„Fantastyczne zwierzęta” to dziwna seria. Seria? Nie jestem pewien. Póki co powstały dwie części i mamy mglistą datę premiery trzeciej: listopad 2021. Z uwagi na koronawirusa (ale nie tylko) nie stawiałbym swoich pieniędzy, że właśnie wtedy dane nam będzie obejrzeć kolejne przygody Newta Skamandera. Tak samo jak nie zakładałbym się, że części 4 i 5, planowane oryginalnie na 2023 i 2025 rok, w ogóle powstaną.
„Fantastyczne zwierzęta” bowiem nie mają w sobie specjalnie dużo magii. Ewidentnie spotyka się tu żądza pieniądza z fanowskim delirium. Z jednej strony przecież żal nie wyciągnąć ręki po miliardy dolarów, które fani Harry’ego Pottera są w stanie wydać na cokolwiek z ich ukochanego świata. Z drugiej: mam wrażenie, że pomysłów na nowe przygody trochę brak, więc mamy miks nostalgii z bałaganem narracyjnym i kompletnie nieinteresującymi bohaterami.
Przechodząc jednak do meritum: „Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda” to druga odsłona przygód Skamandera i spółki (Jacob, Tina, Quieenie)… ale czy na pewno? No właśnie! Jak opisać fabułę w kilku zdaniach bez spoilerów? Obawiam się, że będzie ciężko. Mamy tu bowiem wszystko, czego dusza zapragnie (pod warunkiem, że to niespokojna dusza, targana wątpliwościami, kochająca chaos, niecierpiąca konkretów).
Newt, Jacob, Tina, Queenie, Nagini, Credence, Dumbledore, Tezeusz, Leta Lastrange, Grindenwald, Arnold Guzman – nowi bohaterowie na ekranie pojawiają się co rusz i bardzo ciężko nadążyć za opowieścią. Nie dlatego, że mamy do czynienia ze skomplikowaną intrygą, w której każdy detal się liczy. Zamiast jednej linii fabularnej z wątkami pobocznymi do filmu nawrzucano masę… wątków pobocznych i ciężko ocenić, który jest główny. Ten Grindenwalda? Wolne żarty. Tytułowy bohater pojawia się na początku, a potem w finale. W międzyczasie ma dwa-trzy krótkie dialogi i to tyle. Newt robi swoje: chaotycznie biega od miejsca A do B i próbuje zrozumieć co się dzieje. Jest wątek zagubionej Queenie. Creedence nadal szuka swojej tożsamości, Leta Lastrange odkupienia, a Tezeusz ściga Grindenwalda, ale bez specjalnego zapału. Mało? Jest jeszcze inny bohater szukający zemsty za dawne zbrodnie wobec rodziny, są retrospekcje z czasów, gdy Newt był uczniem Hogwartu i nieszczęsna Nagini, którą wrzucono tu jako kolejna referencja dla fanów. Nie dano jej żadnej istotnej roli.
Scenariusz to chaotyczny zlepek scen poprzetykany wrzucanymi na siłę sekwencjami, w których w końcu pojawiają się jakieś fantastyczne zwierzęta. Dialogi to mieszanka nolanowskich, górnolotnych frazesów pomieszanych z nieznośną ekspozycją, bo przecież widz musi mieć wyjaśnione motywacje bohaterów. Niestety, mimo to nie dostajemy odpowiedzi na kilka istotnych pytań. Na przykład dlaczego dla pewnej postaci cały misterny plan zależy wyłącznie od uśmiercenia pewnej osoby. To akurat trzeba przyjąć na wiarę i najwyraźniej nie potrzebujemy wyjaśnień.
Mam nieodparte skojarzenia z nieszczęsną „Mumią” z 2017 roku. Tak jakby J.K. Rowling (scenariusz) i David Yates (reżyseria) skupili się w 100% na budowaniu nowego-starego świata i na zawiązywaniu kilku, a może nawet kilkunastu wątków, które będą rozwijane i zamykane w kolejnych odsłonach. Zapomnieli tylko, że magia kolejnych części z Harrym, Hermioną i Ronem polegała na opowiedzeniu za każdym razem zwartej historii. Pojawiały się sceny, elementy, pojawiali się bohaterowie, którzy wracali i spinali całość w jedną wielką sagę. Wyjątkiem były „Insygnia śmierci, część 1”, ale między innymi z tego powodu uważam je za jedną z mniej udanych produkcji cyklu.
Napisałbym więcej, ale nie ma o czym. Ciężko docenić aktorstwo, jeśli obsadą bez przerwy żonglujemy, zmieniając co parę minut wątek. Poza tym niespecjalnie jest tu co grać. Jude Law jako młody Dumbledore wypadł obiecująco, ale nic ponad to. Johnny Depp robi to co zwykle: dziwne miny i groźne spojrzenia. Nawet mój ulubiony w poprzedniej odsłonie Dan Fogler (jako Jacob Kowalski) został zepchnięty na trzeci plan… tak jak w zasadzie każdy? Tu po prostu pierwszego planu nie ma.
„Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda” można pochwalić miejscami za widowiskowość i dość spójną, mroczną paletę kolorów. Fani świata Harry’ego Pottera znajdą mnóstwo odniesień i smaczków, ale to wszystko. Film wydaje się być naprędce stworzoną zapchajdziurą przed wydarzeniami z następnych części. Chaotyczna narracja nie pomaga, a David Yates do spółki z J.K. Rowling zamiast opowiedzieć spójną historię, zlepili kilkanaście wątków w potterowego potwora Frankensteina. Tak jak pisałem na wstępie: nie postawiłbym pieniędzy na to, że kolejne odsłony powstaną zgodnie z planem. Jeśli się mylę, sequel do „Zbrodni Grindelwalda” musi na nowo rozkochać w sobie potteromaniaczki i potteromaniaków. Inaczej będzie prawdopodobnie ostatnim filmem z serii.
Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda (2018)
-
Ocena SithFroga - 4/10
4/10
Aż tak bym się nie znęcał, ale sam finał filmu z pewną „rewelacją” to komedia. Poczułem się jak widz jakiejś taniej opery mydlanej.
Dla mnie to był koszmarek, a ja bardzo lubię ten świat. Typowy cash grab, zero pomysłu co zrobić z historią i bohaterami.
