Był taki czas, gdy szkoda mi było Disneya. Inne wytwórnie, kręcąc co roku gnioty w stylu Transformerów albo wczesnych Avengerów, robiły na nich absurdalne pieniądze, a Myszka Miki dwa lata z rzędu zaliczyła gigantyczną wtopę na naprawdę fajnych filmach. W 2012 poznaliśmy Johna Cartera, czyli świetnie zrobione przygodowe sci-fi, inspirowane klasyczną powieścią, a w 2013 Jeździec znikąd (brawo dla tłumacza), czyli…
No właśnie nie do końca wiadomo, co to miał być za film. Na pierwszy rzut oka po prostu western, ale poza tym jeszcze komedia i film przygodowy, a do tego teoretycznie letni hicior, czyli blockbuster. W jednej scenie czarny charakter zjada serce zastrzelonego człowieka, a za moment cudacznie umalowany Johnny Depp robi z siebie głupola. Trup ściele się gęsto, ale krwi w zasadzie nie uświadczymy, są dziwki i burdele, ale żadnej golizny. To film pełen dysonansów i nie do końca wiadomo, o co twórcom chodziło. Do tego trwa prawie 2,5 godziny i w pewnym momencie zaczyna się dłużyć – to za dużo na zwykły film przygodowy, nie ma w nim wystarczająco „właściwego” materiału, żeby wypełnić 140 minut. Ewidentnie widać, że zabrakło jakiegoś dobrego menedżera, który by przypilnował przedsięwzięcia i zadbał o większą spójność. Jest to dziwne o tyle, że za produkcję odpowiada praktycznie ta sama ekipa, która rozbiła bank, dając nam Piratów z Karaibów.
Tyle narzekań, bo poza tym bawiłem się świetnie. Może nie aż tak jak na Klątwie Czarnej Perły, ale prawie, a na pewno lepiej niż na niezbyt udanych kontynuacjach przygód kapitana Jacka Sparrowa. Humor, który momentami ociera się o slapstickowy poziom Flipa i Flapa, śmieszył mnie całkiem mocno. Sceny akcji, pościgi i wygłupy Tonto (Indianin z plakatów grany przez Deppa) zrobiono tak, że Spielberg za najlepszych lat nie miałby się czego wstydzić. Nie skłamię zbyt mocno, jeśli powiem, że tak efektownie zrobionych i nieprawdopodobnych scen, które jednocześnie nie raziłyby tandetą, nie widziałem chyba od czasu Indiana Jonesa. To jest ten rzadko spotykany w dzisiejszym kinie złoty środek między powagą i autentycznością a kaskaderską ekwilibrystyką poza granicą realizmu. Ponadto rozmach i dbałość o szczegóły w kwestii dekoracji, kostiumów i charakteryzacji są niesamowite i robią olbrzymie wrażenie. Film kosztował gigantyczne pieniądze i były to dobrze wydane dolary. Nawet po paru latach nie ma się wrażenia oglądania komputerowej animacji z green boxów. Jest plastyczność, namacalność, sporo praktycznych efektów specjalnych i po prostu rozmach.
Złego słowa nie można powiedzieć o tych, którzy ciągną widowisko na swoich barkach. Johnny Depp, z czasów kiedy jeszcze ktoś go w Hollywood poważał, gra niby Jacka Sparrowa, a jednak nie Jacka Sparrowa. Znowu robi z siebie głupkowatego i jednocześnie sympatycznego dziwaka, znów gada jak pijany, i ponownie chowa oblicze za dużą ilością makijażu, ale w jakiś odmienny sposób. To naprawdę fajna postać, w dodatku niesamowicie zabawna, pomimo swej mrocznej historii. Rewelacyjnie zagrał William Fichtner, tworząc odrażającego bandytę. Rola zupełnie nieprzystająca do kina familijnego i zdecydowanie warta zapamiętania. Ciapowaty główny bohater budzi sympatię, Helena Bohnam Carter ze strzelbą w sztucznej nodze jak zwykle kradnie drugi plan, tylko Ruth Wilson zupełnie nie pasuje do głównej roli uciśnionej piękności, bo ani nie jest piękna, ani interesująca.
