(Wyjątkowo zmieniamy kolejność publikowanych w tym tygodniu tekstów. Dziś przeczytacie recenzję filmową, a jutro tekst poświęcony Pieśni Lodu i Ognia. Przepraszamy za zamieszanie. – DaeL)
Naście lat temu byłem w kinie ze swoją dziewczyną na którejś części przygód (pierwszej albo drugiej) Bridget Jones. Nie wiem, czy kiedykolwiek na mojej ukochanej, ciemnej sali z wielkim ekranem czułem się tak wyobcowany jak wtedy. Rzesza kobiet zaśmiewająca się do rozpuku, bo bohaterka ma uprawiać seks, a założyła śmieszne gacie. Delikatnie mówiąc, nie byłem targetem.
Jestem facetem, nie da się ukryć. Z całym dobrodziejstwem inwentarza. Z wadami i zaletami takiego stanu rzeczy. Miejcie to na uwadze, czytając poniższy tekst, bo jestem pewien, że w przypadku „płeć recenzenta” czy widza może mieć olbrzymie znaczenie. Może nawet wyjdę na patriarchalnego szowinistę w oczach co bardziej postępowych. Trudno. W każdym razie nie sugerujcie się (nigdy) wyłącznie jedną opinią. Poszukajcie innych, najlepiej pisanych przez kogoś płci przeciwnej.
Harley Quinn przeżywa rozstanie z Jokerem, ale jednocześnie nie mówi o tym nikomu, bo wciąż korzysta z przywilejów bycia znaną jako „dziewczyna pana J.”. Zajada smutek, upija się do nieprzytomności i od czasu do czasu robi zadymę, zachowując się w typowy dla siebie, prowokujący sposób. Aż dociera do niej, że czas wyjść z cienia faceta i wytyczyć własną ścieżkę. Symbolicznie wysadza w powietrze pewien zakład chemiczny i daje tym do zrozumienia światu, że tym razem koniec związku z szalonym klaunem jest definitywny. Każdy, kto bał się Jokera, a miał zatarg z Harley, rusza po zemstę. Wśród nich Roman Sionis aka Czarna Maska, lokalny boss mafii, którego zausznikiem i (jak nie-wprost sugeruje reżyserka, Cathy Yan) kochankiem jest Victor Zsasz.
Nie wiedziałem, czego się spodziewać po filmie z „emancypacja” w tytule, ale bardzo szybko zostałem pozbawiony złudzeń. Zero subtelności i podtekstów. Każdy facet w filmie to albo brutalna świnia, albo obleśna i brutalna świnia, albo mizogin, albo homoseksualista, ale nienawidzący kobiet. Nie ma chyba nawet ćwierć pozytywnego męskiego bohatera. Głąby, zboczeńcy, przemocowcy, mobbingowcy i seksualni predatorzy. Do wyboru, do koloru. A cała emancypacja polega na mordowaniu ich, łamaniu im nóg i kopaniu w jaja. Ot i tyle. Może to kwestia pożenienia poważnego tematu z komiksem? Dlatego wszystko jest takie dosłowne, a momentami przerysowane? Tylko naprawdę mamy kilka filmów z tej kategorii, które ciężkie tematy przedstawiają w sposób w miarę subtelny i bez walenia kijem z metaforą po łbie. Choćby całą serię X-Men traktującą o nienawiści wobec inności.
Wbrew pozorom nawet takie łopatologiczne podejście do tematu nie byłoby decydującą wadą, gdyby nie fakt, że „Ptaki Nocy (i…” są niewiarygodnie wręcz nudne. Humor wielokrotnie przypominał mi komedie w stylu „girl power”, „jazda z chłopakami” i tym podobne. Dlatego niespecjalnie mnie film ubawił. Do tego wiele elementów wprowadzono na pół gwizdka. Momentami Harley łamie czwartą ścianę i tłumaczy widzom fabułę a’la „Deadpool”. Tylko pojawia się to rzadko i nie jest nawet w połowie tak zabawne, albo tak przegięte jak w produkcji z Reynoldsem. Tak samo oznaczenie wiekowe R, czyli tylko dla dorosłych. Dwie sceny brutalnych tortur czy łamania nóg plus stos „fucków”. Bez tych elementów film spokojnie mógłby być dostępny dla widzów od 13-14 roku wzwyż. Niezrozumiała decyzja, bo wymienione fragmenty do całej reszty pasują jak pięść do nosa.
