Nie od dziś wiadomo, że Hollywood ma całą gamę sposobów na zarzynanie kultowych marek. Terminator, Alien, RoboCop, Predator (chociaż ten ostatni w tym roku niby ożył za sprawą „Prey”, ale ja nie podzielam zachwytów). Dorzuciłbym jeszcze Gwiezdne wojny, ale akurat ten świat ma tak dużą grupę wiernych fanów, którzy łykną wszystko, że chyba nigdy nie odejdzie do lamusa. Jeśli combo prequele + epizody VIII i IX nie ukatrupiły starych warsów, to nic nie jest w stanie.
W każdym razie gdybyście chcieli wiedzieć jakie wady miewa współczesne kino – obejrzyjcie Jurassic World: Dominion. Wady skupione jak światło w soczewce, dojmujące i obnażone. Brak pomysłu, brak kompetencji, brak sensu, żerowanie na nostalgii w sposób bezwstydny i jednocześnie bez zrozumienia dla oryginału, wreszcie robienie wszystkiego za szybko, za tanio czy zatrudnianie dobrych aktorów i zostawianie ich ze scenariuszem, z którego nie są w stanie niczego wartościowego wyciągnąć.
Pamiętacie o czym był „Jurrasic Park” tego starego boomera Spielberga? Miłość do zwierząt, majestat natury, zabawa w boga i przecenienie swoich możliwości, które kosztuje życie. A o czym jest „Dominion”? Doskonałe pytanie. Po pierwsze, to są tak naprawdę dwa filmy w jednym. Po drugie: żaden z nich nie jest o dinozaurach. Pierwszy opowiada o tym, że parze głównych bohaterów serii „World” porwano córkę i ruszają ją uratować. Wszystko w konwencji „Szybkich i wściekłych”. Druga pod-fabuła traktuje o apokaliptycznej szarańczy, która zjada wybrane uprawy, bo taki spisek uknuło szczwane korpo. Tę tajemnicę spróbują rozstrzygnąć bohaterowie serii „Park” czyli Laura Dern jako Dr Ellie Sattler i Sam Neill wcielający się ponownie w Alana Granta.
Między bohaterami pałęta się od czasu do czasu Jeff Goldblum czyli ekranowy Ian Malcolm, ale jego obecność w filmie jest całkowicie zbędna, nie ma ani do zrobienia ani do powiedzenia jednej ciekawej rzeczy. Jest, bo jest, bo ma być, „bo nostalgia”. Najlepszą sceną dowodzącą jak bardzo twórcy nie rozumieją fenomenu oryginału jest moment kiedy Ellie Sattler ściąga okulary i patrzy zaszokowana w dal. W „Jurassic Park” pierwszy raz w życiu widziała żywego dinozaura, a wiecie co widzi teraz? Pole. P-O-L-E. Kukurydzy czy innej okry. Żeby chociaż to był las, albo las krzyży… I tak kultowe ujęcie z kultowym gestem i kultowym najazdem kamery zamienia się w groteskę. Nieintencjonalną parodię. Pamiętacie „Top Gun: Maverick”? Tam wszystko zrobiono dobrze. Nostalgia, uwspółcześnienie historii, obśmianie jednych motywów z oryginału, a wyniesienie na piedestał innych. „Dominion” to jak negatyw Mavericka. Wszystko zrobiono źle.
Wracając do fabuły: w końcu dwa osobne filmy łączą się ze sobą i bohaterowie mają szansę się spotkać. Tylko po to, żeby… młodzi złożyli hołd starym. Generalnie Owen i Claire jako protagoniści są beznadziejnie napisani. W pierwszej odsłonie zaczęli jako stereotypowa ex-para po przejściach. Niby się czubią, ale wiadomo jak to się skończy. Potem Claire poza ekranem, między jedynką, a dwójką zmienia charakter o 180 stopni, bo tak, a sytuacja między nimi się nie zmienia. Niczego ciekawego historia w ich temacie nie pokazuje, nie daje im dojrzeć ani się rozwinąć. Do tego stopnia, że w trójce zupełnie nowa postać patrząc na ich relację musi głośno powiedzieć Owenowi „ty to musisz ją naprawdę kochać”. Jestem niemal pewien, że to ukłon w stronę tych co mogli nie mieć styczności z serią, bo inaczej mogliby nie wpaść na to.
