Jeśli nie rozumiesz humoru zawartego w tytule książki Mirosława Wlekłego, to najprawdopodobniej masz drogi Czytelniku mniej niż 30 lat, nie urodziłeś się za komuny i masz prawo być z tego zadowolonym. Tzn. z tego, że jesteś młody/młoda, a nie z tego, że nie pamiętasz Halika. Wokół nas jest pełno zafałszowanych przez sentyment wspomnień z okresu schyłkowego PRL. Wciąż słyszymy, że „Fiat 126p był fajnym samochodem” albo „wszystkie dzieci jeździły wtedy na wakacje”. Z reguły puszczam takie głupoty mimo uszu, ale gdy ktoś wspomni dobrze Halika, to sam z entuzjazmem podnoszę kciuk do góry. Tak się składa, że niedawno zwiedzałem poświęcone podróżnikowi muzeum w Toruniu, a gdy do tego nadarzyła się okazja, żeby wysłuchać jego biografii, nie omieszkałem jej wykorzystać.
Nie ma co owijać w bawełnę – Mirosław Wlekły zaserwował w swojej książce kilka nieco przykrych informacji na temat naszego obieżyświata. A jednak nie zrobiły one na mnie aż tak piorunującego wrażenia. Temat Polaków służących w czasie II wojny w Wehrmachcie przewałkowano na wiele sposobów. Dość wspomnieć, że ponoć 1/3 żołnierzy służących w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie miała za sobą taki epizod. Podobnie jest z wymuszoną współpracą z PRL-owskimi służbami w charakterze TW w latach 70-tych. Nie jestem w stanie potępić człowieka, który tak współpracę markował w zamian za możliwość powrotu do ojczyzny. Od samych rewelacji większe wrażenie zrobił na mnie fakt, że Halik przez całe życie te epizody ukrywał. Nawet Elżbieta Dzikowska, jego druga żona i współautorka programów telewizyjnych, a zarazem córka człowieka zamordowanego przez Niemców, sama szykanowana przez komunistów, nie znała całej prawdy o losach męża. Odbiór tych faktów to jednak indywidualna sprawa każdego czytelnika/słuchacza. Dotarcie do nich w drodze dziennikarskiego śledztwa wystawia na pewno bardzo pozytywne świadectwo autorowi opracowania. No właśnie, nie przypadkiem użyłem określenia „śledztwo”. Halik naprawdę miał pogmatwany życiorys, przeżył mnóstwo przygód, „palił stuff z tymi wszystkimi plemionami”, ale miał także iście munchausenowskie zacięcie do koloryzowania i zmyślania. Samych wersji tego, co robił w czasie II wojny światowej było ponoć kilkanaście, w zależności od tego, komu swą historię opowiadał.
Mirosław Wlekły w swojej książce mozolnie rozplątał ten kłębek. Aby dojść do początku musiał zacząć od końca. Stąd też nietypowa kompozycja książki, która rozpoczyna się w latach 60-tych, w momencie gdy Halik, doświadczony podróżnik i korespondent, staje się znany wśród Polaków. Na początku wśród polskich dziennikarzy i dyplomatów. Ale potem i wśród szerszej publiczności, jako gość audycji telewizyjnej „Klub sześciu kontynentów” i wreszcie jako gospodarz własnych programów, które emitowano aż do jego śmierci w 1998 roku. Druga część książki cofa nas do momentu zakończenia II wojny, gdy Halik ożeniony z francuską dziewczyną emigruje do Argentyny. Tam pracuje jako pilot, zdobywa pierwsze korespondenckie szlify, a przede wszystkim podróżuje po obu Amerykach i kręci o tym filmy. To staje przepustką do współpracy z tygodnikiem „Life” i stacją telewizyjną NBC. W ostatniej części książki przenosimy się jeszcze dalej w czasie. Poznajemy przodków Halika, czytamy o jego młodości oraz o tym, o czym sam nigdy nikomu nie wspominał, czyli o podpisaniu volkslisty i wcieleniu do niemieckiej armii. Opowiadana przez niego historia o zestrzeleniu za sterami Spitfire’a, lądowaniu na spadochronie na francuskim polu i ukryciu przez zakochaną dziewczynę brzmiała naprawdę świetnie, choć była w całości zmyślona. Prawda jest taka, że po prostu nawiał z niemieckiej armii i wstąpił do francuskiej partyzantki. Prawdziwa historia też była ciekawa, ale w Polsce, w latach 60-tych i 70-tych ubiegłego stulecia, ludzie pamiętający okupację, mogliby mieć na ten temat inne zdanie.