Ja jakoś nigdy nie byłem fanem HP. Rowling od samego początku lała na spójność i konsekwencję, co mnie strasznie drażniło. Potrafiła w piątej książce wprowadzić coś co retroaktywnie psuło rozwiązania fabularne z drugiej części pozbawionymi sensu a za każdym razem jak Voldemort rzucał w Harrego avadę to tworzyła nowy wyjątek. Strefa Czytacza całą serię temu poświęciła 😉
Zgadzam się, ale za to lubiłem książki i filmy, że było tam tyle pozytywów i serducha i takiej dziecięcej trochę fantazji, że nawet specjalnie nie rozkminiałem nieścisłości. Trochę jak z Gandalfem, Frodo, pierścieniem i wielkim orłem 🙂
A tutaj po prostu nie ma duszy, serca i niczego, co mogłoby uwieść.
O przepraszam bardzo, orły to akurat Tolkien wytłumaczył. To, że PJ nie ujął tego we filmie niczego nie zmienia. A zresztą, jak można porównywać WP, gdzie wszystko było przemyślane z HP, nawet ewolucja języka, z HP, w którym autorka nie potrafiła napisać rozdziału bez popełniania błędu logicznego 😉
Nie jestem aż takim tolkienomaniakiem (zaraz spadnie na mnie kowadło zrzucone rękoma Bluetigera ;), ale z ciekawości: jak wytłumaczył? 🙂
Wytłumaczył je już w Hobbicie (wszak były jedną z pięciu armii w Bitwie Pięciu Armii). Ogólnie to ludzie niezbyt się z nimi lubiły (no ciężko przepadać za czymś co Ci krowy podpieprza) przez co Orły unikały ludzkiej zabudowy i w ogóle zapuszczania się poza Góry Okrężne, ale jako, że miały u Gandalfa dług wdzięczności (był wielkim orędownikiem ich praw) to specjalnie dla niego zrobiły wyjątek. Zwłaszcza, że nie była to aż tak wielka przysługa. Ot polecieć kawałek, złapać dwóch liliputów i odlecieć. Jakby chciał czegoś większego jak przewiezienie Drużyny Pierścienia z jednego końca Śródziemia na drugi to by zwyczajnie odmówiły, za duże ryzyko. Poza tym, orły (takie rzeczywiste) zdaje się, są niezbyt przystosowane do lotów kontynentalnych i potrzebują górskich prądów konwekcyjnych.
W odniesieniu do „Władcy” JRRT tego nigdy nie wyjaśnił – a przynajmniej nie ma o tym mowy w żadnym z opublikowanych listów, najwyraźniej nikt się go o to nigdy nie zapytał. W samej książce też nie ma to tej kwestii bezpośrednich odniesień – choć niektórzy zwracają tu uwagę na to, że gdy Gandalf pyta się Gwaihira jak daleko będzie w stanie go zanieść, ten odpowiada, że „nie na koniec świata”, po czym zostawia go stosunkowo niedaleko, żeby znalazł sobie konia. Są i inne możliwe powody, szerzej piszę o tym w odpowiedzi na pierwsze pytanie tutaj: https://fsgk.pl/wordpress/2020/07/tolkienowskie-qa-4-czesc-czwarta/ (sekcja „Aquilae ex machina”)
Dokładnie, orły to nie była niekonsekwencja 🙂 Bluetiger też ostatnio ładnie wyjaśnił i sam wrzuciłem inne wyjaśnienie. Chyba tydzień temu w Q&A.
Co do HP – ja książki uwielbiałem. Ale uwielbienie skończyło się po 6 części. 7 część to przechodzony fanfic. Jako dzieciak udzielałem się na forach HP i dyskutowaliśmy miesiącami o różnych rozwiązaniach. Rowling zdecydowała się spełnić niemal wszystkie najpopularniejsze fanfiki swoich fanów. Zawiedziony byłem kompletnie. Podejrzewam, że podobną kupę stworzyłby randomowy pisarz, któremu przypadłoby w zadaniu napisanie Snu o Wiośnie. Napisałby go po prostu na podstawie teorii fanowskich, coś co zrobila Rowling.
„Potrafiła w piątej książce wprowadzić coś co retroaktywnie psuło rozwiązania fabularne z drugiej części”
Co masz dokładnie na myśli? Akurat 5 część wspomina chyba najlepiej obok 3.
Szczerze powiedziawszy to nie miałem dokładnie nic na myśli i rzuciłem te części hasłowo. Teraz, na szybko, nie wskażę Ci, w którym miejscu, Zakon Feniksa zaprzeczał Komnacie Tajemnic. Chociaż nasuwa się na myśl „character development” Knuta a’la Daenerys. Tylko nie jestem pewien czy można to przytoczyć w kontekście rozwiązania fabularnego. Z innych części masz Fideliusa, który rozwiązałby wiele problemów (z ukryciem Kamienia Filozoficznego na czele), ale nikt z niego nie korzystał. Tak samo Mapa Huncwotów. Wprowadzona jako jednorazowy plot device. Po tym jak spełniła swoją rolę to już do niczego się nie przydała, aby tylko pytania rodziła. Bo skoro bliźniacy cały ten czas ją mieli to czemu nie zauważyli, że do nauczyciela doklejony jest Lord Voldemort a ich brat śpi z Peterem Pettigrew? Co jeszcze? Bardzo mnie bawiło, że czary tak trudne, że niewielu dorosłych je umie (animagia, patronusy) grupka przeciętnych nastolatków ogarniała po godzinach…
Co do 7 części i festiwalu fanserwisu to z ciekawości, oglądałeś The Rise of Skywalker? Bo tam to go wynieśli do zupełnie innego poziomu. A Sen o Wiośnie? Nie czarujmy się, wiele teorii się spełni. Ba, musi się spełnić. Bo w przeciwieństwie do SW nie były wyssane z palca, tylko wynikały z analizy foreshadowingu serwowanego przez autora.
Niestety oglądałem ;(
Sen o Wiośnie, to bardziej miałem na myśli fanfik jak z serialu. Coś takiego właśnie zrobiła Rowling na zakończenie książek.