Sceny akcji dzielą się na naprawdę fajne (pościg za Harley z kanapką) i tak słabe, że aż bolesne do oglądania (finałowa potyczka). Te pierwsze są zrobione dynamicznie, czytelnie i naprawdę emocjonująco, te drugie (muszę to napisać drugi raz: finał) wołają o pomstę do nieba. Powolne, kiepsko zrealizowane (widać jak bardzo się nie biją), przypominające „mordobiciowe” produkcje VHS z lat 90. Takie, które trafiały prosto na kasety video. Nie ma porównania (żeby zostać przy paniach) z „Atomic Blonde”, fikołkami Czarnej Wdowy czy Imperator Furiosą. Może za dużo wymagam, ale robienie ekranowej nawalanki w taki sposób, kiedy standardy wyznacza petarda w stylu Johna Wicka? Szokująco niedzisiejsze.
Margot Robbie jest świetna i zawłaszczyła sobie postać Harley w takim stopniu jak Jackman Wolverine’a czy Gadot Wonder Woman. Jest barwna, dziecinna, brutalna i cały czas balansuje między po-związkową depresją a gonitwą za czymś nowym i chęcią uwolnienia się. Kilka razy dają o sobie znać jej umiejętności wynikające z wykształcenia (psycholog), ale znów – szkoda, że ten wątek nie został lepiej wykorzystany. Ewan McGregor bawi się na planie fantastycznie, ale ten jego Roman niespecjalnie budzi grozę. Jest raczej groteskowy w tych wszystkich swoich dziwactwach. Nie czułem przez to żadnej stawki, a Harley nie wydawała się zagrożona ani przez chwilę. Szła jak przecinak aż do samego końca. Sekwencja na pewnym posterunku to już szczyt szczytów. Wszystko uchodzi jej na sucho.
Nie podobała mi się chaotyczna narracja. Coś się dzieje, nie wiadomo co, nagle HQ wciska pauzę (dosłownie) i zaczyna tłumaczyć jak do tego doszło. Na początku mi to nie przeszkadzało, bo podkreśla chaos w głowie głównej bohaterki, ale z czasem niemal każdy wątek ma ten sam sposób ekspozycji i w końcu ten narracyjny zabieg po prostu się przejada.
Pochwalić muszę stronę audiowizualną. Film jest odurzająco wręcz kolorowy. Pastele, neony, mocne kontrasty, momentami brudny, poszarpany i punkowy. Okraszony pasującą do obrazu muzyką. Chwilami niebezpiecznie zbliżamy się do plastikowej stylistyki „Batman i Robin”.
Mam wrażenie, że Cathy Yan i Christina Hodson (scenariusz) miały ambicję zrobić film zabawny, deadpoolowy, krwawy, a jednocześnie mówiący coś więcej o tak poważnych tematach jak molestowanie, agresja wobec kobiet, mobbing czy szklany sufit. Jakby rozpatrywać poszczególne motywy na siłę można owe elementy znaleźć, ale są one zrealizowane w sposób nudny, nijaki i przewidywalny. A jednocześnie nie tworzą jakiejś sensownej całości, do której chciałbym wrócić. Mam wrażenie, że potencjał był ogromny, ale widowiskowo go zmarnowano. Gdyby zmienić tytuł na Suicide Squad 2 – nikt by się nie połapał. Przy czym od pierwszej części na pewno taki sequel nadal byłby lepszy. Myślałem, że kiepskie wyniki w box office to tylko i wyłącznie wynik kiepskich decyzji marketingowych (Ptaki Nocy są mniej znane niż sama Harley Quinn) i producenckich (film tylko dla dorosłych), ale nie. „Ptaki Nocy (i fantastyczna emancypacja pewnej Harley Quinn)” są po prostu mało zabawne, przewidywalne, niezbyt efektowne i zwyczajnie nudne.
