłby obdzielić kilka życiorysów. Mimo to próbuje żyć i robić swoje. Mieszka z matką, do której ma bardzo czuły, opiekuńczy stosunek. Kiedy przebywają razem w powietrzu unosi się miłość, ciepło i zrozumienie. Zupełnie inaczej wygląda „praca” głównego bohatera. Jest on bowiem bandziorem na wynajem. Trzeba komuś połamać nogi, bo zalega z pieniędzmi? Ktoś się naraził lokalnemu bossowi mafii? Ktoś musi zniknąć bez dowodów zbrodni i bez śladów prowadzących do zleceniodawcy? Joe jest specjalistą od brudnej roboty. Kiedy jednak wysoko postawiony polityk wynajmuje go do odnalezienia córki wszystko zaczyna się sypać, a sympatyczny „łamignat” trafia w sam środek zawieruchy.

Kadr z filmu "Nigdy cię tu nie było"
Jeśli komuś podpadłeś/aś – to spojrzenie może być ostatnią rzeczą, którą zobaczysz przed gwałtowną i bolesną śmiercią

Napisałem sympatyczny? Musiałem akurat myśleć o Joe w wersji domowej, kiedy jest z matką. Cała reszta fabuły to w zasadzie pretekst, żeby pokazać jak bardzo główny bohater jest zniszczony. Z jednej strony fizycznie – mimo, że to nadal kawał chłopa to całe jego ciało pokrywają rany, blizny i inne uboczne efekty jego „pracy”. Tutaj wielki plus za wizję reżyserki (Lynne Ramsay): nie zrobiła z gościa napakowanego mięśniaka. To raczej tłustawy, nalany facet, który lata sześciopaku na brzuchu ma dawno za sobą. Z drugiej strony – dużo więcej nieodwracalnych szkód dokonało się w głowie Joego. Nie chcę wchodzić w detale, które najlepiej obejrzeć na ekranie, ale cały film to tak naprawdę swoiste studium efektów wielokrotnego stresu pourazowego. Majaki, omamy, nietypowe gesty, dziwaczne nawyki. Abstrakcyjne zachowania, paranoja, ale też bezwzględność, brutalność i kompletny brak empatii dla ofiar w „pracy”. Co więcej, kolejne akcje dokładają traum, a te napędzają Joego do kolejnych aktów przemocy. Błędne koło i tylko zdrowego rozsądku jest tu coraz mniej.

Kadr z filmu "Nigdy cię tu nie było"
Mama – ostatni element otaczającej Joe rzeczywistości, który powstrzymuje go przed stoczeniem się w otchłań

Ramsay nie obchodzą sceny akcji, nie interesuje jej konstruowanie skomplikowanej intrygi. Obchodzą ją Joe i jego codzienność, jego lęki i nawyki. Nie interesuje jej też dobre samopoczucie widza. Wręcz przeciwnie. Film jest nakręcony w taki sposób, żeby sprawiać oglądającym niemal fizyczny dyskomfort. Przemoc jest tu pokazana dość powierzchownie, a różne triki operatorskie wręcz ukrywają ją przed widzem. Ale widzimy jej efekty. Włącza się nasza wyobraźnia i aż ciarki przechodzą na myśl co się stało między jednym ujęciem a drugim. Do tego dochodzi niesamowity montaż dźwięku. Uszy wciąż atakowane są hałasami, zgrzytami, głośną muzyką, sapnięciami, sykiem pary. Widz ani przez chwilę nie może odetchnąć. Z tego powodu od pierwszej do ostatniej sceny odnosi się wrażenie, że w każdym momencie coś może pójść nie tak. Za każdym kadrem czai się wybuch niekontrolowanego szału głównego bohatera albo brutalnych działań jego przeciwników. Najgorsze jest oczekiwanie. A cały ten film to właśnie takie nieznośne oczekiwanie.

Kadr z filmu "Nigdy cię tu nie było"
Za sprawą Niny Joe wplątuje się przypadkiem w zabójczą intrygę

Nie byłoby to wszystko możliwe gdyby nie utalentowany i hipnotyzujący Jaquin Phoenix. Jego kreacja zniszczonego i przeoranego ciężkimi doświadczeniami bohatera ociera się o geniusz. Phoenix nie wyglądający tu ani młodo, ani rześko, ani nawet jak typowy żołnierz mafii. Coś jest jednak w jego posturze, w jego postawie, w jego spojrzeniu… coś takiego, że na sam widok kolana wpadają w delikatny rezonans, nadnercza strzelają adrenaliną, a wzrok panicznie szuka dookoła dróg ucieczki. Joe wygląda po prostu jak człowiek, którego nie powstrzyma nic. Podobno kiedy po jednym z pokazów w Hollywood pojawił się w ramach niespodzianki (i promocji) na scenie, zachwyceni dotąd widzowie zamiast unieść się w aplauzie, zaczęli nerwowo kręcić się w fotelach. Dla samej roli Phoenixa warto skusić się na seans.

Kadr z filmu "Nigdy cię tu nie było"
Joe – człowiek złożony z mięśni, bólu i traum

„Nigdy cię tu nie było” to film trudny i nieprzyjemny w odbiorze. Wchodzący jak drzazga pod paznokieć i niedający o sobie zapomnieć długo po seansie. Jest trochę jak „Drive” z 2011 roku, tylko tu nie ma ani trochę efekciarstwa, blichtru i blasku neonów. Tu jest ból (tak fizyczny jak i psychiczny), trauma, brud, śmierć i droga do zatracenia. Nie ma tu też żadnej nadziei. Nawet zakończenia są niejako dwa, pozostawione widzom do własnej interpretacji. Mimo kilku miejsc, w których Lynne Ramsay mogła w swej dramatycznie bolesnej wizji aż przeszarżować, polecam Wam ten seans gorąco. Warto.

Nigdy cię tu nie było (2017)
  • Ocena SithFroga - 8/10
    8/10

Related Articles

Komentarzy: 8

  1. Przerost formy nad treścią. Albo 'Taksówkarz’ dla ubogich. Albo lepiej poszukajcie w Azji (’Old boy’ na przykład). 6/10

    1. Nie zgadzam się. Tzn. jest to przerost formy nad treścią, ale tak dobra jakościowo forma dla mnie rekompensuje wątłą treść.

  2. czuje niedosyt i niewykorzystany potencjal, takie 6/10 jednak film mogl byc o polowe krotszy i niewiele by na tym stracil xD

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button