Mózg ma to do siebie, że nie chce pamiętać złego. Stara się trzymać we wspomnieniach wszystko, co było fajne, czasem nawet podkolorować, a niedobre momenty wypierać do podświadomości. Taki właśnie numer wyciął mi mój własny „organ myślący”. Wydawało mi się, że Terminator 3 był naprawdę fajnym pastiszem. Był pastiszem – owszem – resztę jednak podkolorowały sentymenty.
Zaczyna się całkiem nieźle. Pojawia się terminator, tym razem w wersji żeńskiej, i standardowo: pojawia się Arnold. Co ciekawe – głównym celem złej T-X nie jest John Connor, przynajmniej nie od razu. Ma ona zlikwidować ludzi, którzy staną się najbliższym otoczeniem zbawcy ludzkości. Jego współpracownicy, porucznicy, generałowie. Dopiero kiedy T-X próbuje zabić jedną z osób na liście – Kate Brewster – przypadkiem wpada na Connora. Próba zabicia wspomnianej dwójki zostaje udaremniona, bo… tak, tradycyjnie zjawia się T-800 i zaczynamy po raz trzeci zabawę w kotka i myszkę.
Pomysł nie jest zły. Przynajmniej z pozoru. Gorzej jest z jego realizacją. Widać, że ktoś miał niezły koncept na „trzeci raz to samo”, ale nie skupił się na detalach. Skąd na przykład zupełnie inny model T-800 pamięta, żeby szukać kluczyków za osłonką przeciwsłoneczną? Nawiązania są fajne, ale znów – jakim cudem cyborg o twarzy Arnolda zna cytaty z Komando? Na szczęście nie poszli w tych wszystkich odniesieniach za daleko i jest więcej delikatnych sugestii niż kopiowania scen czy tekstów (jak w „Genisys”).
Pastisz pastiszem, ale tym, co odróżnia filmy Camerona od trójki, jest na pewno podejście do scen akcji. W trzeciej odsłonie twórcy poszli w stronę, którą swego czasu Robert Downey Jr. odradzał. Mamy przez to kilka momentów tak przeładowanych atrakcjami wizualnymi i tak przesadzonych, że zaczynają być niezamierzoną autoparodią. Poza finałem, scena pościgu z użyciem zdalnie sterowanych aut śmieszy zamiast wprowadzać napięcie i potęgować emocje. To samo jest, jeśli chodzi o realizm. Brutalność jest tak groteskowa, że budzi raczej – ponownie – śmiech, albo uczucie zażenowania. Największym hitem jest zdecydowanie Arnie wypluwający pocisk. Zapomniałem o tym ujęciu, a szkoda, bo to jedna z najgłupszych scen w historii terminatorów. Tak samo jak walka wręcz T-X z T-800. Brakowało tylko muzyki z Benny Hilla.
Szkoda, bo uważam, że potencjał był, a pomysły na fabułę wydają się lepsze niż w marnym „Genisys”. Aktorzy nie wypadli najgorzej, Nick Stahl był niezłym Johnem Connorem, a Claire Danes solidną partnerką. Zabrakło lepszego scenariusza i mniej kombinowania przy fajerwerkach wizualnych. Nadal jednak cenię trójkę wyżej niż wspomnianego dżenisysa. Chociażby za brak happy endu i ostatnie sceny, które do dziś robią ogromne wrażenie.
-
Ocena SithFroga - 5/10
5/10
Trójka trafiła mnie w idealnym momencie, bo na jej premierę miałem 15 lat więc wtedy człowiek łykał różne rzeczy, a ostatni raz film widziałem niewiele później więc zdecydowanie patrzę na niego z sentymentu. To co mi się nie podobało to ucięcie wątku Sary pod tytułem umarła offscreen, a w jej trumnie mamy broń.
Piszę z pamięci, ale kojarzę kilka scen, które mnie (pozytywnie) rozwalały: jak od Arnolda odbija się samochód (czy tam jakaś ciężarówka) jak kamyk od ściany. Jak T-X rozwala mu umywalkę na głowie. Jak T-800 wyrzuca baterię za siebie, która eksploduje jak mini-atomówka.
