To już drugi odcinek cyklu „Czekając na GoTa”, w którym prezentujemy Wam produkcje serialowe, jakie, moim zdaniem, zaspokoją głód intrygi, dokuczający nam w przerwie między kolejnymi sezonami „Gry o Tron”. Tak jak poprzednio, dzisiejszy serial będzie umiejscowiony w starożytnym Rzymie. Ale inaczej niż superprodukcja HBO, raczej nie zachwyci nas kosztowną scenografią ani zrealizowanymi z rozmachem scenami. Mamy tu bowiem do czynienia z dziełem o wiele bardziej kameralnym, przypominającym spektakle polskiego Teatru Telewizji, i to też raczej z czasów, gdy rzeczywiście realizowano je na deskach teatru, a nie w profesjonalnym studiu.
Dzieło, o którym mówię, to pochodząca z 1976 roku serialowa adaptacja dwóch bestsellerów Roberta Gravesa – powieści „Ja, Klaudiusz” oraz „Klaudiusz i Messalina”.
Ja, Tyberiusz Klaudiusz Neron Germanik, i tak dalej, i tak dalej, który tak niedawno znany byłem przyjaciołom, krewnym, znajomym jako Klaudiusz Idiota, Klaudiusz Jąkała, Klau-Klau-Klaudiusz, a w najlepszym razie jako „biedny stryjaszek Klodzio”, przystępuje do spisania dziwnej historii swojego życia.
—Ja, Klaudiusz—
Tymi słowy wita nas cesarz Klaudiusz na kartach powieści, tak też (z kosmetyczną zmianą) zaczyna się serial produkcji BBC. I trzeba przyznać, że cesarz ów przedstawił się nam trafnie dobierając słowa. A jakimi słowami najlepiej określić sam serial? Przełomowy? Chyba nie. Może raczej „wyprzedzający swoje czasy”. Pamiętają o tym dziś tylko najstarsi górale, ale w zamierzchłych czasach (to jest w zeszłym stuleciu) seriale telewizyjne miały zupełnie inną konstrukcję fabularną niż obecnie. Każdy odcinek tworzył zamkniętą całość. Wątki się domykały, zagadki były rozwiązane, a nim na ekranie pojawiły się napisy końcowe, sytuacja bohaterów wracała (mniej więcej) do punktu wyjścia. Przeoczenie połowy sezonu nie stanowiło najmniejszego problemu w odbiorze serialu, bo kontynuowanie wątków przez kilka odcinków zdarzało się sporadycznie i tylko pod koniec sezonu. Sytuacja zmieniła się na początku obecnego stulecia, wraz z pojawieniem się cyfrowych nagrywarek (takich jak TiVo), a w końcu streamingu mediów przez internet. Wtedy to triumfy zaczęły święcić seriale wymagające od widza uwagi i śledzenia każdego odcinka.
Dlaczego o tym wspominam? Bo powstały w 1976 roku „Ja, Klaudiusz” łamał te zasady. Na przestrzeni 13 odcinków, z których każdy trwa ok. 50 minut, oglądamy zaskakująco sprawną i wierną ekranizację dylogii Gravesa. Serial unika „epizodyzacji”, a zamiast tego dostarcza nam opowieści ciągłej, przypominającej konstrukcją „House of Cards”. Śledzimy losy tytułowego Klaudiusza, członka dynastii julijsko-klaudyjskiej, od jego młodości spędzonej na dworze Oktawiana Augusta, przez burzliwy okres rządów Tyberiusza i Kaliguli, aż po tyleż absurdalne, co historycznie prawdziwe okoliczności wstąpienia na tron i sprawowania władzy przez samego Klaudiusza.