Osobnym tematem są defekty specjalne. Nie wiem czy to pośpiech czy brak pieniędzy, ale tak źle wyglądających prehistorycznych gadów nie widziałem na ekranie… nigdy. Jakaś podrasowana i odnowiona wersja 4K oryginalnego „Jurassic Park” zjada efektami „Dominion” na śniadanie. Bez popitki. Żenująca jakość animacji i całkowite odseparowanie od środowiska. Jak Blue biegnie po lesie to po prostu widać, że to sztuczny konstrukt wstawiony do filmu w post produkcji. Nie tyle biegnie co macha łapami i unosi się w powietrzu kilka centymetrów nad ziemią.
Dobrze w sumie, że poruszyłem temat CGI, bo dzięki temu przypomniałem sobie o tym, że faktycznie w filmie są dinozaury. Co prawda tylko w roli tła i „przeszkadzajek”, ale są. Fani czekali na pierwszy film, który pokaże tytułowe „dominion” czyli panowanie prastarych gadów na ziemi po tym, jak uciekły z niewoli. No to sobie jeszcze poczekają ci fani. Tu dostajemy niemal kalkę ze zwiastuna: krótki montaż telewizyjny (stylizowany na program informacyjny), o tym, że wiecie-rozumiecie dinozaury są wśród nas i tyle. Poza tym jak już się pojawiają to tylko w formie sztucznej przeszkody. Jak trzeba któregoś bohatera gonić i próbować zjeść. Gdyby zamiast gadów dać zombie – główna historia w ogóle by się nie zmieniła.
***
Tu pozwolę sobie na dygresję. Kilkukrotnie słyszałem opinię o „Jurassic World:Dominion”, że „jest akcja, są dinozaury, bawiłem/am się dobrze, doskonały odmóżdżacz”. Żebyśmy się dobrze zrozumieli, nie odmawiam nikomu prawa do dobrej zabawy i własnego gustu, chodzi o to słowo. Odmóżdżacz. Kiedyś sam tego używałem, a dziś po prostu nienawidzę określenia. Bo zostało – jak wiele rzeczy – wypaczone. Kiedyś chodziło o film, który jest prosty, łatwy i przyjemny. Nie trzeba analizować niuansów fabuły, nie trzeba skupiać się na detalach, nie trzeba wczuwać się w ciężki klimat i przeżywać dramatu razem z bohaterami. Mówiąc obrazowo: Szybcy i wściekli, Mission: Impossible, Naga broń czy inny Pacific Rim, ale już nie von Trier, Lynch czy inny Jim Jarmush.
A teraz? Mam wrażenie, że określenia używa się do produkcji, które poza pędzącą na złamanie karku akcją nie mają krzty sensu, pomysłu na siebie ani czegokolwiek wartego zapamiętania. Kiedyś chodziło o nieprzesadne obciążenie mózgu, a dziś dosłownie o wyłączenie mózgu. Pochłaniaj popcorn, pij colę i patrz jak fajnie światełka migają, postaraj się nie ślinić, nie zapomnij o oddychaniu. Każda aktywność mózgownicy ponad wymienione może popsuć wrażenia. Dziś kiedy słyszę „dobry film na odmóżdzenie”, uciekam gdzie pieprz rośnie, bo od razu widzę oczyma wyobraźni produkcję beznadziejną pod każdym możliwym względem.
***
Wracając jednak do recenzji, mógłbym tak dalej narzekać, ale szkoda klawiatury. Gdybym miał szukać pozytywów, wymieniłbym niezłą kreację Isabelli Sermon w roli Maisie Lockwood i może ze dwie niezłe sceny akcji. Tylko nie zamierzam tego podkreślać, bo ten film od początku do końca jest zły. Jest produktem filmo-podobnym*, który powstał nie z powodów artystycznych (kino rozrywkowe to też sztuka, polecam zobaczyć „Bullet train” mimo, że wady ma), a tylko z powodu chęci zysku i wyciśnięcia paru dolarów z naiwnej publiki. I wiecie co? Udało się. Produkcja w światowym box office właśnie dobija do miliarda zielonych. Czyli najpewniej nie pożegnamy się z serią na dobre. Przerażająca perspektywa.
Jurassic World: Dominion (2022)
-
Ocena SithFroga - 2/10
2/10
* najgorsze, że to już plaga, bo widziałem niedawno „Grey Man” na Neflixie i to kolejny produkt tego typu. Mimo budżetu i imponującej obsady ma bardzo podobne problemy, ale o tym może w osobnej recenzji.
