Dwa razy na dekadę* Marek Koterski bierze do ręki obuch, nagrywając nowy film o polskim bohaterze narodowym – Adasiu Miauczyńskim i wali nim widza w łeb. Mało który reżyser kina w pełni autorskiego, niszowego, trudnego w odbiorze, dorobił się nad Wisłą statusu postaci kultowej i ściągającej do kin tłumy widzów (Patryka Vegi nie liczę, bo on gra we własnej lidze). Oczywiście magnum opus Koterskiego jest i pewnie zawsze będzie Dzień świra, ale autor nie przestaje eksplorować kolejnych problemów trapiących człowieka. Mieliśmy już rozprawę z chorobą alkoholową, mieliśmy rzecz o stosunkach damsko-męskich, mieliśmy niejednokrotnie wiwisekcję inteligenta, a w swoim ostatnim filmie reżyser wraca do źródła. Film 7 uczuć to próba wbicia widzowi do głowy, że wszystko, co złe, zaczyna się w dzieciństwie.
Adasia Miauczyńskiego – w tej roli syn reżysera Michał – dyżurnego bohatera Koterskiego, poznajemy w czasie wizyty u psychologa. Jego przejmujące wyznanie, jakby żywcem cytujące książkową definicję depresji, od razu zapowiada, że nie będzie to wesoły film. Cofamy się w czasie i widzimy tego samego Michała Koterskiego w roli tego samego Adasia, ale kilkadziesiąt lat młodszego. Reżyser postanowił zastosować karkołomny zabieg i w roli dzieci obsadził dorosłych aktorów. Na początku widzimy tylko Adasia i jego brata (Robert Więckiewicz) oraz ich perypetie w domu rodzinnym. Ta część filmu komentowana jest spoza kadru głosem niezrównanej Krystyny Czubówny (pani psycholog z prologu) niczym klasyczny film przyrodniczy. Muszę przyznać, że podobał mi się ten pierwszy akt. Podglądanie rodzinnych zależności, scenek przy stole, zabawy z rówieśnikami, stosunków między rodzeństwem i wreszcie bardzo mocnej sceny z psem to naprawdę ciekawe przeżycie. To trochę jakby podglądanie sąsiadów, a momentami także własnego, minionego życia. Urywki i z pozoru błahe zdarzenia, które okazują się rzutować na całe późniejsze życie człowieka. Dziwne tylko, że ojciec, tak kluczowa postać w tym całym zawiązaniu akcji, tak szybko jak się pojawia, znika zupełnie w kolejnym akcie. Podobnie zresztą narratorka z najbardziej filmowym głosem w Polsce.
Druga, można powiedzieć “właściwa” część 7 uczuć rozgrywa się w szkole. Dopiero tu widzimy całą plejadę aktorów w roli archetypicznych postaci ze szkolnych ław. Jest i klasowy cwaniak i prymuska wkuwająca podręczniki na pamięć, klasowa piękność, maltretowana psychicznie przez matkę, synek ambitnej mamusi, jest “nowy”, który burzy porządek, no i są nauczyciele, czyli najgorsze zło tego świata. Szkoła według Koterskiego to piekło, uczące jedynie bezmyślnego powtarzania regułek. To miejsce, gdzie nikt dzieci nie słucha, gdzie spełniają się (bądź nie) ambicje rodziców, gdzie tworzą się relacje zostawiające ślad na całe życie. I wszystko to złe, upadlające, odmóżdżające i odzierające człowieka z godności. Koterski stawia tu jasną i mocną tezę, że szkoła to ZŁO, a dorośli gotują dzieciom piekło na ziemi.
Jest w tym wszystkim oczywiście typowa dla reżysera ogromna dawka ironii, absurdalnego humoru, ostrych wulgaryzmów i ciętych dialogów. Może nie jest to kopalnia kultowych tekstów jak Dzień świra, lecz znakomitych i charakterystycznych scen tu nie brakuje. Ogromna w tym rola dorosłych aktorów, którzy poza jednym wyjątkiem zagrali swoje role koncertowo. Przy całym szacunku dla wszystkich świetnych dzieciaków stawiających pierwsze kroki przed kamerami, nie ma możliwości, żeby małolaty zagrały to, co napisał Koterski (również z uwagi na wspomniane wulgaryzmy). W zamian za to otrzymaliśmy koncert wybitnych, wspaniałych i fantastycznych kreacji. Sam nie wiem, czy lepszy był zblazowany Andrzej Chyra podkradający Adasiowi jego wiecznie niedoścignioną miłość, czy Marcin Dorociński rysujący siusiaki w zeszycie, a może Gabriela Muskała jako prymuska, która nigdy nie spełni chorych ambicji ojca, pragnącego udowodnić wszystkim miastowym, że ludzie ze wsi nie są od nich gorsi. Szkolni oprawcy, pardon – nauczyciele, to z kolei galeria czarnych charakterów. Począwszy od demonicznego dyrektora w wykonaniu Tomasza Sapryka, przez Marcina Kwaśnego, odpytującego klasę ze wszystkich dopływów Nilu, Dorotę Chotecką jako zblazowaną historyczkę, aż po Sonię Bohosiewicz w roli woźnej, której monolog pod koniec filmu dosłownie mrozi krew w żyłach. Cały pierwszy, drugi, a nawet trzeci plan obsadzono idealnie. Wszystko to role wybitne, fantastyczne, niesamowicie plastyczne i naturalistyczne, chociaż wykrzywione i karykaturalne. Wszystkie oprócz tej najważniejszej. Adaś w wykonaniu Michała Koterskiego po prostu się nie sprawdza. O ile jeszcze monolog z prologu jest dość obiecujący, tak im dalej w las, tym bardziej jego dziecinność wydaje się sztuczna i po prostu słaba. Na tle swoich wybitnych kolegów Koterski junior wypada bladziutko, a jego dąsy, krzyki, płacze i tupanie nogami są zupełnie nieprzekonujące.