A trzeba tu wspomnieć, że Klaudiusz był postacią fascynującą i doskonale sprawdza się w roli protagonisty. Wskutek chorób jakie przeszedł w dzieciństwie (były to m.in. paraliż dziecięcy oraz świnka z groźnymi powikłaniami), Klaudiusz nabawił się kilku ułomności fizycznych, które przez otaczających go członków rodziny traktowane były jako ułomności intelektu. I nie jest wcale tak trudno zrozumieć dlaczego. Klaudiusz jąkał się, ślinił, kulał, a na dodatek nie dosłyszał na jedno ucho. Tym niemniej jego umysł był niezwykle sprawny. Przyszły cesarz był wybitnym historykiem, władał (już wówczas martwym) językiem etruskim i posiadał całkiem pokaźną wiedzę na temat taktyki wojskowej. Opinia przygłupa, jaką się cieszył pozwoliła mu jednak przetrwać czasy, kiedy morderstwo rywali w walce o władzę było na porządku dziennym. Nawet, jeśli byli członkami rodziny.
Oczywiście serial, tak jak przed nim książka, nie jest w stu procentach wierny historii. Sam Klaudiusz jest postacią lekko wybieloną, jego historyczny pierwowzór był wprawdzie nieporównywalnie łagodniejszy i rozsądniejszy od chorego psychicznie Kaliguli, ale potrafił być nie mniej bezwzględny od swego stryja Tyberiusza. Twórcy poszli też za Gravesem na pewne uproszczenia w prezentacji motywacji poszczególnych postaci. To powiedziawszy, trzeba dość jasno zaakcentować, że „Ja, Klaudiusz” prezentuje nam intrygi i grę o władzę w sposób dojrzały i daleki od naiwności. Machinacje, szczególnie te z udziałem kobiet – Liwii (matki Tyberiusza i Druzusa, babki Klaudiusza), Messaliny (trzeciej żony Klaudiusza) i Agrypiny (czwartej żony Klaudiusza) to prawdopodobnie najciekawszy aspekt opowiadanej historii. Nie znajdziemy tu wprawdzie przemocy ani golizny (co jest akurat błędem – pokazywanie przemocy i golizny świetnie sprawdza się w każdym gatunku filmowym/serialowym, może z wyjątkiem thrillera erotycznego), ale cudowne, fantastycznie odegrane, naprawdę żywe postaci bohaterów i łotrów tej opowieści bez problemu nam to wynagrodzą.
A cóż to są za wspaniałe postaci! O trzech świetnych kobiecych kreacjach już wspomniałem, a mamy do tego kilka fenomenalnych ról męskich. Przede wszystkim błyskotliwy Derek Jacobi jako tytułowy cesarz Klaudiusz. Ale i on będzie momentami przyćmiewany. Chociażby przez Oktawiana Augusta, w którego wcielił się genialny Brian Blessed. Niewiele ustępują mu Tyberiusz (George Baker) i szaleniec Kaligula (w tej roli młody John Hurt!). Ale to przecież nie wszystko. Prefekta pretorian – Makrona – odegrał młody i pozbawiony brody John Rhys-Davies. A w prefekta Sejana wcielił się sam Patrick Stewart. A może nie powinienem pisać, że „sam”, bo wystąpił wraz z włosami, i to chyba nawet własnymi. Nie dość, że rola świetnie zagrana, to na dodatek nie będziemy mogli wyjść z podziwu nad tym, że Profesor Xavier i kapitan Jean-Luc Picard miał kiedyś bujną czuprynę. Uczta dla oczu!
Fanom „Gry o Tron” za dodatkową rekomendację niech posłuży fakt, że George R.R. Martin sam przyznał, iż tworząc bohaterów „Pieśni Lodu i Ognia” czerpał inspirację z serialowych kreacji. I rzeczywiście, rysy zgorzkniałego, niedocenianego i niepanującego nad własnym losem Tyberiusza znajdziemy w Stannisie Baratheonie. Z kolei pogardzany mól książkowy Klaudiusz niewątpliwie użyczył kilku cech Tyrionowi Lannisterowi.
