Legenda powróciła. Twin Peaks ponownie staje się centrum wszechświata, a rzeczy nie są takie, jakimi się wydają. Dwie i pół dekady później David Lynch i Mark Frost wracają do swojego przedwcześnie pogrzebanego dziecka i świata, który zachwycił miliony widzów. Na czym polegał fenomen tego serialu i dlaczego dzisiaj może się okazać, że serwowana właśnie guma do żucia dawno wyszła już z mody?
Zacznę od tego, że powrót Twin Peaks oznacza odkopanie prawdopodobnie największej mitologii świata seriali i jednego z najważniejszych kamieni milowych w historii szklanego ekranu. Kiedy rozpoczynano jego emisję w 1990 roku, przeciętnemu posiadaczowi odbiornika telewizyjnego słowo „serial” kojarzyło się przede wszystkim z rozwleczonymi do granic możliwości operami mydlanymi, ewentualnie z będącymi wówczas u szczytu popularności dwudziestominutowymi sitcomami pełnymi nieśmiesznych gagów. To były zupełnie inne czasy dla producentów telewizyjnych.
I kto wie, czy bez Twin Peaks, obecne współcześnie trendy oraz zalew szalenie interesujących produkcji (i Teorii im towarzyszących) miałyby w ogóle miejsce.
Inna telewizja, inne czasy
Przenieśmy się na chwilę do początku lat dziewięćdziesiątych. W Stanach Zjednoczonych królem telewizji przestał właśnie być Show Billa Cosby’ego, zastąpiony chwilowo przez „Dynastię” i rodzącą się potęgę sitcomu „Seinfield” (który za kilka lat zostanie najczęściej oglądanym serialem w historii). Twin Peaks, będący produkcją firmowaną uznanym nazwiskiem specjalisty od popkulturowego surrealizmu – Davida Lyncha, debiutuje w stacji ABC. Premiera jest dobrze przemyślana i zaplanowana. Pilotażowy odcinek jest emitowany w weekend, a docelowe miejsce w ramówce ustalone zostaję na czwartek, oczywiście w prime time stacji – wszystko zgodnie z obowiązującymi standardami dla produkcji mającej zostać telewizyjnym hitem. Jego bezpośrednim konkurentem w walce o widza jest serial komediowy produkcji CBS – „Zdrówko” (Cheers), którego wyniki oglądalności znacząco wpłyną na późniejszy los historii Dale’a Coopera.
Twin Peaks był dla ówczesnego widza dosyć szokujący. Inny pod niemal każdym względem. Akcja serialu nie toczy się w ogarniętej miejskim szałem metropolii, historia zaprezentowana przez twórców rozwija się powoli, nie brakuje jej dowcipu, no i same odcinki trwają niemal sześćdziesiąt minut. Fabuła zaczyna się od banalnej koncepcji wątku kryminalnego – w małym, spokojnym i położonym z dala od cywilizacji miasteczku, miejscowy rybak odnajduje ciało lokalnej piękności, Laury Palmer. Zagadkowa śmierć bohaterki stanowi dla twórców furtkę do opowiedzenia nieco innej historii, ale nieprzygotowany na oryginalną koncepcję twórców amerykański widz jeszcze nie zdaję sobie z tego sprawy. Podczas, gdy serial ewoluuje w dogłębne, uważne studium relacji międzyludzkich, mentalności i psychiki mieszkańców lokalnej społeczności, rozwiązanie tajemnicy śmierci panny Palmer staje się podstawową potrzebą fanów serialu. Serialu, który pierwszy sezon zaczął z otwarciem na poziomie 34,5 miliona widzów – czyli z wynikiem dzisiaj absolutnie nieosiągalnym. Dla żadnej z emitowanych współcześnie serii.