Jeździec znikąd to zaskakująco dobry film rozrywkowy. Twórcy chcieli chyba zrobić westernową wersję Piratów z Karaibów, ale coś poszło nie tak na etapie promocji i pewnie już więcej na Dziki Zachód nie wrócimy w takiej formie. Historia jest prosta – wszyscy chcą zemsty na okrutniku, który próbował ich zamordować. Droga do tego celu usłana jest trupami, najeżona zasadzkami i pełna heroicznych, karkołomnych akcji. Wszystko według sprawdzonych reguł, ale pomieszanych ze sobą w dość nieoczywisty sposób. W dobie okropnych, taśmowo produkowanych przez Netflix parujących kup i zarabiających miliardy zielonych banknotów pseudo-hitów, spektakularna klapa finansowa Samotnego jeźdźca z jednej strony mnie dziwi, a z drugiej nie. Dziwi, bo jak pisałem, to film dużo lepszy od większości wakacyjnych kotletowców. Nie dziwi, bo właśnie jest od nich inny, trochę w starym stylu, nie taki bezmyślnie prosty i w głupi sposób efektowny. No i nie ma marki wyrobionej na rynku zabawek. Za samo to, że posiada całkiem sensowną fabułę, warto dać mu szansę. Kto lubi Indiana Jonesa, westernowe klimaty i kino akcji sprzed lat, nie powinien być zawiedziony.
-
Ocena Crowleya - 7/10
7/10
Bardzo niedoceniony film! Bawiłem się świetnie. Skróciłbym go o 40 minut, bo ponad 2,5h to za dużo, ale jest masa humoru, trochę mroku, mnóstwo referencji do klasycznych westernów i sporo slapsticku w nieżenującym wydaniu – czego tu nie lubić?
Trochę jak z Johnem Carterem: nie jest to najlepszy film Disneya, ale na pewno dużo lepszy niż wskazywałby na to dramatycznie niski wynik finansowy i konsensus krytyków.
Jeżeli kogoś interesuje DLACZEGO ten film jest taki długi, dlaczego humor działa i jak zrobić by film był jeszcze lepszy:
https://youtu.be/–cYDnBVfvE
(Wymagany angielski)
Co zaś samej recenzji i filmu, to zgadzam się z SithFrogiem: Disney ma lepsze filmy, ale ten nie jest zły. Czemu?
Jest to jedyny obraz kinowy, w którym do finałowego starcia, dochodzi na dwóch pociągach. Żaden inny film nie może się czymś takim pochwalić. Depp w świetnej kreacji, a z innymi bohaterami da się utożsamiać, świat jest bardzo imersywny i nawet Mary Sue ginie w pierwszej połowie. Same plusy 😀
Bardzo trafna analiza! To jest świetny przykład na to, jak można położyć film przez stosunkowo niewielkie błędy strukturalne i montażowe. Jest na YT świetny film o pierwszych Gwiezdnych wojnach, które wręcz uratowano dzięki odpowiednim zabiegom na stole montażowym.
O tu: https://www.youtube.com/watch?v=GFMyMxMYDNk
Czy będzie może recenzja Nowych Mutantów ? Sam już obejrzałem, ale jestem ciekawy opinii ekspertów.
Będzie całkiem niedługo, stay tuned. Tzn. opinia będzie moja, a nie ekspercka, ale zawsze coś! 🙂
Jeździec był według mnie filmem za długim i nie spójnym, przez co nie przypadł mi do gustu. Taka gorsza wersja Piratów tylko na dzikim zachodzie.
Za to John Carter jest według mnie bardzo fajnym filmem i żałuję że do tego świata nie wrócimy.