„Tu pozwolę sobie na dygresję. Kilkukrotnie słyszałem opinię o “Jurassic World:Dominion”, że “jest akcja, są dinozaury, bawiłem/am się dobrze, doskonały odmóżdżacz”.”
Nie wiem, mi się ten film podobał, najlepszy z trylogii, choć głupi jak cholera, traktowałem to jak akcyjniak z dinozaurami, do obejrzenia i zapomnienia, rozrywka na jeden wieczór, ani do pochwalenia się przed ludźmi, ani do powracania przez lata. Jestem fanem Parków Jurajskich, pierwszej trylogii, która jak dla mnie cała jest świetna, nie mam ulubionego filmu z tej trójki, każdy ma w sobie coś. Nowa trylogia jest beznadziejna, jedynka to dno, dwójka jeszcze większe, trójka jest najlepsza spośród tych trzech beznadziejnie słabych filmów. Tutaj chyba czy ktoś da 1/10 2/10 czy 3/10 chyba nie będzie miało większego znaczenia, zależy od wieczoru w którym się to obejrzy, nastroju tego dnia. Film jest słaby z tym trzeba się zgodzić, absolutnie nie wyszedł zabieg ze starą gwardią, (nie wiem czy ktoś wierzył, że to się uda) to znaczy nie wyszedł na ekranie, bo zgromadził w kinach całkiem pokaźne stadko fanów (tu było 100 %, że się uda), ciągnięty przez trzy części wątek raptorów, i wymyślony w drugiej ze sklonowanym dzieckiem jest beznadziejny. A to z szarańczą to był jakiś odpał i ten arcywróg tego filmu taki mało rozgarnięty, mało przewidujący i mało w ogóle jakiś. Dla mnie jedna ocenka w górę bo w tamtej chwili nie oglądało mi się tego źle no i jest lepsza od dwóch poprzednich moim zdaniem choć bycie lepszym od JW 1 i 2 żadnej chluby nie przynosi, większość rzeczy jest od tego lepsze.
Szanuję twoje zdanie Kuba i nie zamierzam Ci wmawiać, że ma Ci się JW:D nie podobać 🙂 Moim zdaniem najgorszy z trylogii i być może najgorszy w ogóle w serii. Pierwszy raz zamiast dinozaurów można było dać wściekłe psy albo zombie i nikt by nie zauważył różnicy. Pierwszy film z serii Jurassic gdzie dinusie są opcjonalne.
„Jestem fanem Parków Jurajskich, pierwszej trylogii, która jak dla mnie cała jest świetna, nie mam ulubionego filmu z tej trójki, każdy ma w sobie coś.”
To wiele wyjaśnia, może masz po prostu „soft spot” dla tej serii i wiele jej wybaczysz 🙂 Ja uwielbiam JP, ale już sequele to zło i większe zło, a pewnej sceny nie odzobaczę już nigdy:
https://www.youtube.com/watch?v=673fHq2WJSg
„Nowa trylogia jest beznadziejna, jedynka to dno, dwójka jeszcze większe”
Mam zdanie dokładnie odwrotne 🙂 Pierwszy to było jak z Force Awakens: bezpieczna przypominajka o czym to było, soft remake pierwszego JP. Dwójka zaczęła kombinować i poszła w dziwnym kierunku (zupełnie jak Last Jedi), a trójka to już burdel na kółkach i trzy filmy w jednym, a żaden o dinozaurach (Rise of Skywalker).
Ha, że też nie wpadłem na to porównanie w recenzji!
O tym filmie za wiele dyskutować nie można. Taki tam, tak jak mówię, jest w nim tak cienka granica między akcją a gniotem, że oglądałbym po powiedzmy cięższym dniu i bym powiedział, a chuj co za gówno nie warte żadnej uwagi.
Kilka innych świeżutkich produkcji:
Czy oglądałeś coś z tych filmów, lub czy jest planowana w najbliższym czasie recenzja: „Samarytanin”, „Ostatni ślad”, „Demaskator” i „Memory” te dwa ostatnie z cyklu Liam Neeson przedstawia, i czy jest plan na recenzję „Obi Wana”
Nie widziałem niczego z powyższych, a rozgrzebane mam jeszcze:
„Bullet train”,
„Grey Man”,
„Orville”,
„The terminal list”.
