FilmyRecenzje Filmowe

Indiana Jones i artefakt przeznaczenia (2023)

Niemal pół wieku dzieli pierwszą część przygód Indiany Jonesa od piątej. 42 lata to szmat czasu i twórcy najnowszego, najprawdopodobniej ostatniego filmu serii doskonale zdali sobie sprawę z tego faktu, czyniąc upływ czasu główną osią fabularną Artefaktu przeznaczenia. Produkcja tego filmu była bardzo trudna i czasochłonna, koszty poszły w setki milionów dolarów i już wiadomo, że się nie zwrócą. Niesmak po Królestwie kryształowej czaszki po latach jedynie się wzmógł zamiast przygasnąć, a w przywrócenie serii należnej jej chwały mało kto wierzył. Z projektu wypisał się Spielberg, a Lucasa nikt nawet nie próbował angażować, chociaż ten pierwsze przymiarki do piątego Indy’ego robił już w 2008 roku. Do kina szedłem więc bez żadnych oczekiwań, a wręcz spodziewając się żenady przez wielkie “Ż”, bo patrząc na ostatnie dokonania Myszki Mickey, to nie mogło się udać.

Technologia odmładzania postaci weszła w nową erę.

Wzorem poprzednich filmów, tak i ten otwiera sekwencja nie do końca powiązana z resztą historii. Przenosimy się w czasy ostatnich dni III Rzeszy, Niemcy próbują rabować i wywozić z okupowanej Francji co się da, a Indy stara się wykorzystać sytuację, żeby odzyskać kolejny legendarny artefakt. Nie, nie ten tytułowy, inny, lepszy i potężniejszy. Cały prolog mógłby z powodzeniem być finałem jakiegoś innego filmu, bo to właściwie jedna wielka brawurowa scena akcji w całkiem niezłym stylu. Są kaskaderskie popisy, zabawne sytuacje, wszyscy leją się po pyskach a i trup ściele się gęsto. Do tego znakomicie odmłodzony cyfrowo Harrison Ford wygląda jakby dopiero co odzyskał arkę przymierza. Tylko te komputerowo animowane szerokie plany powodowały zgrzyt zębów i zażenowanie, bo na tle całej reszty wyglądają bardzo sztucznie i paskudnie. W tejże sekwencji poznajemy też naczelnego niemilca, niejakiego Jürgena Vollera oraz tytułowy artefakt (co złego było w „tarczy”, z ang. „dial”?), który trochę przypadkiem pojawia się w całej historii. Prolog jest niezły, chociaż zwiastuje, co złego będzie się dziać w tym filmie. Jest rozwleczony ponad miarę i próbuje tyle razy oszołomić widza, że ten w końcu zostaje znieczulony i czeka jedynie na jakiś spokojniejszy fragment. Ale nie uprzedzajmy faktów.

Jeden z wielu pościgów w nowym Indiana Jonesie.

Właściwa fabuła przenosi nas do roku 1969. Henry Jones uczy w college’u, jest zgorzkniałym starym capem, który rozstał się z żoną i ma zamiar zapić się na śmierć po przejściu na emeryturę. Już widzę te stada narzekaczy, krzyczących że nie godzi się, żeby Indy tak skapcaniał, ale czasu nie da się oszukać. Gdyby Indy w takim wieku (bez cyfrowego odmładzania) nadal hasał po świecie jak gdyby nigdy nic, byłoby to podejrzane. Co innego, jeśli zmuszają go do tego okoliczności w postaci: 1. dawno nie widzianej chrześniaczki, 2. CIA, 3. nazistów. Można więc powiedzieć, że jest to zestaw modelowy, który już w poprzednich częściach widzieliśmy, z małą odmianą dotyczącą płci (prawie) głównej bohaterki. Nie będę ukrywał, że syna państwa Jonesów z poprzedniego filmu szczerze nie znosiłem i bardzo się cieszę, że umarł w Wietnamie. Nie będę też ukrywał, że dałem się nieco podpuścić internetowym „znawcom” i z dużą dozą podejrzliwości spoglądałem na Helenę, graną przez Phoebe Waller-Bridge. Plotki o tym, że miała zając miejsce Indiany krążyły po sieci od dawna, podobnie jak te o tłoczeniu lewackiej propagandy gdzie tylko się da. Na szczęście niewiele z tego jest prawdą, ale Helena bez żadnego problemu przejmuje od Willy Scott miano najbardziej wkurzającej baby pod słońcem. Przez prawie cały film miałem cichą nadzieję, że panna zginie tragiczną śmiercią, albo chociaż zostanie mocno poturbowana. Pal licho głupkowate teksty o złodziejskim kapitalizmie i silnych, niezależnych kobietach – one umykają w natłoku scen akcji. Helena jest po prostu okropną osobą, której nigdy nie chciałbym poznać. Myślałem, że jej materializm i oportunizm skrywają coś więcej, ale nic takiego się nie dzieje. To podłe babsko kieruje się w życiu jedynie chęcią zysku i nic nie zmienia tu odkupienie win w samym finale. Wcześniej mamy ponad dwie godziny paskudnej, zadufanej w sobie złodziejki dbającej jedynie o siebie i swoje gigantyczne ego. Być może chodziło o nawiązanie do jednej z pierwszych wersji historii o awanturniczym archeologu, wedle której Indy miał być poszukiwaczem skarbów, robiącym to wyłącznie dla pieniędzy sławy. Szlachetność charakteru George Lucas dopisał Jonesowi trochę później. Ale żeby nie było – fakt, że postać wzbudza tak silne emocje należy poczytać za plus aktorce wcielającej się w tę rolę. Uważam, że Waller-Bridge jest podejrzanie naturalna w byciu złą kobietą. Całkiem możliwe wręcz, że to świetna aktorka. Niestety dla mnie jej przekomarzania się z Indym, chociaż dobrze zagrane, były mocno irytujące, bo rozbity życiowo Jones czasami nawet nie próbuje się odgryzać. Jedynie patrzy na swoją chrześnicę z równą dozą politowania  i odrazy. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby finałowa przemiana Heleny została do filmu dodana po pierwszych pokazach wewnętrznych, które podobno wypadły fatalnie i spowodowały konieczność robienia drogich dokrętek, w tym alternatywnego zakończenia, o czym przypadkiem wspomniał John Williams w trakcie jednego z koncertów. Ta transformacja nie bardzo pasuje do reszty filmu i praktycznie nic jej nie zapowiada.