CO do innych niedociągnięć, to ja w sumie pamiętam że zauważałem już niektóre jako nastolatek, ale jednak mi do 5 części nie przeszkadzały. Później niestety już zaczęły ciążyć. Pamiętam jak się zastanawiałem, co z religią u czarodziejów. Są kościoły mugolskie, cmentarze, orientalne stroje itd, czarodzieje non stop rzucają „o mój boże!” itd… a żadnej wzmianki o religii 😀
Fani świata Harry’ego Pottera znajdą mnóstwo odniesień i smaczków, ale to wszystko
szkoda, że nawet te „smaczki” robione są na siłę i niechlujnie (tak jak ta nieszczęsna McGonagall, która w 1927 nie powinna jeszcze się urodzić, albo ukradzona Lupinowi lekcja z bogartem, która zawsze była jednym z moich ulubionych momentów Remusa… może to moja opinia, ale w książce wyglądało to tak jakby Lupin po prostu wykorzystał sytuację, w której napotkał bogina w szafie w pokoju nauczycielskim i przekształcił to w świetną lekcję, co tylko potwierdza, że był najlepszym nauczycielem obrony przed czarną magią, a tu proszę, proszę stary, dobry Albus naucza w ten sposób od lat…)
Tak, McGonagall to już było przegięcie. Nie dość, że pojawia się 2 razy i tylko w tle to jeszcze nie ma to żadnego sensu. No i ciekawe kiedy Albus zdziwaczał i zamienił szyte na miarę piękne garnitury na szaty z wypożyczalni strojów karnawałowych 😛
Generalnie te wszystkie easter eggi wrzucono jakby miały zastąpić nowe i fajne rzeczy, bo na te zabrakło pomysłów.
Podobno w okolicach Woodstocku 🙂
To ma sens!
Też jestem ciekaw ile się z tej serii zostało. Z jednej strony koronawirus, z drugiej afera z Ezrą, z trzeciej mieszany odbiór Zbrodni, z czwartej absurdalne zarzuty wobec Rowling o transfobię. Niemniej pierwsza część nawet mi się podobała i uważam, że miała więcej baśniowego uroku niż ostatnie części filmowego HP. A sequel zaskoczył mnie z wielu powodów. Myślałem, że to będzie lekka seria spin-offów o perypetiach Newcie, który będzie spotykał na swojej drodze Albusów i innych Gellertów, ale motywem przewodnim będą fantastyczne zwierzęta jak tytuł wskazuje, ale nie…
Zrobili z tego sagę prequeli traktujących o poprzedniku Voldemorta i tym jak przyszły mentor Pottera go powstrzymał. Fajnie, ale jak się do tego wszystkiego ma Scamander i jego menażeria? Przecież on jest przyrodnikiem a nie aurorem. Raz udało mu się przypadkiem pokrzyżować szyki Grindelwalda i wystarczy. Niech nie robi tego 4 razy z rzędu…
Jeśli to co druga część pokazała to kierunek w jakim będzie zmierzać seria to nie wróżę im sukcesu. Przecież to było tak nieprzemyślane i chaotyczne, że ani tytuł ani podtytuł się nie zgadzają. Fantastycznych zwierząt było tyle co matagot napłakał a zbrodnie? Jakie zbrodnie? Nie było żadnych zbrodni… W ogóle to ta seria nie dzieje się w momencie kiedy Gellert i Albus dopiero wyrabiają sobie renomę? Bo z jakiegoś powodu wszyscy traktują ich jako big deale a w sumie jeszcze niczego za bardzo nie osiągnęli… Swoją drogą Dumbledore nie powinien uczyć transmutacji? I nieźle się zestarzeje przez te 11 lat, które dzielą go od wizyty w sierocińcu. Lepiej niż Kenobi na Tatooine.
Co do reszty to wskrzeszenie Credence’a off-screen to jakiś żart. A drama z Lestrange’ami była poniżej poziomu brazylijskiej telenoweli klasy B. Newt i Tina nijak nie drgnęli ze swoją relacją, Queenie zachowywała się off character a Jake był na doczepkę… tak samo jak Nagini.
„Fajnie, ale jak się do tego wszystkiego ma Scamander i jego menażeria?”
Nijak, ale chyba nie chcieli – nie wiedzieć czemu – robić głównego bohatera z Dumbledore’a. Swoją drogą, fajne jest to, że Skamander złapał Grindenwalda, jest główną postacią intrygi po jasnej stronie mocy, a w czasach HP nikt już o nim nie pamięta 😉
„Fantastycznych zwierząt było tyle co matagot napłakał a zbrodnie? Jakie zbrodnie? Nie było żadnych zbrodni…”
Dokładnie!
„Co do reszty to wskrzeszenie Credence’a off-screen to jakiś żart.”
To akurat było pewne, aktor tego formatu raczej nie zgodzi się na epizod w takiej sadze (z drugiej strony Gary Oldman nie miał problemu).
„A drama z Lestrange’ami była poniżej poziomu brazylijskiej telenoweli klasy B.”
Tak jest, „Trudne sprawy”, edycja magiczna.
Aktor tego formatu? Ugh… umie mi ktoś powiedzieć jakim cudem takie beztalencie wdrapało się na sam szczyt? Przecież on jest tak drewniany, że nawet Karolak się z niego śmieje. Anyhow… to, że musiał przeżyć to jedno. To, że nijak się tego nie wytłumaczyli to drugie. Na serio, wystarczyłaby jedna scena, 30 sekund, ale nie… niech wróci i niech wszyscy zachowują się jakby nie było w tym nic zaskakującego.
Źle się wyraziłem. Chodziło mi o znane, gorące nazwisko na fali. Rzadko takie wrzutki do obsady kończą po 1 części 🙂
Nie kazdemu sie dogodzi, ja lubię „fantastyczne zwierzeta”, nie przeszkadza mi duza ilosc postaci i wątków, ktore dopiero kielkuja (to dopiero 2/5 filmow). Fakt, ze to skok na kase bo nie bylo ksiazek, ktore mozna ekranizowac (nie licze tego albumu wydanego na cele charytatywne), ale zarys historii o przyjazni i jej koncu miedzy Dumbeldorem i Grindewaldem mamy w glownej serii Harrego. To troche za malo jak na 5 filmow wiec trzeba bylo improwizowac…co do wystepu samych zwierzat to gdyby nie „NIUCHACZ” to nie zdobyli by „wieczystej przysiegi”(czy jakos tak), nie sa to duze role ale bardzo wazne dla losow. Z Nagini tez jest ciekawy wątek, ktory dopiero poznamy w dalszej części, przeciez bedzie pupilem „sami wiecie kogo”. Sa juz pewne teorie na necie… Troche za ostro pojechane 4/10, spokojnie daje 6/10.
Elementy, o których mówisz mogą się rozwinąć w ciekawe wątki, nie przeczę (chociaż wątpię). Problemem nie jest ich treść tylko fakt, że zostały podane w formie zlepku scen, a nie spójnej historii dającej się obejrzeć bez ziewania. Dlatego obstaję przy 4.
