Kiedy niecałe dwa lata temu przedstawiałem na naszych łamach wyjątkowy serial „Black Mirror”, opisywałem go jako antologie rozważnie napisanych ostrzeżeń, co do kierunku i konsekwencji rozwoju technologicznego współczesnego świata. Ten specyficzny serial Charliego Brookera doczekał się w międzyczasie znaczącego miejsca w panteonie produkcji telewizyjnych, a od kiedy przeszedł pod egidę Netflixa – zyskał należną mu już od początku istnienia popularność. Można chyba śmiało powiedzieć, że Black Mirror – jako przedstawiciel popkulturowego sceptycyzmu technologicznego – zaprezentował szerokiej publiczności masowej szereg istotnych problemów związanych z naszym cywilizacyjnym rozwojem. To ważny serial, a pełną estymą być może cieszyć się będzie dopiero wśród nadchodzących pokoleń, dla których rzeczywistość będzie – być może – co raz bardziej przypominać serialowe fantasmagorie.
Dzisiaj chciałbym Wam zaprezentować bardzo ciekawą wariację na tematy z „Czarnym Lustrem” związane, która ujęła mnie swoją niecodziennością: zarówno w formie, jak sposobie produkcji. To również wytwór Netflixa, za którego kreację odpowiada Tim Miller – człowiek, który dał już światu Deadpoola, a w październiku podaruje nam nowego Terminatora. Rzecz nazywa się „Miłość, śmierć i roboty” i składa się obecnie z osiemnastu zupełnie różnych i niezwiązanych ze sobą odcinków zrealizowanych w różnych technikach animacji filmowej.
Historia „Miłości, śmierci…” sięga czasów odległych i rejonów niecodziennych – jest odbiciem dawnych fascynacji mroczną literaturą spod znaku dark fantasy, hard s-f oraz… erotyki. Tim Miller, wraz z producentem wykonawczym Davidem Fincherem należą do pokolenia wielkich fanów amerykańskiego magazynu fantasy dla dorosłych „Heavy Metal”. Pismo ukazuje się od 1977 roku i zwłaszcza w początkowym okresie uzyskało status kultowego miejsca, w którym seks, smoki i kosmos przenikały się w wizjach początkujących pisarzy fantastyki. Na kanwie pierwszych wydań magazynu, powstał w 1980 równie kultowy, acz nieco zapomniany dziś film animowany o tym samym tytule – inspirowany opowiadaniami publikowanymi w piśmie.
Do tych właśnie historycznych źródeł sięga w 2019 roku Netflix, proponując dorosłym widzom uwspółcześnione opowieści fantastyczno-naukowe. Każda z nich jest animacją wykonaną w innej technologii, przez inne grupy twórców rozsianych po całym świecie. Każda jest też bardzo krótka – „odcinki” trwają od kilku do kilkunastu minut, co sprawia, że seans z „Miłość, śmierć i roboty” stanowić może idealny przerywnik pomiędzy obowiązkami życia doczesnego.
Klimat serii jest raczej przygnębiający, choć trafiają się i dowcipne epizody. Wątki poruszane w poszczególnych odcinkach bezceremonialnie rozprawiają się z różnymi wizjami przyszłej apokalipsy technologicznej, ważną rolę odgrywają również postaci uwypuklonych tytułem robotów, którzy – jak ukazują nam twórcy – w przyszłości mogą nawet zastąpić ludzką cywilizacje. Całość nie trzyma się żadnego wspólnego mianownika, chyba że jako taki potraktować ogólną tematykę przyszłości i rozwiniętych technologii. Dodać należy również erotykę i seksualność, która nie jest może obecna we wszystkich epizodach, ale w kilku przypadkach odgrywa istotną rolę.
Serial, jak to z antologiami bywa, miewa swoje wzloty i upadki. Kilka odcinków potrafi zafascynować pomysłowością i szczerze rozśmieszyć – do moich ulubionych zdecydowanie należy „Three Robots” ukazujący historię trzech zaprzyjaźnionych robotów w odległej przyszłości, którzy wybrali się na zwiedzanie świata dawno wymarłych ludzi. Dialogi pomiędzy robotami ukazują ciekawą i odmienną perspektywę patrzenia na cywilizację człowieka, a wszystko utrzymane jest w humorystycznym tonie gwarantującym przyjemny odbiór.
