Ogólnokrajowa kwarantanna nie dotyczy jeszcze nas wszystkich, ale sytuacja jest rozwojowa i nie wiadomo, co nas czeka za tydzień lub dwa. Szczęściem w nieszczęściu jest to, że serwisy streamingowe i w ogóle wszystkie zapewniające rozrywkę przez internet stają na uszach, żeby zawalczyć o widzów, mających teraz nadmiar “wolnego” czasu. Skutkiem jest wysyp różnych promocji na konta premium oraz świeża dostawa tytułów dostępnych do obejrzenia w domowym zaciszu. Niektórzy rzucą się na pewno na świeżynki, które trafiły do internetu dosłownie chwilę po premierze kinowej (a niektóre z jej zupełnym pominięciem), ale prawdziwą radość może sprawić raczej odkrywanie w tym czasie nieco zakurzonych i zapomnianych tytułów. Ja na przykład z nieskrywaną radością odebrałem informację o udostępnieniu przez Netflix kultowej animacji pt. Heavy Metal. Cóż może być bowiem lepszego od solidnej dawki nagich animowanych kobiecych piersi?
Magazyn komiksowy Heavy Metal pojawił się na amerykańskim rynku w drugiej połowie lat 70., początkowo jako licencjonowany przedruk francuskiego periodyku, a później już jako osobny byt, gdzie publikowano prace takich komiksowych legend jak Moebius, Enki Bilal, Milo Manara, H.R. Gieger, czy Jim Steranko. W przeciwieństwie do popularnych trykociarskich wydawnictw spod znaku Marvela i DC Comics, Heavy Metal skierowany był do dorosłych czytelników, a komiksy w nim zamieszczane, utrzymane głównie w duchu science-fiction i mrocznego fantasy, nie stroniły od wulgarności, brutalności i elementów erotycznych. Szybko też zyskał status magazynku kultowego, a duża popularność zwróciła uwagę filmowców, między innymi mało znanego wtedy jeszcze producenta: Ivana Reitmana. 4 lata po premierze pierwszego numeru i 3 lata przed gigantycznym sukcesem Pogromców duchów, najbardziej znanego dzieła Reitmana, do kin trafił film animowany Heavy Metal.
Niczym papierowy pierwowzór jest to antologia krótkich historii, dla formalności luźno połączonych ze sobą wątkiem głównym, w którym latająca i świecąca zielonym światłem kulka imieniem Loc-Nar, będąca ucieleśnieniem wszelkiego zła, straszy małą dziewczynkę, opowiadając jej o tym, jak przez wieki i w różnych miejscach wszechświata doprowadzała do upadku i zgnilizny moralnej. To oczywiście tylko pretekstowa klamra spinająca pozostałe nowele, ale dzięki niej film rozpoczyna fantastyczna sekwencja wprowadzająca autorstwa samego Dana O’Bannona z Chevroletem Corvette w roli głównej. Same historyjki tworzone były przez różne zespoły i w różnych studiach, każdy charakteryzuje się więc odmiennym stylem kreski, jak i tonem opowieści. Zaczynamy od rewelacyjnej historii taksówkarza w dystopijnym Nowym Jorku przyszłości, narysowanym w bardzo europejskim stylu i który ewidentnie zainspirował Luca Bessona przy produkcji Piątego elementu. Potem coś w rodzaju kosmicznej wersji Conana pożenionego z Thorgalem, satyryczną rozwałkę na stacji kosmicznej, a następnie rewelacyjny horror, ponownie pióra O’Bannona o załodze bombowca B-17, który zostaje zaatakowany przez zombie. Pomiędzy tymi fragmentami miała się jeszcze pierwotnie znaleźć miniatura wybitnego animatora Corneliusa Cole’a, opowiadająca historię przemocy na naszej planecie. Ostatecznie nie została zrealizowana, ale na wydaniu VHS i jako dodatek do DVD można było zobaczyć jej wczesne szkice zilustrowane utworem naszego wybitnego, zmarłego przed paroma dniami kompozytora – Krzysztofa Pendereckiego. No i oczywiście jest też na YouTube:
Później mamy jeszcze przezabawny fragment o kosmicznych hippisach porywających piękną Ziemiankę i finałowa Taarna – inspirowana komiksem Arzah Moebiusa, ilustrowana muzyką Black Sabbath i Devo historyjka tajemniczej wojowniczki, jedynej, która może uratować świat od Loc-Nara. Z tej ostatniej części pochodzi chyba najbardziej znana scena całego Heavy Metal (może do spółki z latającą Corvettą), podczas której roznegliżowana pani ubiera się w strój, który niczego nie zakrywa. Narysowana za pomocą techniki rotoskopowej, aby jak najbardziej realistycznie pokazać ruchy Carole Desbiens, użyczającej swojego ciała jako modelu dla Taarny i ilustrowana piękną instrumentalną muzyką, do dziś robi duże wrażenie (i wcale nie chodzi o to, że widać w niej wszystkie krągłości).
