Damien Chazelle to specyficzny reżyser. W jego filmach nic nie jest takie, jak się wydaje. Chcecie historię o utalentowanym chłopaku, który uczy się grac na perkusji? Dostaniecie rasowy thriller („Whiplash”). Chcecie kolorowy romans? To dam wam współczesny musical z zaskakującym zakończeniem („La La Land” trochę już z nami jest, ale zdradzać za wiele nie będę). Więc (nie zaczyna się zdania od więc) jeśli Chazelle bierze się za ekranizację wydarzeń z lat 60. XX wieku, które doprowadziły do lądowania na Księżycu – wiadomo tylko tyle, że nic nie wiadomo.
„Pierwszy człowiek” to biografia astronauty, który postawił stopę na Księżycu wyprzedzając w tym wyścigu wszystkich innych homo sapiens (sapiens, tak, wiem). Tytuł mógłby jednak równie dobrze brzmieć po prostu „Człowiek”. To nie jest ani efekciarskie kino katastroficzne w stylu „Apollo 13”, ani kolorowa agitka o „tych wspaniałych chłopcach w swoich latających maszynach”. Film Chazelle’a to… melancholijny dramat rodzinny z podbojem kosmosu w tle.
Reżyser podziwia ludzkość za odwagę i chęć parcia do przodu. Za niezłomność i hart ducha. Ale jednocześnie bardzo wyraźnie pokazuje cenę jaką przychodzi za to płacić. Nie tylko samym śmiałkom, ale przede wszystkim ich otoczeniu. Najbliższym. Nieprzypadkowo najmocniejszą sceną jest (moim zdaniem) ta, kiedy żona Neila Armstronga wymusza na nim poważną rozmowę z dziećmi. Taką wiecie, przed misją, z której są duże szanse, że tato już nie wróci. Nie pozwala mu odejść bez słowa, nie chce po raz kolejny sama być pomostem dla potencjalnie złych informacji między mężem, a synami.
Chazelle pokazuje Neila Armstronga (Ryan Gosling) niejako od kuchni. Widzimy jak ciężko znosi kolejne straty, a zarazem jak napędzają one jego dążenie do zrealizowania kolejnych misji. Czekałem (tradycyjnie) na roześmianych, zbyt pewnych siebie i aroganckich „młodych jurnych”, a tu taka niespodzianka. Niemal wszyscy piloci i inżynierowie mają tutaj bardzo ludzką twarz. Nieznośnie wręcz zwyczajną. To robi wrażenie. Tym bardziej, że sceny w „laboratoriach” i ośrodkach NASA pokazują jak wielką prowizorką był momentami kosmiczny wyścig z ZSRR. Liczył się czas, ale niekoniecznie człowiek. Napisałem wcześniej „niemal wszyscy piloci”, bo epizodycznie pojawiający się Edwin „Buzz” Aldrin (Corey Stoll) jest dokładnie takim niepoprawnym arogantem jak go wszędzie malują.
Bardzo podobał mi się Kyle Chandler w roli Deke’a Slaytona, koordynatora misji Apollo, i poprzedzającego go projektu Gemini. Świetnie wypadł Jason Clarke (bez związku, szczególnie pod kątem talentu, z Emilią Clarke) jako jeden z astronautów, Ed White. Jednak pierwsze skrzypce zagrała tu, paradoksalnie na drugim planie, Claire Foy jako Janet Armstrong. Fantastyczna i zostająca w pamięci na dłużej żona Neila, która dźwiga na swoich barkach tyle samo co mąż, jeśli nie więcej. Jeśli to prawda, że za sukcesem mężczyzny stoi mądra kobieta, to Chazelle pokazuje nam podręcznikowy przykład poparcia tej tezy. Panią Foy ogląda się na ekranie z nieskrywaną przyjemnością. Jest autentyczna, nie szarżuje bez sensu w bardziej dramatycznych momentach i kiedy trzeba gra samym spojrzeniem, ale takim, od którego krew marznie w żyłach.