Para nieoczywistych bohaterów.

Nie zmienia się za to Indiana. Od początku do końca jest zrezygnowanym awanturnikiem na emeryturze, który zostaje siłą wciągnięty w wir przygody. Nie ma w nim tej iskry i błysku w oku, nie zapala się na myśl o nowych odkryciach, nawet kiedy zdaje sobie sprawę, czego tym razem będzie poszukiwał. Zamiast biblijnych klimatów mamy fikcyjne urządzenie wzorowane na mechanizmie z Antykithiry, które okazuje się mieć iście magiczne właściwości. Według mnie wybór MacGuffina dla tej części przygód Indiany Jonesa był średnio udany. Myślę, że wiele osób w ogóle nie słyszało o rzeczonym mechanizmie, a nawet jeśli, to nie jest to coś, co funkcjonuje w masowej świadomości jak choćby Święty Graal. Nie byłoby to może problemem, gdyby fabułę skonstruowano inaczej, w końcu kto pamięta dokładnie, czego szukano w Świątyni zagłady? Tam liczyło się co innego niż gonitwa za króliczkiem. Chodziło o miejsce, złowieszczy nastrój i skrywane sekrety, więc nie było potrzeby zastanawiania się zbytnio nad odpowiednią archeologiczną przynętą. Tym razem jednak cały film to jeden wielki wyścig po tajemniczą antyczną maszynę, która od początku wydaje się być jakąś bujdą na resorach i wymysłem scenarzystów. W zasadzie można powiedzieć, że prawdziwa historia mechanizmu jest znacznie ciekawsza od filmowej. Polecam poczytać, albo pooglądać filmy o nim. Szkoda, że sprowadzono go do magicznej zabawki, a całą fabułę do gonitwy na złamanie karku bez krzty finezji.

Tej pani raczej nie polubicie.

Dochodzimy w ten sposób do największej bolączki Artefaktu przeznaczenia. Ten film jest tak prosty, że aż prostacki. I nudny, a w każdym razie nużący. Owszem, sceny akcji co i rusz atakują widza kolejnymi niesamowitymi ujęciami i kaskaderskimi wyczynami, które wyglądają naprawdę nieźle. Owszem, fabuła ma ręce i nogi, a my wiemy, dlaczego bohaterowie podążają z punktu A do B, a potem C, D i tak do Z. To wszystko jest całkiem składnie ze sobą spasowane i ułożone, ale ktoś zapomniał o najważniejszym – dobra historia musi mieć zróżnicowane tempo oraz zawierać zwroty akcji. Bez tego otrzymujemy co najwyżej teledysk i efektowne migawki. Pościgów z piątej części starczyłoby na wszystkie pozostałe filmy. Pamiętacie sekwencję z ciężarówką z poszukiwaczy? Albo z czołgiem z Krucjaty? Niech nawet będą te wózki górnicze ze Świątyni. To były zwieńczenia pewnych dłuższych konstrukcji, poprzedzane całą masą innych zdarzeń, niekoniecznie ciągłej walki i wyścigów. Czasami nie było nawet potrzeby, żeby ktokolwiek gonił bohaterów. Tym razem jest inaczej. Nowy Indy to maraton podzielony na etapy przez krótsze „gadane” epizody. Ogląda się to nieźle, Mangold jest dobrym reżyserem i potrafi zapanować zarówno nad scenami dialogowymi, jak i totalną rozpierduchą, ale brak w tym wszystkim gracji i lekkości. Przykro mi, ale Spielberg w życiowej formie był niedościgniony jeśli chodzi o kino akcji. Nawet wagonem pieniędzy nie da się nadrobić braków talentu.