Twin Peaks, w swoim szczytowym momencie miało co najmniej kilkunastu głównych bohaterów – manewr powtórzony dopiero dziesięć lat później w „Prawie ulicy” (The Wire), kolejnym serialu przełamującym gatunkowe schematy, nazywanym dzisiaj przez krytyków najwybitniejszą serią w historii telewizji. W Twin Peaks nie ma dobrych i złych bohaterów – jest tajemnica i ewolucja. Postacie, z którymi zaczynamy sympatyzować na początku pierwszego sezonu, zmieniają swoją rolę w historii. Najlepszymi przykładami są Bobby Briggs, Leo Johnson, czy chociażby detektyw Albert. Ogromną siłą serialu jest również jego sugestywność – ujęcia montowane są niespiesznym tempem, nie wykraczając przy tym poza sensowność przekazu. Historia miasteczka, jego mieszkańców oraz ich sekretów toczy się powoli i daje się smakować – wykreowana w nim atmosfera miasteczka na skraju leśnej głuszy przyciąga widzów przed ekrany, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Gdzieś z tyłu wciąż kołacze się pytanie „kto zabił?”, a odpowiedź sugerowana jest przez twórców enigmatycznie, nakręcając spiralę zainteresowania…
A raczej – w dzisiejszych czasach pewnie by tak właśnie było. Ale na początku lat dziewięćdziesiątych widz nie był przygotowany na opowiadanie historii nie po to, by udzielić odpowiedzi, ale by snuć fascynującą opowieść. Undergroundowe kino pod chmurką, ewentualnie wysokonakładowa produkcja z gwiazdorską obsadą w Hollywood – tam twórcy mogli sobie na to pozwolić. Ale nie w telewizji. Serial w przeciągu kilku odcinków stracił ponad połowę widowni, co spowodowało paniczne ruchy na kierowniczych stanowiskach. Ruchy, które dzisiaj można określić jako paradoks i fenomen jednocześnie. Bo to właśnie one przyczyniły się do nadania serialowi kształtu, jaki posiadał przez ostatnie dwadzieścia pięć lat, zbudowały wokół niego legendę niedoścignionego dzieła. I właśnie one przyczyniły się do zabicia ostatnim gwoździem trumny, którą obecnie otwiera Showtime.
Efekt dystrybutora do wody
Jako się rzekło, serial rywalizował z CBS’owym „Zdrówkiem” i przegrywał tę walkę. Emitowany w czwartkowe wieczory zbierał oglądalność o 5 milionów mniejszą* , niż serwowany u konkurencji sitcom. Później ta różnica ulegała powiększeniu. Władze stacji, odpowiedzialne głównie za słupki oglądalności, zdecydowały o przeniesieniu emisji finału pierwszego sezonu na środę – co początkowo wydawało się dobrym posunięciem, ponieważ zaowocowało skokiem wolumenu widzów i większym udziałem w czasie antenowym. Jednocześnie, wokół głównej intrygi fabularnej Twin Peaks rodzi się coś, co amerykańscy badacze popkultury nazywają „the watercooler effect”.
Jest to zjawisko społeczne występujące najczęściej w dużych zakładach pracy, korporacjach czy innych kompleksach biurowych. Badania dowodzą, że w takich miejscach życie towarzyskie skupia się często wokół dystrybutora z wodą (czy ekspresu do kawy), gdzie pracownicy gromadzą się prowadząc kurtuazyjne rozmowy i wymieniając ploteczki. Co to ma wspólnego z serialami i Twin Pekas? Otóż główny wątek fabularny serialu – zagadkowe życie i tajemnicza śmierć Laury Palmer, stały się głównym wątkiem poruszanym przez widzów-fanów serialu. Wokół intrygi wyrastały różnorakie interpretacje, tworzone były fanowskie kluby, w których spotykano się i dyskutowano na temat wydarzeń i zmian zachodzących w scenariuszu. Szalone Teorie związane z Twin Peaks urastały w miarę rozwoju serialu, a debata nad nazwiskiem mordercy panny Palmer wykroczyła poza granice stanów, stając się ogólnonarodową.
David Lynch i Mark Frost nie mieli zamiaru ujawniać swojego sekretu. Serial w drugim sezonie został uzupełniony o bardziej rozbudowane wątki metafizyczne, a cała społeczność mieszkańców Twin Peaks zaczęła wypełniać pierwszy plan. Można powiedzieć, że Lynch i Frost zaserwowali widzom bohatera wieloosobowego, którego niezwykłość polegała na niemalże intymnej relacji z widzami – oglądając Twin Peaks, Amerykanie nie tylko poznawali najgłębiej skrywane mroczne sekrety i popędy fikcyjnych postaci, ale w pewien sposób przeglądali się w nich jak w krzywym zwierciadle.
