Jaki jest koń każdy widzi. Z „Szybkimi i wściekłymi” jest podobnie. Co prawda nie można zaprzeczyć, że seria ewoluowała z bardzo udanego 'rimejku’ „Point break” do szaleńczych wojaży po całym świecie w trakcie rozwiązywania szpiegowskich kryzysów a’la James Bond, ale pewne jest jedno. Kiedy idziesz do kina na film z Vinem Dieselem i jego „rodziną” – po prostu musisz wiedzieć czego się spodziewać.
Na ekran ekipa kierowców-super-bohaterów trafia po raz dziewiąty. Za kamerę wraca Justin Lin, człowiek, który uratował franczyzę (części 3 i 4), a potem wyniósł ją na nowy poziom (części 5 i 6 gdzie zadebiutował Dwayne „The Rock” Johnson”). Reżyser, ale też weteran i specjalista w temacie.
Wraca także Vin Diesel. To oczywista oczywistość, bo poza „Tokyo Drift”, który jest bardziej spin-offem niż pełnoprawną trzecią częścią, Dominic Toretto jest symbolem nieodłącznie związanym z serią. Problem w tym, że Diesel od bodajże czwartej odsłony jest także producentem i jego rola w tej kwestii najwyraźniej z każdą kolejną częścią rośnie. Niestety.
Podejrzewam, że to właśnie wpływ aktora grającego głównego bohatera sprawił, że idąc do kina na dziewiątkę dostajemy tak naprawdę dwa filmy luźno ze sobą spięte w jeden seans. Pierwszy w udany sposób nawiązuje do trendu, jaki wyznaczyły kolejne sequele od piątki zaczynając. Wesoła jazda bez trzymanki, masa humoru, niemożliwych akrobacji i scen akcji tak przegiętych, że poprzednie wyczyny ekipy Dominica Torreto zaczynają się jawić jako całkiem realistyczne. Te elementy dały mi dużo radości w kinie i mimo, że znów są połączone sztampową i pretekstową fabułą, widać było, że aktorzy na planie mają ubaw, który udziela się potem widowni. Roman (Tyrese Gibson) i Tej (Ludacris) znów potrafią rozbawić.
Drugi film to śmiertelnie poważny dramat rodzinny rozgrywany między Dominiciem Toretto, a jego dawno nie widzianym bratem Jacobem (John Cena). W tle – a jakże – dramat z przeszłości. Śmierć ojca na torze wyścigowym i okoliczności z tym związane. Nie mam żadnych wątpliwości, że to Vin Diesel miał w tej kwestii ostatnie słowo. Wziął jeden dialog z pierwszej części i wymyślił smutną, ale krzepiącą rodzinną historię wokół paru słów. Tonalnie główny wątek pasuje do klimatu „Szybkich i wściekłych” jak pięść do nosa. Nadęcie i powaga tej części filmu są tak nieznośne, że wręcz odrzucają, a momentami śmieszą w sposób niezamierzony. Umówmy się, Vin Diesel jest charakterystycznym aktorem stworzonym do pewnego rodzaju kreacji, natomiast kiedy próbuje grać na nucie dramatycznej i pokazać jakieś emocje… No nie, po prostu nie. Poci się, stara, cedzi słowa, ale efekt jest groteskowy. Cała ta historia powinna wylecieć ze scenariusza, bo jest nudna, fatalnie zagrana i niepotrzebna.
Tak jak niepotrzebne są elementy „dialogu z widzami”. W internecie ludzie się śmieją, że w następnej części lecimy w kosmos? No to lecimy! Piszą na forach, że to taki Marvel tylko super-mocami są: opanowanie auta i nieśmiertelność? Wrzućmy o tym dialog w sam środek seansu. Do tej pory – nawet pod batutą Justina Lina – udawało się zachować szaleństwo serii bez popadania w takie tanie chwyty udawanej autoparodii. Tym razem reżyser traci czujność (albo kontrolę nad reżyserią) i dostajemy wspomniane kwiatki, które nijak nie pasują do klimatu. Wiecie, trochę jakby zaczęli z braku pomysłów ekranizować „memy” o samych sobie.
Dorzućmy do tego pozbawiony charyzmy, żenujący czarny charakter, włączenie Johna Ceny w „poważny” wątek zamiast w jazdę bez trzymanki (a, że się nadaje, pokazał w „Legionie samobójców: The Suicide Squad” i wyjdzie jedna z najsłabszych odsłon „Szybkich i wściekłych” w historii. Na teraz nie wiem czy poza dwójką jakakolwiek inna część była słabsza.