Indiana Jones w naturalnym środowisku.

Całe szczęście, że przynajmniej udało się uniknąć prawdziwej zmory trapiącej ostatnio wszystkie dłuższe serie. Widz nie obrywa po ryju co 5 minut kolejnymi nawiązaniami i mrugnięciami okiem, robionymi z gracją godną walca drogowego. Oczywiście fan serwis jest, tu i tam poutykano wiele smaczków, a i w dialogach od czasu do czasu pojawi się jakieś zdanie nawiązujące do starych filmów, ale to wszystko ma sens i jest w odpowiednim miejscu. Już sam sposób, w jaki pozbyto się Mutta, jednocześnie robiąc z tego powód do rozstania się Indiany z Karen (ich ślub i w ogóle zejście się w Królestwie były kompletnie bez sensu i na siłę), zasługuje na aprobatę. Zastąpienie węży węgorzami, kilka zabawnych onelinerów z ust Forda, takie detale sprawiają, że jesteśmy na sprawdzonym gruncie, ale nikt nie próbuje nas tuczyć niczym hodowlaną gęś kolejnymi bezmyślnie wrzucanymi cytatami. To się chwali.

Nie będzie za to pochwał w kierunku antagonistów w tym filmie. Jest ich trzech, jak przystało na serię i każdy odhacza kolejne sztampowe punkty. Zły niemiecki naukowiec z misją zniszczenia świata? Jest. Sprytny i agresywny, budzący grozę bandyta? Jest i nawet wygląda jak Brad Pitt polujący na Niemców u Tarantino. Wielki, karykaturalny osiłek? Też jest. Chyba najbardziej karykaturalny z możliwych. Wszyscy niby na swoim miejscu, ale wyglądają jak czarne charaktery z kreskówki (no może takiej dla dorosłych z uwagi na brutalność). A jeśli o brutalności mowa, to chociaż krwi za wiele na ekranie nie widać, to jak na film PG13 trupów jest naprawdę dużo i nikt się nie bał pokazywać skutków działania broni palnej. To zaliczam zdecydowanie do plusów, bo Indiana Jones wywodzi się z innej epoki i bez tej dawki brutalności byłby filmem bardzo niewiarygodnym. Tylko czemu znowu to musieli być ci nieszczęśni Niemcy? Ja wiem, że miało być bezpiecznie i znajomo, że już raz to przeszło – w ostatniej Krucjacie, która była kopią Poszukiwaczy po odważnej i dziwacznej dwójce. Ale czy nie dało się wymyślić czegoś bardziej oryginalnego? Czy Indiana Jones zawsze musi walczyć z naszymi zachodnimi sąsiadami i to w dodatku tak sztampowo pokazanymi? Niech chociaż mają jakieś oryginalne cele, a nie tylko wygranie wojny i zdobycie władzy nad światem.

Moda na niemieckich schwarzcharakterów nigdy nie przemija.

Nie będę pisał zbyt wiele o końcówce, bo powinna być niespodzianką. Co prawda nietrudno domyślić się, dokąd zmierza cała historia, ale detale mogą zaskoczyć. Według mnie twórcy przegięli tu pałę po całości. Jeśli zakończenie Królestwa kryształowej czaszki budziło kontrowersje, to tu spodziewałbym się jeszcze ostrzejszych reakcji. W tym momencie byłem już jednak tak znudzony kolejnymi pościgami, że tylko wywróciłem oczami na widok kolejnych nieprawdopodobnych zdarzeń. Co za dużo, to niezdrowo.