Operacja się udała, pacjent zmarł
Serial w drugim sezonie ustabilizował swoją oglądalność na poziomie oscylującym wokół 9-12 milionów widzów, ale to było zdecydowanie za mało dla władz stacji. Szefostwo naciskało na zmiany fabularne, porzucenie metafizyki kosztem jasności przekazu, a przede wszystkim rozwiązanie wątku śmierci Laury Palmer. Ten został ostatecznie rozwikłany w siódmym odcinku drugiego sezonu, chociaż lata później David Lynch przyznawał, że wyjawienie nazwiska mordercy Laury Palmer nigdy nie było celem twórców. W obliczu zakończenia głównego wątku, Lynch i Frost w pośpiechu próbowali ewoluować z serialem w stronę kryminalno-fantastyczną, ale na to było już za późno. Usatysfakcjonowana finałem głównej historii niedzielna widownia odwróciła się od Twin Peaks, przy którym pozostała twarda grupa zwolenników, gwarantująca oglądalność na poziomie nieprzekraczającym 10 milionów. Dla ABC była to biznesowa porażka, zwłaszcza w kontekście 20-milionowej widowni „Zdrówka”. Emisja ostatnich sześciu odcinków drugiego sezonu Twin Peaks została wstrzymana, a wspomnieć należy, że cały drugi sezon i tak był już niekonsekwentnie rozrzucany po ramówce stacji – najczęściej premierowe odcinki ukazywały się w piątki, o różnych godzinach.
Zatwardziali fani serialu rozpoczęli ogólnokrajową akcję pod tytułem „Citizens Opposed to the Offing of Peaks” (COOP), która organizowała happeningi w miastach oraz zbierała podpisy pod petycją o wznowienie i niekasowanie serialu. Akcja zakończyła się pyrrusowym zwycięstwem – ABC ostatecznie wyemitowało ostatnie sześć odcinków drugiej serii (wkładając je w różne dni tygodnia i zmuszając widzów do przeszukiwania programów telewizyjnych), Lynch i Frost zrobili wszystko, aby wywołać w odbiorcach ciekawość co do dalszych losów bohaterów, a stacja ostatecznie projekt zamknęła.
W momencie kasacji, pamiętny i legendarny już dzisiaj finał Twin Peaks obejrzało 10,4 miliona widzów. Aby uzmysłowić sobie skalę fenomenu serialu oraz historyczny kontekst tej opowieści porównajmy ten wynik z danymi oglądalności dzisiejszych kasowych hitów. Dwudziesty sezon South Park w Comedy Central? Średnio 1,5 miliona. Ostatni sezon Breaking Bad? Średnio 4,5 miliona. Gra o Tron w ostatnim wydaniu? Niewiele ponad 7,5 miliona widzów. Oczywiście kontekst historyczny ma tutaj ogromne znaczenie – obecnie dysponujemy znacznie szerszą siatką dystrybucji przekazów medialnych, ze względu na dostęp do treści w Internecie niezwykle trudno jest trafnie oszacować realną liczbę widzów danego serialu, ale musicie przyznać – te liczby wciąż mówią wiele, nawet bez komentarza.
Serial zatem kończy się w najmniej pożądanym przez fanów i twórców momencie – chwili, w której zarówno jedni, jak i drudzy wzdychali do siebie niczym rozłączeni na wieczność kochankowie, którym zły świat przeszkodził w radosnym spełnieniu. Serial stał się legendą, jego wątki urosły do miary mitów, a bohaterowie stali się herosami. Wszystko to uczyniono wykorzystując najprostsze zabiegi – kamerę położoną zawsze na statywie, muzykę nagraną na fortepianie i obsadę aktorską nieznaną szerszej publiczności.
Dziedzictwo
Twin Peaks bez wątpienia wyprzedzał swoją epokę. Zaproponował odbiorcom rozwiązania niestosowane wcześniej w produkcjach serialowych – od przydługich scen zachęcających do kontemplacji, poprzez szeroką gamę postaci pierwszoplanowych i umiejętnie dozowane, przerażające sceny – aż po sławetne cliffhangery, doprowadzone wówczas do perfekcji. Wszystko to odbywało się w spokojnej, cichej mieścinie, której mieszkańcy nosili wielowarstwowe maski, ukrywając prawdziwą osobowość. Widz obserwował obdzieranie charakterów ze zmurszałej fasady, a momentami także obdzieranie ludzi z człowieczeństwa. Twin Peaks niepokoił i przyciągał jednocześnie, zawsze obiecując tajemnicę i to, czego nie można było się spodziewać – nieznane.