Z niuchaczem masz rację, ale to jest jeden moment na prawie 2 h filmu, słabo jak na tytułowe fantastyczne zwierzęta 😉
W zasadzie najlepsza część filmu w mojej opinii to ta, w której Grindelwald w
grobowcu Lestrange’ów mistrzowsko gra na emocjach zgromadzonych tam ludzi, jak w wyniku ustawki przekonuje wszystkich, że to on i jego zwolennicy są ofiarami, a aurorzy agresorem. Dobrze jest pokazany sposób, w jaki do siebie tych ludzi przekonał (bo Voldemort potem to marna kalka Grindelwalda). Dopełniają tego sceny, w których Grindelwald strofuje zwolenniczkę, za powiedzenie o mniej szlachetnych motywacjach („o tym nie mówimy” :’) ) i sceny z Queenie, która przecież jako postać „dobra” przekonuje się do „złego” Grindelwalda. Na plus była też scena, w której Leta zanim rzuciła zaklęcie na G. wyznała miłość, ale nie wiemy czy Newtowi, czy Tezeuszowi, czy im obu, a biorąc pod uwagę jej historię to wcale nie takie oczywiste. Reszta scen raczej nie zostawia większych emocji i lepszego komentarza, niż „meh”.
I w ogóle gdzieś w trakcie filmu Newt użył na niuchaczu Accio, czyli tak naprawdę fabuła z 1 części była niepotrzebna, skoro Newt mógł te zwierzęta w 10 minut złapać przy użyciu jednego zaklęcia :’)
Zgadzam się, ta scena z przemową Grindenwalda była fajna. Niby dla widza (który wie wszystko) dość banalna, ale z ich perspektywy to było dobre i wmanewrował aurorów w układ bezbłędnie.
Wyznanie Lety i jego niejednoznaczność wywarłyby na mnie wrażenie tylko jeśli wcześniej Leta byłaby na tyle ciekawa, że zaangażowałbym się emocjonalnie w jej historię. A tak? Pomyślałem, że pomysł świetny (z 'kocham Cię’ rzuconym między braci), ale podbudowa fatalna.
„I w ogóle gdzieś w trakcie filmu Newt użył na niuchaczu Accio, czyli tak naprawdę fabuła z 1 części była niepotrzebna, skoro Newt mógł te zwierzęta w 10 minut złapać przy użyciu jednego zaklęcia :’)”
Hahaha, śmiała teza, ale masz rację! 😀
Zaglądając tu zastanawiałem się czemu nigdy nie słyszałem o tym filmie? I już wiem – uniwersum Harrego Pottera! 🙂 Ze wszystkich światów fantasy tego jednego absolutnie nie trawię i nie znajduję w nim ani jednej rzeczy, która by mi się podobała lub mnie zaciekawiła. Ani w wersji książkowej, ani w filmowej (w filmowej nawet gorzej, bo dodatkowo irytuje ten cholerny dubbing). Nie o tym jednak chciałem mówić. Jak widzę uniwersum HP doczekało się własnej wersji Alien vs Predator. Więc z zawodowej ciekawości chciałem zapytać czy to „dzieło” powstało przy współudziale J.K. Rowling, czy też to autorska produkcja speców od wyciskania kasy z fanów?
Serce mi krwawi Robercie albowiem w recenzji dwa razy wspominam o tym, że scenariusz napisała J.K. Rowling (do pierwszych fantastycznych zwierząt także). Czyli nie przeczytałeś… ;(
Dubbing – nie wiem o czym mówisz, nigdy nie zaryzykowałem aż tak, wszystko obejrzałem z napisami! 😉
Także jest to bezwstydny cash grab podlany dodatkowo sosem bezpłodności twórczej J.K. Rowling 😛
Nie rozumiałem nigdy zachwytu na Harrym Potterem, ale mam tak z wieloma produktami filmowo książkowymi tego świata, „Zmierzch”, „Gwiezdne Wojny” – przy tym drugim nie rozumiem po prostu rozmiarów zafascynowania i sprzedaży. W Harrym Potterze nie widzę absolutnie nic przyciągającego uwagę, niby jest magia, różne magiczne stworzenia, walka dobra ze złem, ale to wszystko jest jakieś miałkie, nijakie, bezsensowne.
Nie wiem, ciężko mi to wyjaśnić, po prostu czułem magię jak czytałem/oglądałem HP mimo ponad 20 wiosen na karku.
A Star Warsy, żeby zrozumieć trzeba prześledzić ich historię, wczuć się w obywatela USA/świata w 1977 roku i spróbować sobie wyobrazić jakie wrażenie musiała robić ta produkcja wtedy.
I (między innymi) dlaczego nowe wersję już takich emocji nie wzbudzają jeżeli chodzi o Star Wars. Poza tym stara saga ma jakąś tę magię, którą potrafili wskrzeszać wyłącznie w grach komputerowych. Ciężko określić na czym ten klimat polega, ale chyba na bardzo dobrym pokazaniu świata, który nienachalnie pokazuje banalną historię walki dobra ze złem, podlane „niespodzianką” (ale chyba tylko jeżeli ogląda się to będąc dzieckiem) w postaci tożsamości Vadera.
Dokładnie, ale to dlatego, że kolejne studia (a właściwie kolejni szefowie LucasFilm) kręcąc SW stawiają na „dajmy trochę nowego, ale nie za dużo, bo trzeba dać dużo tego co znamy i kochamy”. Dlatego dużo lepiej wypadają (nie wszystkie, ale jednak) gry czy seriale. Bo tam nie stoi nad głową Kathleen Kennedy albo Lucas za kamerą.
Filmowo temu klimatowi moim zdaniem najbliżej było w Rogue One. Do tego w Mandalorianinie też jest sporo klasycznych starwarsów. Myślę, że Solo mógł być petardą, ale Lord i Miller chcieli zrobić coś nowego, a Kennedy przestraszyła się, że to zbyt oryginalne i za mało starwarsowe i zastąpiła ich Ronem Howardem.
