Siedzimy sobie „na pace” furgonetki przewożącej pieniądze. Słuchamy zwyczajnej rozmowy konwojentów. Nagle ktoś zajeżdża im drogę, a widz – nadal z perspektywy pasażera na gapę – obserwuje napad. Nie wszystko idzie zgodnie z planem i… cięcie! Popatrzmy sobie na przepiękną, stylową niczym w kolejnych odsłonach przygód agenta 007, czołówkę. Cięcie!
Patrick Hill (Jason Statham) zgłasza się jako potencjalny pracownik do Fortico Security. Do firmy, której furgonetka została obrabowana na wstępie. Co łączy te sceny? Kim jest Patrick? Kto dokonał napadu? Co tak naprawdę się dzieje? Tego dowiemy się w trakcie seansu, bo Guy Ritchie tym razem stawia na konstrukcję szkatułkową. Powoli odsłoni nam szersze tło samego napadu i dowiemy się jak wiedziona poczuciem niesprawiedliwości chęć zarobku zapoczątkowała historię o zbrodni, cierpieniu i zemście.
W miarę odkrywania kolejnych faktów i łączenia wątków nie dowiadujemy się niczego szokującego. Nie ma tu zaskakujących zwrotów akcji i niespodziewanych zdrad czy nieoczywistych aliansów. Mimo tego nie można narzekać na nudę. Jak to u Ritchiego – montaż jest dynamiczny, historia prowadzona bez dłużyzn, dialogi bywają krwiste i dosadne, a bohaterowie nie przebierają w środkach.
Co zaskakuje to niemal kompletny brak humoru, typowego dla klasyków spod ręki brytyjskiego filmowca. Zapomnijcie o ironii i lekkiej formie filmów gangsterskich w typie „Dżentelmenów” czy „Przekrętu”. Kilka docinek między postaciami pada, ale nie dajcie się zwieść. Tym razem Ritchie celuje raczej w klimat mrocznej sensacji niż komedii z niegrzecznymi chłopcami.
Statham gra po raz kolejny samego siebie, ale kiedy musi pokazać więcej emocji niż zwyczajowe „jestem taaaaaakim twardzielem”, to nie ma się do czego przyczepić. Świetnie wypadł znany z serialu „Mindhunter” Holt McCallany w roli przewodnika Hilla po firmie Fortico Security. Ze znanych twarzy pojawia się Scot Eastwood, który tym razem nie przeszarżowuje. Ritchie próbuje też ocalić od zapomnienia aktorów, których dawno nie widziałem w topowych produkcjach. Na ekranie pojawia się Josh Hartnett i Andy Garcia.
Warto też wspomnieć, że brytyjski reżyser mocno inspirował się (co przyznaje w napisach) francuskim filmem „Konwojent (Le convoyeur)” z 2004 roku. Sądząc jednak po pobieżnie przeczytanych recenzjach, Brytyjczyk zdecydowanie poprawił oryginalny materiał.
Tam gdzie jest sensacja i akcja – „Jeden gniewny człowiek” błyszczy, zapewnia rozrywkę i świetnie się sprawdza jako rasowe kino zemsty. Tam jednak gdzie próbuje powiedzieć coś więcej – o motywach antagonistów czy kiedy zagłębia się w psychikę głównego bohatera (żałoba, ból po stracie, wyrzuty sumienia) – robi się dziwacznie. Ewidentnie Ritchie nie czuje się pewnie w roli psychoterapeuty swoich bohaterów. Woli oglądać ich dziurawiących się nawzajem ołowiem.
Dobrze jest wrócić do kina, dobrze jest nacieszyć uszy przestrzennym dźwiękiem i popatrzeć na gigantyczny ekran. Nawet szeleszczących popcorniarzy i siorbiących coca-colistów zniosę, bo w końcu wracamy do normalności. „Jeden gniewny człowiek” to całkiem solidna pozycja na start. Można się wybrać bez ryzyka bezpowrotnej straty czasu.
Jeden gniewny człowiek (2021)
-
Ocena SithFroga - 7/10
7/10
Czy „the invincible” jest na twojej liście do oglądnięcia? :p
Pytasz o ten nowy serial na Amazon Prime?
Tak.
Nie był do tej pory, a warto?
ja polecam, ale nie wiem czy to sie liczy:)
brutalny, zrecznie bawi sie superbohaterskimi szablonami, fun ze wskazywania palcem na bohaterow ktorzy wzorowani na tym co znamy z Marvela / DC, niesamowity dobor aktorow glosowych, nie ma dluzyzn oraz zbednych watkow
No i tym samym serial trafia na listę, dzięki! 🙂
Widzę, że odzewu na temat filmu nie ma. Sam jeszcze nie oglądałem, ale na kino to się raczej nie doczekam i pewnie obejrzę w necie. Bardzo liczę na to że Czarną Wdowę już uda się na wielkim ekranie, bo to nie ma w ogóle co porównywać doznań.
odzewu nie ma, bo ciezko powiedziec cokolwiek o tym filmie, o czym nie bylo mowy w recenzji 😛 mnie tam sie podobal choc jakos specjalnie nie lubie takich akcyjniakow
Dokładnie, nie ma tu ani żadnego pierwiastka, który sprawi, że zapamiętamy ten film jako jeden z klasyków Ritchiego. Ot, dobrze się ogląda, fajna konstrukcja. Move on 🙂
Kto widział już Lokiego. Pierwszy odcinek na ogromny plus. Wygląda to na samograja, humor, kapitalna gra głównego aktora i świetna historia.
