Stany Zjednoczone Ameryki to dziwny kraj. Amerykanie od dawna z lubością oddający się szerzeniu wolności, demokracji i innych wzniosłych wartości różnym barbarzyńskim w ich odczuciu krajom, na swoim terenie niejednokrotnie mieli problemy z własnymi obywatelami i ich prawami. Prohibicja czy dyskryminacja rasowa to oczywiście najbardziej znane epizody, ale być może nie każdy słyszał o Motion Picture Production Code, czyli zinstytucjonalizowanej cenzurze filmowej, działającej w USA w latach 1930-1968. Tak tak, w samozwańczej ostoi wolności cenzurowano filmy, być może w innym stopniu niż po drugiej stronie żelaznej kurtyny, ale na wielką skalę, często z bardzo błahych powodów. Dopiero w drugiej połowie lat sześćdziesiątych przemiany społeczne w kraju doprowadziły do eksplozji hippisowskiej rewolucji, która objawiła się również w kinematografii. W konsekwencji kolejna dekada to wybuch treści, jakich wcześniej nie można było pokazywać szerokiej publiczności. Jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać nowe gatunki i podgatunki filmowe, w tym wszelkiej maści “exploitation movies”, na ogół tworzone przez kompletnych amatorów, za śmiesznie małe pieniądze, pełne przemocy, nagości i różnych dziwactw. Od początku pogardzane, z czasem doczekały się statusu dzieł kultowych. Czy słusznie? Pewnie nie do końca, chociaż bezsprzecznie stanowią relikt swoich czasów i istotny element popkultury. Wspominaliśmy już zresztą o tym we wcześniejszych recenzjach.
Jednym z podgatunków kina exploitation były tak zwane filmy typu “women in prison”. Nazwa mówi sama za siebie, mamy tu więc grupę kobiet uwięzioną w jakimś odludnym miejscu (często gdzieś w tropikach), z nieznanych powodów paradujących w wyjątkowo skąpych ubraniach, trzymanych pod strażą, pomiatanych, często będących obiektem przemocy fizycznej, również na tle seksualnym. W czasach, kiedy pornografia nie wyszła jeszcze z podziemia, takie filmy często stanowiły również sposób na przemycenie sporej dawki golizny na ekrany. Sweet Sugar, w reżyserii Michaela Levesque, pod żadnym względem nie odbiega od kanonu. Mamy tu więc historię prostytutki, tytułowej Sugar Bowman, skazanej za posiadanie narkotyków na pobyt w kolonii karnej, w jakiejś anonimowej bananowej republice. Po dotarciu na miejsce okazuje się, że jest to obóz pracy, gdzie osadzone ścinają trzcinę cukrową oraz są obiektem dziwnych eksperymentów medycznych niejakiego Doktora Johna. Poddane przemocy i gwałtom panie postanawiają podjąć próbę ucieczki, co kończy się oczywiście strzelaniną, jatką, pożarami i fatalnymi efektami specjalnymi. Nic poza ogólnie przyjęte ramy i nic, co dziś można by pokazać w kinie mainstreamowym, nie narażając się na wieczne potępienie.
Powyższy opis brzmi może dość drastycznie, ale zaznaczyć należy, że Sweet Sugar nie jest filmem szczególnie brutalnym ani wulgarnym na tle innych podobnych produkcji. Jest golizna i panie pląsające w skąpych strojach, są trupy i nawet odcięte palce, jest bicie kobiet, co chyba dla dzisiejszego widza będzie najbardziej szokujące i niezrozumiałe, ale nie obawiałbym się, że ktoś nie dotrwa z tych powodów do końca seansu. Jeśli już, odstraszy was raczej marne rzemiosło filmowe i kretyńskie dialogi rodem z tanich pornoli. Bo to takie porno bez porno. Aktorki zatrudniano przede wszystkim ze względu na “walory wizualne”, scenariusz absolutnie nie odbiega od standardów kina ślizganego niepokoju i wszystko to jest z dykty i tektury falistej. Na pewno też brakuje tego, co wyróżniało podobne „dzieła” spod znaku blaxploitation, czyli porządnego soundtracku. Zamiast bujającego, dynamicznego funku, ścieżka dźwiękowa jest zupełnie niezapamiętywalna.