I taki to jest właśnie film. Ogromny, pełen akcji, sprawnie nakręcony, a mimo to nużący i męczący. Nie rozumiem, kto naciskał na niemal dwie i półgodziny, skoro wszystko spokojnie dałoby się zamknąć w dwóch, podobnie jak w pierwszych trzech częściach. Z jednej strony zostałem pozytywnie zaskoczony poprawnością wykonania nowego Indy’ego. Zamiast typowego ostatnio grochu z kapustą otrzymałem zgrabną, sensowną fabułę, nieźle zarysowanych bohaterów i mnóstwo akcji. Z drugiej jednak, zabrakło w filmie fantazji i polotu. Kolejne efekciarskie popisy może i są lata świetlne przed Szybkimi i wściekłymi, ale tak samo jak tam po prostu nudzą. W pierwszych trzech filmach pościg był wynikiem wielu innych działań, elementem większej całości. W piątym pościg jest celem samym w sobie, jakby twórcy zapomnieli, że Indy to ktoś więcej niż kaskader. Mimo to myślę, że warto wybrać się do kina. Artefakt przeznaczenia ma w sobie wystarczająco dużo wdzięku i klasycznego uroku, że macie szansę wyjść z sali w miarę zadowolonym. Wiadomo, że do pierwszych trzech filmów nie ma startu, ale wstydu nikomu nie przynosi, co zważywszy na okoliczności, jest jednak dość dużym osiągnięciem.

  • Ocena Crowleya: - 6/10
    6/10

 

To mi się podoba 0
To mi się nie podoba 0

Related Articles

Komentarzy: 37

  1. a mnie się podobał i to bardzo. jako wielki fan serii ani sekundy się nie nużyłem, powiedziałbym raczej że jest to film smutny, nostalgiczny, poruszający wątki ostateczne.
    kapitalnie zagrał Ford, który pokazuje w filmie przemijanie legendy. Czytałem, że w wywiadach przyznał że celowo chciał być niedołężny i „niesprawny” w 100% bo sam ma 80 lat i Indy którego gra też ma 80 lat. Na ekranie oglądało mi się to jak ostatnię odyseję przemijajacej legendy. I to przemijanie jest głównym wątkiem filmu – co mi się zgadza z nazwiskiem reżysera, Mangold świetnie się czuje w melancholinych obyczajach.
    Jak dla mnie – fanboja który chciał przede wszystkim ten ostatni raz przeżyć przygodę z bohaterem dzieciństwa – film spełnił wszelkie oczekiwania, a nawet rozczulił bardziej, niż byłem na to przygotowany. Nie wiem czy jest sens oceniać tego Indy’ego przez pryzmat Kina Nowej przygody i jego gatunkowych kanonów. Moim zdaniem autorzy mieli tu jednak inny zamysł, który kupiłem z wielką przyjemnością. Osobiście dałbym 8/10, a największym rozczarowaniem był… Mikkelsen i cały ten wątek antagonistów. Nie pasowali, nie czułem tutaj zagrożenia z ich strony. Ale cała reszta, wraz ze ścieżką dzwiękową – sztosik.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
  2. a mnie się podobał i to bardzo. jako wielki fan serii ani sekundy się nie nużyłem, powiedziałbym raczej że jest to film smutny, nostalgiczny, poruszający wątki ostateczne.
    kapitalnie zagrał Ford, który pokazuje w filmie przemijanie legendy. Czytałem, że w wywiadach przyznał że celowo chciał być niedołężny i „niesprawny” w 100% bo sam ma 80 lat i Indy którego gra też ma 80 lat. Na ekranie oglądało mi się to jak ostatnię odyseję przemijajacej legendy. I to przemijanie jest głównym wątkiem filmu – co mi się zgadza z nazwiskiem reżysera, Mangold świetnie się czuje w melancholinych obyczajach.
    Jak dla mnie – fanboja który chciał przede wszystkim ten ostatni raz przeżyć przygodę z bohaterem dzieciństwa – film spełnił wszelkie oczekiwania, a nawet rozczulił bardziej, niż byłem na to przygotowany. Nie wiem czy jest sens oceniać tego Indy’ego przez pryzmat Kina Nowej przygody i jego gatunkowych kanonów. Moim zdaniem autorzy mieli tu jednak inny zamysł, który kupiłem z wielką przyjemnością. Osobiście dałbym 8/10, a największym rozczarowaniem był… Mikkelsen i cały ten wątek antagonistów. Nie pasowali, nie czułem tutaj zagrożenia z ich strony. Ale cała reszta, wraz ze ścieżką dzwiękową – sztosik.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
  3. a mnie się podobał i to bardzo. jako wielki fan serii ani sekundy się nie nużyłem, powiedziałbym raczej że jest to film smutny, nostalgiczny, poruszający wątki ostateczne.
    kapitalnie zagrał Ford, który pokazuje w filmie przemijanie legendy. Czytałem, że w wywiadach przyznał że celowo chciał być niedołężny i „niesprawny” w 100% bo sam ma 80 lat i Indy którego gra też ma 80 lat. Na ekranie oglądało mi się to jak ostatnię odyseję przemijajacej legendy. I to przemijanie jest głównym wątkiem filmu – co mi się zgadza z nazwiskiem reżysera, Mangold świetnie się czuje w melancholinych obyczajach.
    Jak dla mnie – fanboja który chciał przede wszystkim ten ostatni raz przeżyć przygodę z bohaterem dzieciństwa – film spełnił wszelkie oczekiwania, a nawet rozczulił bardziej, niż byłem na to przygotowany. Nie wiem czy jest sens oceniać tego Indy’ego przez pryzmat Kina Nowej przygody i jego gatunkowych kanonów. Moim zdaniem autorzy mieli tu jednak inny zamysł, który kupiłem z wielką przyjemnością. Osobiście dałbym 8/10, a największym rozczarowaniem był… Mikkelsen i cały ten wątek antagonistów. Nie pasowali, nie czułem tutaj zagrożenia z ich strony. Ale cała reszta, wraz ze ścieżką dzwiękową – sztosik.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
  4. mi się podobał, jako pożegnanie serii, ze zdecydowanie smutną nutą, że takiego kina jak Indy już nie ma (i ten fim nie był taki jak pierwsze trzy) i nie będzie. Helenę pokochałam, ale to może skutek mojej miłości do aktorki, Mikkelsena kupię zawsze nawet jakbym oglądała go robiącego zakupy. faktycznie niektóre sekwencje były za długie, ale nie odczułam tego zbytnio, raczej świetnie się bawiłam, nie zwracając dużej uwagi na szczegóły, a jak już przelecieli przez dziurę w niebie to ubawiłam się jak norka. wiadomo, że co stare to lepsze, ale na pewno nie jestem tą częścią rozczarowana. wspaniały „victory lap” dla Harisona Forda <3