Ptaki Nocy (i fantastyczna emancypacja pewnej Harley Quinn)
-
Ocena SithFroga - 5/10
5/10
Pamiętajcie, że jednym z powodów dla których Sionis nienawidził Harley (obok bycia kobietą) było głosowanie na przedstawiciela lewicowej partii w USA… boże, co to za zły człowiek jest, faszysta jakiś jak ten Trump!!!
Hahaha, tak, to było paradne. Jeszcze mogli wymienić Trumpa z nazwiska, że jest protektorem Black Maska 😉
Dla mnie Trump to jest gość. Ludzie obrzucają go gównem, a on nic sobie z tego nie robi bo zna swoją wartość, wie jakie imperium zbudował i wie, że te wszystkie frajerki to małe pieski. Mi bardzo podobała się jego wypowiedź co do Pitta, czy J.Lo. A w ogóle to średnio mi się podoba jak celebryci bawią się w politykę, której nie rozumieją. Nie wiem co akurat było w tym filmie, ale zazwyczaj wszystkie przytyki do swojej osoby Donald T. potrafi zamienić w atut.
Ja się kompletnie nie zgadzam. Facet jest nadętym bufonem i niebezpiecznym idiotą. Cały świat, któremu USA do tej pory w miarę gwarantowała zdrowy balans jest obecnie na krawędzi właśnie z powodu takiego, a nie innego prezydenta w Stanach.
No i świetne filmiki biegają po yt z nim zmieniającym zdanie o 180 stopni w sprawie SARS-CoV-2 w ciagu 2-3 tygodni. I za każdym razem brzmi tak samo pewnie 😉
Nie chce się wdawać w politykę, ale napiszę tylko, że USA zawsze grało tylko na siebie. To ich wprowadzanie demokracji w różnych krajach, które w 90% odbijało się czkawką a jak media nagłaśniały sprawę to wojsko uda się wycofywało i zostawiało totalny bajzel. Ogólna polityka USA na arenie międzynarodowej nigdy się nie zmieni, poprostu dla mnie lepiej się ogląda showmana Trumpa niż luzaka, spoko-loko gościa Obamę.
Tylko Ty mówisz o lokalnych wojenkach, a ja o globalnej sytuacji. Do końca drugiej kadencji Obamy (i wcześniej, nawet za Buszów) Putin czy Chiny były w miarę trzymane w szachu, też sobie pozwalały raczej na konflikty na małą skalę. Teraz to się może zmienić, bo Trump głośno podważa sens istnienia NATO. tego jeszcze nie grali.
Chiny caly czas sie umacnialy – nie wiem gdzie bylo to trzymanie w szachu 😉
Taka na przykład aneksja Krymu-2014, Obama był jeszcze prezydentem 3 lata. Wydaje mi się, że Putin robił sobie co chciał, to samo Chiny i inni. Szach polegał nie wiem na czym. Chyba na tym, że dostał nagrodę nobla jako prezydent USA, który był w tym momencie w stanie wojny z największą ilością państw spośród wszystkich prezydentów, mało tego po ledwie kilku miesiącach sprawowania urzędu.
Nie chcę za bardzo bronić Trumpa, bo np. takiemu Reaganowi nie dorasta do pięt, ale jest i tak o niebo lepszy niż ten dupek Obama, Clintonowa i całe to lewactwo z partii demokratycznej. O jakim trzymaniu w szachu mówisz? To za Obamy ogłoszono słynny reset w stosunkach między USA i Rosją, który sprowadzał się w istocie do ustępowania Putinowi we wszystkim, np. w sprawie Ukrainy, a z bliższych nam spraw choćby w sprawie tarczy antyrakietowej dla Polski. Obama był najgorszym prezydentem USA po wojnie (może za wyjątkiem Cartera), gorszym nawet od Clintona. To taki amerykański Tusk od ciepłej wody w kranie, ładnych uśmiechów i medialnych sztuczek.