Z tymi grami to jest naprawdę różnie. Staruteńkie KoTOR-y czy tam Jedi Academt wypadały naprawdę dobrze, ale nowsze produkcje pokroju TFU, Battlefronta czy Fallen Order budzą we mnie mieszane odczucia. Zero ambicji i nawet nie udają, że jest inaczej. Ot kompilacja popularnych rozwiązań i znanych w SW motywów…
Co do seriali to jakie masz na myśli? Bo te od Filoniego są co najwyżej przeciętne. Może się nie znam, ale personifikacje Mocy, podróże w czasie, zombie napędzane magią i hybryda Maula z Królem Skorpionem pasują do Gwiezdnych Wojen jak pięść do nosa…
W sprawie R1 pełna zgoda. Udany kompromis między nostalgią a pokazaniem czegoś nowego. Zupełnie inna jakość niż TFA, które było tak odtwórcze, że zabiło Trylogię w zarodku. Co do Solo to cóż… potencjał był duży, ale skończyło się na kiepsko posklejanej checkliście ekspozycji Hana. Uratowanie życie Chewiemu? Jest. Pokonanie Kessel Run w 12 parseków? Jest. Wygranie Sokoła w karty? Jest. Heh, wychodzi na to, że wszystkie momenty definiujące jego osobę wydarzyły się w tydzień i jakby wtedy wziął L4 to byłby w zupełnie innym miejscu niż jest 😛
A cameo w końcówce? Mistrzostwo świata. Jak bezmyślnym trzeba być by zakładać, że widz oglądał jakąś tam bajkę dla dzieci i jest świadomy tego, że Maul przeżył Wojny Klonów i grasował po Galaktyce w czasach Rebelii?
„Z tymi grami to jest naprawdę różnie. Staruteńkie KoTOR-y czy tam Jedi Academt wypadały naprawdę dobrze, ale nowsze produkcje pokroju TFU, Battlefronta czy Fallen Order budzą we mnie mieszane odczucia. Zero ambicji i nawet nie udają, że jest inaczej. Ot kompilacja popularnych rozwiązań i znanych w SW motywów…”
Poniekąd. Pierwsze TFU moim zdaniem było bardzo dobre, ale to też prehistoria. Czasowo zaraz po KOTORach w porównaniu do teraz 😉 Battlefront to cash grab, a Fallen Order jest super jeśli chodzi o klimat, trochę mieszanka Mass Effect i SW, ale fabularnie gryzie glebę. A szkoda, potencjał był.
„Co do seriali to jakie masz na myśli? Bo te od Filoniego są co najwyżej przeciętne.”
Nie są genialne, ale na pewno lepsze niż ep 1-3 i (moim zdaniem) ep 7-9.
„potencjał był duży, ale skończyło się na kiepsko posklejanej checkliście ekspozycji Hana”
Bo Pani Kennedy wie lepiej od artystów nagrodzonych Oscarem, mających długie pasmo sukcesów. Jej zdaniem opowieść o frywolnym zawadiace nie może być zwariowana komedią, bo SW jest poważne. Ręce nie mają gdzie opadać. Solo od Lorda i Millera mogło być petardą 🙁
Tak z ciekawości. Było gdziekolwiek wyjaśnione, dlaczego Darth Maul, skoro jednak przeżył, nie odzyskał dawnej pozycji ucznia Palpatina? Myślałem, że bycie Sithem to coś więcej niż liceum, które można w każdej chwili rzucić.
Nie pamiętam dokładnie, ale Maul chyba porzucił drogę Sitha.
TFU gameplayowo było bardzo dobre, ale fabularnie gryzło glebę, czyli dokładnie ta sama historia co FO. Na siłę wcisnęli jakiegoś randoma, który współtworzył Rebelię, przesuwał Niszczyciele Mocą i prał Vadera jak dzieciaka… a na koniec musieli go sklonować bo pisząc scenariusz nie uwzględnili ewentualny sequel. I to wszystko tygodnie przed Nową Nadzieją 😉
Um… co? Ty tak na serio z tym Filonim? Jasne, Prequelom można wiele zarzucić, ale są jakieś granice. Na pewno nie są gorsze od fanficów tego ludzkiego buldożera. Oh my… przypomniałem sobie jak Szalony Kapelusznik potrzebował dowolnego Jedi do epizodycznej roli w odcinku na końcu którego miał zostać zabity. Mając dziesiątki Rycerzy do wyboru jakimś cudem wybrał Evena Piella, który Wojnę przeżył. I tak było za każdym razem… serialowy anty-Midas.
PS. Coś dziwnego dzieje się z komentarzami. Post Szczwanego Kamienia ewidentnie odpowiada na pytanie zadane przez Roberta Snowa, ale z jakiegoś powodu teleportowało go w górę drzewka.
Co do Gwiezdnych Wojen to zwróć uwagę kiedy powstały. W 1977. Widz nic podobnego wcześniej nie widział. Jasne, Doktor Who i Star Trek są starsze, ale po jedno są dużo mniej przystępne, po drugie to zupełnie inna skala. Także SW było pierwszą i przez długi czas jedyną franczyzą filmową. No i są bardzo dobre jeśli chodzi o historię, bohaterów i efekty specjalne. Z naszej perspektywy możesz się nie zgodzić i twierdzić, że to są standardy, ale zauważ, że to oni właśnie stworzyli te standardy. No, ale niestety odtworzyć magię po latach. Prequele były bardzo kontrowersyjne i podzieliły fanów a sequele to jeden wielki cash grab. Co do HP to lubię ten baśniowy klimat pierwszych części. Tylko niestety gdzieś po drodze się zgubił i dostaliśmy oklepane fantasy silące się na bycie mrocznym.
Co do Star Treka czy nawet będącej w tym samym czasie na fali (ciut później) Battlestar Galactica: polecam zrobić jakieś porównanie. BSG i ST to były seriale i to takie trochę kartonowe. SW rozwalało mózg realizacją i do dziś ogląda się to bardzo dobrze na dużym ekranie gdzie wspomniane seriale wyglądają jak produkcja 10-latków na YT.
„Zmierzchu” też nie cierpię, ale nie uważam go za fantasy. Natomiast „Gwiezdne Wojny” lubię, jak większość ludzi mojego pokolenia. Czy raczej może powinienem powiedzieć „lubiłem”, bo po ostatniej trylogii nie jestem już pewien.
Niestety, przeczytałem. I nie zauważyłem. Znaczy – starzeję się. 🙂
Dubbing, bo HP oglądałem w telewizji. Uznałem, że nie warto wybierać się na to do kina, ani tym bardziej obciążać sumienia ściąganiem z neta. 😉
Zdaję się, że Mail nie chciał zjawiać się bez niczego przed mistrzem, który by go zabił za porażkę, Palpatine miał zresztą nowego ucznia znanego publicznie, którego zamiana byłaby trudna (poza tym Maul miał być słabszy z nich dwóch), nie mówiąc o zasadzie 2 (chociaż Dooku miał swoich podopiecznych, ale to raczej była samowola hrabiego, który miał ich tylko uczyć podstaw). Z tego powodu Maul skupił się na zemście na Kenobim plus budowie imperium kryminalnego, co i tak nie wyszło, bo jak urósł za bardzo to Mistrz złożył wizytę i Maul przeżył tylko dlatego, że z nim łatwiej było zabić jego niebezpiecznych sojuszników (jego matkę, wtedy już chyba jako ducha), ponieważ Sidious myślał już o Anakinie. Poza tym Maul nienawidził Palpatina, i może miał jakieś wizje jego ewentualnego obalenia ze swoim własnym uczniem (bratem, który go uleczył), nie wiem.