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
  5. Dlaczego znów powrót do kultowego bohatera musi iść według sztampy: stary, zgorzkniały, przegrany, zmęczony życie, czeka na śmierć, ale ktoś wyciąga go w ostatnią przygodę. Oczywiście będąc lepszym od starego bohatera.
    Luke Skywalker, Han Solo, Wolverine, Rocky Balboa, Pickard ze Star Treka, Indiana Jones.

    To jest aż nudne. Ile można? Naprawdę nie można pokazać starości kultowego bohatera jako zwieńczenia życia pełnego sukcesów? Chciałbym zobaczyć Indianę Jonesa na starość u boku Marion w otoczeniu wnuków, zapatrzonych studentów? W końcu był bohaterem, uratował świat, Stany Zjednoczone. I do takiego spełnionego Indiany przyszłaby ta młoda, bezczelna córka chrzestna z interesem. Po co pokazywać zawsze męskich bohaterów jako przegranych?

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. prawdopodobnie po to, żeby przygotować męskich odbiorców na to jak będzie wyglądała ich starość. nudne i sztampowe – fakt. ale też prawdziwe.

      no i troche nie byłoby po co robić filmu, gdyby to była historia sukcesu i zwieńczona sukcesem. etos kina opiera się na dramacie antycznym, katharsis wywoływanego przez odyseję (podróż) bohatera która powoduje w nim przemiany. to się po prostu ogląda, czyta i słucha od tysięcy lat. Nie da się zrobić kasowego hitu w którym wszystko na początku jest dobrze, a potem jest jeszcze lepiej. Od tego są benefisy, albo imprezy urodzinowe. Gdyby Spielberg zrobił „80 anniversary of Indiana Jones” to miałbyś coś w stylu tego potworka o Harrym Potterze na HBO, gdzie nawet nie zaprosili Rowling (tak na marginesie) i wyszło nudne lizanie się po genitaliach.
      serio nie kumam zarzutu.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
      1. Takie „zwieńczenie” dało by się zmieścić w filmie, pod warunkiem że Indy nie był by główną częścią historii. W sumie skoro bawili się w „odmładzanie” to mogli by pójść w kierunku że stary Indy opowiada o przygodach z młodości. Tylko że to już było w przygodach młodego Indiany Jonesa :p

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0
  6. Nie oglądałem żadnego filmu z serii. Znam motyw muzyczny, charakterystyczny ogromny głaz, kultowa podmianę czegoś za coś, scenę walki: ninja z mieczem vs Archeolog z pistoletem, wiem że użyto lodówki jako schronu przeciwatomowego oraz (dzięki BigBangTheory) ze główny bohater był absolutnie zbędny w swoim filmie. Odkładałem i odkładałem zapoznanie się z Indiana Jonesem, aż do teraz. Skoro pojawiły się sprzeczne opinie na temat ostatniego filmu, chyba wreszcie pasowałoby nadrobić zaległości:)

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
  7. Znowu Niemcy? Rany. Czy do nich tam nie dociera, że nikt się już Niemców nie boi i nie traktuje ich poważnie? Równie dobrze mogli dać Daleków. 🙂

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
      1. Fakt. Zapomniałem, że Niemcy od 1933 do 1945 znajdowały się pod okupacją Nazistanu i dopiero Alianci ich wyzwolili. 🙂

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0
          1. 8 maja 1945 r. aktem kapitulacji Niemiec zakończyła się II wojna światowa w Europie.