Wypowiadam się póki co w samych superlatywach, ale warto też odnotować kilka problemów, które mogą być przeszkodą w oglądaniu serialu, szczególnie dla młodszego, mającego nieco inne oczekiwania widza. Przede wszystkim, jak pisałem na wstępie, serial ma w sobie coś z teatru. Ma między innymi bardziej teatralną, niż filmową scenografię. W najlepszym wypadku plany wyglądają tak jak w niskobudżetowych filmach historycznych z lat 70. W najgorszym jak coś, co mógłbym – posiadając odpowiedni zapas desek i styropianu – zmontować w garażu w jedno popołudnie. Zupełnie inna jest też praca kamery. Mniej zbliżeń i przebitek niż we współczesnych produkcjach. Kamera potrafi zatrzymać się w miejscu na dobre parę minut. Nie zobaczymy tu również żadnych sztuczek montażowych. Tworzy to właśnie wrażenie tej teatralności widowiska. I idą też za tym teatralne kreacje. Realizowane w jednym-dwóch ujęciach sceny wymagają od aktorów, by nie spieszyli się ze swymi kwestiami, ale raczej powoli odciskali na scenie swoje piętno. Z jednej strony unikamy dzięki temu chaosu, z drugiej jednak czynimy całą akcję wolniejszą i bardziej dostojną. Pewnie nie każdemu się to spodoba.
Mnie to nie raziło, przeciwnie, uznałem to powolne tempo za pewien powiew świeżości w zalewie produkcji (tak kinowych, jak i telewizyjnych), które traktują widza jak skończonego głąba, który znudzony wyjmie telefon jeśli tylko kamera zawiśnie w miejscu na więcej niż osiem sekund. Sądzę też, że wszyscy którzy „Grę o Tron” pokochali właśnie za to, jak sprytnie ukazywała nam świat intryg i wielkiej polityki, polubią też historię cesarza jąkały.
Wszystkim zainteresowanym śpieszę donieść, że serial można bez problemu kupić na DVD (w dwóch edycjach – tańsza kosztuje ok. 80 złotych, edycja kolekcjonerska ok. 800 złotych). Ale to nie jedyny sposób na to, by się z nim zapoznać. Serial od czasu do czasu pojawia się też w telewizji i jest też dostępny na platformach streamingowych. Więc mimo, że ma już swoje lata, nietrudno będzie go znaleźć. A znaleźć go na pewno warto.
Ja, Klaudiusz
-
Ocena DaeLa - 8/10
8/10
PS. I jeszcze gwoli ścisłości – napisałem, że w serialu nie zobaczymy ani krzty nagości. Nie jest to do końca prawdą. Serial występuje przynajmniej w dwóch wersjach montażowych, jedna jest nieco odważniejsza, druga odrobinę ocenzurowana. Tym niemniej nawet ta „odważniejsza” wersja serialu nie epatuje przesadnie nagością i w porównaniu do współczesnych produkcji telewizyjnych jest dość skromna.
Tyberiusz był jedynakiem.
Salut!
Nie, miał brata Druzusa. Chyba przyrodniego (choć nie jestem pewien, w tej dynastii było tyle rozwodów i adopcji, że można się pogubić).
Druzus byl naturalnym bratem Tyberiusza tyle ze przyszedl na swiat gdy Liwia rozwiodła sie z ich ojcem by poslubic Augusta
Rany. Nawet wpisanie piramidalnej bzdury Was nie inicjuje? Co z Wami?
Świat poza Westeros nie istnieje, czy jak?
Dziękuję DeaLu, że przypominasz ten serial! Będąc w liceum czytałam te książki, a tata uświadomił mi, że istnieje ekranizacja – aż się łza w oku kręci. Według mnie właśnie owa teatralność, o której wspominasz, czyni tę produkcję tak wyjątkową. A gra aktorska fenomenalna; zawsze gdy natrafię na Klaudiusza w telewizji, mam ochotę po raz sześćsetny przypomnieć sobie fenomenalnego Petera Ustinova we wiadomo czym ?