No i Gosling. Co z tym Ryanem? Jest taki jak zwykle, Spokojny, małomówny, wycofany. Taki ponoć był Armstrong, ale coś mi tutaj nie zagrało. Poza dwiema scenami gdzie (trochę przesadnie) pokazuje swój żal, jest… zimny? Spodziewałem się postaci zdystansowanej, introwertycznej, ale Gosling nie pokazał mi tego, co się musiało kotłować wewnątrz Armostronga. Nawet jego kreacja w „Blade Runner 2049”, gdzie przecież gra kogoś z założenia wypranego z głębszych uczuć, wydaje mi się dziś bardziej złożona niż astronauta z „Pierwszego człowieka”.
Strona audiowizualna jest doskonała, choć bardzo specyficzna. Szczególnie w tej wizualnej części. Bo muzyka jest po prostu rewelacyjna, wielkie brawa dla Justina Hurwitza. Pod tym względem przypomniały mi się piękne utwory z „Apollo 13” autorstwa Jamesa Hornera. Ale ze zdjęciami mam pewien problem. Na pewno jest to coś nowego, czego nie widzieliśmy w filmach tego typu. Po pierwsze na wszystko nałożony jest ziarnisty filtr stylizujący produkcję na obraz z okresu, w którym dzieje się akcja. Po drugie – abyśmy byli naprawdę blisko z postaciami, zdecydowano się na zastosowanie wielu zbliżeń na twarze aktorów. Momentami widać tylko kawałek szyi i usta. Nie wiem co to miało mi dać jako widzowi, ale po jakimś czasie było zwyczajnie męczące.
Chociaż nie tak męczące jak dwie czy trzy sekwencje w których Armstrong ma jakieś problemy na swoich statkach kosmicznych. Wtedy kamera wariuje na całego, kręci się, skacze, dosłownie nic nie widać, a osobom ze zdiagnozowaną epilepsją wręcz odradzam seans. Zakładam, że chodziło o pokazanie niejako z perspektywy astronauty, jak trudne do zniesienia były te sytuacje i jak szybko normalnemu, niewyszkolonemu człowiekowi zwariuje błędnik i wszystko inne. Reżyser osiągnął swój cel, ale jest tego moim zdaniem za dużo. W kilku momentach miałem dość. Chociaż muszę oddać Chazelle’owi sprawiedliwość: fragment z lądowaniem na Księżycu i chwile spędzone na powierzchni srebrnego globu to coś, co kiedyś będą pokazywać w szkołach filmowych. Majstersztyk w kompozycji obrazu i dźwięku. Chylę czoła. Jeśli macie okazję koniecznie zobaczcie na wielkim ekranie.
Trudno mi wydać jednoznaczny werdykt i na chłodno ocenić „Pierwszego Człowieka”. Na pewno jest to film ciekawy i warty obejrzenia przynajmniej raz. Mi osobiście zabrakło czegoś, co ciężko nazwać. Może inny aktor w roli głównej wzbudziłby we mnie więcej emocji i empatii? Nie zmienia to jednak faktu, że Damien Chazelle po raz kolejny pokazał kunszt, pomysłowość i oryginalność. Śmiało dołącza do grona najlepszych obecnie reżyserów. Na kolejne produkcje spod jego ręki będę czekał z wypiekami na twarzy. Nawet jeśli – jak „Pierwszy Człowiek” – nie urzekną mnie całkowicie, na pewno będą zaskakujące. A ja lubię być zaskakiwany.
Pierwszy człowiek (2018)
-
Ocena SithFroga - 8/10
8/10
Wciąż czekamy na „Kler”. Ustalcie kto ma napisać recenzję i niech się w końcu pojawi.
na „climax” tez czekamy
I na : ,,Watchmen – Strażnicy „
Ja czekam na Godota.
Ja na „Kler” nie czekam. Propagandowe gówno zrobione na polityczne zamówienie. Taki „Smoleńsk” na odwrót. Co tu więcej pisać?
To jest twoje zdanie. Może warto posłuchać innych opinii?
Ależ znam je. Pomijając wojujących lewaków wszyscy mówią z grubsza to samo.
W Polsce są miliony wojujących lewaków? Mój Boże!
