Little Inferno (Tomorrow Corporation)

Toczę od lat niestrudzoną (choć z góry przegraną) batalię o to, by biblioteka moich gier wideo, dostępnych w przeróżnych serwisach i usługach, w końcu mnie nie przytłoczyła. Staram się więc przynajmniej raz na miesiąc odpalić parę tytułów z tzw. “backloga” – a więc gier, które najczęściej kupowałem na promocjach, w bundlach, albo w pismach, i których jak dotąd nie uruchomiłem, bo nie nadarzyła się ku temu okazja. Właśnie dzięki takim “porządkom” trafiłem na Little Inferno – prostą gierkę dostępną zarówno w wersji pecetowej, jak i konsolowej oraz smartfonowej. I nie bardzo mogłem pozbierać się po tym, co zobaczyłem. A jako że słów brakuje, zacznę od wklejenia trailera tej produkcji.

 

Little Inferno to gra, w której naszym celem jest palenie zabawek (tudzież różnych innych przedmiotów) w niewielkim piecu. W tajemniczym, powoli zamarzającym świecie podsycanie ognia to konieczność. Ale również zajęcie bardzo relaksujące. Ot, wrzucamy, zapalamy, obserwujemy, jak ślicznie się pali. Każdy z podpalonych fantów zachowuje się w nietypowy sposób – jedne rzeczy piszczą, inne wybuchają, itd… Z kolei sam ogień wprawia w… kojący nastrój. Gdy dany przedmiot zgaśnie, dostajemy za niego parę monet i zamawiamy nowe fanty do spalenia z katalogu. No, ale to jeszcze nie byłaby mechanika gry wideo. Potrzebne jest wyzwanie. W Little Inferno są nim – momentami naprawdę genialne – zagadki kombinacyjne. Otóż aby odblokować kolejne katalogi z przedmiotami (a tym samym posuwać fabułę gry naprzód – o czym za chwilę) oraz dostać więcej pieniędzy, musimy wypełnić listę osiągnięć, polegających na spaleniu określonej kombinacji przedmiotów. Rzecz w tym, że kombinacja jest nam znana tylko z dość ogólnikowej nazwy. Musimy więc wydedukować, o co chodziło twórcom gry. Niektóre zagadki są banalne. Na przykład kombinacja “Noc filmowa” wymaga jednoczesnego wrzucenia do pieca telewizora i popcornu. Inne są trudniejsze – “e-mail łańcuchowy” wymaga spalenia e-maila oraz… piły (no bo jest łańcuchowa). Bardzo wiele kombinacji to gry słów, wymagające solidnej znajomości języka angielskiego. Chociaż… w zasadzie grę można przejść metodą prób i błędów. Palenie przedmiotów w piecu jest tak… przyjemne, że większość spośród 100 kombinacji po prostu uda nam się odkryć przypadkiem.

Ale dawanie upustu piromańskim skłonnościom to tylko część gry. Bo jest jeszcze fabuła, opowiadająca o korespondencji z tajemniczą dziewczynką. I przyznam, że udało się tu twórcom, przy wykorzystaniu minimum środków, wejść na absolutne wyżyny czarnego humoru. A potem na chwilę mnie zasmucić… Głupia gierka o wrzucaniu fantów do ognia wywołała większą reakcję emocjonalną od niejednej produkcji AAA z budżetem idącym w setki milionów dolarów. Gratulacje.

Ogień ma w sobie coś hipnotyzującego.

Choć gwoli ścisłości trzeba dodać, że gra pod koniec przechodzi ogromną zmianę. Jej ostatni akt to już nie relaksujące podpalanie zabawek, ale przygodówka typu point’n’click. Na tyle prosta, by nie zrazić do siebie nawet zagorzałych przeciwników gatunku i na tyle interesująca, by doprowadzić fabułę do satysfakcjonującego zakończenia.

I oto cała gra. Zabawna, absurdalna, momentami smutna i skłaniająca do refleksji. Idealna na chłodne jesienne lub zimowe wieczory, kiedy potrzebujemy odrobiny ciepełka i czarnego humoru. Warto ją kupić, choć może nie za pełną cenę, która wynosi aktualnie ponad 50 złotych. Na szczęście Little Inferno często trafia na wyprzedaże. I zaręczam, że warto mieć ją w swojej kolekcji. Wciągnie Was na kilka godzin. A piosenkę tytułową będziecie nucić tygodniami. Polecam gorąco!

-->

Kilka komentarzy do "Little Inferno (Tomorrow Corporation)"

  • 23 sierpnia 2019 at 15:18
    Permalink

    Palenie w piecu telewizorem? Seems legit 😀

    Reply
    • DaeL
      23 sierpnia 2019 at 19:26
      Permalink

      Telewizor to i tak jedna z mniej dziwnych rzeczy, które można wrzucić do pieca.

      Reply
  • 23 sierpnia 2019 at 23:43
    Permalink

    Point’n’click. Jeden z wielu cudownych gatunków, który umarł.

    Reply
    • DaeL
      23 sierpnia 2019 at 23:52
      Permalink

      W którymś CDA (bodaj w maju tego roku) przeprowadziłem rozmowę z twórcą Larry’ego, Alem Lowe. Facet świetnie wyjaśnił przyczynę śmierci tego gatunku. Otóż sprzedaż przygodówek nigdy nie spadła… po prostu w połowie lat 90. przestała rosnąć. Zupełnie jakby wszyscy fani point and clicków mieli już komputery, a najświeżsi użytkownicy nie byli zainteresowani tym gatunkiem. Więc inne typy gier podwajały swoją sprzedaż, zwiększały budżety, itd… A przygodówki z roku na rok zarabiały coraz mniej (bo rosły koszty tworzenia gier). I w końcu wykitowały. Nawiasem mówiąc dokładnie to samo zjawisko dotknęło symulatorów lotu.

      Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 pozostało znaków