Liczba głównych postaci oraz zaprezentowana w serialu ich ewolucja to dramatyczny majstersztyk, pozwalający porównywać Twin Peaks z teatrem elżbietańskim. Niemal każda umieszczona w serialu postać podlega w jego trakcie głębokim przemianom, zmienia się zarówno wewnętrznie – redefiniując swoją postawę na ekranie, jak i zewnętrznie – wywołując skrajnie różne emocje wśród widzów. Niejeden fan zaczynał seans zauroczony pięknem i niewinnością Josie Packard, by ostatecznie wyciągnąć z jej wątku naukę, aby nigdy do końca nie ufać kobietom.
Metafizyka, wprowadzona do serialu niejako tylnymi drzwiami w pierwszym sezonie, w miarę rozwoju historii odgrywa coraz większą rolę. Lynch i Frost nie pozostawiają wątpliwości co do ezoterycznej natury świata, wyjaśnienia zła czyhającego w każdym z bohaterów szukają w siłach nadprzyrodzonych. Co istotne, autorzy nigdy nie zamierzali rozwiązywać zagadki nieśmiertelnej walki Dobra ze Złem – sięgając po nią w celu przestudiowania ludzkich reakcji na wydarzenia graniczne, takie jak śmierć, czy szaleństwo. Ezoteryka Twin Peaks, wbrew temu czego chcieliby niektórzy fani, nie ma związku z głębszym przesłaniem – jest z góry nadanym stanem, z którym bohaterowie i widzowie muszą się pogodzić, i w którym powinni się odnaleźć.
Właśnie dlatego Twin Peaks, choć swego czasu pionierski, dzisiaj może się nie przyjąć jako kolejna odsłona społecznego fenomenu. Pomijając obsadę i przygotowany przez oryginalnych twórców scenariusz, na pierwszy rzut oka widać, że brakuje mu uniwersalności. Hołdowana dzisiaj przez producentów seriali przystępność przekazu zapewnia szerokie spektrum odbiorców, a Twin Peaks od zawsze był dziełem o strukturze hermetycznej. Innymi słowy – albo kupujesz dziwaczną wizję i męczące zagadki, albo zmieniasz kanał. W latach dziewięćdziesiątych spragnieni tego typu przekazów widzowie nie żadnej alternatywy – dlatego „starczyło ich” na dziesięciomilionową widownię. Z dzisiejszego punktu widzenia paradoksalne jest to, że liczba dwu-trzykrotnie mniejsza może być odbierana jako wielki sukces. Ale takie mamy czasy – żeby zmienić kanał nie trzeba nawet szukać pilota.
Biorąc pod uwagę wkład, jaki Lynch i Frost wnieśli w historię telewizji, trudno jest Twin Peaks przeceniać. To oni po raz pierwszy wykroczyli w fabule serialu telewizyjnego poza tradycyjnie pojmowany „amusement”, proponując widzom doświadczenia głębsze, angażujące na wyższym poziomie, niż sitcomowy dowcip, bądź ckliwość telenoweli. Pożarła ich własna ambicja, rywalizująca z komercyjną ambicją wydawców. Oraz niezrozumienie ze światem odbiorców, który teraz już dojrzał i oczekiwał powrotu mistrzów z utęsknieniem.
Otwieranie trumny, czy reanimacja?
Na podstawie dostępnych czterech odcinków szesnastogodzinnego filmu, jak Lynch określił powrót Twin Peaks, trudno jest wyciągać jednoznaczne wnioski. Z jednej strony – całość ponownie zapowiada się imponująco, z mnóstwem głównych bohaterów i wątków tkanych pod osłoną mgły tajemnej. Z drugiej – warsztatowo widać już zmiany, w przekonaniu niżej podpisanego większość kwalifikująca się in minus: oszczędna ścieżka dźwiękowa i mnóstwo przedłużonych ujęć, stanowią odstępstwa od normy nakreślonej ćwierć wieku temu. W oryginale dziwność i niecodzienność scen służyła budowaniu atmosfery i przekazywaniu jakichkolwiek informacji widzowi, w nowej wersji wygląda to trochę jak sztuka dla sztuki. Nie jestem również przekonany do rozbicia miejsca akcji na kilka lokacji, zwłaszcza wątpliwości budzą metropolie jak Nowy Jork i Las Vegas.