            Niemiecki kanclerz (Olaf Scholtz) w rocznicę tego wydarzenia napisał na Twitterze, że „78 lat temu Niemcy i świat zostały wyzwolone spod tyranii narodowego socjalizmu”.

            Także tak, były Motomyszy z Marsa, są i naziści z Księżyca, który zniewolili Niemców w latach 30 i 40 XX wieku ;).

            A tak na poważnie, to moim zdaniem Ci naziści się pojawiają, bo łatwo można ich można skontrastować z tymi dobrymi Amerykanami, co to cały świat zbawili. W serialu The Boys Stormfront też była nazistką i po wypłynięciu tego faktu wszyscy się od niej odwrócili. Gdyby była komunistką, myślę że nie byłoby wow. Amerykanie nie pokonali w bitwach Rosjan/komunistów, może dlatego jak już się pojawiają, to w filmie szpiegowskim. Ale nazista – o, to osobna kategoria. Tak swoją drogą, to nam wrażenie, że słowa Hitler i nazizm to współczesna wersja diabła/zła wcielonego. Kiedyś na wsi nie można było mówić diabeł, szatan, bies (bo licho przyjdzie). Teraz taka rola przypadła Adolfowi i jego partii.

            To mi się podoba 0
            To mi się nie podoba 0
            1. Owszem. Naziści, a także wciąż jeszcze pojawiający się w niektórych filmach sensacyjnych tzw. „prawicowi ekstremiści” (cokolwiek by to miało znaczyć), to po prostu bezpieczny politycznie przeciwnik, bo ich można kopać bezkarnie. Gdyby na głównych złoli wzięli np. arabskich islamistów, lewaków wspieranych przez międzynarodowe korporacje, nie wspominając już o chińskich komuchach, to mogliby mieć kłopoty. A tak mają spokój, bo kto się będzie czepiał? Trzecia Rzesza? No i powszechnie wiadomo przecież, że mieszkańcy wielkich europejskich i amerykańskich miast najbardziej drżą ze strachu przed białymi prawicowymi ekstremistami… 😉

              To mi się podoba 0
              To mi się nie podoba 0
            2. Scholtz ma prawo do takiego gadania jego partia „historycznie” miała na pieńku z narodowymi socjalistami.

              To mi się podoba 0
              To mi się nie podoba 0
              1. Miałby więc prawo, gdyby mówił tylko w imieniu członków swojej partii, a nie wszystkich Niemców.

                To mi się podoba 0
                To mi się nie podoba 0
  8. „Nie będę ukrywał, że syna państwa Jonesów z poprzedniego filmu szczerze nie znosiłem i bardzo się cieszę, że umarł w Wietnamie. ” może niewielki, ale to spoiler 🙂

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. Zastąpienie bohatera wprowadzonego w poprzednim filmie silną, dzielną niezależną poprzez wykończenie go pozaekranowe zasługuje na potępienie.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
      1. Tak, ale nie. Mutt był tak beznadziejny, że wcale mi nie szkoda tej zmiany. Helena jest okropna, ale jest jakaś i do tego dobrze zagrana.
        Poza tym dzięki takiemu zabiegowi Jones dostał tło, które wyjaśniało jego postawę życiową, dzięki czemu stary Ford pasował do starego Indy’ego.
        Inna sprawa, że jestem pewien, że przed dokrętkami Helena przejmowała pałeczkę i miała być nowym Indianą. Dopiero na ostatnią chwilę to zmienili.

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0
        1. „Inna sprawa, że jestem pewien, że przed dokrętkami Helena przejmowała pałeczkę i miała być nowym Indianą. Dopiero na ostatnią chwilę to zmienili.”