Jakby tego było mało, znów na koniec jest – mające w zamierzeniu wywołać ciepłe uczucia – nawiązanie do Briana, postaci granej przez świętej pamięci Paula Walkera. O ile w części siódmej to miało sens i było zrobione w wyważony sposób, z wyczuciem, o tyle tutaj to już obrzydliwe zarabianie na tragedii i wrzucanie nawiązania li tylko w celu sięgnięcia po tani chwyt emocjonalny. Powinni się wstydzić.
Nie zamierzam odradzać seansu, kto uwielbia serię i tak obejrzy. Kto nie widział poprzednich kilku pewnie i tak się nie zainteresuje. Sam mam problem, bo o ile na ostatnich sequelach bawiłem się świetnie lub co najmniej przyzwoicie, na dziewiątce męczyłem się, a momentami nawet nudziłem. Ktoś tu przestrzelił i to mocno. Odklejcie Vina Diesela od fotela producenta, bo kolejna odsłona może zaliczyć spektakularną czołówkę i zakończyć żywot całej serii.
Szybcy i wściekli 9 (2021)
-
Ocena SithFroga - 4/10
4/10
Nie obejrzalem ani jednego filmu z tej serii. Nigdy nie ciagnelo mnie do motoryzacji, pewnie dlatego. Widzialem jakies randomowe urywki w stylu The Rock bije sie z Deiselem i co to, to nie ! Nie dla mnie ten rodzaj kiczu. Lubie kicz, ale:
– albo niezamierzony -> The room, scena podania sobie bicepsów (rąk) w predatorze
– albo ten zamierzony -> Popstar, Marvel
FnF to raczej nie kicz. Ani zamierzony ani niezamierzony. To właśnie taki Marvel z superherosami tylko mają inne moce niż ci z komiksów. To po prostu akcja totalna, jazda bez trzymanki i czysta rozrywka. 5 czy 6 to naprawdę niezłe filmy akcji.
Ciężko mi z tym polemizować bo niby nie mam opini ( nie oglądałem żadnego z filmów ) ale jednak czy rzecuziwkxe można nie mieć żadnej opini ? Jakaś sobie wyrobiłem na podstawie kilku scen które widziałem + nie oszukujmy się kino posiada schematy, jest wtórne i jelsi ktoś jak ja uwielbia kino, obejrzał tysiące filmów to niekiedy widząc w jaki sposób reżyser prowadzi scene, jak pracuje kamera światłem ruchem montażem etc to czasem te kilka scen wystarczy żeby się skutecznie zniechęcić.
Widziałem scene w której bije się dwóch dużych gości z wyeksponowanymi mięśniami, na każdym kroku napinając sztucznie bicepsy ( ach Ci spasieni Amerykanie uwielbiający oglądać wyrzeźbione ciała) Rzucali soba jak lalkami i pomimo potężnych muskułów nie czułem siły uderzenia. Ba ! Jakiś stoł sie połamał, nie wiem czy tez nie ściana nie pękła ale i tak nie czułem w tym dynamiki walki, czy zagrożenia czy czegokolwiek. Coś na zasadzie „Ok teraz przyjmiesz ode mnie 10 ciosów na twarz, rzucę żart po czym ten 11 cios Cię musi powalić bo przed nim zacisnę żeby ale wezmę duży zamach” -> dla mnie to jest kicz rodem z amerykańskiego Wrestlingu. Rozumiem ze to ma bawić, ze trafia to do wielu osob, ale mnie nudzi i zniechęca.
Zreszta jak widzę takiego nadmuchanego mięśniaka który po 15 sekudnach walki zamiast łapać oddech robi fikołki czy inne akrobacje to w moment tracę zainteresowanie.
Widziałem rownjez scene dialogu, takiego poważnego dialogu, tak poważnego ze o niczym.
Z filmów akcji np lubię te stare z seagalem, są mega kiczowate ale dobrze mi się to ogląda. Sceny walki tez są naciągane jasne ale chociaż czuć obrażenia, maja jakiś pomysł na siebie i ten drewniany Steven:) przynajmniej nikt nie udaje ze on jest aktorem
Dwie poprzednie części były tak durne, że z powodzeniem odnalazłyby się w polskim parlamencie. Niestety pewnie kiedyś wpadnę na genialny pomysł obejrzenia i tego, a potem będę żałował straconych dwóch godzin. Kompletnie nie trafia do mnie ten styl, chociaż nie mam nic przeciwko latającym samochodom.