Nieznane, które było siłą oryginału dość szybko nabrało również fizycznej reprezentacji – niekoniecznie satysfakcjonującej. Sceny ezoteryczne również – przynajmniej na razie – pozbawione są surrealistycznego sznytu i nie wywołują emocji choćby zbliżonych do fenomenalnej sekwencji w Black Lodge z ostatniego odcinka oryginalnej serii. Wciąż jednak pamiętam, że twórcy byli zdecydowani na opowiedzenie historii powrotu Agenta Coopera, że mieli jasno określony cel, do którego – po znaczących perturbacjach w procesie produkcyjnym – dobrnęli na własnych zasadach. Z grubsza, można więc stwierdzić, że spełniło się to, czego nie można było zrealizować poprzednim razem, a całość stanowi ponoć zamkniętą i spójną historię. Dlatego uważam, że pomimo marnego otwarcia (niecałe pół miliona widzów w Showtime!) warto poczekać z ocenami i interpretacjami na dalszy rozwój wydarzeń. Podobnie jak warto jest znać miejsce Twin Peaks w panteonie telewizyjnej Hali Sław. Co niniejszym – mam nadzieję – udało mi się czytelnikom zobrazować.
Jeżeli jesteście zainteresowani kontynuowaniem tematów związanych z Twin Peaks (jak wielu jeszcze nie udało się poruszyć!), lub tekstami dotyczącymi nowej serii, dajcie nam znać w komentarzach.
* – wszystkie dane dotyczące oglądalności podaję za Nielsen Audience.
Nigdy nie oglądałem żadnego odcinka Twin Peaks, ale teraz chyba nie mam już wyjścia 😉 Jestem po II sezonie Fargo (rewelacja!) i ciekaw jestem czy odnajdę jakieś podobieństwa.
Pewne podobieństwa istnieją. Ale Fargo to jednak przede wszystkim ironiczna, czarna komedia, natomiast Twin Peaks to mieszanina groteski i surrealistycznego horroru.
Twin Peaks dla mnie jest najlepszym serialem tv w historii. Powiedzmy, że jedyne seriale jakie mu dorównały poziomem to Sopranos, Prawo ulicy i Breaking bad.
Ale nie miały takiego wpływu na rozwój tv i kto do nich będzie chciał tak często wracać jak do mega kultowego Twin Peaks, który miażdży klimatem inne seriale.
Twin Peaks i Robin of Sherwood widziałem 5 razy przez ostatnie 30 lat.
Inne seriale nie chce się oglądać nawet drugi raz.
Twin Peaks > Soprranos, Prawo ulicy, Breaking bad > reszta dobrych seriali np:
Sześć stóp pod ziemią, Rzym, GOT, Detektyw 1 sezon, Fargo, Narcos, Gomorra itd
Mnie jednak drugi sezon Twin Peaks trochę rozczarował. Ale zgadzam się, że serial zasługuje na miejsce w panteonie najlepszych produkcji telewizyjnych. Choć szczerze mówiąc palmę pierwszeństwa zawsze będzie dla mnie mieć The Wire, czyli Prawo ulicy (niefortunne tłumaczenie nawiasem mówiąc).
Ale czy do „Prawo ulicy” ludzie powracają ? Wątpię 🙂
Poza tym sam zobacz, że siłą Twin Peaks nie tylko był niesamowity klimat i żonglowanie gatunkami, ale miał też bardzo duży wpływ na inne seriale,
które kopiowały całymi garściami od niego np:
X-Files, Zagubieni, The Killing czy Fargo. W pewnym artykule kiedyś były wymienione wszystkie produkcje i było tego bardzo dużo.
Wielu osobom mniej podobał się serial po rozwiązaniu zagadki śmierci L.Palmer czyli po 1/3 drugiego sezonu. Rzeczywiście kilka wątków podocznych było słabsze np: romans Jamesa, ale metafizyka i symbolika serialu była silnym punktem, ale widocznie większość nie lubi kina na którym trzeba myśleć np: kino Lyncha, Bergmana, Tarkowskiego, Kubricka, gdzie nie wszystko jest podane na tacy.