          Zmienili, bo gdyby to zostawili w filmie, to okazałby się on dużą większą klapą niż jest teraz (przy budżecie około 300 mln $ (nie wliczając marketingu) ten film musiałby zarobić około 700 mln by wyjść na zero). A kolejna Rey ̶S̶k̶y̶w̶a̶l̶k̶e̶r̶ Palpatine, które „przejmuje pałeczkę” na pewno odrzuciłaby widzów od seansu. Też nie przepadałem za synem Indiany (nie wiem czy to kwestia scenariusza czy aktora) ale postać Heleny to jakaś kolejna liga kiepskiej postaci. Kolejna Rey, Kapitan Marvel czy Galadriela z Pierścionków Władzy. Już w 4 części zrobiono z Indiany staruszka, który nie jest już tym poszukiwaczem przygód co wcześniej. W 5 części wygląda to już karykaturalnie. Jakie taśmy w szafie trzyma Kathleen Kennedy, że nadal ma posadę? nie wiem 🙁

          To mi się podoba 0
          To mi się nie podoba 0
          1. Taaaa. Gdybym dostawał $10 za każdym razem, gdy czytam o zwolnieniu Kennedy… To zadziwiające, jak szybko potrafią działać korporacje, kiedy ktoś komuś odgrzebie stare tweety z rasistowskimi kawałami, a jak powolnie, jeśli chodzi o decyzje stricte biznesowe.

            To mi się podoba 0
            To mi się nie podoba 0
            1. Bo w odróżnieniu od korporacji starego typu, górniczych, naftowych, samochodowych, te nowe – głównie ze sfery e-biznesu, wysokich technologii i showbiznesu – łączą interes z polityką. Mogą sobie pozwolić nawet na pewne straty, bo mają niskie koszty własne (nie muszą przecież budować fabryk, kopalni, rafinerii czy hut). Ważniejsze dla nich jest, żeby być po linii.

              To mi się podoba 0
              To mi się nie podoba 0
  9. Zgadzam się, że film zrobiony poprawnie, ale nudny. Za dużo akcji i za dużo bohaterów pobocznych, którzy są po nic. Czy coś by się w tej historii zmieniło jakby wyciąć narzeczonego z Maroka, panią z CIA, czy załogę nurków?
    Kolejny problem to brak tego co było wyróżnikiem serii, czyli antycznych zagadek. W całym filmie była tylko jedna łamigówka, a przecież nimi zaczynała się cała seria. Bez tej sprytnie odkrywanej tajemnicy, film praktycznie nie różnił się od innych akcyjniaków 🙁

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
  10. Hej, dlaczego nie ma żadnej recenzji wiedźmina?? Fani Gry o Tron w ogóle nie dbają o naszą lokalną fantastykę?? 🙂
    Wydaje mi się, że powinno coś tu się pojawić!

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. Ktoś musiałby to w końcu obejrzeć, a w przypadku drugiego i trzeciego sezonu to dość spore poświęcenie. Nie wiem, czy nie wolałbym napisać czegoś o Piraniokondzie kontra rekinośmiornicy. 😉

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
      1. Poświęcenie, którego ceną może być uszczerbek na zdrowiu psychicznym 😉 Takie filmy o rekinośmiornicy można obejrzeć w ciągu 2h, niekoniecznie w stanie trzeźwości. Obejrzenie 2 i 3 sezonu Wiedźmina by Netflix mogłoby się skończyć alkoholizmem 😉

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0
      2. A w przypadku pierwszego sezonu to nie? Dla mnie pierwszy sezon nie jest ani o jotę lepszy niż pozostałe. :/ Wręcz przeciwnie, trzeci sezon – przynajmniej jak na razie – podoba mi się dużo bardziej niż pierwszy i drugi. O Blood Origins nawet nie wspominając. Moim skromnym zdaniem to żelazny faworyt do miana najgorszego serialu fantasy w historii (nie licząc może produkcji niszowych, amatorskich czy z trzeciego świata). Oscar dla Michelle Yeoh brzmi w tym kontekście jak szyderstwo. 🙂

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0
        1. Ze tez chce Ci się męczyć. Ja odpadłem po niecałym pierwszym sezonie. Z gniotów, które są tak okropne, ze oglądając mam ubaw, wole Pierścienie Władzy. Gram sobie aktualnie w Lego: LoTR i pomimo tego ze gra się postaciami z KLOcKOW LEGO, ze twórcy wrzucili tam mnóstwo typowo duńskiego humoru (Uruk Hai który strzela do Boromira banano- klockiem, aby gra mogła mieć odpowiednia kategorie wiekowo chyba) to i tak wciąż mamy do czynienia ze 100 razy lepsza adaptacja materiału źródłowego niż w robionym na poważnie, za bardzo poważne pieniądze serialu. Fakt, ze którykolwiek ze scenarzystow i aktorów aktualnie ma prace, świadczy o wielkich kłopotach branży. Po czymś tak złym, twórcy powinni mieć pretensje do aktorów, iz po przeczytaniu scenariusza zgodzili sie na angaż. Aktor tez czyta scenariusz i tez powinien mieć w głowie minimum wyobraźni.