Wspomniałem już o muzyce, ale trzeba zaakcentować to bardziej: ścieżka dźwiękowa do Heavy Metal to istny raj dla miłośników długich włosów, gołych torsów, skórzanych gaci i gitarowego łojenia. Czego tu nie ma… Blue Öyster Cult, wspomniany Black Sabbath, Journey, Stevie Nicks, Cheap Trick, Nazareth, Grand Funk Railroad, Devo. Wszystko to na zmianę ze świetną muzyką orkiestrową sprawia, że film wygląda i brzmi trochę jak teledysk, albo animowana rock-opera. Oprawa dźwiękowa oprócz tego, że dobra sama z siebie (chociaż pretensjonalna jak diabli), to doskonale współgra ze stylem całej tej opowieści. Heavy Metal to bowiem kwintesencja początku lat 80. i zapowiedź bombastycznych filmów akcji, eksplozja brutalności, postmodernizmu, narodzin cyber/steam punku i podsumowanie Nowej fali, jaka przetoczyła się przez kulturę i sztukę dekadę wcześniej. Dziś ten obraz jest absolutnie niepoprawny politycznie, przesycony seksizmem i dość wulgarną erotyką, która niejednego widza na pewno zniesmaczy. Heavy Metal nie wstydzi się swoich pulpowych korzeni, wręcz przeciwnie: stawia je w centrum uwagi i celebruje. Trzeba brać na to poprawkę przed seansem i nastawić się na proste historyjki dla nagrzanych nastolatków, pełne latających kończyn i kobiet wskakujących herosom do łóżka bez żadnej przyczyny. No i na dużo animowanych nagich kobiecych biustów w rozmiarze DD i większych. Prostackie i głupkowate? Nie przeczę. Ale to kawałek historii i przykład tego, co już nigdy nie wróci, a dla wielu powrót do szczenięcych lat i złotej ery kaset wideo.
Zapowiedź netflixowej premiery Heavy Metal była dla mnie dużą i bardzo sympatyczną niespodzianką. Oglądałem ten film już dawno i miło wspominałem, lecz do powtórnego seansu przystąpiłem z pewnym zawahaniem. Czy da się to jeszcze oglądać? Wszak z pudel metalu człowiek wyrósł już dawno. Z muskularnych osiłków piorących wszystkich po pyskach niby też. Na szczęście mój wewnętrzny pryszczaty nastolatek ma się znakomicie i po raz kolejny bawiłem się świetnie. Chyba nawet lepiej niż kiedyś, bo mogę na te zabawy z konwenansami spojrzeć z większym dystansem i trochę większą wiedzą. Heavy Metal nie powali raczej nikogo jakością animacji, bo daleko mu do piękna disneyowskich bajek i do maestrii technicznej anime, ale kreska zakorzeniona głęboko w europejskiej komiksowej tradycji może się podobać. Jest to film na tyle odmienny od wszystkich pozostałych, że już dla samego tego faktu warto go znać, a tych, którzy już go widzieli, pewnie nie muszę namawiać do ponownego seansu.
-
Ocena Crowleya - 8/10
8/10
świetny, kultowy
Nie mam Netflixa, tego typu komiksy/animacje to kompletnie nie moja bajka, nie mam banana na twarzy*, a jeżeli chodzi o Heavy Metal (czy metal w ogóle), to jestem fanem tego co zaczęło wychodzić od 1980-81 roku. Jeżeli chodzi o muzykę przed 80-tym, to głównie jestem fanem Pink Flody (choć The Wall wciąż nie oglądałem i się nie zanosi na to), Queen, CCR czy Beatles.
Tak czy inaczej, gdy pierwotnie zobaczyłem tytuł i rok produkcji, to się lekko ciśnienie podniosło, więc gdybym miał okazję obejrzeć to obejrzę 🙂
Jeżeli ktoś na kwarantannie by chciał obejrzeć klasyczny i przyjemny film w którym muzyka metalowa gra główną rolę, to gorąco polecam niedawno powstały fiński film Heavy Trip, dostępny na HBO GO. Jak dla mnie miód malina, 8/10 🙂
Są oczywiście inne tytuły, jak np. Szkoła Rocka czy inny film z Tenacious D (Kostka Przeznaczenia bodajże), ale to albo muzyka jest aktorem drugoplanowym albo nie jest to aż tak dobre 🙂
* Black Sabbath nigdy nie był mi jakoś szczególnie bliski, ale wiadomo że kilka numerów powoduje gorączkę, choć bardziej wolę utwory z Dio 🙂
O, Creedence…! 😄 O, Tenacious D i Kostka Przeznaczenia! 😂Teraz ja mam banana na twarzy☺ „The Wall” znakomite, ale powoduje odwrotność banana.
Właśnie dotarła do nas smutna wiadomość, że jeden najbardziej zasłużonych dla magazynu Métal Hurlant, czyli francuskiego pierwowzoru Heavy Metal oraz twórca segmentu „Harry Canyon” recenzowanego tu filmu – Juan Giménez, zmarł wczoraj z powodu COVID-19. Wraz z Alejandro Jodorowskym był również współautorem serii Kasta Metabaronów. Miał 76 lat.
Zupełnie przypadkiem niedawno przypomniałem sobie „Heavy Metal”, podobnie jak i kilka innych animacji z tamtego okresu. Film ma klimat i jako całość na pewno wciąż się broni, chociaż widać, że zabrakło pomysłów aby każda z historii była naprawdę ciekawa. Mimo wszystko oglądało się go o niebo lepiej od koszmarnej, tandetnej kontynuacji czyli „Heavy Metal 2000” (szczerze odradzam). Co do techniki rotoskopowej to ciekawym przykładem jej zastosowania jest film Ralpha Bakshi pt. „Fire and Ice”.
Chętnie przeczytałbym jakąś recenzję „Fire and Ice”. 🙂
Nie w temacie, ale czy zrobicie w redakcji omówienie dotychczasowych czterech sezonów domu z papieru. Obejrzałem właśnie najnowszy sezon. Po cztery odcinki na dzień i mam mieszane uczucia. Z jednej strony serial ma bardzo mocne punkty (na jednej scenie autentycznie się popłakałem), z drugiej strony trochę za dużo twistów fabularnych. Chciałbym poznać profesjonalne opinie, aczkolwiek wiem, że recenzja serialu, kolejnych sezonów to całkiem coś innego niż film. Bardzo podobała mi się recenzja Narcos na portalu.