Dzień Świstaka (1993)

Nie lubię komedii romantycznych. Wiem, że na taką deklarację zaraz podniosą się tuziny oburzonych głosów, sugerujących, że nie widziałem nigdy DOBRYCH komedii romantycznych. Cóż, pewnie znajdzie się przedstawiciel tego gatunku, którego nie widziałem. Ale mogę z całą odpowiedzialnością, po obejrzeniu kilkunastu, jeśli nie kilkudziesięciu produkcji tego typu, powiedzieć, że nie są dla mnie. Męczy mnie ich naiwność, powtarzalność schematów oraz to, że… mają w większości identyczną konstrukcję jak filmy o policjantach z gatunku “buddy cop”. Ot, na początku spotyka się nietypowa para, pomimo pewnych humorystycznych zgrzytów pod koniec pierwszego aktu dobrze im ze sobą. Potem dochodzi do nieporozumienia w akcie drugim, w wyniku czego ich drogi się rozchodzą, by znów połączyć się w wybuchowym finale. Nieważne, czy mowa o Zabójczej Broni, czy Dzienniku Bridget Jones. Na domiar złego, mam to dziwne przekonanie, że konflikty i spory w filmach o policjantach są jakoś bardziej racjonalne, podczas gdy kość niezgody w komediach romantycznych jest zazwyczaj problemem, który można rozwiązać/wyjaśnić w trakcie jednej dłuższej rozmowy przy kawie. Tak więc nie lubię tych schematycznych, do bólu powtarzalnych komedii romantycznych. Z jednym wyjątkiem. Jest nim Dzień Świstaka z Billem Murrayem i Andie MacDowell. Niepowtarzalny film o… powtarzaniu tego samego dnia.

Phil Connors (w tej roli Murray) z zawodu jest prezenterem pogody. A z pasji – skończonym dupkiem. Kiedy wraz z producentką Ritą Hanson (Andie MacDowell) i kamerzystą Larrym dostaje zlecenie nagrania reportażu z Dnia Świstaka (święta, w którego trakcie zachowanie świstaka ma prognozować nadejście wiosny), nawet nie kryje się ze swoją pogardą dla mieszkańców małego miasteczka organizującego uroczystości. Ekipa przyjeżdża do miasta i zajmuje miejsce w hotelu. Rano zgorzkniały Phil budzi się, odwala pańszczyznę na uroczystościach, a po całym dniu, który określi mianem najgorszego w życiu, nie mogąc wrócić do domu przez śnieżycę, znów kładzie się w hotelowym łóżku. Budzi się następnego dnia… choć tak naprawdę dzień jest ten sam. Phil utknął w pętli czasowej, która zmusza go do odtwarzania wciąż tej samej doby. Dla niego Dzień Świstaka jest nieskończony.

Porwanie świstaka.

Jak wydostać się z tej pułapki? Phil próbuje wszystkiego, od przekonywania innych, aż po samobójstwo. Ale dzień wciąż się powtarza. Przekonany o swojej bezkarności wpada na szalone pomysły. Jednym z nich jest uwiedzenie wyjątkowo chłodnej w stosunku do niego Rity. Ale choć możliwość rozegrania tego samego scenariusza w kółko powinna sprawić, że Phil zmieni się w Casanovę, pewnych problemów nie da się tak łatwo usunąć. Rita uważa – i jak już wcześniej wspomniałem najzupełniej słusznie! – że prezenter pogody to kompletny dupek. Z kolei sam Phil… cóż, z każdym upływającym dniem naprawdę zaczyna się w Ricie zakochiwać.

I to się nazywa oryginalny pomysł! Zresztą czego innego można się było spodziewać po Haroldzie Ramisie, który nim stworzył scenariusz i wyreżyserował Dzień Świstaka, odpowiadał za skrypt do oryginalnych Pogromców Duchów (a przy okazji wcielił się w filmie w niezapomnianego Egona Spenglera)? Dzień Świstaka jest komedią prawdziwie błyskotliwą, a wątki romantyczne dodają jej prawdziwej duszy. Bo w gruncie rzeczy to, co na początku wydaje się zabawną i płytką komedyjką o facecie, który szuka drogi na skróty, by zaciągnąć atrakcyjną koleżankę do łóżka, przeradza się w całkiem głęboki film o tym, jak ludzie zmieniają się dla ukochanej osoby. I nawet jeśli wymowa filmu jest odrobinę nazbyt optymistyczna (jeśli idzie o zakres tych przeobrażeń), to nie bije po oczach naiwnością typowych rom-comów.

Andie MacDowell i dwa bałwany.

Zaryzykuję też stwierdzenie, że kreacja Phila Connorsa była rolą życia Billa Murraya. Facet po prostu urodził się do grania zabawnych, ale aroganckich i cynicznych typków, którzy dostają od życia nauczkę. Ale nawet wśród tych ról – które odgrywał w życiu kilka razy (choćby w filmie Scrooged) – prezenter pogody z Dnia Świstaka jest po prostu najlepszy. Andie MacDowell też zagrała fantastycznie, łącząc swój niesamowity urok z bardzo wiarygodną niechęcią do “wczesnego Phila”. Do diaska, całe miasteczko, wszystkie te powtarzające się tuzin razy rólki epizodyczne, są po prostu doskonałe. A świstak (notabene też o imieniu Phil) jest wprost nieziemski.

