Kończący się rok był dla Amerykanów okazją do świętowania 50. rocznicy pierwszego lądowania człowieka na Księżycu. Oczywiście nie omieszkano wykorzystać tak znamienitej daty do wyciągnięcia od ludzi na całym świecie trochę waluty. Opisywaliśmy już ubiegłorocznego Pierwszego człowieka oraz książkę Apollo 8, a teraz, z pewnym opóźnieniem, przedstawiam film dokumentalny Apollo 11, który gwarantuję: zerwie wam czapki z głów.
Dokumenty bywają różne. Oszczędne w formie lub wręcz przeciwnie – powalające przepychem i rozmachem. Bywają przegadane i ogromne, ale są też dużo skromniejsze, wręcz kameralne. I jest też Apollo 11, czyli półtoragodzinna relacja jednego z najważniejszych wydarzeń XX wieku w stylu “direct cinema”. Relacja bez słowa komentarza spoza kadru, czy retrospektywnych wywiadów, składająca się jedynie z archiwaliów. Wszystko, co obserwujemy na ekranie, to autentyczne nagrania, niejednokrotnie upublicznione po raz pierwszy, ułożone pieczołowicie w opowieść o tym, jak trzech facetów wsiadło do kapsuły na czubku największej bomby świata i dało się wystrzelić w kierunku kawałka skały latającej nam nad głowami, a potem jeszcze wrócić w jednym kawałku. Obrazy z przygotowań astronautów do lotu, transportu rakiety na miejsce startu, przeplatają się z migawkami z centrum kontroli lotu albo widokiem przypadkowych gapiów, którzy zebrali się na Przylądku Canaveral, żeby obserwować ten historyczny moment. Fragmenty zarejestrowanych rozmów członków ekipy naziemnej oraz cywilów, zgłaszanie gotowości kolejnych systemów to jedyne słowa, jakie się pojawiają.
Podobnie jest później, podczas startu, kiedy ryk silników po prostu rozsadza głośniki, a Saturn V odrywa się od ziemi i mknie w kosmos. Wtedy mamy przebitki na dziesiątki spoconych twarzy ludzi, którzy mają sprawić, że Armstrong, Aldrin i Collins na zawsze zapiszą się w historii. Późniejsze zdjęcia z wnętrza kapsuły jakby żywcem wyjęte z filmu Apollo 13, wejście na orbitę okołoksiężycową, ujęcia pooranej kraterami powierzchni, która zdaje się być na wyciągnięcie ręki i wreszcie lądowanie pokazane w jednej długiej sekwencji z mroczną, pulsującą muzyką w tle. Tak budowanego napięcia mógłby pozazdrościć niejeden thriller, a tymczasem dochodzimy do najważniejszego momentu: wyjścia z lądownika i słynnych słów o jednym małym kroku. To wszystko odrestaurowane, kolorowe i w wysokiej rozdzielczości. Świadomość tego, że to prawdziwe nagrania “stamtąd” i że nigdy w życiu nie będziemy bliżej Księżyca niż podczas seansu tego filmu, robią ogromne wrażenie.
Nie inaczej jest podczas ponownego startu, dokowania do orbitera i wreszcie powtórnego wejścia w atmosferę ziemską. Efekt finalny po prostu powala autentyzmem i niesamowitym nastrojem. Podobno cały źródłowy materiał audio stanowiło ponad 11 000 godzin nagrań, które magicy od dźwięku poszatkowali, przebrali, pieczołowicie zremasterowali i zsynchronizowali z obrazami. Momentami za tło dźwiękowe służy ponadto rewelacyjna ambientowo-dronowa muzyka, idealnie pasująca do tej kosmicznej epopei.
Nie da się słowami wyrazić zachwytu, jaki budzą zdjęcia i montaż tego filmu. Niby wszystko poskładano jedynie z dokumentalnych, archiwalnych ujęć, często kręconych ręką amatora, czy wziętych wprost z kamer monitoringu, a efekt końcowy jest taki, jakby za pracę kamer odpowiadał Roger Deakins. Ekipa montażowa musiała to wszystko rozłożyć na czynniki pierwsze i jakimś magicznym sposobem wykadrować i powycinać odpowiednie fragmenty, żeby ułożyć z nich historię opowiedzianą obrazami, przemawiającą z siłą najlepszych, najbardziej dramatycznych fabuł. Z jednej strony ma się wrażenie oglądania czegoś made in Hollywood, wyreżyserowanego i zainscenizowanego, a dopiero po chwili, z tyłu głowy zapada jakaś klapka i widz uświadamia sobie, że tam po drugiej stronie są prawdziwi, żywi ludzie, prawdziwa do ostatniej śrubki rakieta i prawdziwy Księżyc. Niesamowite wrażenie, którego nie dałoby się osiągnąć żadnym komputerowym trikiem.
Piękny to film. Monumentalny, powalający i fascynujący. Bez jakiegokolwiek komentarza, czy wywiadu, przemawiający jedynie autentycznymi obrazami i dźwiękami. Trywialnym byłoby powiedzenie, że po raz kolejny życie napisało najlepszy z możliwych scenariuszy, ale tak właśnie jest. Apollo 11 to dokument bez wad, prawdziwa gratka dla każdego, kogo przytłacza i zachwyca widok rozgwieżdżonego nieba.
-
Ocena Crowleya - 9/10
9/10
Dokument bez wad, ale dychy zabrakło, jak to tak 😀
Nawet nie słyszałem o tej produkcji, ale po takiej recenzji obowiązkowo do nadrobienia.
Crowley kontynuuje tradycję ŚGK. Nie wystawia dych. Czeka na ideał, który dopiero nadejdzie 😉
Co do filmu – pomyśleć, że gdzieś tam, w świecie grano to nawet w kinach.
Podobno u nas też w pojedynczych kinach grali.
Powiem tak: Wojna wietnamska była jeszcze lepsza, bo większa, obszerniejsza i w ogóle bardziej. Dlatego dostał 10/10. Oceny na FSGK są umowne, nie czarujmy się. 😀
Można to na jakimś VOD zobaczyć?
Chili.com z tego co widzę, lub przez VPN na Hulu, CNN albo innych Ajtunsach. Widziałem też wersję z polskim lektorem na pewnym serwisie z „dokumentalne” w nazwie, ale za jego legalność nie poręczę. 😉
No właśnie? Gdzie to leciało? Czy można jeszcze gdzieś obejrzeć? Kupić?
Tak jak wyżej pisałem, chociaż warto śledzić TVP Historia albo inne Discovery, bo pewnie prędzej czy później tam trafi. Zwłaszcza że pewnie wygra w tym roku Oscara za najlepszy dokument.
Szacun za wybranie spośród wielkich operatorów akurat Deakinsa 🙂
Deakins jest król kamery, tak jak lew jest król dżungli. 😉
tak jak szczupak jest król wód!