Przy okazji chylę czoła przed Twoimi publikacjami na tej stronie. Merytoryczne, humorystyczne i pisane poprawną polszczyzną, co w dobie plugawienia języka wyjątkowo cenię. Pozdrawiam
To ja bardzo dziękuję za te miłe słowa. Staram się jak mogę 🙂
Znakomita adaptacja jednej z moich ulubionych książek. Uczta dla każdego, kto lubi porządne aktorstwo.
Warto dodać, że w Polsce serial był dubbingowany i jest to dubbing nie mniej legendarny, niż sam serial. Niedawno udało się odnaleźć wszystkie taśmy, które rzekomo zginęły i ta wersja była pokazywana w TVP Kultura.
miałem mieszane uczucia, czy to obejrzec, ale to zdanie zdecydowalo o wszystkim xD
„Nie znajdziemy tu wprawdzie przemocy ani golizny”
Świetny serial z lat mojego dzieciństwa. 🙂 Zwłaszcza z polskim dubbingiem (chyba jedyny przypadek, kiedy przedkładam wersję dubbingowaną nad lektora). Pozycja obowiązkowa dla każdego fana starożytności.
„Ja, Klaudiusz” jest bardzo dokładną ilustracją książki i w znacznym stopniu korzysta ze źródeł historycznych (Tacyt, Swetoniusz). Jest za to kilka powtarzanych od wspomnianych historyków hipotez, które w dzisiejszej nauce są podważane. Po pierwsze, Klaudiusz nie był fanem Republiki. Najprawdopodobniej brał udział w spisku na Kaligulę, a umarł najprawdopodobniej z przyczyn naturalnych. Do tego postać Postuma została bardzo wybielona. Poza tymi detalami, to każdy kogo zainteresował „Rzym” powinien go oglądnąć.
Ciekawa jest również analogia do PLiO. Klaudiusz zostaje uśmiercony przez żonę, a na tron wstępuje jego niebiologiczny syn, który okaże się tyranem. Brzmi jak historia pewnego Baratheona.
Podpisuję się pod twoją recenzją obiema rękami i nogami, Daelu. Ale popełniłeś parę błędów. Przede wszystkim Messalina nie była pierwszą żoną Klaudiusza. Przed nią nasz cesarz miał dwie inne połowice. No i nie jest prawdą to, że w serialu nie było nagich scen. Trochę się ich trafiło się, choć na pewno nie tyle, co w „GoT”
Z Messaliną to faktycznie moja wtopa. Natomiast kwestia nagości jest bardzo ciekawa. Odświeżyłem sobie „Klaudiusza” jakiś rok temu i dałbym sobie rękę uciąć, że nie było tam żadnej nagości. Teraz, już po napisaniu tekstu, znalazłem w internecie klip z jedną z pierwszych scen serialu, w której mamy sposobność rzucenia okiem na kilka piersi. Albo moja pamięć jest wybiórcza (i to dziwnie wybiórcza), albo BBC wypuściło po prostu kilka wersji serialu, a ta, którą oglądałem niedawno, była ocenzurowana. Skłaniam się ku opcji drugiej, bo to samo zrobili z brytyjskim wydaniem „Rzymu”.
Nagość jak najbardziej jest. Choćby w odcinku gdy Klaudiusz został odźwiernym w burdelu Kaliguli, no i w jednym z następnych odcinków, gdy Messalina rozmawiała w łóżku z jednym ze swoich kochanków.
oj kusicie ;/
Ja wiem, że to odważna prośba, ale nie chciałbyś przypadkiem napisać – pewnie w kilku odcinkach – o The Wire? Intryga tam jest, sezonów kilka, więc można spokojnie oglądać przez cały 2018 czekając na GoT, co więcej, parokrotnie wspominałeś, że to Twój ulubiony serial. Dobrego polskiego opracowania tego serialu jeszcze nie ma, choć na angielskich forach można znaleźć naprawdę wkręconych ludzi.
A ostatnio recenzujecie różne gatunki:)