A na deser (choć na samym początku filmu) dostałem nagą terminatrix która pompowała sobie biust (pamiętam jakiś wywiad z Loken, którą irytowała ta scena bo musieli ją parokrotnie powtarzać gdyż urządzenia jakie tam miała ciągle się psuły. Pewnie to była robota jakiegoś szalonego speca od sprzętu 😉 )
No i jeszcze wyszukiwała cele poprzez lizanie ich krwi, a gdy straciła rękę to zaczęła biegać z miotaczem ognia. No kurde, przecież ten film miał same świetne sceny. Moje 15-letnie ja było wniebowzięte 😉
Wracając do filmu, kojarzę jeszcze patos, szczególnie na samym końcu gdy Connor zapytany, kto jest dowódcą odpowiada „I am”… no sztosik klimat!
Ogólnie uważam, że (przynajmniej z tego co pamiętam), trójka zgrabnie dopieła wątek Dnia Sądu i rzeczywiście kończyła się wyjątkowo ponuro, co trzeba poczytać sobie za plus. Pamiętam też, że zgon Terminatrix budził we mnie odrazę (bo miała takie wyłupiaste oczy… chyba…).
Problem z tą recenzją mam jeden. Pisałeś wcześniej, że dobrze oceniasz „trójkę”, ale jak już zasiadłeś do niej ponownie to jej ocenę obniżyłeś.
Więc kurde… nie wiem czy chcę kiedykolwiek do tego wracać (a wróciłbym, kurde 😛 )
Ja po seansie byłem zachwycony, ale wtedy – mimo, że parę lat starszy od Ciebie – inaczej na to patrzyłem. Jest Arnold, są wybuchy, jest pani terminatorowa, dzieje się. Teraz jak się ogląda, szczególnie zaraz po 1 i 2, nie jest już tak wesoło. brakuje mrocznego klimatu, za dużo scen a’la pastisz i nabijamy się sami z siebie, akcja trochę na siłę, a relacje Johna z Kate śmierdzi tanią komedią romantyczną. Mogła być jego oficerem, nie musiała być miłością, bo to nie spełnia żadnej funkcji fabularnej. Generalnie chyba powinieneś odpuścić seans. Można się rozczarować 🙁
Film się zestarzał, nie kupił mnie przy premierze, a po latach robi jeszcze gorsze wrażenie
Na plus jedynie końcówka kiedy lecą pociski, to jedno wyszło świetnie
Zgadzam się jednak że 3> długo, długo nic> Genesis
Genisys nie powinno być w żadnych rankingach. Powinno zostać wyklęte i zapomniane. Jak Matrixy 2 i 3.
Mi tam się trójka podobała najbardziej.
Czekaj, ale jak to? Bardziej niż 1 i 2?
(uważaj co odpowiesz, możesz obrazić uczucia religijne wielu osób :D)
Czekałem na ten film jak na prequele Gwiezdnych wojen. Miał być giga-hit, wyszły pompowane cycki. Nie podobało mi się głównie z powodu słabych młodych bohaterów, na siłę wciskanego humoru i przede wszystkim kompletnego braku klimatu. W dwóch pierwszych częściach terminator(z)y byli naprawdę straszni, a atmosfera nadciągającej zagłady wręcz namacalna. Trójka była przede wszystkim za jasna (wielki grzech kina akcji gdzieś tak od połowy lat 90tych), za miękka i po prostu nijaka. Niedawno oglądałem fragmentami i nie mam ochoty na więcej.
No, nie dość, że masz rację to jeszcze oglądając dziś widać, że niezbyt ładnie się zestarzała 🙁
Demolka w łazience była fajna. Więcej nie pamiętam
2 -> 1 -> …….. 4 ->…… 3 = 5.
Oj nie. Nie nie nie. W sensie możemy porozmawiać o kolejności i innych takich, ale od Genisys nie ma nic gorszego. Ani nawet na porównywalnym poziomie. A o czwórce wkrótce pogadamy 😉
Oceniasz na świeżo, dlatego tak mówisz. Jakby Genisys powstało 15 lat temu, a Bunt maszyn teraz to byś nie był tak skrajny. #nostalgia.