John Carter poległ chyba najbardziej z powodu bardzo słabej kampanii reklamowej. O filmie praktycznie nigdzie się nie mówiło, nikt o nim nie pisał, nikt nie napędzał oczekiwań. Tak mi się wydaje, bo sam film był bardziej poprawnie zrobiony od Jeźdźca, a poległ finansowo jeszcze mocniej.
Sekwencja finałowa zilustrowana uwerturą z opery Wilhelm Tell jest po prostu EPICKA 🙂
Niewiele pamiętam z tego filmu ale końcówkę pamiętam bardzo dobrze i lubię sobie ją od czasu do czasu ponownie obejrzeć. W kategorii obraz/dźwięk prawie ta sama liga co helikoptery i Walkirie u Coppoli 😉
Padło tu niepokojące zdanie: Bardzo Dziki Zachód. 🙂 Czy ten film jest do niego podobny? W podobnym stylu? Chciałbym wiedzieć wcześniej, żeby w razie czego trzymać się z daleka. 😉
Podobne, bo western akcji z elementami komediowymi. 😉
No to zdecydowanie nie dla mnie. Mało jest filmów z tamtego okresu, które uważałbym za równie głupie. Zresztą, generalnie nie przepadam za westernem, ale jeżeli już, to klasyczne – John Wayne, Clint Eastwood. Ewentualnie jeszcze spaghetti western i klasyczny antywestern. Dziwny western lub komediowy to dla mnie nie do obejrzenia.
Tak się zastanawiam, co macie do kolejnych (poza pierwszą) częścią przygód Jacka sparrowa? Zgodzę się, że 4 to gniot, a 5 jest bardzo słaba, natomiast 3 uważam za najlepszą.
Zgadzam się. W moim rankingu kolejność jest następująca: 3 > 1 = 2 > 5 > 4. Świetny humor, mnóstwo akcji, spójne intrygi i zamknięcie fabularne zapowiadane przez poprzedzające części. Nie brakuje jej niczego, co było wcześniej.
Sith uwielbia wszystkie trzy. Dla mnie kontynuacje były trochę zbyt przesadzone i bombastyczne. Ale Klątwa Czarnej Perły to prawdziwa perełka.
U mnie króluje dwójka, poprzez doskonale przeprowadzoną fabułę. Serio – ten film jest przykładem dla pisarzy i scenopisarzy jak dobrze utworzyć fabułę książki lub filmu. Potem jest trójka, za walkę na wirze morskim, a podium zamyka jedynka.
U mnie zdecydowanie 1>3>2>……..>4>5.
Jedynka to (czarna) perełka, film niemal doskonały. Dwójka jest za długa i ma za dużo slapstickowego humoru już. Sceny na wyspie są żenujące, szczególnie walka na drewnianym kole. Trójkę bardzo lubię, ale znów – Jacka już za bardzo udziwnili, chociaż oglądam z przyjemnością.
No i najfajniejszy maraton filmowy na jakim byłem to właśnie Piraci 1-2-3. Po wyjściu z kina o 7:00 miałem ochotę zaciągnąć się na jakąś łajbę.
Pierwsze trzy części to jest naprawdę top, i znów czwarta i piąta praktycznie mogły nie powstać, albo powstać bez Deepa bo tam on już zdecydowanie zaniża poziom i nie jest tak bardzo potrzebny. Jedynka to jeden z najlepszych filmów przygodowych.
Przegapiłem tą recenzję, nie wiem jak to się stało. Mi film się nie podobał, może nie do końca zrozumiałem, aczkolwiek nie porwał mnie absolutnie niczym. Deep praktycznie po pierwszej części piratów już tylko mocno irytuje. Ma jakieś przebłyski, ale w filmach widać trochę jego problemy w życiu osobistym, alkohol, narkotyki ta cała sprawa z żoną.