Po tym poście już wiem, że nie warto z tobą rozmawiać. Za gruba warstwa betonu.
Nie przypisuj mi czegoś, czego nie powiedziałem. To, że film obejrzały cztery miliony ludzi nie oznacza, że te miliony są nim zachwycone. Pokaż mi te pozytywne recenzje. Takie, w których chwalone jest coś więcej, niż fakt, że „Kler” dopieprza kościołowi. Podejrzewam, że „Smoleńsk” obejrzało jeszcze więcej ludzi, a nie spotkałem recenzji, które chwaliłyby go jako film, a nie wyłącznie jako manifest określonej opcji politycznej.
„Takie, w których chwalone jest coś więcej, niż fakt, że “Kler” dopieprza kościołowi.”
Czytałem wiele recenzji, opinie są różne, ale chyba w żadnej nie było radości z „dopieprzania” kościołowi. Raczej refleksja, że niestety z pewnymi tematami trzeba się zmierzyć i tyle.
„Podejrzewam, że “Smoleńsk” obejrzało jeszcze więcej ludzi”
Na jakiej podstawie? Ja znalazłem informację, że w kinie obejrzało go 462 tys. osób czyli jakieś 10% tego co Kler.
Nie mówiłem tylko o kinie. Leciał też przecież kilka razy w telewizji. Zresztą to mało istotne. Chodzi mi po prostu o to, że to słabe filmy, których jedynym sensem istnienia jest żerowanie na skrajnych emocjach pewnych określonych grup ludzi. A jeżeli trzeba się mierzyć z pewnymi tematami, to niech to robią ludzie utalentowani i naprawdę znający temat. A nie ktoś taki jak Smarzowski, którego znakiem rozpoznawczym jest epatowanie najgorszym szambem.
„A nie ktoś taki jak Smarzowski, którego znakiem rozpoznawczym jest epatowanie najgorszym szambem.”
Pomylił Ci się Smarzowski z Vegą. Chyba, że Wesele, Dom Zły, Drogówka czy Wołyń – jedne z najlepszych polskich filmów ostatnich lat – to wg Ciebie epatowanie najgorszym szambem. Rzecz gustu.
Poza tym porównywanie czegokolwiek od Smarzowskiego ze Smoleńśkiem świadczy raczej kiepsko o znajomości filmowego rzemiosła. Filmy mogą się podobać lub nie, może Ci wejść lub nie temat czy podejście czy poziom subtelności, ale to coś innego niż film od A do Z zły. Zły, bo ze scenariuszem pisanym przez 3-latka, z brakiem sensownej historii, z fatalnymi zdjęciami, efektami specjalnymi na poziomie 3 h spędzonych w ms paincie i z dialogami, od których nóż się w kieszeni otwiera, a rower sam jeździ po piwnicy. Można nie lubić Smarzowskiego za styl, ale porównywać jego filmy i Smoleńsk to jak porównać jedzenie np. pierników (których się nie lubi) i kału.
„Wołynia” nie widziałem, więc nie wiem, ale „Wesele” i „Drogówka”, a nawet miejscami „Dom Zły”, to owszem – epatowanie szambem. Żebyśmy się dobrze zrozumieli: nie mówię, że to filmy źle zrobione – nudne, głupie czy spartolone warsztatowo – nie. Ale jeżeli ktoś widzi wokół siebie tylko gnój, menelstwo i beznadzieję, to moim zdaniem ma coś ze łbem.