Obejrzałem trójkę zaraz po wizycie w kinie na Genisys. Bunt maszyn ma swoje wady i jest raczej nieudanym projektem, ale Genisys to jest abominacja. Zresztą, trójkę zrobili, bo chcieli zarobić i myśleli, że mają fajną wizję, a tajemnicą poliszynela jest geneza Dżenisysa. Studio musiało coś wypuścić, żeby nie stracić praw i na kolanie odwalili kupiszona z Danerys i Kapitanem Boomerangiem 😛
Ameba Stahl i Daenerys to ten sam poziom. Odświeżyłem sobie przed chwilą tą chwaloną przez ciebie końcówkę trójki. Beznadzieja. Spektakle fontann multimedialnych mają w sobie więcej dramaturgii.
W jakim sensie beznadzieja? Na mnie za każdym razem robi wrażenie fakt, że w końcu pokazali dzień sądu w skali globalnej. Do tego momentu widzowie znali go tylko z opowiadań.
A mnie teraz ciekawi, czy gdyby Linda Hamilton zgodziła się zagrać w części 3 to film dalej byłby slabiakiem, czy jednak czymś znacznie lepszym?
Raf: z takim samym scenariuszem albo niewiele lepszym – chyba by nie pomogło.
W sensie: kolorowo, cukierkowo, bajkowo i kiczowato. Głos Connora jeszcze trzyma poziom, ale scena fajerwerków leży.
Ale przecież tak by to wyglądało 😛 Mrocznie i szaro jest dopiero PO wybuchach jak kurz opadnie 😀
Kristannę Loken lubię z roli Brunhildy (choć potem niestety nieźle odbiło jej w tej Ameryce), więc pewnie jestem trochę nieobiektywny. Do tego, jak powiedziałem, nie jestem wielbicielem serii. Dlatego szczerze powiem, że nie widzę żadnej różnicy między „dwójką” a „trójką”. Oba próbują zdyskontować sukces pierwszego filmu i oba robią to podobnie kiepsko. Brak oryginalnego pomysłu, którym cechowała się jedynka, humor wciskany na siłę do historii, w której przecież nic zabawnego się nie dzieje i naciągane happy endy. Giną tylko jakieś nonejmy oraz postaci drugoplanowe oraz Arni, o którym i tak wiadomo, że zawsze wróci. 😉
happy endy? xD
Jak patrzę na ostatnie sceny, jak patrzę na jeden z obrazków w recenzji… no można ludzkości nie lubić, ale nazwać to happy endem to już przesada 😀
A porównanie 2 i 3 brzmi jak porównanie filmów Scorsese i marvelowskiego Black Panther. Powiedzieć, że przesada to nic nie powiedzieć.
Dla kolegi być może. Ale dla kogoś kto ani nie jest znawcą serii, ani jej fanem, te filmy naprawdę niewiele się różnią. Owszem pierwsza część wyróżnia się i ciekawym, oryginalnym pomysłem i dość mroczną, niestandardową fabułą. Jednak dwójka i trójka to typowa hollywoodzka papka dla niewymagających. Tu dajemy jakąś efektowną rozpierduchę, tu sypniemy fajnym żarcikiem i zbyte, bierzemy się za następną część. Gdyby nie zaangażowana kasa i nazwiska, niczym nie różniłyby się od setek podobnych filmów.
I owszem – happy end. Niby kto z głównych bohaterów zginął? Że pod koniec trójki wybucha wojna? A co? Nie wiedzieliśmy, że wybuchnie? Naprawdę mrocznie byłoby wtedy, gdyby Connor został w tym bunkrze sam jeden, w ciemności, może nie jako ostatni człowiek na świecie, ale od świata odcięty. A tu proszę – mam obok swoją laskę, kupę fajnego sprzętu i przejmuję dowodzenie. Ach jak strasznie…
Jak dla ml mnie to jest sporo różnic między T2, a T3. Chyba dawno nie oglądałeś T2 skoro nazywasz go „papką dla niewymagających”, a tu rodzi się też pytanie, co musi mieć film, żeby wg Ciebie nie był „papką dla niewymagających”? Wybuch wojny atomowej i przegrana walka o uratowanie świata jest happy endem, bo główny bohater przeżył że swoja „laską”?