Najlepszym przykładem na image Obamy był ten filmik z wizyty mistrzów NBA u niego i późnijsze reklamy, jak z Currym rzucają sobie do kosza, robią wulkan na sodę kuchenną i inne takie. Obama to był taki dobry tatuś – dla mnie jeden z największych pajaców w historii białego domu i naprawdę fatalny gość w polityce międzynarodowej, który nikogo nie trzymał w szachu. A NATO to od dłuższego czasu skorupa, ale w to już nie chcę wchodzić. Trumpowi, przynajmniej według wywiadów chodzi o reorganizację, a nie demontaż.
Za Obamy doszło do podpisania traktatu handlowego między UE a USA. Trump go wypowiedział. Przecież USA samo sobie nie poradzi w wojnie gospodarczej mając przeciwko sobie Europę i Chiny.
Przekazanie technologi nuklearnej Saudom też było złym posunięciem.
Wypowiedzenie traktatu klimatycznego też było złym posunięciem.
Traktat klimatyczny, to jedno wielkie nieporozumienie i granda. Człowiek ma jakieś 10% udziału w zmianach klimatycznych. Oczywiście jest to więcej niż przed epoką przemysłową, gdzie podobno było to niecały 1%. Chciałem przypomnieć to co mówią różni znani naukowcy (nie populiści), w historii naszej planety, były zarówno epoki lodowcowe jak i gwałtowne ocieplenia, roztapiające lądolody. Ponoć wybuch średniej wielkości wulkanu(zdarza się to raz na jakiś czas) wyrzuca do atmosfery tyle różnego rodzaju związków chemicznych (nie znam się na chemii, ale pewnie są to jakieś związki węglowe), i ile ludzie produkują w rok(?), wybuch największych wulkanów to dziesięć takich lat jak na przykład 2019. Nie mówimy tutaj o superwulkanach, mam nadzieję, że ten w Yellowstone nie wybuchnie za naszego życia. Ziemia sobie poradzi, czy będą pakiety klimatyczne czy nie i ludzie w mniejszym czy większym stopniu też sobie poradzą.
Przepiękny jest tok Twego wywodu. Mamy kolejno:
granda -> oczywiście -> różni znani naukowcy -> ponoć -> nie znam się
Pogląd, własne zdanie jest tutaj kwestią wiary i to wiary fundamentalnej, niezachwianej. Pogląd jest prawdą, bo tak ktoś twierdzi. Nie ważne w sumie kto, ale na pewno są to osoby znane, ba: to naukowcy! I to w dodatku różni! *.* O konkretach nie pogadamy, bo schodzimy na poziom anegdotyczny (ponoć). Dalej obserwujemy efekty naszej edukacji powszechnej. Nie znać się to można na panujących trendach. Po ukończeniu obowiązku szkolnego wypada mieć elementarną wiedzę zarówno o chemii jak i języku ojczystym (związki węgla na litość! węglowe może być np. włókno). A jeśli się jej jednak nie zdobyło, to może lepiej się nie wypowiadać? Albo chociaż zejść z tonu? Nauka nie jest kwestią poglądów. Jak się czegoś nie wie i nie rozumie to albo trzeba się dowiedzieć, albo oddać pole specjalistom z danej dziedziny. Cholera, dożyliśmy czasów kiedy ludzi, którzy poświęcili swoją pracę i talenty zbadaniu i poszerzeniu ludzkiej wiedzy, poucza każdy durny polityk – celebryta ku uciesze niedouczonej gawiedzi.
Kurde nigdzie nie da rady tego obejrzeć.
No teraz to już może być problem. Zdaje się, że na Amazonie jest, przynajmniej tym amerykańskim.