Ja obejrzałem Kler i mimo, że jestem bardzo antyklerykalny to uznałem, że Smarzowski jak zwykle przekolorował trochę ale co ciekawe od znajomych osób wierzących i przede wszystkim blisko współpracujących z Kościołem usłyszałem, że „tak to właśnie wygląda”.. Filmu nie uważam za wybitny, ale na pewno warto go obejrzeć a Kościół i rząd sami zrobili mu reklamę próbując go cenzurować. A co do „politycznego zamówienia” to kto niby to zamówił? Chyba masz lekką prawicową paranoję 🙂
Taa, Polacy jak zwykle znają się na wszystkim. A teraz znają się na kościele. Choć jeden z drugim bywa tam zwykle tylko wziąć ślub, ochrzcić dziecko i czasem na pasterce. Też jestem wierzący, ale daleko mi do wiedzy „jak to właśnie wygląda”. A mówiąc o „politycznym zamówieniu” nie miałem na myśli konkretnego człowieka tylko ogólnie dzisiejsze społeczeństwo, silnie zlaicyzowane, żeby nie powiedzieć lewackie. Co prawda głównie na Zachodzie, ale i do nas próbuje się zaszczepić te idee. I bez przesady, nikt tego gniota nie próbował cenzurować. Niby jak mieliby to zrobić? Podejrzewam nawet, że jak zwykle Państwo pewnie jeszcze dołożyło niemałą sumkę na to „dzieło”.
„I bez przesady, nikt tego gniota nie próbował cenzurować. ”
Widziałeś? Jeśli nie to skąd wiesz, że gniot? Recenzje są na poziomie 7/10.
A co do prób cenzury:
https://www.rp.pl/Spoleczenstwo/309269957-Kto-wprowadza-cenzure-na-Kler.html
Mnie bawi ta cała zadyma. Jak było Wesele to nikt się nie zżymał, że Polaków przedstawia się jako oblechów, po „Dom zły” nie było mowy, że nasz naród to menele i mordercy. Nie pamiętam, żeby ktoś bronił policjantów po „Drogówce”, że nie wszyscy są źli, skorumpowani i piją na umór. I nagle pojawia się film, który skupia w soczewce pewne znane wszystkim przywary księży i robi się wielkie „halo”, że to atak na kościół. Rozumiem, że „Ofiary wojny” to opowieść o tym, że wszyscy amerykańscy żołnierze to gwałciciele i mordercy?
Nie widziałem, ale opieram się na recenzjach ludzi do których mam zaufanie.
A to o czym tam piszą to przecież żadna cenzura. Jeżeli jestem właścicielem kina to mam święte prawo puszczać w nim takie filmy, jakie uważam za wartościowe. Nie ma przymusu przychodzić. Po to mamy wolność, żeby zmuszać ludzi do robienia czegoś, co obraża ich uczucia religijne? I dlaczego lewactwo nie protestowało, gdy połowa kin nie chciała puszczać „Smoleńska”?
Nie wiem dlaczego nie protestowano przy „Drogówce”. Widocznie policja ma mniej obrońców niż kościół. Ja nie zamierzam protestować. Po pierwsze to tylko robienie temu gównu niezasłużonej reklamy, po drugie nie stawiam znaku równości między swoją wiarą, a jej urzędnikami. Wiem, że nie wszyscy są kryształowi. Ale pokaż mi takie środowisko, które jest.
Odpisałem na samym dole strony, bo miejsce nam się skończyło.
Ja wciąż czekam na recenzję „Robotnic wychodzących z fabryki”. 🙂
Tutaj wolą amerykańskie kino:
https://www.youtube.com/watch?time_continue=190&v=WmZ4VPmhAkw
(Walki kogutów! Oglądajcie zanim nie zdejmą!)
Ale to nie jest głupi pomysł na recenzję w pierwsze dni kwietnia.
wciąż czekam na recenzję „wichrów zimy” 😀
Przekonałeś mnie Sith. Obejrzę, bo lubię widok amerykańskiej falgi powiewającej nad pustką Srebrnego Globu 😛 W każdym razie do obejrzenia, gdy będzie wyświetlany w TV, bo z wyjściem na Pierwszego Człowieka do kina mogę mieć problem.
Polecam raczej kino, ale amerykańskiej flagi nie ma. Generalnie w ogóle nie ma tego jankeskiego nadęcia obecnego w każdym innym filmie o podobnej tematyce 😉
Prawdą jest, że pominięto scenę wbijania amerykańskiej flagi na księżycu? No i kto gra Kubricka? 🙂
Prawdą jest, a Kubricka nie ma, ale szanuję za trolling 😉
ha, czyli juz Kler obejrzany! recenzja incomming
ten uczuć, gdy żaden z 20 komentarzy pod recenzja filmu nie dotyczy tego filmu, ale innego. to znak. od tego nie uciekniecie xD
Trochę mnie to przeraża. Przestałem otwierać lodówkę, bo boję się Smarzowskiego 😛
Robert, dam odpowiedź tu, bo wykorzystaliśmy długość wątku wcześniej.