Dzięki za wyjaśnienia. No cóż, albo Maul był kiepskim sithem, albo scenarzyści zakręcili się w tym naciąganym fanserwisie. 🙂
Wszystkie jego problemy zaczęły się od tego, że nie umiał użyć highroundu, chociaż może jego przykład stworzył największego mistrza tej techniki (fun fact w ostatniej walce z Obu Wanem, już na Tatooine, gdzie Maul zginął Kenobi stał jakieś kilka milimetrów wyżej). Zresztą na swojej drodze udało mu się parę rzeczy zrobić np. przejął władzę nad planetą, dwa razy założył kosmiczną mafię i zabił ukochaną (na ile pozwał kodeks) Obu Wana.
Zresztą co do scenarzystów to Wojny Klonów są chyba jednym najlepszych elementów uniwersum według laików z młodszego pokolenia (w mojej opinii), chyba najbardziej ociepliły prequele w wizerunku, a przynajmniej 3 część (Anakina zretconowano na bardzo dobrą postać)
Wojny Klonów to sztos. Zwłaszcza sezony od 3 wzwyż.
Generalnie co by nie mówić o prequelach i historii przed Bitwą o Yavin, mają one przynajmniej sens i są spójne. Nie można niestety tego powiedzieć o nowych filmach.
Ja bardzo lubiłem też Star Wars Rebels, choć jednak to poziom niżej.
KwarcPL tak nisko w odpowiedziach nie ma już guzika reply (na smartfonie przynajmniej), więc odpowiedziałem na pierwszy komentarz nitki
To drugie. Wskrzeszanie Sitha przeciętego wpół 10 lat po tym jak wpadł wgłąb szyku wentylacyjnego samo w sobie jest naciągane a jak dołożysz do tego fanserwis to nie da się tej historii opowiedzieć tak by miała ręce i nogi a, że Filoni ładował do niej wszystko co się dało to wyszło jak wyszło… Old Wounds, Wiedźmy z Dathomiry, Death Watch, Czarne Słońce i co tam jeszcze znalazł na Wookieepedii. Tylko szkoda, że nigdy nie czytał więcej niż dwa pierwsze zdania bo potem niesamowite kwiatki wychodziły…
Ja w zasadzie ograniczam się tylko do znajomości głównych trylogii + łotr i solo, więc różne kwiatki z dodatkowej działalności (książki, gry, animacje) mnie nie ruszają. No, ale niespodziewanego powrotu Maula nie szło nie zauważyć nawet w głównym nurcie (niestety). 🙂
To nie jest żadne wytłumaczenie. Nie pomożemy uratować świata przed arcy złem które zniszczy nas zaraz po tym jak pozbędzie się ludzi bo ich nie lubimy. Toż to durnota. Już wytłumaczenie że Nazgule mogłyby ich przechwycić ma więcej sensu, choć też niewiele. Albo pytanie. W dodatkach jest napisane że krasnoludy najsłabiej podlegały wpływowi pierścienia. Więc dlaczego to nie Gimli był wybrany na powiernika ?
No chyba jednak najsłabiej poddawały się wpływowi Hobbity. U krasnoludów pierścienie mocy rozbudzały żądzę złota, która najczęściej obracała się szybko przeciwko całemu plemieniu. Poza tym pamiętaj, że dotyczyło to „zwykłych” pierścieni mocy, a nie Jedynego – ten mógłby poczynić prawdziwe spustoszenie w ich umysłach. Np. mógłby kazać Gimliemu spróbować zabić współtowarzyszy, bo obawiałby się, że odbiorą mu Skarb, a jednocześnie rzucić wyzwanie Sauronowi.
Pierścienie słabo działały na krasnoludów pod tym względem, że w przeciwieństwie do ludzi nawet używając ich przez długie lata nie zaczęli by zanikać, stając się ostatecznie upiorami. Ale na ich psychikę miały wpływ.
Dodam tylko, że dotyczyło to głównych ras, a nie z tego co pamiętam, nie zaliczano do nich hobbitów. Poza tym kłóciłbym się, że krasnoludy najsłabiej podlegały wpływowi pierścienia. A Elfy? Biorąc pod uwagę, że 2 (a przed przybyciem Gandalfa 3 z nich) były w gestii Elfów, to pomimo, że Sauron nie brał udziału w ich tworzeniu i nie dotknęła ich jego ręka, to jednak odporność miały dużą. Aby zrozumieć dlaczego hobbity były najsilniejsze, wystarczy załapać, jak działa Jedyny Pierścień – wzbudza bowiem pożądanie tych rzeczy, które najbardziej oddziaływują na daną istotę. U ludzi potrzeba władzy i posiadania, u krasnoludów gorączka złota, a u elfów zależy u kogo – w Silmarillionie trafiały się Elfy, które przechodziły „na ciemną stronę mocy” (nie wliczam tu upodlonych na orków, jeżeli przyjmiemy, że stąd ta rasa się wywodzi), zazwyczaj z powodu miksu tego, czego chcieli ludzie i krasnoludy, jak i potrzeby zdobycia kogoś, a z kolei u tych „lepszych” Pierścień wykorzystałby ich chęć szerzenia dobra i zniszczenia zła, co doprowadziłoby ich do upadku. Hobbity z kolei nie miały jakichś wielkich żądz, które Pierścień mógłby rozbudzić (pamiętajmy, że Smeagol jeżeli uznamy go za hobbita, już przed zdobyciem pierścienia był odszczepieńcem w plemieniu) i miały świadomość własnych ograniczeń. Stąd też mogły tak długo opierać się zgubnemu wpływowi złych mocy.