Samo zakończenie 2 sezonu jest kapitalne. A filmowy prequel serialu i prawdopodobnie 3 sezon to 100% klimaty Lynchowskie jak w Zagubiona autostrada czy Mullohand Drive. Jak będzie prezentował się 3 sezon jako całość zobaczymy, bo póki co mamy 4 epizody z 18.
Ale nie ma raczej szans, by ten sezon tak zdominował inne seriale jak swego czasu 1 i 2 sezon, gdzie w latach 90′ był nr 1 niezaprzeczalnie.
Zgadzam się że to są świetne seriale, aczkolwiek dorzucił bym tam jeszcze „Filary Ziemi” oraz „Westworld” który mnie bardzo pozytywnie zaskoczył, postacie takie jak William (Ed Harris) czy dr.Ford grany przez Anthony’ego Hopkins’a na długo pozostaną w mojej pamięci.
Wiadomo, że Westworld też jest dobrym serialem, ale mamy dopiero 1 sezon z planowanych rzekomo 5. Zobaczymy czy utrzyma taki poziom na dłuższą metę co wcale nie jest takie proste. Jedynie udało się to z długich seriali HBO w przypadku Sopranos, Prawo ulicy, Sześć stóp pod ziemią.
Reszta ich seriali z czasem obniżała poziom z kolejnymi sezonami.
Westworld jest dobry, ale nie zrobił może nam nie takiego wrażenia jak na większości, bo jest od 20 lat przyzwyczajony do wysokiej jakości seriali tej stacji. Stacja HBO stworzyła wiele dobrych seriali. Prócz tych co wymieniłem czyli Sopranos, Prawo ulicy, Sześć stóp pod ziemią, Rzym, GOT, Detektyw 1 sezon można śmiało dopisać też Oz, Kompania braci, Carnivale, Deadwood, Zakazane imperium, Pozostawieni, Westworld.
czekam na więcej Twin Peaks
Proszę wybaczyć radykalizm, ale przy naprawdę porządnych, milowych produkcjach serialowych takich jak The Wire, Twin Peaks, Sopranos, czy nawet West Wing Sorokina, lub chociażby Stargate, to pierwszy sezon Westworld wypada jak pięknie opakowana, pseudofilozoficzna wydmuszka z trzema odgrzewanymi tezami na temat cybernetyki i robotyki w środku.
Prawdę mówiąc, to fabularnie ten serial nie ma do zaoferowania nic więcej niż jego filmowy pierwowzór autorstwa Michaela Crichtona z lat siedemdziesiątych.
Popularność i hype na Westworld to robota gigantycznych nakładów finansowych na marketing i złudnego przekonania większości fanów, że tam chodziło o coś więcej niż utarte banały o sztucznej inteligencji. A sam sposób przedstawiania wydarzeń, bezcelowo nieliniowy i pogmatwany, to już gwałt na cierpliwości bardziej wyrobionych widzów. Te zabiegi nie wniosły zupełnie nic, poza wydłużeniem serii o kilka odcinków – historia zmieściłaby się w 4-5. Scenariusz z kolei, z wątkiem Maeve na czele, mnie osobiście jako widza po prostu obraził.
Serial jest w moim odczuciu co najwyżej niezły, a wszystkich zainteresowanych przez Westworld podobnymi klimatami zapewniam – duży i mały ekran miały w tej sferze znacznie większe osiągnięcia.
Co do Twin Peaks, to chętnie wrócę do Miasteczka i spróbuje podsumować nowe oblicze, tylko wydaje mi się, że najlepiej byłoby zrobić to po rozkręceniu się serii, kiedy będę miał poczucie, że jest co analizować. Biorąc pod uwagę system dystrybucji, to raczej nie wcześniej niż za cztery-pięć tygodni, o ile Czytelnicy wyrażają zainteresowanie tematem 😉
Stargate niczym specjalnym się nie wybijał i zanudził mnie na śmierć. Miałem poczucie, że daleko mu do najlepszych seriali.
Najlepszy pewnie nie był, ale poziomem nudy do Westworld nawet się nie zbliżył.
