Tak zwana mitologia Cthulhu to dziwaczny fenomen. Powstała na podstawie raptem kilku strzępków informacji z krótkich opowiadań H. P. Lovecrafta, rozbudowana potem przez kolejnych autorów zainspirowanych prozą Samotnika z Providence i wreszcie obrosła prawdziwą legendą. Wielu wykorzystało w kolejnych dziełach nieopisane zło spoza czasu, ale dziwnym trafem branża filmowa jakoś nigdy nie wzięła się na poważnie za ekranizację prozy Lovecrafta. Co najwyżej korzystano oszczędnie z niektórych motywów, unikając przenoszenia na ekran całych otworów. Trochę to dziwne, bo niektóre z nich wydają się być gotowymi scenariuszami nastrojowych, kameralnych horrorów. Kiedy więc pojawiły się informacje o tym, że Richard Stanley, reżyser kultowego Hardware, wraca po kilku latach przerwy za kamerę, aby pokazać nam autorską wizję Koloru z przestworzy, wielu z nas poczuło przyjemne mrowienie.
Akcja filmu została przeniesiona w czasy współczesne, ale zasadnicza oś fabularna jest taka sama jak w pierwowzorze. Na teren farmy, gdzieś w Nowej Anglii niedaleko miasta Arkham, spada meteoryt, czemu towarzyszy rozbłysk niesamowitego światła o kolorze nieznanym na Ziemi. Od tego momentu życie rodziny zamieszkującej gospodarstwo stopniowo zaczyna zmieniać się w koszmar, bo to, co przybyło spoza naszego świata, okazuje się mieć coraz większy wpływ na otaczające tereny i ich mieszkańców. Z początku są to jedynie nocne strachy nawiedzające najmłodsze z dzieci, potem dziwne rozkojarzenie pani domu i wreszcie pogrążający się w szaleństwie i dziwnej chorobie pan domu, grany przez Nicholasa Cage’a. Co więcej, całe otoczenie zaczyna przybierać coraz bardziej obcy wygląd – pojawiają się piękne, acz dziwaczne kwiaty, nieznane stworzenia, drzewa zdają się żyć własnym życiem, a hodowane przez rodzinę alpaki zdradzają wyraźne oznaki niepokoju, zwłaszcza w nocy. Centrum całego tego zamieszania znajduje się oczywiście w starej studni przed domem Gardnerów.
Od samego początku film Stanleya atakuje widza specyficzną atmosferą. Bardzo fajną atmosferą. Połączenie niewypowiedzianej grozy, która przez większość seansu jest ukryta przed widzem, z tajemniczymi, baśniowymi wręcz tworami, skąpanymi w różowo-fioletowej poświacie sprawiło, że Kolor z przestworzy wygląda trochę jak sen. I na początku niewiele zapowiada, że będzie to sen koszmarny. Jak przystało na horror i to w duchu Lovecrafta, oniryczna atmosfera nigdy do końca nie ulatuje, ale stopniowo ustępuje na rzecz makabry i obrzydliwości. Nie jestem miłośnikiem horrorów, ucieszyło mnie więc, że początek jest taki stonowany. Napięcie rośnie powoli i chociaż od początku wiadomo, że nie obędzie się bez krwi i macek, to kiedy wreszcie się pojawiają, widz jest na nie chociaż trochę przygotowany. Groza postępuje, a raczej wypełza ze studni, żeby w końcu zaatakować i wtedy robi się niewesoło.
Tyle tylko, że ten ostatni akt, przepełniony płynami ustrojowymi i mnogością kończyn, nie jest zbyt przekonujący. Przypomina raczej sztampowy film grozy, gdzie prawie wszyscy muszą zginąć. W dodatku producenci uznali, że Nicolas Cage odkupił wszystkie swoje winy rolą w Mandy i można bezkarnie zatrudnić go po raz kolejny do grania człowieka o niestabilnej psychice i problemach z alkoholem. Niestety tradycyjnie przeszarżowany i do bólu pretensjonalny występ tego pana to jeden z najsłabszych elementów filmu. Nie wiem, czy nawiązania do Lśnienia i popadającego w obłęd Jacka Torrance’a były zamierzone, ale znakomicie pokazują, jaka jest różnica między Jackiem Nicholsonem a Nicolasem Cagem. Podpowiem: duża. Na szczęście reszta obsady trzyma jako taki poziom i w zasadzie da się obejrzeć Color Out of Space bez wielkiego uszczerbku na zdrowiu.
Trochę szkoda, że chyba pierwsza ekranizacja prozy Lovecrafta z prawdziwego zdarzenia okazała się dość nijaka. Co prawda wyróżnia ją bardzo ładna warstwa audiowizualna, ale w gruncie rzeczy to niczym niewyróżniający się horror, który nawet nie za bardzo straszy, a raczej wzbudza obrzydzenie (chociaż w rozsądnych dawkach). Na plus na pewno trzeba zaliczyć stosunkowo dużą wierność w odniesieniu do literackiego pierwowzoru. Cała oś fabularna, odpowiednio uwspółcześniona, odpowiada z grubsza opowiadaniu i może to będzie jakiś promyczek nadziei na to, że doczekamy się kolejnych filmów na podstawie prozy Samotnika z Providence i że będą lepsze od Koloru. Ostatecznie bowiem jest to obraz raczej dość nudny i przepełniony horrorowymi kliszami, który dobijają idiotycznie zachowujący się bohaterowie i naprawdę niepotrzebny Nicolas Cage.
-
Ocena Crowleya - 5/10
5/10
No to mnie zasmuciłeś. Bardzo czekałem na ten film 🙁
Warto obejrzeć. Mnie tylko Nick przeszkadzał, reszta – miodzio.
Ale ale! W drugiej połowie kwietnia na Netflixie można obejrzeć Mandy. Tam Cage dał czadu.
A ja mam pytanie, gdzie mogłabym film obejrzeć? Kina z wiadomych powodów są zamknięte. Przyznam, że bardzo na niego czekałam, recenzja może nie zachęca za bardzo, ale… i tak bym obejrzała 🙂
Na player.pl: https://player.pl/playerplus/filmy-online/kolor-z-przestworzy,171467
Nie zniechęcam, nie polecam. 😉 Nie jest to żadna katastrofa, wahałem się między 5 a 6, ale szkoda tego zmarnowanego potencjału.
Jeśli chodzi o filmy, które wzorują się na Samotniku, to ja odpowiadam BirdBox czyli Nie otwieraj oczu. (Pozdrawiam polskiego dystrybutora)