Biorąc pod uwagę, że ludzie nie byli świadomi skali zagrożenia i zatłukli Orły przy pierwszym postoju to wcale nie było to tak głupie. Musisz mieć świadomość jakie było status quo na początku powieści. Opinia publiczna dostrzegła realizm zagrożenia dopiero pod koniec Drużyny Pierścienia, ale wtedy tytułowy teamup się rozpadł, każdy poszedł w swoją stronę i nie miał kto podlecieć na Orle po Frodo i Sama. Ich przyjaciele nie znali ich dokładnej lokalizacji aż do samego końca…
Odnoszę wrażenie że ten wątek przeteleportował się tutaj spod tolkienowskiego Q&A. Czy to w ogóle możilwe? Czy może komentarz Tywina odnosi się do jakiegoś usuniętego komentarza?
Film słaby, przewijalem, co rzadko mi się zdarza. ZgAdam się z autorem We wszystkich. Od siebie dodam, ze problemem jest „uniwersum” harrego Pottera, a właściwie jego wielkość. U Martina czy Tolkiena mamy do czynienia z uniwersum, w harrym poterze mamy raptem szkole, ministerstwo Magi, dom rudzielcow i deptak ze sklepami i kilka innych mało istotnych miejsc. Historia świata czarodziei tez jest uboga -> był ten zły ale go nie ma, a wcześniej to właściwie nie wiadomo co było, wszyscy zdają się pamiętać założenie szkoły i tyle. Nie ma żadnych Dawnych bohaterów, Konfliktów etc etc. Mało materiału dostarczyła Pani Rowling, jak się okazało za mało na film, a szkoda to HP darze wielkim sentymentem, nawet teraz słucham sobie do snu audiobooka, pozdrowienia mugolaki
Trafna uwaga. Z uniwersum Rowling jest taki problem, że jest bogate stylistycznie, ale jednocześnie biedne historycznie. Wiemy, że naście lat temu grasował jeden czarnoksiężnik, kilkadziesiąt lat przed nim drugi i to by było na tyle. Biała plama ciągnąca się przez kilkaset lat i dopiero założyciele Hogwartu są lepiej opisani…
Problemem jest sama Rowling, która pod koniec serii miała coraz słabszą formę (jak słusznie tu ktoś zauważył, „Insygnia śmierci” to już bardziej fanfic) i od tamtej pory nic ciekawego nie wymyśliła. Trochę jak George Lucas.
Co więcej: nie była autorką scenariusza zdaje się żadnego z 8 filmów o HP. A teraz napisała dwa scenariusze sama. Może powinien zabrać się za to ktoś kompetentny, a ona niech będzie konsultantką od spójności świata i ewentualnie wymyślania jakichś kamieni milowych na osi czasu?
Wydaje mi się, że sukces filmowego cyklu o Harrym Potterze ich rozleniwił. Mogli zostawiać w scenariuszu oczywiste dziury fabularne a widz i tak im wszystko wybaczał. Tylko, że tam mieli książki na podkładkę. Jak coś było dla kogoś niezrozumiałe to mógł doczytać co i jak. Tutaj takiego wsparcia nie ma, ale zwyczaje się zostały…
Mnie najbardziej podobały się flashbacki z Księcia Półkrwi, gdzie były jakoś pokazane stare rody czarodziejów i generalnie klimat elit magicznych sprzed Voldemorta, ale poza tym to faktycznie było z tym słabo.
Ocenę filmowi wystawiłem (na wiadomym, polskim portalu) identyczną. Fanserwis, pogubienie się w tworzeniu wątków, brak pomysłów, nielogiczności (jak np to, że jedna z bohaterek przechodzi na „złą stronę mocy”, bo tak – przecież to co mówi i sobą reprezentuje Grindewald jest dokłądnie sprzeczne z tym, co chce ta pani). Żal, że seria ma taki tytuł, bo zwierzaki wciska się tam na siłę. Nie prościej w kolejnej części byłoby zrezygnować z początku tytułu i po prostu skupić się na konflikcie z Grindewaldem? Bo chyba w tą stronę to poszło.
„jedna z bohaterek przechodzi na “złą stronę mocy””
To zdanie chyba całkowicie oddaje różnicę klas między SW a HP. Żeby coś odpowiednio nazwać w tym drugim uniwersum trzeba użyć terminu z pierwszego. 🙂
Zmarnowany potencjał Grindewalda któremu voldemort mógłby czyścic buty
Moja ocena filmu jest z grubsza taka sama jak autora tekstu z jednym wyjątkiem. Mianowicie Grinedelwald jak to określił autor z dziwnymi minami został jak dla mnie zagrany ciekawie. Nie ma tu takiego bezcelowego działania jak w przypadku Voldemorta, któremu tak na prawdę nie wiadomo o co chodzi i gania za tym Harrym jak pomyleniec. W fantastycznych zwierzętach mamy jedno ale dobre wyjaśnienie intencji Grineldawda tzn. aby czarodzieje rządzili nad mugolami, ponieważ mugole sieją zniszczenie. Mamy pokazane urywki z wojny, nawet czołg się pojawia. No i w tym momencie pod koniec filmu trudno nie zgodzić się z tym co mówi Grindelwald. Problem polega tylko na tym że to jedyna dobra scena w filmie. Moim zdaniem jest to jedyna interesująca postać w całym filmie. No może drugą jest ten „kredens”, który jest jednocześnie obskurusem bo chciałbym żeby pokazano w jaki sposób obskurus niszczy czarodzieja. Gdybyśmy zabrali z filmu motyw Grinelwalda to pozostaje nam jedynie jakiś zlepek mało istotnych wątków. Te fantastyczne zwierzęta i nos stop biegający Nutt Scamander jest po prostu mało interesujące i jak dla mnie całkowicie zbędne. To Grinelwald i Dumbledore powinni grać pierwsze skrzypce. Historia poznania, relacji, planów, rozstania, oddzielnych losów i walki na końcu. To powinien być główny motyw przewodni, który zmarnowano. Historia mroczna ale ciekawa dla widza. Bez tych zwierzątek i zbędnych postaci bo dostaliśmy jedynie chaos i wątki, które dla głównej opowieści czyli Dumbedore vs Gridelwald nic nie znaczą. Dla mnie kreacja Grindelwalda jest wyśmienita w porównaniu z całą resztą filmu. Ta wyśmienitość byłaby zapewne niższa i to znacznie niższa, gdyby nie poziom pozostałych wątków w filmie.