Czy ja wiem ? Seriale HBO mają powolne tempo. Dla wielu nawet Sopranos, Sześć stóp pod ziemią, Prawo ulicy, Rzym też z początku wydawały się nudne,
a później piali z zachwytu 🙂
Ja dopiero Twin Peaks obejrzałem może z 4-5 lat temu i zachwycił mnie klimat tego serialu do tego stopnia, że moim ulubionym miejscem na oglądanie odcinków był samochód postawiony w lesie, czym wzbudzałem zainteresowanie lokalnych grzybiarzy 😀
Z nowej serii obejrzałem tylko odcinek 1 (ten co trwał prawie 2h) i początek odc 2 po czym stwierdziłem, że trochę za bardzo popłynęli. Zdjęcia czy oświetlenie są genialne ale ta fabuła robi się zbyt dziwna, za dużo tego moim zdaniem na siłę wpychanego efektu „wow” (kurde ta akcja z drzewem, na którym odrasta ręka i w dodatku gada i wygląda trochę jak taki stwór z half-life co wisiał na suficie i wciągał jak się pod niego weszło) zbyt intensywne jak na mój gust aczkolwiek mam zamiar oglądać dalej tylko wolnych chwil mało na tak długie odcinki.
A co do serii z Twin Peaksa na fsgk – pisz Pan więcej.
3 sezon póki co ma podobny styl jak filmowy prequel
TP-Ogniu krocz ze mną, Zagubiona autostrada czy Mullohand drive, ale nikt nie wie jak będzie dalej, bo już w 3 i 4 epizodzie pojawiło się więcej humoru niż w pilocie. 3 sezon może być różnie odbierany, bo nie ma co się oszukiwać. 99% społeczeństwa się niezbyt zna na dobrym kinie i nie ma ochoty myśleć.
Filmy Bergmana, Felliniego, Tarkowskiego, Kurosawy, Kubricka, Kieślowskiego czy Lyncha to kino artystyczne skierowane do małego procentu odbiorców.
Płytkie filmy dla mas z kolei zarabiają miliony dolarów w kinach. Tak było od zawsze.
Croup – miałem dokładnie takie same odczucia po obejrzeniu pierwszych trzech odcinków s03. Nudne, wydumane i udziwnione na siłę.
Co sprawia, że trochę sprawdza sie moja teza o hermetycznosci TP, ktora opisalem wyzej – bo te wszystkie elementy tableau Lyncha naleza do jego ulubionych.
Z tego samego powodu dzisiejsi milosnicy sztuki wspolczesnej i psotmodernizmu pieją z zachwytu nad powrotem serii – jest dziwna, wiecej w niej Eraserheada czy Mulholland Drive. Jak ktos jest milosnikiem Lyncha, to jest bajka – surreal pełną gębą, w którym o nic nie chodzi, tylko zeby widz sie zastanawiał i przezywał emocje.
Natomiast w Twin Peaks Lynch z Frostem wyszli poza ten mechanizm, pokazali duzo wiecej. Na poczatku trzeciej serii tego „duzo wiecej” nie ma, jest żonglowanie ulubionymi elementami Lyncha. Na szczęscie w czwartym odcinku trochę się uspokoiło i wrocił stary serial, zobaczyzmy jak będzie później.
Przede wszystkim jednak powinnismy pamietać, że to szesnastogodzinny film podzielony na epizody – więc początkowe wątki mogą okazać się dopiero wstępem. Chcoiaż główną oś fabularna już widać – powrót Coopa z Black/Red/White Lodge.
W takim razie pozostaje mi wytrwać do 4 odcinka , a potem może będzie z górki 🙂
Nie wiem czy to kwestia wieku czy czegoś innego ale zauważyłem, że im jestem starszy tym preferuje „łatwiejszą” rozrywkę, chodzi mi o to, że np. jeszcze 10 lat temu wolałem sobie słuchać muzyki z przesłaniem, gdzie można wsłuchać się w słowa, dostrzec jakiś głębszy sens albo ukryte przesłanie, a teraz wolę się odmóżdżyć przy jakiś bardziej skocznych, rozrywkowych kawałkach, bardziej pop. Z filmami czy książkami też mam podobnie, np. kiedyś bardzo lubiłem filmy Larsa von Triera, Kubricka a teraz takie filmy mnie męczą i wolę spędzić czas przy komedii lekko głupkowatej niż obejrzeć np. taką 2001: odyseje kosmiczną. Nie wiem czy ktoś z was też tak ma, ale u paru moich znajomych zauważyłem również podobną zmianę.
