Pewnie macie dość tematu koronawirusowego, nie dziwię się nic a nic, ale czasem po prostu trzeba i koniec. Mamy być może największy kryzys od drugiej wojny światowej i trąbienie o tym musi zaczynać i kończyć nasz dzień, żebyśmy mogli siedzieć na tyłku, rozumieć powagę sytuacji i nie ryzykować zdrowia swojego i innych. Dlatego dziś, po „Contagion – Epidemia Strachu„, kolejny głośny film o podobnej tematyce. „Epidemia” z 1995 roku pod batutą Wolfganga Petersena.
Kiedyś to było, nie? Byliśmy młodzi (wszyscy) i piękni (niektórzy). I naiwni. Dlatego czasem wracanie do rzeczy, z którymi ma się związane pozytywne wspomnienia, może okazać się niezłym szokiem. Gry, książki, seriale, komiksy i filmy. Dotyczy to każdego medium. Do dzisiaj pamiętam czasy mniej więcej połowy nauki w liceum, kiedy obejrzałem po raz pierwszy „Epidemię”. Wcześniej nie zastanawiałem się w ogóle nad konceptem zagłady ludzkości z powodu czegoś, czego nawet nie widać. Seans wywarł na mnie kolosalne wrażenie. Z uwagi na tematykę dziś ponownie obejrzałem produkcję Petersena i powiadam wam: nie był to mój najlepszy pomysł.
Wojskowy spec od wirusów – pułkownik Sam Daniels (Dustin Hoffman) – odkrywa, że w Stanach Zjednoczonych zaczyna się epidemia motaby. Zabójczy i bardzo zaraźliwy szczep eboli zagraża bezpieczeństwu miasteczka Cedar Creek, ale też całego kraju i świata. W tle kłótnie małżeńskie i rozwód z byłą współpracowniczką, Robby Keough (Rene Russo), a także wojskowy spisek i tajemnice państwowe na temat broni biologicznej.
O ile wspomniany „Contagion” był zwartym, zimnym i realistycznym obrazem pandemii, o tyle „Epidemia” to ten sam temat zmieszany z kinem akcji. Nic tu nie musi mieć sensu, ma się dziać. No i dzieje się sporo. Główny bohater a to rozstaje się z wybranką, a to zakochuje ponownie, a to ryzykuje życie, żeby ją ratować. Epidemia wybucha, ale mimo kilku ognisk jakimś cudem ogranicza się do jednego miasteczka. Zaraz pojawia się bardzo groźne wojsko i jeszcze groźniejszy Pan Generał (w tej roli Donald Sutherland), który jest tak groteskowy, że uwierzyłbym na słowo jakby ktoś mi powiedział, że to postać wyciągnięta z mało ambitnego komiksu.
Co jeszcze? Naukowcy wpatrujący się w ekran al’a CSI i znajdujący „kolce” na wirusie. Wiadomo, taki z kolcami dużo groźniejszy. Nie tak groźny jak taki z kastetem albo maczetą, ale to i tak budzi wyższy stopień niepokoju. Inny spec z laboratorium od badania próbek oglądając mecz, wsadza na ślepo łapę do… wirówki. No i szok, że wybuchła mu razem z próbkami w twarz. Zwykłe zarażenie mogłoby być nudne. Mało? No to proszę: raz słyszymy, że gdy wirus opuści miasto, to załatwi całe USA w 48 godzin, ale już owo miasto na 2600 mieszkańców radzi sobie nie najgorzej. Do tego oczywiście nie mogło zabraknąć… strzelanin, wybuchów, pościgów i bohaterskiej przemowy o konstytucji, prawach jednostki i patriotyzmie. A w międzyczasie pada też kilka… żartów i typowych dla kina akcji „one-linerów”.