Pomijając jednak oczywiste braki, wynikające wprost z estetyki gatunku, trzeba przyznać, że Sweet Sugar nie jest aż tak bardzo złym filmem, jak by się to mogło wydawać. Kamera ani razu się nie przewróciła. Sufit nie spadł żadnemu aktorowi ani żadnej aktorce na głowę (a nawet jeśli, zostało to wycięte, czyli poniesiono koszt zatrudnienia montażysty), aktorstwo choć drewniane, to nie powoduje zgrzytania zębów, a sama fabuła, jakkolwiek idiotyczna, ma początek, koniec i coś pośrodku. Nie można tego powiedzieć o każdej niskobudżetowej produkcji. Nie będę też rozwodził się nad Phyllis Davis, wdzięczącą się przed kamerą (prawie) na golasa, bo i tak samym faktem opisywania tego filmu mogę sprowokować jakąś wojującą feministkę do wyrażenia swojej opinii na mój temat.
Być może pisząc recenzje takich filmów jak Sweet Sugar czy Boss Nigger, zamykamy sobie drogę do kariery politycznej. Strach pomyśleć, co by było, gdyby na przykład DaeL, kandydując kiedyś na prezydenta, musiał tłumaczyć się, co skłoniło go do oglądania takich produkcji. Mimo to warto poznać ten dziwaczny kawałek amerykańskiej kultury sprzed lat i skonfrontować go ze stanem obecnym. Dopiero wtedy można faktycznie dostrzec gigantyczny kontrast i rewolucyjne różnice, jakie zaszły w naszej wrażliwości. Dziś poza jakimiś niewielkimi niezależnymi produkcjami, nie da się pewnych rzeczy w filmie pokazać, chociaż nie działa żadna formalna cenzura. Z jednej strony atakują nas gołe tyłki i latające flaki, z drugiej twórcy muszą się tłumaczyć z niewybrednych żartów, bo akurat ktoś poczuł się urażony. Albo poczuł, że opłaca mu się poczuć urażonym. Jeśli łatwo was urazić, nie oglądajcie Sweet Sugar. Jeśli chcecie obejrzeć ciekawy film, też go nie oglądajcie. Jeśli chcecie poznać kawałek dziwnej przeszłości, która już pewnie nie wróci, oglądajcie śmiało.
-
Ocena Crowleya - 4/10
4/10
Ech, nie znoszę dziewczyn z fryzurami afro. Podobnie jak spodni dzwonów. To dwie rzeczy, które skutecznie odstręczają mnie od kina lat 70. 🙂 Ale sam gatunek przetrwał nieco dłużej, że wspomnę choćby Reform School Girls z 1986, film o niemal bliźniaczej fabule, który miałem kiedyś „przyjemność” wałkować kilka razy dziennie podczas videomanii, która ogarnęła Polskę na początku lat 90. Wciąż przyłaził jakiś nowy znajomy i jęczał, żeby mu puścić. 🙂
[…] coś po środku […]
[…] DaeL na prezydenta […]
[…] zatrudnini montażystę […]
Filmu nie oglądałem i raczej nie obejrzę, lecz z miłą chęcią pochwalę recenzje. 9/10
😀
Ale że z błędami napisałem? Bo patrzę i nie widzę. A za uznanie dziękuję.
Chodziło mi o to, że to były najzabawniejsze fragmenty. Ja nie wytykam błędów – nie jest kłantaupą 🙂
Wkradł się błąd – Blaxploitation to podgatunek kina Exploitation tworzony przez murzynów dla murzynów. Gatunkiem nadrzędnym jest właśnie Exploitation.
Faktycznie chochlik. Dzięki za czujność.
Crowley jak zwykle fajnie napiszę, nawet o nieudanym pornolu 😛
O Motion Picture Production Code pewnie niewielu słyszało. Byś napisał Kodeks Haysa byłoby jaśniej 🙂 'Kino ślizganego niepokoju’ wymiata 😀