Gwoli ścisłości – mówiąc 4 odcinki mam na mysli te, która są obecnie dostępne w sieci. Czyli jeden dwuczęściowy (The Return Part 1&2 – trwający niemal 2h), oraz oddzielne Part 3 i Part 4.
Co do zmęczenia ciężkimi tematami – tak jest chyba ze wszystkim, nie tylko z filmami czy książkami. Łatwiej się odpoczywa nie przegrzewając szarych komórek 😉 Ale raz na jakiś czas porządna wycieczka wgłąb refleksji również jest wskazana. Byleby przewodnik nie zawodził – Kubrick nigdy, Fellini już częściej. A z Lynchem to jeszcze zobaczymy 😉
Bardzo dobry tekst, ale wydaje mi sie, że nie można porównywać oglądalności stacji otwartej (ABC) ze stacjami zamkniętymi (HBO czy Showtime). Te drugie z natury oglądalność zawsze będą miały mniejszą.
Z metodologicznego punktu widzenia, Twoja uwaga jest jak najbardziej słuszna. Prawdę mówiąc, w ogóle nie powinniśmy porównywać „tamtej” telewizji do współczesnej, z bardzo wielu technologicznych, dystrybucyjnych, czy komerycjnych i globalizacyjnych powodów.
W tekście chciałem tylko zobrazować różnicę w skali oglądalności. Tamten „Twin Peaks” cieszył się popularnością dzisiejszego „Ojca Mateusza”, czy „M jak Miłość”, jeżeli trzymać się proporcji i kryterium otwartości kanału dystrybucji. Biorą pod uwagę tematykę i formę serialu, był to niespotykany fenomen.
Celowo też przytoczyłem dane seriali z kanałów, które możemy uznać za otwarte – South Park leci w Comedy Central, a BB jest wytworem AMC. Oba dostępne od zarania dziejów w amerykańskiej kablówce (tak jak ABC, które emitowało pierwsze Twin Peaks). Gdyby szukać porównania najbardziej zbliżonego w „skali 1:1” do publicznej telewizji w Polsce, moglibysmy wziąć sprawdzić coś z największych hitów FOX’a.
Zatem, Prision Break – w szczytowym momencie nieco ponad 10,5mln (1szy sezon, 2005)
Family Guy – niemal 11 mln (premiera 6-tego sezonu, w 2007 roku)
Porównać się dają jedynie takie marki jak Dr House – 29 mln rekordowego odcinka s04e11 (rok 2007, ale chyba warto odnotować, że późniejsza oglądalność spadła poniżej 7mln) oraz Simpsonowie, którzy w okresie premiery Twin Peaks również dopiero zaczynali karierę w showbiznesie. I tutaj rzeczywiście – pierwszy sezon przekraczał 30 milionów widzów kilkukrotnie (1990 rok, dzisiaj – 28 sezon i średnia 4,8 u Nielsena). Tylko, że Simpsoni to niezobowiązujący animowany sitcom z odcinkiem długości 20 minut, a Twin Peaks… no inne czasy;-)
już 1/3 sezonu za nami, kiedy jakaś recenzja? 🙂
niby tak, ale czy na pewno jest o czym pisać…? ;>
ale skoro się zadeklarowałem, to nie będę przeniewieżył własnych słów. W terminarzu nowego TP jest przewidziana przerwa pomiędzy 8 a 9 epizodem (26.06-10.07) – jesli dogadamy się z naczelnym, to spróbuje wtedy coś opublikować 😉
ok, trzymam za słowo 😀
8 odcinek już za nami – którego dnia tygodnia można spodziewać się recenzji? 😀
Poczekajmy jednak do połowy, czyli 9-tego. Jeżeli oglądacie uważnie to pewnie się domyślacie, dlaczego ;>
Po ósmym odcinku po prostu czuje, ze musze dać tworcom szanse. Tekst powinien się ukazać po następnej niedzieli.
I proszę mnie nie winić, proszę winić Lyncha, który ewidentnie przejął kontrolę nad produkcją.
podobno pierwotny scenariusz był napisany na 8 odcinków a reszta to przedłużacze, ciekawe czy to prawda xD
I have checked your site and i’ve found some duplicate content, that’s why you don’t rank high in google’s search results,
but there is a tool that can help you to create 100% unique
content, search for: boorfe’s tips unlimited content