„Jeżeli jestem właścicielem kina to mam święte prawo puszczać w nim takie filmy, jakie uważam za wartościowe.”
Zgadzam się. Jak kino jest prywatne to czemu nie, ale opisywano przypadki władz miasta próbujących zablokować wyświetlanie. To jest cenzura.
„I dlaczego lewactwo nie protestowało, gdy połowa kin nie chciała puszczać “Smoleńska”?”
Nie wiem co to jest „lewactwo”. To raz, dwa to nie pamiętam, żeby władze miejskie próbowały gdzieś blokować seanse „Smoleńska”. A właściciele kin pewnie widzieli recenzje na poziomie 2/10 i po prostu byłoby to ze szkodą dla biznesu.
„Wiem, że nie wszyscy są kryształowi. Ale pokaż mi takie środowisko, które jest.”
Mało które jest (jeśli w ogóle), ale też mało które aktywnie i na najwyższych szczeblach władzy nie przyznaje się do błędu i tuszuje swoje grzechy na taką skalę jak KK.
Póki co faworyt oscarowy. To i 'Narodziny gwiazdy’. Kto jeszcze?
Myślisz? Nie ma na horyzoncie jakichś Menczesterów baj de si i innych niszowych Oscar-baitów wypuszczanych jesienią? Jeśli nie to będzie naprawdę słabo pod kątem konkurencji.
Na razie faworytem (przynajmniej u bukmacherów) są „Narodziny Gwiazdy”, dalej netflixowa „Roma” i właśnie „Pierwszy Człowiek”, którego oglądalem wczoraj. Dalej długo nic, przynajmniej tak uważają buki. Choć może jeszcze coś się ciekawego urodzi, osobiście czekam na „The Mule” z Eastwoodem.
Eastwood po swoich politycznych wycieczkach nie ma szans na nagrody w Hollywood 😉
Tylko cztery nomki i to drugoplanowe. Chybiłem 🙂
Jestem zachwycony. Chazelle to Wielki Twórca. Może słaby wynik box officu zadecydował o pominięciu filmu w głównych kategoriach oscarowych. Jest to pominięcie niesłuszne. Czarna pantera, Czarne bractwo, Blohemian rhapsody, Narodziny gwiazdy- te filmy są od Pierwszego człowieka słabsze. Cztery nomki w kategoriach technicznych to za mało, a brak w piątce OST Hurwitza to skandal!
Gosling genialny i tu moja pierwsza krytyka twojej oceny. To skomplikowane. Gosling idealnie wcielił się w Armstronga, ale Chazelle idzie tu dalej. Ci zdobywcy i żeglarze potrzebowali CZEGOŚ, by nimi być. To wycofanie i zimna krew Armstronga to była jedna z tych cech i Gosling świetnie to zagrał. Drugi astronautą był Aldrin, który stawiał na graniczącą z arogancją pychę. Nie jest przypadkiem, że to oni dwaj wykonali 'mission impossible’. Bo mieli COŚ, co im dało przewagę nad 'normalną’ resztą. Stoll dostał za mało do zagrania, by to pokazać, ale Gosling dostał wszystko i to wykorzystał. Fenomenalna rola. Polecam scenę, gdy dowiaduje się o katastrofie 'Apollo 1′. Genialna gra spojrzeniem!
Trochę doceniasz, a trochę nie doceniasz wiarygodność filmu. Uwzględniająca historię ziarnistość to jedno. Ale ten krytykowany przez ciebie chaos wizualny robi ten sam efekt. Ciebie od tego boli głowa? To jak mieli się czuć sami astronauci?! Chazelle na maksa postawił na realizm. I tu pobił przeestetyzowaną 'Grawitację’ i patetyczne 'Apollo 13′. Był lepszy, bo urealnił temat. To miało drażnić. Drugiego takiego filmu o ludzkim odkrywaniu nieznanego chyba wcześniej nie było.