Zgadzam się w całej rozciągłości. Też miałem spore obawy co do Grindelwalda, ale koniec końców okazało się, że jest bezsprzecznie najlepszą postacią w „Zbrodniach”. Charyzmatyczny i metodyczny wizjoner. Zupełne przeciwieństwo Voldemorta, który chyba sam nie wiedział co chciał osiągnąć… Jedyne co mi nie podpasowało to puszczenie nagrania z II WŚ. Było to tanie i niepotrzebne. I tak, Scamander jest całkowicie zbędny w tej historii i jedyne co robi to odciąga uwagę od tego co ważne. Zamiast oglądać jak Albus i Gellert najpierw byli sojusznikami a potem stali się wrogami, patrzymy jak Newt ujeżdża Chińskiego Fajerwerkolwa. Na co to komu i jak to się ma do Grindelwalda? Co do „Kredensa” to daj spokój, powinni go schować do szafy. Najpierw go zabili, potem wskrzesili off-screen a na koniec wkręcili w dramę rodem z „Trudnych spraw”. Have mercy…
Wyjdę zapewne na dziwaczkę albo osobę niedostosowaną, ale Zbrodnie podobały mi się bardziej niż którykolwiek z filmów Pottera. Pochłonęłam kilka pierwszych książek zanim odkryłam fandom w internecie, więc sporo teoretyzowania mnie ominęło, ale teraz to sobie nadrabiam, głównie na youtube. I zapewniam, mnóstwo rzeczy, może poza McGonagall w czasach szkolnych Newta, da się wytłumaczyć, i aż się człowiek dziwi, jak wszystko składa się w całość, jeśli spojrzy się na to pod odpowiednim kątem. Oczywiście, mówię o uniwersum książkowym, które nie jest aż tak rozbudowane jak powiedzmy PLiO, ale czy nie wymagamy za wiele? Czy każda seria jest tak obszerna? Czy Rowling jest w wieku Martina, by mieć porównywalny dorobek? Jasne, powinna była napisać przynajmniej szkielet całej historii, zanim zgodziła się na nową serię filmową, ale to była ewidentna próba pozostania na fali w dobie remake’ów i sequeli. FB się dopiero tworzy. W pierwszych książkach też wielu rzeczy się nie rozumiało, aż wyszły kolejne, a tym razem mamy do czynienia z innym medium, które rządzi się innymi prawami.
Ale do sedna: FB w końcu robią to, na co czekałam od dawna – wychodzą z Hogwartu. Zwierzaki to tylko pretekst, by zwiedzić magiczne społeczności w Stanach, Francji itp. I tak, efekt jest chaotyczny, bo skupienie się na jednej postaci byłoby zapewne korzystniejsze. Wydaje mi się jednak, że nastąpi tu rodzaj zmiany warty. Uwielbiam Newta, ale wątpię, by pozostał centralną postacią serii. Wiadomo, że wezmą z Tiną ślub i będą mieli dzieci, ale ich charaktery są o tyle specyficzne, że jak już będą razem, to na dobre, bez większych dram. Jest to krótka, mało skomplikowana historia, do której niewiele można dodać. Dlatego nie mamy Przygód Newta Skamandera, tylko Fantastyczne Zwierzęta. Dumbledore jak najbardziej nadaje się na zastąpienie go w roli głównej, ponieważ jest najwybitniejszym czarodziejem swoich czasów, więc i o zwierzakach zapewne sporo wie, a jego towarzyszem jest magiczny ptak, który najwyraźniej pozostanie lejtmotivem serii. No i nie zapominajmy o Hagridzie, który na pewno pojawi się za jakiś czas. Z kolei Credence prawdopodobnie w ogóle nie jest człowiekiem, tylko obskurusem, a ten został w pierwszym filmie uznany za istotę pasożytniczą, więc (tu przydałoby się inne tłumaczenie słowa „beast”) sam w sobie jest 'fantastycznym stworzeniem’.
Zgadzam się, że ta seria kipi od fanserwisu. No i? Czy ktoś z nawet dawnych fanów nie uśmiechnął się na widok Hogwartu w Zbrodniach? Sztandarowym przykładem są Leta i Newt, postaci pozytywne, które nie są z Gryffindoru (a to główna bolączka serii, która mówi o jedności, a wprowadza i utrzymuje sztuczne podziały). A poświęcenie Lety, może na pozór bezsensowne, najprawdopodobniej ochroniło Newta i/lub Tezeusza przed Grindelwaldem, na takiej samej zasadzie, jak Lily Potter ochroniła swego syna – poświęciła się, choć nie musiała. To również byłoby wyjaśnienie, skąd Dumbledore znał ten rodzaj magii, by później wyjaśnić to Harry’emu.
„Wyjdę zapewne na dziwaczkę albo osobę niedostosowaną”
Bez przesady, szanujemy tu każdą opinię, nawet błędną 😀
A tak serio: zazdroszczę, bo czytając Twój komentarz mam wrażenie, że potrafisz – nawet nie wiem jak to ująć – zbudować sobie ten świat w głowie tak, że kiepskie filmy z serii FB tylko go ubogacają i dodają nowych elementów tłumacząc jednocześnie stare. Rozumiem i podziwiam takie podejście, ja po prostu tak nie mam z serią o HP. Lubię bardzo, ale nie aż tak.
Dlatego ja na FB patrzę raczej chłodnym okiem i pod kątem oceny samej treści, a nie jak zakochany w tym świecie fan. Stąd brak spójnej fabuły, skakanie po wątkach, 17 bohaterów 2-planowych… po prostu mi się to nie spina. Przy czym pochwalam kierunek: USA, Paryż, wyjście z Hogwartu, młody Dumbledore. Pomysły fajne, realizacja niestety kiepściutka.
To jedynie kwestia nastawienia 🙂 Mam głupią przypadłość pamiętania nawet drobnych szczególików z fikcyjnych uniwersów, które lubię, więc gdy przychodzi co do czego widzę całość obrazu, a nie wycinek, którym są np. FB. A HP jest mi bardzo bliskie z przyczyn osobistych.
Ale rozumiem i szanuję, że nie każdy tak ma. I tak uważam, że rozprawiłeś się z filmem dość łagodnie 😉
Łagodnie, bo mam sentyment. Naprawdę chciałbym, żeby to było lepsze, bo lubię uniwersum HP mimo wad.
Będzie recenzja/znęcanie nowego filmu?
Ja szczerze mówiąc dawno nie widziałem czegoś tak słabego. Nudne, zmontowane bez sensu, czary bez sensu, ciemno jak… Co to w ogóle za trend jest, by nic nie było widać w filmie/serialu?!
Tego chyba nawet powrót Deepa by nie uratował.
Nowy Matrix był dużo ciekawszy. Głupi, ale przynajmniej dało się wytrzymać bez wiercenia na kanapie.