Dlatego właśnie, jeśli ktoś przymusza Was siłą do obejrzenia komedii romantycznej, wybierzcie Dzień Świstaka. Ten film można oglądać w kółko.

-->

Kilka komentarzy do "Dzień Świstaka (1993)"

  • SithFrog
    14 lutego 2020 at 12:54
    Permalink

    Jeśli “Dzień świstaka” dostaje 9 to nie wiem dla kogo trzymasz dychy Daelu. Dla mnie to jest pełna pula. Film doskonały 🙂

    Reply
    • DaeL
      14 lutego 2020 at 15:25
      Permalink

      9 to bardzo dobra ocena. Odpowiednik szkolnej piątki. A filmów zasługujących na dyszkę jest bardzo mało – spośród wszystkich filmów jakie widziałem w życiu, pewnie przyznałbym taką ocenę nie więcej niż dziesięciu produkcjom.

      Reply
      • 14 lutego 2020 at 17:54
        Permalink

        No to wyskakuj z tych dziesiątek 😉 Strefa wolna od hejtu, czysta ciekawość!

        Reply
        • DaeL
          15 lutego 2020 at 21:05
          Permalink

          No dobra, to tak z głowy, kilka filmów, które się narzucają. Odyseja Kosmiczna 2001… Ojciec Chrzestny (obie części)… Lśnienie… Lot nad kukułczym gniazdem… Czas Apokalipsy… Może jeszcze Poszukiwacze zaginionej Arki (aczkolwiek tu już ociupinkę kryteria naginam). I Miś (ale tylko dla Polaków).

          Reply
          • 15 lutego 2020 at 22:52
            Permalink

            Każdy ma swoje preferencje i ja na przykład dałbym dziesiątki takim filmom, które nigdy mnie nie nudzą nawet jak oglądam dziesiąty, piętnasty, dwudziesty raz. U mnie za takie uchodzą chociażby Dobry Rok, Poradnik Pozytywnego Myślenia, Gladiator, Braveheart, Królestwo Niebieskie, Trener (najlepszy film koszykarski świata), Patriota, Teoria Spisku. U mnie takie filmy miały by dychę – dla znawców kina pewnie byłyby to 6-7 pewnie z wyjątkami. Gdzie takim filmom do klasyków pokroju Lotu nad kukułczym gniazdem, a jednak ja wolę takie. Dzień Świstaka w swojej kategorii jest perełką, taka komedia niekonwencjonalna, niebanalna, mało amerykańska.

            Reply
  • 14 lutego 2020 at 13:15
    Permalink

    Mają swój urok te małe amerykańskie miasteczka. Zupełnie inaczej niż u nas (nawet biorąc poprawkę na uproszczenia i cukierkowość przekazu, np. nasze Ranczo). A film faktycznie świetny.

    Reply
    • 16 lutego 2020 at 00:53
      Permalink

      Widać nie widziałeś fajnych polskich miasteczek, tylko pewnie małe twory PRLu. A co innego na zdjęciach i filmie a co innego lojalka społeczność. W USA w wielu miejscach się przekonałem że pierwsze co to należy się pochylić przed sherifem i powiedzieć że tylko na chwilę się zostaje. Chciałem sobie zrobić old classic road 66 a Bardzo się w wielu miejscach rozczarowałem mimo iż to turystyczne mieściny, wrażenie jakby mieli wszystkich dość. W Europie czy Azji tego nie spotkałem.

      Reply
      • 16 lutego 2020 at 16:32
        Permalink

        Inna rzecz gościnność, taka rozumiana w naszym stylu, która faktycznie u Anglosasów może wydawać się nam delikatnie mówiąc dość szorstka. A inna rzecz mieszkanie w takim miasteczku, gdy już cię uznają za swego. Podstawowa różnica jest taka, że Polacy tracą przy bliższym poznaniu, zaś Amerykanie zyskują.

        Reply
  • 14 lutego 2020 at 14:25
    Permalink

    Kiedy oglądałem ten film w latach 90-tych to mnie strasznie śmieszył. Jak go obejrzałem niedawno to mnie zasmucił bo zdałem sobie sprawę, że całe moje dorosłe życie to Dzień Świstaka 🙂 Dla mnie to nie jest tylko komedia romantyczna ale całkiem poważny film o pułapce codzienności i o tym co może nas wyrwać z “zaklętego kręgu”.

    Reply
  • 14 lutego 2020 at 15:40
    Permalink

    Zgadzam się że większość komedii romantycznych to bardzo słabe filmy, które po prostu mi nie podchodzą,
    Ale jest tutaj kilka wyjątków, prócz Dnia Świstaka, na plus oceniam między innymi: Śniadanie u Tiffaniego, Bezsenność w Seattle, Love Actually, 4 wesela i pogrzeb

    Reply
    • SithFrog
      17 lutego 2020 at 15:08
      Permalink

      500 days of Summer, Crazy Stupid Love, About time jeszcze bym dorzucił.

      Reply
  • 15 lutego 2020 at 03:58
    Permalink

    Film rewelacyjny. Także o wartości czasu, o tym, jak go nie marnować i ile można osiągnąć pilnym staraniem; o byciu kowalem własnego losu. Co nie przeszkadza pokazać, że nie wszystko od człowieka zależy i że czasem decyduje przypadek. Że trzeba i można mądrze żyć tu i teraz. Taki, wychodzi, poważny film, a taki śmieszny. Trzeba naprawdę umieć takie coś zrobić.

    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 pozostało znaków