          To mi się podoba 0
          To mi się nie podoba 0
          1. Pierścienie Władzy są bez porównania lepsze od tego niby-wiedźmińskiego chłamu. Możesz mi wierzyć.
            A co do aktorów, to wiadomo – każdy chce zaistnieć. Do początkujących lub mało znanych aktorów trudno mieć pretensje, że wzięli udział w czymś, co gwarantowało im dużą widownię. Gorsza sprawa z tymi starszymi, doświadczonymi – o ugruntowanej pozycji – jak właśnie Michelle Yeoh. Nie rozumiem jej udziału w tym przedsięwzięciu. Zwłaszcza, że przecież poziom tej produkcji nie był niewiadomą. Główny serial miał już dwa sezony. Zaszantażowali ją udziałem w jakimś filmie porno w młodości czy co?

            To mi się podoba 0
            To mi się nie podoba 0
            1. A mnie właśnie bardziej dziwią młodzi zgadzający się grać w byle czym.

              Doświadczona aktora / aktor zgaduje, ze w pewnym momencie może miec większy dystans do swojje twórczości. Coś na zasadzie zagrałam świetnie role w filmie X, Y i Z, udowodniłam, ze potrafię, teraz czas po prostu zarobić, albo zrobić cokolwiek żeby nie wypaść z branży. Nawet jeśli widzę, ze to szmira, tak czy siak mam jeszcze filmy X, Y i Z z których fani będą mnie pamiętać.

              A młody artysta? Wiesz aktor co do zasady powinien cechować się wysoką wrażliwością oraz empatią, także IMO powinien przejmować się swoimi pierwszymi rolami. W końcu jest na początku, buduje portfolio, wizerunek, wyrabia swoją własna markę.

              Nie twierdze, ze młody aktor powinien czekać, aż z nieba mu spadnie główna rola w jakiejś Nolanowskoej superprodukcji. Twierdze, ze jako osoba ogarniającą sztukę, powinien czytać ze zrozumieniem scenariusz, przyjrzeć się dialogom i unikać gniotów.

              Z tego co pamietam w Pierścieniach Władzy istnieje dialog w stylu:
              – ej krasnoludy mają mithril?
              – nie powiem
              – ej no powiedz
              – nie mogę, obiecałem ze nie powiem

              Po przeczytaniu czegoś takiego, odkładasz scenariusz, dzwonisz do agenta i dziękujesz za role.
              Nie zarobisz, ale przynajmniej nie podpiszesz się nazwiskiem pod totalnym bublem.

              Kasa raz jest, raz nie ma. Można ja odrobić, ale na naziwsko pracujesz całe życie.

              To mi się podoba 0
              To mi się nie podoba 0
              1. Teoretycznie tak powinno być, ale mało który początkujący aktor ma dość silne nerwy, żeby czekać na tę jedną, właściwą ROLĘ, kiedy trafia mu się okazja zaistnieć. Nie takie rzeczy ludzie robią, żeby dostać szansę zagrania.

                To mi się podoba 0
                To mi się nie podoba 0
  11. Nie wiem czy ktoś to przeczyta, ale jako, że jest najświeższy tekst filmowy to pisze to tutaj. Czy zapowiada się tekst o Oppenhaimerze? Wiem, że jest wcześnie, ale może już ktoś zapowiedział się na recenzję? Ja byłem dzisiaj i film wbił mnie w fotel, coś arcy-kapitalnego. Dwie rzeczy mi zgrzytały, ale może będzie mi dane podyskutować pod recenzją, bo co najmniej jedna kwestia castingowa totalnie mi nie podeszła, ale i tak to jest co najmniej 10/10. Film mocny, mądry i świetnie utrzymujący napięcie, jest jedna taka scena, który naprawdę może doprowadzić człowieka do zawału mimo, że zna tło historyczne. Jestem oczarowany i tym bardziej czekam na recenzję, bo często tak jest, że piszę, że jakiś film jest doskonały a Sith potem daje reckę, że takie średnie bym powiedział, że mogłoby być lepiej. Nie żałuję ani jednej ze 180 minut spędzonych na seansie, wręcz przeciwnie szkoda mi, że ten film już się skończył.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. Byłem ja, był SithFrog. Dychy nie będzie, ale jest nas trzech, dla których film mógłby trwać jeszcze dłużej. 🙂 Recenzja na pewno będzie, ale to duży film, więc i tekst powinien być adekwatny.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
      1. Trzy godziny filmu a ja mógłbym tam siedziec jeszcze i jeszcze. Tak się zastanawiałem co można było zrobić lepiej albo inaczej i dlaczego ten film miałby nie dostać maxa i oczywiście były co najmniej trzy duże zgrzyty, dwie krótkie sceny były żenujące, ale co najmniej kilkanaście momentów, które wbijają w fotel, a moment odliczania naprawdę MAJSTERSZTYK. Dobra czekam na recenzję i mam nadzieję jakąś dyskusję pod nią.

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button