Mirosław Wlekły zbierając materiał do książki odwiedzał różne kraje, rozmawiał z dziennikarzami, politykami, a także znajomymi i współpracownikami Halika. Książka zdaje się przez to podwójnie ciekawa, bo oprócz poznania życiowych perypetii bohatera, mamy też okazję towarzyszyć Wlekłemu w samym rozwiązaniu zagadki przemilczanych epizodów. Najbardziej spodobało mi się jednak to, że choć książka w pewien sposób „demaskuje” Halika, to jednocześnie w niczym nie umniejsza jego dokonań i przepełniona jest olbrzymią sympatią dla podróżnika.
Wydawca znakomicie wyczuł klimat wybierając lektora. Jeśli przyjrzeć się dokonaniom Jerzego Stuhra na tym polu, to okazuje się, że nasz aktorski tuz specjalizuje się w czytaniu… książek dla dzieci. Jeśli kiedykolwiek słyszeliście choć jedną w jego wykonaniu to wiedzcie, że pan Jerzy w dokładnie takim samym stylu podszedł do biografii Halika. Bardzo mi się to spodobało z dwóch powodów. Raz, że historia nabrała lekkości i stała się opowiastką o wszędobylskim Polaku z wielką fantazją i żądzą przygód. A dwa, że sposób czytania, intonacja głosu w wykonaniu Stuhra w jakiś sposób przypominają mi gawędziarski styl opowiadania samego Halika, który przed laty kojarzył mi się właśnie z takim zwariowanym dziadkiem-podróżnikiem. Wyszło bardzo fajnie.
Autor i tytuł: Mirosław Wlekły – Tu byłem. Tony Halik
Lektor: Jerzy Stuhr
Czas nagrania: 14 godzin i 26 minut
Warto? Laska z „Chłopaki nie płaczą” nie zadawałby takich pytań.
Tu byłem. Tony Halik
-
Ocena Voo - 7/10
7/10
Wszystko super, tylko jedna rzecz mi nie pasuje: recenzja pełna zadowolenia, właściwie żadnych wad odnośnie czegokolwiek, a ocena „tylko” 7/10.
Przeczytawszy cały tekst spodziewałem się „dziewiątki” jak nic 😉
Na swoje usprawiedliwienie mam to, że siódemkę uważam za bardzo dobrą ocenę. Może nie tak dobrą jak osiem ale na pewno lepszą niż sześć, prawie dwa razy lepszą niż cztery!
No dobrze, a na serio to …jakoś tak wyszło. Miałem wątpliwość, czy ktoś, dla kogo hasło „Tony Halik” nie wiąże się z żadnymi wspomnieniami lub skojarzeniami będzie w stanie wciągnąć się w tę opowieść. Fenomen Halika wynikał w znacznej mierze z realiów życia w komunie – gość reprezentował wszystko to, o czym Polacy nie mogli nawet marzyć. Może zabrakło takiego akapitu w moim tekście. No trudno. Następnym razem będzie lepiej. No chyba, że nie będzie 😉
To coś jest takie… dziwne. Nie dałbym rady się za to zabrać i czytac, ale chętnie bym posłuchał jakiegoś fragmentu