Adaś to jednak nie jedyny problem 7 uczuć. Na pewno brak w tym wszystkim spójności. Mamy wstęp i epilog z dorosłym Miauczyńskim, mamy sceny z dzieciństwa w domu i mamy szkołę, przy czym ta ostatnia to tak na oko ⅔ całego filmu. Te trzy części wydają się ze sobą bardzo słabo powiązane. Wspominałem już o znikającym ojcu. Najpierw mamy bardzo poruszające wyznanie Adasia, który lubił topić pieski, bo wtedy był ze swoim tatą, a potem tego taty niemal nie widzimy do końca filmu. W szkole te same odmóżdżające czynności powtarzane są do znudzenia i walą tępą łopatologią w widza tak samo jak nieszczęsne dopływy Nilu w Porankowską. Widzimy bardziej zlepek scen rodzajowych, niż liniową fabułę, co samo w sobie nie byłoby złe, gdyby reżyser konsekwentnie te sceny od siebie oddzielał. A tak część z nich wiąże się z innymi, a część jest kompletnie oderwana, co burzy spójność. Jak już w tej szkole utykamy razem z uczniami, to na dobre pół godziny, by potem przenosić się z domu do domu poszczególnych uczniów, żeby na sam finał znowu do trafić do szkoły. Brakuje tu jakiejś bardziej uporządkowanej struktury, albo klucza.
Druga kwestia to wspomniana łopatologia. Owszem, temat wpływu dorosłych na dzieci, ich odpowiedzialności, traum z dzieciństwa oraz konieczności słuchania milusińskich to nie błahostki i wybrzmiewają one w filmie bardzo wyraźnie. Problem w tym, że chyba aż nazbyt. Koterski zdaje się swój dydaktyzm wbijać widzowi do głowy za pomocą młotka, powtarzając w kółko te same tezy na bardzo podobnych do siebie przykładach. Kulminacją tego jest finałowy monolog Bohosiewicz, który jakkolwiek bardzo mocny i przejmujący, to chyba niepotrzebnie powtarza po raz kolejny to, czego każdy widz powinien się sam domyślić na podstawie wcześniejszych scen. Reżyser robi z odbiorcy w pewnym sensie idiotę, któremu trzeba wszystko roztłumaczyć wprost i do tego z dużą ilością wulgaryzmów, żeby przypadkiem nie przegapił najważniejszego. Odniosłem też wrażenie, że negatywnym postawom i piętnowanym zachowaniom przeciwstawia się jedynie brak reguł, brak dyscypliny, brak ograniczeń i tak zwane wychowanie bezstresowe. Czy to ma być lek na całe zło, jakie wyrządza się dzieciom? Śmiem wątpić.
7 uczuć to nie jest najlepszy film Marka Koterskiego, ale z pewnością to film wart obejrzenia. Nawet jeśli nie lubicie stylu tego reżysera i będą was drażnić dialogi na siłę pisane trzynastozgłoskowcem, to gra aktorska powinna zrekompensować te niedostatki. Są w tym filmie sceny wybitne i wstrząsające. Są fragmenty, które poruszają najczulszą strunę i takie, które każdy dorosły powinien zapamiętać na całe życie, żeby ich nie powtórzyć. Filmowi brak jest wyrafinowania i porządnego szlifu, który wydobyłby jego zalety, a ukrył wady, scenariusz momentami błyskotliwy, kiedy indziej nieporadny. No i ten Adaś… Na pewno najsłabszy w historii. A Adaś to polski bohater narodowy i nie godzi się, żeby grać go słabo.
-
Ocena Crowleya - 7/10
7/10
*No dobra, w latach osiemdziesiątych były to trzy filmy.
Filmy Koterskiego lubię chyba tylko ze względu na walory komediowe. Przedstawiają tak zwichrowany i wypaczony obraz rzeczywistości, kręcący się wciąż wokół osobistych kompleksów reżysera, że żadnej nauki ani pozytywnych wniosków i tak nie da się z tego wynieść. Weźmy np. taki Dzień Świra. Jaką lekcję można wyciągnąć z obejrzenia historii faceta w kółko miotającego się o wszystko i mającego wieczne pretensje do garbatego, że ma proste dzieci? Chyba tylko taką, żeby nie studiować polonistyki, bo pieniądze gówniane i zwariować można. Porównanie z Vegą całkiem dobre. Obaj przelewają na ekran jakieś własne kompleksy i kreują świat, który na szczęście nie istnieje.
Też lubię ale „7 uczuć” to jeden z jego słabszych. Chyba tylko „Dom wariatów” odebrałem gorzej. Michał Koterski faktycznie nie podołał ale nie da się ukryć że zadanie dostał ambitne – wskoczyć w buty pierwszoligowych polskich aktorów (Kondrat, Chyra, Pazura).
Las Krzyży i wysadzenie mostu to dla mnie dwie najlepsze sceny komediowe z filmów o Miauczyńskim, Dzień Świra to chyba najlepszy film o nim, a te nowsze jak dla mnie nie mają już tej mocy.