Jak na ironie najmocniejszym punktem tego filmu jest McGregor, według mnie bardzo dobrze zagrał. A z innej beczki, był to film z DCEU, więc dziwi mnie trochę brak jakiegokolwiek nawiązania, niby był ten plakat z kapitanem boomeragniem i tyle. Nie można było dać na chwile komisarza Gordona? scen na komisariacie w Gotham było całkiem sporo, tym bardziej, że J.K. Simmons to całkiem fajny Gordon.
Mnie zszokował ten plakat. Myślałem, że Suicide Squad 2 będzie tak naprawdę rebootem, a od SS 1 się odcinają zupełnie. Chociaż teraz w sumie się nie dziwię, bo jak pisałem – dla mnie to nie jest o wiele lepsza pozycja od SS (paskudny skrót :P).
Do Morwen.
Czy Gretha Thunberg, jest jedną z tych osób o których piszesz. Trzeba jej dawać multum nagród. Jest w w wąskim gronie osób rozważanych do Pokojowego Nobla. Taki jest poziom tego całego klimatycznego gówna.
Zrobiło się politycznie więc ja się postanowiłem wyłączyć, ALE:
„Taki jest poziom tego całego klimatycznego gówna.”
Nie, Greta to badziewny i napompowany sztucznie, celebrycki element jakiejś dziwnej kampanii i też mi się to kompletnie nie podoba. To powiedziawszy, nie uważam, że cyrk robiony przez Thunberg neguje naukę, która dość precyzyjnie udowodniła, że problem mamy i warto się nad nim pochylić teraz, a nie za 15 lat, bo może być za późno.
„To powiedziawszy, nie uważam, że cyrk robiony przez Thunberg neguje naukę”
Polecam oprawić to w ramkę wielu osobom, a zwłaszcza tym którzy gadają tytułami ściekowych gazet lub powtarzają frazesy za populistami.
Tak w ogóle, tyczy się to wielu idei, po prawej czy lewej stronie. Zabawne jest również to, że wiele tych idei się nawet nie wyklucza. To tylko ludzie robią problem, dążąc do konfrontacji.
A co do populistów, skoro już offtopujemy, to mam nadzieję, że obecny kryzys uświadomi ludzi, by tego typu ludzi kopnąć w dupę. We Włoszech może się tak wydarzyć z Salvinim. Wraz z nimi przydałoby się kopnąć w dupę wyimaginowane problemy ludzi z syndromem oblężonej twierdzy, jak np. Imigranci, edukacja seksualną, odmienną orientację czy (z drugiej strony) religia.
Wyobraźcie sobie co by było, gdyby tego typu retoryka była używana do walki z koronawirusem. Znaczy nie trzeba sobie wyobrażać, bo kilka krajów w ten sposób postępuje/postępowało.
Owszem, nikt rozsądny nie neguje faktu, że wzrost zawartości dwutlenku węgla w atmosferze osiągnął niepokojący poziom i że może to mieć negatywne (z punktu widzenia człowieka) skutki. Pytanie tylko, jaki my mamy naprawdę wpływ na to zjawisko? I tutaj fakty naukowe już nie są tak oczywiste dla głosicieli pozamykania kopalń, likwidacji rolnictwa, a nawet jakiegoś rodzaju zbiorowej eutanazji. Jest to od kilku do najwyżej kilkunastu procent. Na cały świat. Czyli też Chiny, USA, Indie, Rosję, Brazylię, czyli kraje które słyszeć o żadnych ograniczeniach nawet nie chcą. Emisja całej Unii (z W. Brytanią) to też nie więcej niż kilka do kilkunastu procent światowej emisji. Ile zatem ze światowej emisji przypada na Polskę? Promille. A dla naszej gospodarki i budżetów domowych to kwestia życia i śmierci. Człowiek żadnym sposobem nie jest w stanie zatrzymać tej tendencji, a wszelkie próby są jak zawracanie Wisły kijem. Natomiast interes jaki na tym robią różni spryciarze (z Niemcami na czele) jest jak najbardziej rzeczywisty i przeliczalny. Nie na procenty ale na euro.