Na drugim biegunie w moim prywatnym rankingu znajdują się mocno powielające schematy historie, które już widzieliśmy: zupełnie już nieoryginalny motyw zapętlenia czasu w „The Witness”, czy będący w moim przekonaniu niepotrzebną, skróconą i pozbawioną pomysłu wersją „Grawitacji” odcinek „Helping Hand”. Mocne tony, z wykorzystaniem erotyki i walk robotów na arenie, zaprezentowane zostały w „Sonnie’s Edge” oraz „Suits”, które przypominają klasyczne historię hard-fantasy, różnią się jednak bardzo sposobem wykonania. W niektórych animacjach występują również prawdziwi aktorzy (m.in. „Helping Hand”, „Ice Age”, czy bardzo dobre „Shape-Shifters” i „The Secret War”), innym razem oglądamy anime (nostalgiczne „Good Hunting”), lub klasyczne CGI w zróżnicowanym wydaniu.
Całość nie trzyma może równego, spójnego poziomu (rozczarowujące wykonanie świetnej koncepcji w „Alternate Histories”), ale jest na tyle zdywersyfikowana, że trudno nie docenić skali przedsięwzięcia. I konsekwencji w podejmowaniu intrygujących, czasem wręcz absurdalnych wątków – jeden z odcinków przedstawia wizję Ziemi opanowanej przez inteligentny… jogurt, w innym poruszane są zupełnie poważne egzystencjalno-filozoficzne rozterki wybitnego artysty, który swoją twórczość poświęcił na poszukiwanie sedna egzystencji i bytu. Bywa więc śmiesznie, bywa refleksyjnie, ale przede wszystkim: jest ciekawie.
Kolejne odcinki mijają błyskawicznie i nawet jeżeli część z nich rozczarowuje, to całość pozostawia po sobie jak najbardziej pozytywne, nieco mroczne, choć urozmaicone dowcipem wrażenie. „Miłość, śmierć i roboty” to netflixowy oryginał, z którym warto się zapoznać. Jego największymi zaletami są różnorodność zastosowanej formy, fabularna oryginalność niejednego pomysłu oraz świetne techniczne wykonanie każdego z epizodów. Zdecydowanie warto – tak obejrzeć pierwszy sezon, jak oczekiwać kontynuacji.
Miłość, śmierć i roboty - sezon 1 (2019)
-
Ocena Pquelima - 7/10
7/10
Mnie erotyka jakoś szczególnie nie wysuwała się na pierwszy plan w tych miniaturkach, ale za różnorodność i trzymanie się krótkiej formy z wyrazistym początkiem, środkiem i końcem dałbym punkt więcej.
Przyznam, że początkowo byłem zachwycony tą antologią i gdyby tekst powstawał świeżo po seansach, to ocena pewnie byłaby wyższa.
Z biegiem czasu okazało się jednak, że z tych historii niewiele zostało mi w głowie. Najmocniej zapamiętałem „Three robots” i „Zima Blue”, w których zaprezentowało dość świeże spojrzenie na podjętą tematykę. Uznałem, że to trochę za mało, aby cały cykl gloryfikować. Serial sprawdza się jednak znakomicie jako użyteczny przerywnik codzienności, więc wydaję mi się, że wystawiona ocena jest sprawiedliwa.
Co do erotyki, to oczywiście – pełni funkcję atrakcyjnego uzupełnienia i stawia omawiany serial w kontekście produkcji dla dorosłych. Uważam, że została ona użyta w sposób świadomy i dojrzały, za co twórcom należą się brawa. Seksualność zaprezentowano jako jeden z elementów świata przedstawionego, unikając przy tym nadmiernej ekspozycji. Przy okazji, obecność erotyki pozwoliło zbudować atrakcyjną dla odbiorców komunikację marketingową. Sprytne 🙂
poziom tych odcinków tak jak w Black Mirror jest skrajnie różny. Od powielanych sztampowych historii, po bardzo oryginalne koncepcje. Trochę jak AniMatrix. Generalnie trzeba to obejrzeć.
Na zdjęciu jest przeszły Hitler i przyszły Hitler, a nie Hitler i Stalin.
Masz rację. Dzięki.
Czas na wizytę w gabinecie okulistycznym.
ktore odcinki polecacie a ktore sa slabe? te lepsze bym obejrzal, a te gorsze/srednie wole pominac
IMHO:
zdecydowanie polecam odcinki: 01, 02, 07, 09, 14.
warto zobaczyć: 04, 06, 08, 10, 16.
można odpuścić sobie numery 03, 11, 12, 15, 17.
reszta jest po prostu niezła.