Zgadzam się, ale jest też duże ryzyko sztampy i sztampowego cliffhangera na koniec… Zobaczymy.
No nie ma co się może zbytnio ekscytować po pierwszym odcinku, ale tyle tam było perełek. Rozprawa sądowa – złoto, dialog z rybą – złoto. No kapitalnie na razie, choć rzeczywiście oby nie spartaczyli w dalszej części. Cieszę się, że moje przypuszczenia co do Wilsona się sprawdziły, gość nie stracił naprawdę nic ze swojego talentu (choć naprawdę rzadko go pokazuje) jego gra to też w tym serialu póki co majstersztyk.
„dialog z rybą – złoto”
Kuba… 10 minut się zastanawiałem który bohater gadał w tym odcinku z rybą, potem nawet sprawdziłem czy może było coś po napisach, dopiero potem skumałem co miałeś na myśli 😛 Dialog O RYBIE :PPP
Takie niebezpieczne skróty myślowe. Cóż mogę powiedzieć…
Ja jestem jednak ciekaw, jak pogodzą (i wyjaśnią) to, że agenci TVA podróżują w czasie z tym, co o takich podróżach mówił Banner. Co więcej, przy scenie z rybą (a właściwości dialogu z udziałem tego zwierzęcia) wyszła jedna, dość dziwna rzecz. Loki jest zszokowany tym, iż pracownicy używają kamyków jako przycisków do kamieni. Nie uważacie, że niszczy to ten wątek? Jak to zobaczyłem, to pomyślałem o tym, że śmierć Gamory, kalkulacje Doktora Strange’a, ofiara Nataszy i Starka… Można to sobie wsadzić, bo okazuje się, że TVA ma tych przedmiotów na pęczki.
Ale to jeszcze nie koniec. Pani sędzia broni czynu Mściwojów, twierdząc że tak miało być. Przecież przez ich czyny powstało co najmniej 6 odrębnych linii czasu które będą żyć własnym życiem. Ba! Przecież w jednej z nich w ogóle nie na Thanosa. Czy te kosmiczne jaszczury w kulki sobie lecą? Mają unikać kolejnej wojny między liniami czasu a właśnie pozwolili na powstanie kilku nowych! Czy tylko ja się czepiam?
Aż tak nie rozkminiałem, ale ja to widzę inaczej: TVA to jakby inna liga, inna skala. Inna warstwa. Ich nie obowiązują takie prawa o jakich mówił Banner, dlatego u nich magia ani kamyki nie działają. To, co dla Avengersów jest sufitem, dla TVA jest ledwie podłogą, cytując klasyka.
Drugi odcinek chyba jeszcze lepszy. Ile smaczków, ile kapitalnych scen, choćby we włoszech, żeby żadnych spojlerów nie dawać i oczywiście rozmowa przy sałatce, ale też w namiocie. Lecz moją ulubioną z tego odcinka będzie jednak niemalże płaczący Loki – aktorsko poziom absurdalnie wręcz wysoki, a Owen Wilson nie zostaje w tyle. Dawno nie widziałem tak dobrego duetu na ekranie.
Obejrzane. I mogę powiedzieć tylko, że trochę mimo wszystko mało było elementów zaskoczenia, a cała misja głównego bohatera okazała się totalną klapą, Tak naprawdę ze wszystkich pracowników firmy skreślił tylko jedno nazwisko, a rozwiązanie przyszło do niego samo. Tak zastanawiałem się oglądając ten film, niby taki Patryk Vega – strzelanie bluzgi krew plastikowe worki na głowę, a jednak w przypadku Ritchego to jest smaczne, a u Vegi wręcz przeciwnie. Fajna muzyka w tle i mimo wszystko sceny akcji trzymające w napięciu. No arcydzieło gatunku to to nie jest, ale taki solidna pozycja, raz – dwa razy w roku można nowość tego typu obejrzeć.
Bo u Ritchiego „strzelanie bluzgi krew plastikowe worki na głowę” to środki do osiągnięcia celu: opowiedzenia nietuzinkowej historii w ciekawy sposób. U Vegi „strzelanie bluzgi krew plastikowe worki na głowę” są celem samym w sobie. Nie ma pomysłu na nic więcej, dlatego milion „kurew”, krew i flaki mają odwrócić uwagę od tego jak bardzo nie ma o czym opowiadać.