W skrócie:
tak,
o boże nie,
tak (a dla fanów starych treków – koniecznie),
można, ale nie trzeba.
Za terminal list mialem sie brac ale jakos nie siadlo na razie. O Greymanie nawet nie ma co wspominać, na Bullet Train mialem isc do kina, ale… nie poszedlem. Jestem ciekaw tego Kenobiego, bo znów jest totalne miesanie w kanonie, dużo niescisłości i dziwactw
@SithFrog
Orville <3
Będę czekać cierpliwie
” „Orville” – dla fanów star treków” – którą serię ST masz na myśli?
Najbardziej TNG, ale fani TOS też chyba nie powinni być zawiedzeni. Moim zdaniem, Orville ma 3x bliżej do tych produkcji niż Discovery czy Picard.
„i czy jest plan na recenzję “Obi Wana”
Jest. Pisze się, ale w bólach, żeby nie wyszło, że znowu tylko narzekam jak stary pierdziel. 😉
Ale tam średnio jest za co chwalić. Pierwsza rzecz to zagadkowa sprawa amnezji Lei, tutaj przyjaźni się i niemal kocha Obiego by później nie pamiętać go w oryginalnej trylogii.
Przed seansem powinna pojawiać się wielka plansza ostrzegająca, że to nie jest film o dinozaurach, ale
o zmutowanej szarańczy.
W pełni zgadzam się z kubą, że główny ludzki czarny charakter to totalna porażka. Wiadomo, że seria Jurassic czarnymi charakterami nie stoi, ale ze wszystkich 6 filmów najciekawszym „villainem” był chyba… Dennis Nedry, który i tak zginął jeszcze w pierwszej połowie pierwszego filmu.
Pozostając w temacie czarnych charakterów, nie wiem dlaczego jako widz miałbym cieszyć się porażką giganotozaura w finałowej walce, która i tak była do bólu przewidywalna. Sam dinozaur pojawił się w zaledwie trzech scenach i był tylko zwykłym gadem, tyle że największym. To już terizinozaur bardziej zasługiwał na niechęć publiczności, za to co zrobił z sarenką.
Ogólnie film porażka.
Przez wszystkie trzy części przewija się temat walki tyranozaura z innymi potężnymi gigantozaurami, i ten pierwszy zawsze wychodzi zwycięstwo, to chyba jakaś metafora, ale nie jestem w stanie jej zrozumieć.
Tyranozaur jako metafora filmu Spielberga, w końcu w „Jurassic Park” tyranozaur był jednym z głównych przeciwników. Gigantozaury to metafory nowych, współczesnych produkcji z Hollywood, tych wszystkich sequeli, remaków, rebootów. Filmów, które są mutantami starych, znanych i świetnych produkcji, które są sztucznie ulepszane, gdzie wszystko ma być lepsze, większe, bardziej epickie niż w oryginałach. A na końcu i tak wygrywa „natura”, klasyka.
Tak to widzę. Może to taka inteligentna samokrytyka ukryta wewnątrz filmów?
Tylko, że sami nadają na siebie? To takie bezgłośne wołanie o pomoc? Chcieliśmy uprawiać sztukę, chcieliśmy zrobić coś ambitnego, ale w dzisiejszych czasach nie da się tego robić żeby nie stracić zainwestowanych pieniędzy?
No i całkiem zgrabnie wam wyszło 😉
Podoba mi się, ale obawiam się, że to gruba nadinterpretacja 🙂
Najbardziej podejrzewam o takie intencje Szejna Bleka w Predatorze z 2018 roku. Tam była tak wielka ingerencja studia, że mam wrażenie iż ostateczny kształt to jakaś zemsta reżysera na mocodawcach 🙂
Najgorszy z serii
Nareszcie obejrzałem i.. sam nie wiem co o tym myśleć 😀 Ani mnie ten film nie wciągnął, ani jakoś nie porwał, ani nie wywarł wrażenia. Wręcz czułem się trochę znudzony. Wg mnie najsłabszy z nowej trylogii.
Chciałem napisać więcej wrażeń, ale stwierdziłem, że szkoda czasu :p
Film do kotleta. Strzelający tłuszcz na patelni wydaje się straszniejszy niż sceny grozy w tym filmie.
„Film do kotleta. Strzelający tłuszcz na patelni wydaje się straszniejszy niż sceny grozy w tym filmie.”
Skisłem 😀 Cóż za doskonałe sformułowanie 😀