Muzyka genialna, zdjęcia i dźwięk wybitne, dramaturgia świetna, scenografia wiarygodna. Wszędzie ekstraklasa. Jakieś wady? Chyba brakuje mi jakiegoś origin story o małżeństwie Neila. Ona w pewnym momencie mówi koleżance (świetna Hamilton!), że chciała kogoś normalnego. I wzięła pilota z marynarki wojennej?! Dziwne. To powinno być pogłębione, bez tego rola Foy nie brzmi odpowiednio. Wątek małżeństwa powinien mieć więcej do powiedzenia ponad leczenia traumy po Karen. Jak było wcześniej? Czy oni byli szczęśliwi? Co sprawiło, że się pobrali? Film tych pytań nie zadaje.
Wspomniany wątek katastrofy 'Apollo 1′ też nie powinien zostać tak ucięty. To mogło być ważne i byłoby dramaturgicznie sensowne. Za to finał wybitny! Scena w której widzimy powierzchnię księżyca i czarny bezkres kosmosu- miazga!
Kubricka nie było. Trochę rozumiem tę teorię o sfingowanym lądowaniu (jakoś trza było ruskich pokonać). Chazelle niby do tego nie nawiązuje, za to nawiązuje do samego Kubricka. Scena nawiązująca do '2010′ jest genialna. Świetnie pokazuje inscenizacyjny geniusz i inteligencję reżysera.
9/10.
„Jest to pominięcie niesłuszne. Czarna pantera, Czarne bractwo, Blohemian rhapsody, Narodziny gwiazdy- te filmy są od Pierwszego człowieka słabsze. Cztery nomki w kategoriach technicznych to za mało, a brak w piątce OST Hurwitza to skandal!”
100% zgody. Nie widziałem jeszcze Czarnego bractwa, ale pozostałe na pewno są słabsze niż Pierwszy człowiek.
„Gosling genialny”
Tu zostanę przy swoim. Moim zdaniem to było zbyt oszczędne. Tzn. zbyt jeśli on ma w ogóle środki na więcej, bo tam gdzie wypada najlepiej gra milczka albo robota (Drive, BR2049). Lubię Goslinga, ale tutaj jego motywacja wynikała z fabuły, ale nie widziałem tego w jego oczach. Kwestia subiektywna.
„To miało drażnić.”
Wiem, tylko ile można? Dwie trzy krótkie sceny naprawde wystarczają, żeby zrozumieć jak to działa i jak człowiek się czuje. Nie ma potrzeby rozciągać tego na cały film.
Ciekawe, że wspominasz o małżeństwie, dla mnie brak tej wiedzy w ogóle nie był uwierający.
„Kubricka nie było. Trochę rozumiem tę teorię o sfingowanym lądowaniu (jakoś trza było ruskich pokonać). Chazelle niby do tego nie nawiązuje, za to nawiązuje do samego Kubricka. Scena nawiązująca do ‘2010’ jest genialna. Świetnie pokazuje inscenizacyjny geniusz i inteligencję reżysera.”
Ja tam się cieszę, że Kubricka nie było. Film miał pokazać człowieka po traumie dążącego do wielkich odkryć, a nie głupków od teorii spiskowych 😉
Ale wiesz, do której sceny z 'Odysei’ nawiązywałem? Straussa może nie było, ale podniebną symfonię już Chazelle zaprezentował. IMO to świadoma aluzja.
DaeL do tablicy! Lubisz demaskować teorie spiskowe. Wyreżyserowane lądowanie na księżycu zasługuje na artykuł 🙂
Wątek małżeństwa jest w filmie ważny, a ja nie do końca go rozumiem. Bo za mało pokazano. Dlatego uwierało.
'Gosling najlepiej gra milczka albo robota’. No i znowu go zagrał i znowu zrobił to idealnie. O kontekście interpretacyjnym już pisałem. Pytanie Chazelle’a: czy marzyciele i wielcy odkrywcy muszą być poj…ani?
'Roma’ i tak najlepsza 🙂