Owszem, jest. Bo wszyscy dobrze wiemy, że ta wojna i tak wybuchnie. Nie w ten sposób, to w inny, bo taki jest motyw przewodni tej serii. Jeżeli ktoś spodziewa się happy endu w postaci uniknięcia wojny to chyba nie rozumie co ogląda. Happy endem są tu właśnie takie sprawy jak przeżycie głównych bohaterów (Kyle Reese jednak zginął w 1 cz.) i sytuacja w jakiej są pozostawieni na końcu.
Jakie są cechy dobrego filmu? Naprawdę mam to wyjaśniać? W kontekście Terminatorów zacząłbym wyliczankę od konieczności posiadania oryginalnego pomysłu, a nie eksploatowania jednego tematu kolejnymi jedynkami, dwójkami i dziesiątkami tak długo póki wszystkim nie obrzydnie, albo aktorzy nie staną się za starzy. Dobra, mamy świat wykreowany przez pierwszego Terminatora, to stwórzmy w nim jakąś oryginalną historię, zamiast wciąż powtarzać to samo od nowa, jak nie przymierzając w jakimś Rockym.
Jeszcze żebyśmy się dobrze zrozumieli. Ja bynajmniej nie twierdzę, że to są gówniane filmy. Są całkiem niezłe. Sprawnie zrobione i widowiskowe. Na pewno zapewniają niezłą zabawę kinomanom. Ale nie przedstawiajmy jednego jako jakiegoś arcydzieła, a drugiego jako gniota. Na pewno dwójka nie jest żadnym arcydziełem, a trójka nie jest też gniotem. Oba są przyzwoitym rzemiosłem na podobnym poziomie. Ale jeżeli traktujemy kino w kategorii sztuki, to po obejrzeniu jedynki nie mamy czego dalej szukać pod tym adresem.
Nie mam teraz czasu, żeby odnieść się do całości, ale:
„Jeżeli ktoś spodziewa się happy endu w postaci uniknięcia wojny to chyba nie rozumie co ogląda.”
Film numer 1: Sara żyje, Kyle nie. Wojna nadciąga.
Film numer 2: Sara ledwo żyje, John żyje, Tata-800 nie. Wojna nie nadciąga, prawdopodobnie udało się zniszczyć skynet w zarodku.
Film numer 3: John i Kate żyją, ale nadeszła globalna zagłada mimo, że do ostatniej sceny myśleli, że jadą jej zapobiec.
Jak na moje to są kolejno: gorzki happy end, happy end, brak happy endu.
Gdyby seria kończyła się na części drugiej to zgodziłbym się, że to jest happy end. Niestety ponieważ są różne kontynuacje to już jest bardziej gorzkie zakończenie. Bez względu na to, czy pójdziemy droga T3, czy Dark fate to poświęcenie Arnolda okazało się niepotrzebne
Nie do końca się zgadzam. W przypadku „3: bunt maszyn” okazało się potrzebne, John przeżył i był gdzie powinien kiedy spadły atomówki.
Do Sithfrog
Chodziło mi o poświęcenie Arnolda w Terminatorze 2
W sensie, że SkyNet i tak powstał? W przypadku 3 to prawda (choć chyba powstał później), a w przypadku DF nie do końca, bo SkyNet nie powstał 😉
Tak. Skynet nie powstał mimo iż w przeszłości przebywał T 800 znany jako Arnold producent zasłon z tego co pamiętam Arnold znany jako nowy tata Johna poświęcił swoje istnienie, żeby nie powstał Skynet. Skynet nie powstał mimo obecności Arnolda producenta zasłon, więc Arnold nowy tata Johna mógł się spokojnie schować w odludnym miejscu