Ale mimo wszystko zachęcam do zapoznania się z całością. Brak koherencji w jakości nie powoduje poczucia utraty czasu, nawet w przypadku słabszych epizodów – są na tyle krótkie, że mocno nie przeszkadzają. Poza tym różne są gusta i to co dla mnie wydało się powtarzalne i trywialne – np. Witness (03) i Helping Hand (11) – może wywołać pozytywne wrażenie wśród widza, których podobnych produkcji jeszcze nie zna.
O. I to rozumiem! Krotka forma, mocny przekaz. Wlasnie obejrzalem ep01 i bede kontynuowal. Fajna rzecz.
Ja co prawda nie na temat ale mam pytanie, czy jest w planie recenzja serialu ”Deadwood”?
O! Miałem już kiedyś o nim napisać. Jeśli nikt inny się nie podejmię, to naskrobię coś w wolnej chwili.
To i ja sie dolacze do apelu, bo to jeden z moich ulubionych zakonczonych seriali. Timothy Olyphant jako Seth Bullock byl fantastyczny, zdaje sie ze nawet Zlotego Globa zgarnal za ta kreacje.
Poprawka, faktycznie to McShane za role sukinsyna Ala dostal Globa.
Ale mnie sie zdecydowanie bardziej podobal Olyphant, z tym swoim spojrzeniem i dziwacznym usmieszkiem, ktory w kazdej chwili mogl sie zmienic w kazda inna emocje.
Ogolnie to rewelacyjny serial, jeden z moich ulubionych.
Warto wspomnieć, że prawie wszystkie epizody są ekranizacjami cenionych opowiadań s-f (których autorami sa m. in. Alastair Reynolds, John Scalzi, Ken Liu).
A za odcinek „Fish Night” odpowiadają nasi ziomkowie z Platige Image.
O patrz Pan, nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy. Strasznie musiało być o tym cicho, albo ja – oprócz wzroku – słuch również mam do zbadania.
Nawiasem mówiąc, mocno przeciętny odcinek. Chociaż ładny.
Zgadzam się, przeciętny i ładny, ale jeśli o stronę graficzną idzie, to trudno się do jakiegokolwiek odcinka przyczepić.
nie dostal
Jeżeli chodzi Ci o Tumothy Olyphanta i rzekomego Globa, którego miał otrzymać za „Deadwood” – faktycznie nie dostał 🙂
@tolkien pomyliłeś Olyphanta z Ianem McShanem 🙂
Z tego co nie wspomniałeś to podobała mi się chińska rewolucja przemysłowa.
Pierwszy odcinek był świetnym wstępem.
A niebieski bardzo refleksyjny.
Nie pamiętam tytułów i pewnie zapomniałem o niektórych odcinkach, ale polecam całość, ja chyba przy połowie świetnie się bawiłem.
„Pierwszy odcinek był świetnym wstępem.
tak, dokładnie. jest na tyle mocny i skondensowany, że znakomicie podsyca zainteresowanie resztą.
Chińska rewolucja („Good Hunting” – ep 08) miał świetne otwarcie. Potem, zamiast akcji, forma zmieniła się na narrację z offu i to mnie chyba znużyło. Ale może się podobać – trochę moralizatorski, trochę bajkowy, trochę cyberpunk.
Steampunk.
… który jest nurtem cyberpunka.
„Secret War” chociaż sztampowy też świetny. Owszem to wszystko już było pokazane, ale lubię takie „last stand” historie,kiedy mała grupa desperacko walczy z przeważającymi siłami, kiedy bohaterowie giną walcząc (pozdro „The Long Night”),no i jak to jest cudownie nakręcone. Z przyjemnością zobaczyłbym pełny metraż.
ciekawe dlaczego w tytule jest „milosc”, bo chyba bardziej pasowalby „seks” 😀
Bo kobiety dzis nie rozrozniaja jednego i drugiego, a to je ma ten skladnik przyciagnac
Powiedziałbym raczej, że to nie kobiety nie rozrózniają…
obaj sie mylicie. nikt z was nie ma racji. 😀
A klamca klamie, ze mowi prawde?
I see what you did there 🙂
W tych historiach były różne typy miłości, a jeśli chodzi o romantyczną, to w „Udanych łowów” na pewno występuje.
Skonczylem.
Niezle, 7/10 jak najbardziej. Troche szkoda zmarnowanego potencjalu killku pomyslow (jogurt az sie prosil o wieksza historie, historie alternatywne to porazka). Ogolnie troche malo wybitnosci – jest chyba tyle samo bardzo dobrych pomyslow, co slabych i powtarzalnych.
No i 'nasz’ epizod od Platige fatycznie cienki.