Obsada – szczególnie wtedy – składa się z naprawdę poważnych nazwisk. O Russo, Hoffmanie i Sutherlandzie wspomniałem, a jest jeszcze Kevin Spacey, Morgan Freeman i Cuba Gooding Jr. Aktorzy robią co mogą, ale mam wrażenie, że każdy gra w innym typie filmu. Hoffman raz jest śmiertelnie poważny, raz trochę jak z komedii romantycznej. Russo od początku do końca serio. Morgan Freeman ma ciekawą i niejednoznaczną postać, ale jego wątek kończy się w sposób groteskowy i przewidywalny. Szkoda, że jest tu tyle zmarnowanego potencjału.
Nawet momenty, które mogą budzić jakieś emocje – pewna wycieczka do Afryki, albo pożegnanie matki z rodziną, albo wstęp dziejący się w przeszłości – zostały sztucznie przedłużone i nie mają takiego ładunku jak powinny. Zostały zwyczajnie przedramatyzowane.
Kiedyś „Epidemia” zrobiła na mnie ogromne wrażenie, dziś wygląda naprawdę źle i powiedziałbym, że momentami żenująco. Nie przeszkadza mi łączenie gatunków i lubię głupkowate filmy akcji raz na jakiś czas, ale tu zdecydowanie taki miks nie pasuje. Po latach zmieniam zdanie (w końcu żaba to nie krowa) i odradzam seans. Jest dużo rozrywkowego kina akcji, które nie zmusza widza do oglądania jak ludziom krwawią oczy, wrzody, a organy wewnętrzne się rozpuszczają.
-
Ocena SithFroga - 4/10
4/10
Hłe, hłe, temat na czasie. Wczoraj słuchałem recenzji na „Ponarzekajmy o filmach”. 🙂 Nie pamiętam ile punktów tam dostał, ale była równie „przychylna”. 🙂 Nie wiem, oglądałem go kiedyś jednym okiem i nie pamiętam, żeby seans jakoś szczególnie mnie znużył, rozśmieszył czy zdegustował. Może to przez Hoffmana i Freemana, których uwielbiam.
Ja też ich lubię, ale tu było mi ciężko oglądać po latach. Straszne pomieszanie sensacji i elementów komediowych z koszmarnym tematem.
zupełnie się nie zgadzam. bardzo fajny film sensacyjny, nawet nie wiem czy nie klasyk pod pewnymi względami. Ma wszystko czego trzeba: historię miłosną, sensownego protagonistę i morgana freemana w roli badguy’a. Scenariusz z szerokim backgroundem, a także nieźle nakręcony, z fajnymi ujęciami. aktorstwo na poziomie tylko podnosi ocenę.
fakt, jest nieco długaśny, ale w granicach normy. dla mnie najsłabsze były końcowe, bardziej dynamiczne etapy. ale wiem tez, ze scena poscigu helikopterów jest uważana za świetną.
dla mnie 7/10 na spokojnie i uwazam ze lepszy od ostatnio recenzowanej „Epidemii strachu”.
„Scenariusz z szerokim backgroundem”
No właśnie nie do końca. Wątków dużo, ale nie spinają się w jedną całość tylko każdy leci sobie tam gdzie chce i całość nie ma sensu. Motaba zakaża przez powietrze, miasto odcięte, wszyscy żołnierze w maskach, ale już Hoffman popyla ulicami bez ochrony, bo po co kombinować 🙂 Tak samo ich uczucie wróciło chyba tylko po to, żeby był szczęśliwy finał, bo o ile on ciągle ją kochał, o tyle ona go nie bardzo, a na koniec zakochuje się „z wdzięczności”. Słabe 😛
„Epidemia strachu” jest trudna w odbiorze, bo nie jest efekciarska. Jest realistyczna, zimna i prawie dokumentalna. Natomiast przynajmniej podczas seansu nie przewracałem oczami na kolejne głupotki.
Chociaż rozumiem, że „Epidemia” z 1995 może się podobać, bo kiedy ją widziałem pierwszy raz na pewno dałbym 7-8.